X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki czynnik męski/immunologia
Dodaj do ulubionych
‹‹ 4 5 6 7 8

15 lutego 2017, 10:32

Jedna z klinik zorganizowała ostatnio akcję wspierającą swoich pacjentów. Bardzo fajna akcja, naprawdę. Nawet bym uwierzyła i pewnie po obejrzeniu spotu zakręciłaby mi się łezka w oku ze wzruszenia, gdyby nie fakt, że znam tę klinikę i uciekłam z niej w podskokach. Pozostaje mieć nadzieję, że to tylko warszawski oddział jest tak nędzny, a reszta naprawdę się przejmuje i "jest dumna ze swoich pacjentów." Do akcji zaproszono rzeszę blogerów, aby się w temacie wypowiedzieli, a którzy to blogerzy nie zawsze są personalnie z tematem związani. Czyta się więc te wpisy i krew człowieka zalewa. Ogólne przesłanie jest - nie wstydź się i rozmawiaj o niepłodności. Dobre sobie! Ja też kiedyś myślałam, że należy o tym mówić, bo czemu by nie? Choroba jak każda inna. Skoro o nowotworach się mówi otwarcie, to czemu by nie mówić otwarcie o problemach z zajściem w ciążę? Otóż, na własnym przykładzie już wyjaśniam. My na początku powiedzieliśmy o naszych problemach najbliższej rodzinie. Bez szczegółów, tylko że jest problem i będzie leczenie. Wszyscy trzymali kciuki, dopytywali. Jak powiedzieliśmy o in vitro zrobiło się trochę gorzej. Rodzina Męża jakby zapomniała o temacie, a moja mama na słowo "in vitro" odwraca głowę, zmienia temat, a ostatnio nawet stwierdziła, że "po co to chodzenie po tych lekarzach, lepiej się pomodlić do Bozi". Wydawałoby się, że to taka nowoczesna kobieta! Jeśli chodzi o znajomych, to jedni, o których już pisałam, kazali się modlić, adoptować i przestali się odzywać, a my w sumie do nich też. Kolejni sami mieli problem z zajściem w ciążę i wtedy też rozważali ivf, jak się okazało, że dziewczyna zaszła w ciążę po lekkiej stymulacji, temat przestał istnieć, bo jej mąż wspomniał, że ivf to złooo. Skoro zło, a nas ivf dotyczy, to nie rozmawiajmy. No, ale punkt widzenia, jak wiadomo... Mam również koleżankę, która odzywa się do mnie mniej więcej co 3-4 miesiące żeby sprawdzić, czy już jestem w ciąży i czy po ivf. Czuję się jakby sobie na mnie badania naukowe prowadziła. Są też inne osoby, ale one w sumie to mają wywalone na nasze leczenie i problemy płodnościowe i to mi chyba najbardziej odpowiada - wiedzą, ale są neutralni, wysłuchają, ale nachalnie nie dopytują. Nie odczuwam z ich strony żadnych negatywnych ani pozytywnych emocji, nie czuję jakby mi zaglądali pod kołdrę. Podsumowując, ja na mówieniu o niepłodności mocno się sparzyłam i zawiodłam, więc ta cała akcja pod szumnym hasłem "porozmawiajmy o niepłodności" sprawiła mi tylko wiele nieprzyjemności. Ja wiem, że to społecznie dobre, bo przyszłe pokolenia będą miały łatwiej, bo wtedy społeczeństwo będzie już bardziej świadome i otwarte, ale mam to w dupsku i mówić nie będę! O! Tak sobie musiałam pokrzyczeć.

***
Update potransferowy - wczoraj zaczął boleć brzuch, ciągnął niemiłosiernie, więc spędziłam prawie cały dzień w pozycji horyzontalnej. Doświadczyłam też mikrego plamienia. Dziś nadal trochę pobolewa, ale już jest lepiej. Pożeram więc no-spę i wmawiam sobie, że to Zarod tam szaleje.

19 lutego 2017, 08:05

Leżę w łóżku z gorączką. Na razie najwyższa, którą odnotowałam to 37,6, ale i tak męczę się okropnie :( po poprzednim transferze było to samo :/ może mój organizm nie chce tych zarodków i tak mi robi :( gorączkę zbijam jak tylko się pojawia i modlę się żeby tylko nasz Zarod się od tej temperatury nie ugotował :( jestem załamana ;(

20 lutego 2017, 16:27

Renia, nie dostałam żadnych sterydów.

Ale teraz to już chyba nie ważne, bo Zarod albo się ugotował od mojej gorączki (ponad 38 w nocy) albo go w ogóle nie było, bo zaczęłam plamić. Termin @ to 22 lutego więc nawet by się zgadzało. Teraz trzeba jeszcze powiedzieć Mężowi.

21 lutego 2017, 11:47

Tel do kliniki odbębniony. Myślałam, że powiedzą, że po wszystkim i dać sobie spokój i odstawić leki, a oni każą brać je dalej, żreć no-spę i dalej się łudzić, bo plamienia od wczoraj się nie nasiliły, a jak dotrwamy, to za 2-3 dni zrobić b-hcg. No to się łudzimy. Tylko nie wiem, czy to łudzenie się jest na moje nerwy :(

22 lutego 2017, 17:53

Plamienia nabierają "rumieńców" i łagodnie przechodzą w @ (trochę to zabrzmiało jak opis przyrody z "Nad Niemnem"). Popłakałabym sobie, ale ja z tych twardych, więc jeszcze poczekam, aż dostanę bardziej po tyłku.
Kolejna "cudowna" wiadomość tego tygodnia - mój Mąż wyjeżdża do klienta i prawdopodobnie kolejny transfer, który mam nadzieję uda się zrobić już w tym cyklu, przejdę jako singielka, bo istnieje szansa, że nie będzie go w domu 6 tygodni!! Bo jak nie urok to s... no właśnie, grypy żołądkowej też się nabawiłam, albo zwyczajnie rozwaliłam sobie żołądek paracetamolem, który brałam na gorączkę, a który ni ch... nie pomagał. Tak więc, jak ktoś ma jeszcze jakieś nieszczęścia to przyjmę. Co, ja nie dam rady?

23 lutego 2017, 21:49

Mąż był w klinice i podpisał mi zgodę na samodzielny transfer. Widział się przez chwilę z naszą dr, opowiedział historię gorączki nie wiadomo skąd i dr potwierdziła, że to nie przypadek, zwłaszcza, że ostatnio było tak samo - transfer, później gorączka ponad 38 stopni i w efekcie dupa. Mój organizm tak reaguje na zagnieżdżenie. Zabija zarodki gorączką :( Może się nie znam, ale mi to wygląda na jakiś problem immunologiczny. Tylko co z tym zrobić? :(

28 lutego 2017, 14:55

Sięgnęłam dna. Nie mogę patrzeć na panie radośnie spacerujące z wózeczkami. Skręca mnie ze złości. Pojawiają się te wszystkie pytania, że dlaczego one mogą a ja nie. Zawsze byłam mało emocjonalną osobą, kobiet w wózkami mnie nie ruszały, wręcz dziwiłam się jak ktoś pisał, że nie może patrzeć na dzieci i wózki i kobiety w ciąży, a teraz sama tak mam, więc skoro emocje wygrały z rozsądkiem i rozumem, to w moim mniemaniu jestem na dnie.

Mamy już 33cs, a poza stertą badań i faktur nie mamy nic.

7 marca 2017, 19:23

Byliśmy wczoraj u immunologa. Nasza dr prowadząca dała błogosławieństwo, chociaż powiedziała, że ona do immunologii podchodzi sceptycznie. Wbrew internetowym opiniom immunolog okazał się dosyć miłym człowiekiem, trzymał nas godzinę w gabinecie i dużo opowiedział. Przedstawił opcje jakie mamy - badania lub olanie sprawy. Cena badań zaczyna się od 3,7 tys, kończy na 7,5. Sporo :/ Zastanawiamy się co zrobić, bo trochę oberwaliśmy ostatnio po kieszonce - w grudniu ivf i tona leków, do tego w styczniu doszła nam operacja mojego psiaka :/ W tym cyklu i tak już nic nie zrobimy, bo Małżonek w delegacji. Może jak mu się uda wcześniej wrócić to ogarniemy to w kwietniu. Przerażające są też koszty ewentualnego leczenia :(

***
Domiszka, dziękuję wielce za podpowiedź z badaniami! Dzięki temu poczytałam trochę i poszłam mądrzejsza do gin i trochę tę konsultację immunologiczną wymusiłam ;)

21 marca 2017, 21:55

Nie było mnie tu chwilę. Jakoś nie miałam weny, żeby się czym dzielić, chwalić czy żalić. Chyba musiałam sobie trochę poukładać i poprzeżywać sama. Mąż co chwilę wylatuje za granicę, wraca na weekendy, a ja siedzę w domu i nic nie robię tylko sprzątam. Wpadłam w szał sprzątania. Może to ma być jakiś rodzaj terapii, o który upomniał się mój organizm, bo czuję się jak jakaś cholerna perfekcyjna pani domu.

Moja mama ostatnio wsparła mnie "dobrym słowem". Powiedziała, że w końcu trzeba będzie się pogodzić z sytuacją i nauczyć się żyć bez dzieci. Od tamtej pory zanim do niej pojadę łykam sobie pramolan, bo na trzeźwo nie daję rady.

Z newsów medycznych - część badań udało mi się już zrobić. W zeszłym tyg miałam biopsję endometrium żeby sprawdzić różne "ważne rzeczy", i oddałam też krew do reszty badań. Po wszystkim dostałam nawet podsumowanie, co zostało zrobione, ale mi to nic nie mówi. W czasie biopsji zaczęłam odpływać z bólu, a lekarz z przerażenia. Mógł powiedzieć, że będzie bez żadnych przeciwbóli, to bym sobie jakiś ketonal wzięła, a tak to nie wiadomo, czy pobrał wystarczającą ilość materiału i czy na wszystkie badania starczy. A 4 tysiączki pękły. Mąż jak wróci też musi zrobić swoją część. Może uda się w przyszłym tygodniu.

***

Kochana Domiszko, dziękuję Ci za ofertę pomocy :* Niestety mój lekarz akceptuje tylko swoje badania i nawet nie chciał mi podać ewentualnej listy, żebym część mogła zrobić na własną rękę. Chciałam dziada zmienić na jakiegoś innego magika, ale mój Mąż się uparł żeby zostać u tego, bo poleciła nam go klinika, mądrze gada i blisko. Tak też zrobiliśmy. Teraz Małżonek albo zmieni robotę albo sprzeda nerkę, bo nie wiem skąd weźmiemy na ewentualne leczenie i transfery.

27 marca 2017, 15:24

Dzwoniłam dziś do immunologa i dowiedziałam się, że biopsja się udała. Starczyło materiału na wszystkie badania! :) Wyników oczywiście przez tel nie podają, ale przynajmniej wiem, że więcej skubać mnie nie będą. Okazało się też, że badania Męża będą kosztowały tylko 500 zł. Liczyłam jakiś tysiąc, więc jest to całkiem dobra wiadomość :)

28 marca 2017, 11:30

Przechadzając się po stronie www naszej parafii w poszukiwaniu info dla chrzestnych, dowiedziałam się, że joga, którą ćwiczę od kilku miesięcy i która mnie tak wspaniale uspokaja i ma taki dobry wpływ na mój kręgosłup, jest złem. Bo nie wiadomo dlaczego. Ale na pewno nie są to dobre ćwiczenia dla katolików i mają zły wpływ, ale nie podali na co. Chyba się wypiszę z tego kościoła. I sprawię sobie operację powiększającą cycki, żeby w sytuacji, gdy słyszę takie bzdury, miało mi co opadać...

30 marca 2017, 09:57

Wieczorem, przed zaśnięciem, myślałam jak to jest nie musieć się tak męczyć jak my, jak to jest nie biegać po lekarzach, nie czekać na wyniki badań, nie liczyć, na jakie badania/zabiegi jeszcze mamy kasę, a kiedy się skończy. Wyobrażałam sobie, że leczenie się skończyło. I bardzo tak chcę. Chcę czuć taką wolność i radość. Chcę przestać myśleć o niepłodności, komórkach, plemnikach, macicach, lekach i innych rzeczach. Nie wiem jaki będzie efekt, czy będziemy mieli dziecko czy nie, ale czuję, że powoli mam dosyć, że nie chcę całej młodości żyć jakby mnie ktoś przycisnął do gleby i nie chciał puścić. To życie w zawieszeniu rujnuje całe moje poukładane życiem, wszystkie nasze plany na przyszłość i nie pozwala ruszyć z miejsca. A mi się marzy dom pod Tatrami i sypialnia z widokiem na góry. I święty spokój...

5 kwietnia 2017, 17:02

Odwiedziłam immunologa i już wszystko wiem. Mam wzmożoną cytytoksyczność komórek NK w macicy. Ogólnie, jest tam za dużo limfocytów Th1, które działają prozapalnie zabijając wszystko na co się natkną. Aktywowane są np. przez nasienie i to nasienie zabijają, więc wyjaśniłoby się dlaczego tyle czasu nie możemy zajść w ciążę, chociaż podobno wszystko jest ok. Powodują stany zapalne zabijające też zarodki i bez ujarzmienia tychże magicznych Th1 nie ma po co robić transferu. Mam też p-ciała przeciwjądrowe ANA2, ale w tej chwili zapomniałam dlaczego to źle. Popatrzę w internet, to sobie przypomnę ;) Zakładamy również, że mam ukryty stan zapalny endometrium. Powinna zostać zrobiona biopsja, a nawet trzy, żeby to potwierdzić, ale dr powiedział, że się tego nie podejmie, bo miałam problem żeby wytrzymać poprzednią.
Plan działania zakłada wykluczenie helicobacterów w żołądku, doleczenie zatok i przegląd stomatologiczny czyli sprawdzenie miejsc, w których mogą być stany zapalne. Na późniejszych etapach, od początku cyklu z transferem lecimy z clexanem, antybiotykiem w ilościach przemysłowych na domniemane zapalenie endometrium, sterydem, intralipidem + dużą ilością progesteronu po transferze.

Z jednej strony jest dupa, ale z drugiej mam wrażenie, że coś się ruszyło i chociaż wiem, z czym będziemy walczyć.

18 kwietnia 2017, 13:31

Jeszcze dwa tygodnie i będę mogła w końcu zrobić test na helicobactera. Na początku kwietnia brałam antybiotyk i powinnam się wstrzymać po nim jakieś 4-6 tyg ze zrobieniem tego testu. Mam nadzieję, że nic tam nie wyjdzie.

Święta minęły nam dosyć przyjemnie chociaż męcząco. Jazda od jednej rodziny do drugiej jest okropna. W niedzielę podzieliliśmy się z Mężem jajeczkiem "za nowe życie" i jeśli o to nowe życie chodzi to nawet mam dobre przeczucia. Mam przeczucie, że ten immunolog na coś nam się przyda i że to czego się od niego dowiedzieliśmy naprawdę nam pomoże.

27 kwietnia 2017, 11:19

Dziś będzie pedagogicznie, bo taką mam robotę ;)

W internetach szeroko pojętych króluje trend pt. mam dziecko, ale nie chce mi się być perfekcyjną panią domu. I ok. Nikt nikogo nie rozlicza z kurzu na półce czy niewyniesionych śmieci. Wolnoć tomku... Nikt nie rozlicza dopóki to co robisz, lub to czego nie robisz ma wpływ na innych. Trafiłam dziś na blog takiej matki-niechciejki, która szczyci się tym, jak jej się nie chce i skupia na tymże blogu podobne sobie kobiety. Przeczytałam kilka wpisów i nóż się w kieszonce otworzył stąd moje dzisiejsze żale. Otóż "pani prowadząca" zarzuca temat - np. jestem złą matką bo... i tu pojawiają się hasła w stylu "nie sprzątam, nie gotuję, zostawiam dzieci mężowi" (jakby to jakiś heroizm z jej czy męża strony był, ale luuuuz), a panie odwiedzające bloga dopisują - ja też jestem złą matką, bo też tak robię. Nie wiem czemu ma służyć to wzajemne głaskanie po tyłkach, chyba tylko podniesieniu samooceny. Ja jak chcę sobie podnieść samoocenę to robię coś, co jest trochę bardziej produktywne - obecnie dzielnie czołgam się przez kurs hiszpańskiego, dzięki czemu słuchając przystojnego Enrique wiem, o jakich głupotach śpiewa ;) Wracając do tematu - moim "ulubionym" wpisem okazał się być ten, w którym panie wymieniają epitety jakimi nazywają własne dzieci - smrodzie, głupku, bachorze, srajdo... wymieniać można bez końca. Ja wiem, że zaraz posypią się gromy, że to pieszczotliwie. Dla mnie pieszczotliwie jest jak powiem "bobasie" czy "kochanie" do mojej chrześnicy (której się ostatnio dorobiłam ;)). Czemu stara prawda, że "czym skorupka za młodu..." nie dociera? Jak będziemy wyzywać swoje dzieci od małego, to kiedyś też tak nam powiedzą, bo to przecież pieszczotliwie, tylko ja nie wiem, czy chciałabym żeby moje dzieci mówiły do mnie per "głupku", nawet pieszczotliwie. A jak to rodzicom używających takich słów nie przeszkadza, to może chociaż pomyśleliby o tym, że dziecko kiedyś wychodzi z domu i tychże „pieszczotliwych” słów używa w przedszkolu, szkole, codziennym życiu, bo przecież tak się mówi. Mało przekonujące? OK, jako nauczyciel wchodząc do klasy doskonale wiem, gdzie w domu jest „normalnie”, a gdzie panuje taka właśnie patologia, bo jak się dzieci przezywa, to jest właśnie patologia. Takie jest moje zdanie i go nie zmienię. I wstydźcie się patologiczni rodzice!

Uff ulało mi się, ale świat robi się coraz głupszy i najgorsze jest to, że wcale mu to nie przeszkadza.

2 maja 2017, 20:21

Zrobiłam dziś test na helicobacter, wynik ma być w środę albo w czwartek. Jeśli coś tam wyjdzie, to dostanę antybiotyk na 7-10 dni. W przyszły wtorek wizyta w klinice, bo nie byłam jeszcze z zaleceniami od immunologa u mojej dr prowadzącej. Mam nadzieję na crio w przyszłym cyklu. Powolutku wracamy do gry.

9 maja 2017, 20:32

Byłam na wizycie u mojej dr prowadzącej. Wkurzyła mnie, bo zaczęła wydziwiać, że ona w immunologie nie wierzy i całe to leczenie jest na moją prośbę i że tym co wyszło w badaniach, to ona by się nie przejmowała, bo każdemu coś wychodzi. Nie rozumiem tej kobieciny :/
Z rzeczy bardziej medycznych - transferu nie będzie, będzie histeroskopia, bo immunolog podejrzewa stan zapalny i ona chce to potwierdzić i w ogóle obejrzeć maciczkę. Chciała zrobić to po transferze (jeśli się nie uda), ale jak tam coś rzeczywiście jest nie tak, to nie będę marnować zarodka na eksperymenty.

16 maja 2017, 15:00

Ponoszą mnie nerwy. O wszystko i o nic. O kwiatki, co nie kwitną, o Męża, który w d... rzeczy, którymi ja się zajmuję(!), o to, że muszę przygotować się do pracy, że dzieci na osiedlu znowu rozwaliły bramę i cała wspólnota się musi zrzucić na naprawę, o to, że koleżanki się czepiają, że mało pracuję, albo, że przestały się odzywać, chociaż wcale nie chcę żeby się odzywały... Czasami myślę, że powinni mnie zamknąć w jakimś zakładzie dla obłąkanych, założyć kaftanik i kaganiec na twarz, bo kąsam i krzyczę i do tego rzucam czym popadnie. Niestety nie pomaga mi to rzucanie na długo i przez te nerwy znowu wróciły kołatania serca i arytmie. Ciężko mi się przez nie oddycha, nie mogę spać ani w żaden sposób odpocząć :(

19 maja 2017, 13:19

Odebrałam wyniki na helikobaktera i mam to cholerstwo :/

Byłam też na rozmowie o prace w podstawówce. Pani dyrektor na samo wejście powiedziała, że ma dużo ofert i może sobie w nich przebierać. Okazało się, że nie przeczytała mojego cv, bo wmawiała mi, że mam dopiero 1,5 roku doświadczenia. Jak jej zwróciłam uwagę, że lat doświadczenia mam 10 i że wszystko jest w cv, to spochmurniała i zakończyła rozmowę. Chyba nie dostane tej roboty :D

23 maja 2017, 10:55

W przyszłym tygodniu histeroskopia. Przed ostatnim znieczuleniem ogólnym trzęsłam portkami, a teraz już mi wszystko jedno. Straszne, do czego człowiek może się przyzwyczaić, jak go sytuacja zmusi.

Nie mogłam dwa dni temu zasnąć. Wmówiłam sobie, że jak zasnę, to na pewno umrę... Taka schiza. Jedyna rzecz, o jaką się martwiłam, to mój Mąż, jak on sobie beze mnie poradzi i o nasze zarodki. Jak tylko się obudził przedstawiłam mu swoją ostatnią wolę - nakazałam przenieść zarodki za granicę i wynająć surogatkę, żeby cokolwiek mu po mnie zostało. Popatrzył na mnie jak na wariatkę :D
‹‹ 4 5 6 7 8