X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki Ucząc się siebie - szczęśliwy finał!
Dodaj do ulubionych
1 2
WSTĘP
Ucząc się siebie - szczęśliwy finał!
O mnie: Jestem niepewnie stąpającą po ziemii staraczką. Supermoce: zainteresowanie fotografią, śpiewem, nieprzekombinowanym fintessem, uskutecznianiem kocich ruchów na parkiecie. Mój kryptonit: totalny brak cierpliwości, który objawia się zwłaszcza w temacie produkcji nowych superbohaterów i zbieraniu funduszy na nową planetę (oczywiście na kredyt). Pomocnicy: najlepszy na świecie Mąż, który Mężem jest od trzech miesięcy, a najlepszym Robinem ever - od prawie ośmiu lat.
Czas starania się o dziecko: Trzy cykle. W zasadzie niewiadomo, czy liczyć pierwsze dwa, które totalnie rozregulowały się pod wpływem nerwicy.
Moja historia: Moja historia nie urywa pośladków. Brak w niej wartkich zwrotów akcji. Poza odkryciem, że dałam się złapać w pułapkę. W pułapkę znaku naszych czasów, w których na JUŻ możesz mieć żarcie, ciuchy i rozrywkę, ale dziecka już nie. Jak to się stało, że dałam się tak beznadziejnie sfrustrować?
Moje emocje: Aktualnie - czuję się zrezygnowana. Okaz fizycznego zdrowia. wsuwam tyle warzyw i owoców, że lokalna społeczność lubująca się w pszennych bułach z pasztetem okazuje mi nieustanny zachwyt. Aktywność fizyczna cztery razy w tygodniu. Antykoncepcja hormonalna - nigdy. Serduszkowanie nieokraszone myślami o berbeciach. Co do cholery jest nie tak?

6 września 2016, 09:56

Dziennik pokładowy - cykl 3, 16 dpo, 34 dc.


Trochę myślałam, czy aby na pewno zacząć pisać już. W końcu ciągle jestem w grze, tak długo, aż na bieliźnie nie ujrzę "kary" za brak zapłodnienia. "A co, jeśli wyprodukuję pierwszy wpis i spłynie na mnie cudowne poczęcie? Wydurnię się tylko!". Przestałam w to już raczej wierzyć. Mogłabym w sumie uruchomić pamiętnik wraz z cyklem nr 4 i zakrzyknąć niczym pierwszego stycznia - nowy cykl, nowa ja! Ale mam ogromną potrzebę oczyszczenia się już teraz.

Zdałam sobie sprawę, że troszkę... świruję. Zrobiłam w tym cyklu już sześć sikaczy, wszystkie łyse jak moje kolano i nie wiem, co próbuję sobie udowodnić. W nocy nie mogłam spać, a chociaż jestem totalnym miłośnikiem przedłużania drzemki do maksimum, rano obudziłam się godzinę za wcześnie, bo... nie mogłam się doczekać zmierzenia temperatury!

Od dzisiaj stop. Koniec pomiarów. Już i tak powinien zacząć się nowy cykl, złowieszczy okres pewnie dopadnie mnie lada moment. Mam chyba nową strategię, ale o tym później.

Tylko czy czasem to nie ta strategia wpędza mnie w marazm? Może lepszy byłby brak strategii?

Ach... nie pomaga, że mąż w delegacji. Po pracy wracam do pustych czterech ścian. Dosłownie - czterech, bo nasze aktualne lokum to klitka służąca jednocześnie za kuchnię, jadalnię, biuro, suszarnię, przechowalnię rowerów, sypialnię i przestrzeń na moje marudzenie.

Dochodzę do wniosku, że ja po prostu chcę wszystkiego za szybko. Szybko to można mieć pizzę. Dom i rodzina - na to potrzeba czasu. Oto, czego się dziś nauczyłam.

Plan na dziś - przestać się traktować obiekt laboratoryjny, iść na porządne zajęcia fitness, może zaliczyć saunę, zjeść dobry obiad, pomalować paznokcie i nałożyć maseczkę. A potem skończyć czytać ruszone książki.

Definitywnie nie googlować też historii kobiet, które po sześciu negatywach w 16 dpo jednak wysikały pozytyw.

Wiadomość wyedytowana przez autora 6 września 2016, 11:04

6 września 2016, 16:42

Nie myślałam, że napiszę drugi wpis tego samego dnia.

Ale muszę gdzieś napisać, jak bardzo mi wstyd. Mężowi chyba o tym nie powiem, bo wyśle mnie do lekarza. I to raczej nie będzie ginekolog.

Wracałam z pracy rowerem dość szybko. Dopadłam klucz, przekręciłam go w zamku w drzwiach. Nogi same zaprowadziły mnie w miejsce, gdzie położyłam rannego sikacza.

Zmarnowałam jakieś pół godziny z życia na oglądanie go z każdej strony. Pod światło, bokiem do światła, przodem, pod kątem.

Po paru minutach chyba dostałam halucynacji widząc coś.

A potem stało się. Wzięłam aparat, obfotografowałam skubańca z każdej strony i w Lightroomie powiększałam zdjęcie, zmieniałam kontrast, wyciągałam szczegóły jak się da.

Chyba nie muszę Wam mówić, że nic nie zobaczyłam. Czuję się jak kompulsywnie objadająca się dziewczynka, która zeżarła naraz czekoladę i teraz czuje ogromnie palący wstyd.

To chyba zabrnęło za daleko. Tym razem muszę NA SERIO przestać być królową hipokryzji i naprawdę odpuścić.

Mój przypadek przecież nie jest tragiczny.

8 września 2016, 08:56

Dziennik pokładowy - cykl 4, 2 dc

Zastanawiam się, ile cykli musiałoby upłynąć, żebym zmieniła kiedyś zdanie na ten temat, ale tak - cieszę się, że dostałam okres. Przynajmniej te wszystkie negatywne sikańce mają swoją całkiem (hehe) uzasadnialną przyczynę, ale przede wszystkim - nie czuję się, jakbym siedziała na polu minowym, gdzie zewsząd bombardują myśli: "Czy skoro w 16 dpo nie mam objawów ciąży to ciągle jest szansa? A jeżeli jest - to ja mogę sobie wypić to piwo czy niekoniecznie? Może z treningu też zrezygnuję, bo nigdy niewiadomo...". Ach, szkoda gadać. Czuję się, jakbym zaczęła wczoraj nowe życie. Jeszcze nigdy to cholerne ćmienie w brzuchu nie było dla mnie tak pozytywnym doznaniem.

Zaczynam czwarty miesiąc starań. Kurz opadł i postanowiłam, że zachowam się jak swoja najlepsza przyjaciółka.

Wyjdę z siebie.
Stanę obok.
A potem mocno się przytulę!


Cykl 3 za mną, wyciągnęłam wnioski i opracowałam nowy "plan":


Po pierwsze - w zasadzie od początku starań nie zaobserwowałam u siebie typowo płodnego śluzu. Może tu jest problem? Poleciałam po wiesiołka i będę łykała go do owulacji.

Po drugie - no właśnie, ta nieszczęsna owulacja... Za sobą mam dwa wykresy i oba o różnej długości. Ciężko mówić o stałych porach występowania jajeczkowania. Zaopatrzyłam się na allegro w duży wielopak testów owulacyjnych, więc pomiędzy 15 a 20 dc spróbuję robić ze dwa dziennie i patrzeć, kiedy krecha nabiera intensywnych odcieni. Do tego dojdzie pomiar temperatury.

Po trzecie - absolutnie nie mam zamiaru tykać termometru do 12 dnia cyklu i po czterech dniach od stwierdzonej owulacji. Łapanie codziennie o 6:30 za termometr doprowadziło mnie do skrajnej psychozy. Jak już wykres podrośnie - niech się dzieje wola nieba, a co. Jeżeli będę w ciąży, to codzienna kontrola tego nie zmieni.

Po czwarte - żadnych testów ciążowych dopóki nie przekroczę 30 dnia cyklu! Koniec, basta. Mój ostatni cykl to galeria negatywnych sikańców, każdy był rozczarowaniem. W szufladzie czeka na mnie cały arsenał sikaczy z allegro, poproszę męża, żeby mi je pochował.

Po piąte - cieszyć się niczym nieskrępowanym, pełnym radości serduszkowaniem podczas mojego długo wyczekiwanego urlopu. Hell yeah. \m/(^ _ ^)

Po szóste - jeśli się nie uda, to zebrać wszystkie doświadczenia i pomiary tego miesiąca i wykorzystać je w cyklu numer 5 jako ważne i potrzebne informacje.

Po siódme - nie dzielić się moimi spostrzeżeniami z nikim, jak tylko z Wami i mężem. Jeżeli czegoś naprawdę wybitnie żałuję to właśnie tego, że w pracy pochwaliłam się tym, że się staram... Mam wrażenie, że wszyscy łypią tylko na mnie i czekają, aż wyłożę L4. Nie mówiąc już o tym, że już parę razy usłyszałam, że może mi nie wyszło jeszcze, bo chcę za bardzo. Masz Ci los. Wierzę, że jak sama przestanę o tym czasem zagajać (a same pewnie wiecie, jak czasami baaardzo chce się o tym pogadać), to ludzie zapomną. W końcu mają swoje życia.


Niech tak będzie.
Możecie w kolejnych wpisach więcej się o mnie dowiecie. :)

Wiadomość wyedytowana przez autora 8 września 2016, 08:57

9 września 2016, 11:49

Dziennik pokładowy - cykl 4, 3 dc


Czy ja dobrze widzę w kalendarzu? TAK! To już dziś! Ostatni dzień w pracy przed dwutygodniowym urlopem!

Wczoraj po pracy leżałam i skręcałam się na łóżku w związku z bólami okresowymi. Swoją drogą zastanawiam się, czy tylko ja tak mam, że @ objawia się u mnie z całym "dobrodziejstwem" inwentarza - bóle brzucha, kręgosłupa (przypominające uczucie, jakby ktoś ciągnął mnie za kość ogonową), posiłki nie zatrzymujące się nawet na pół godziny w żołądku, otępienie, senność, dreszcze, zimne poty... Jedyne, co jest niewątpliwym pozytywem, to ból piersi, który ustaje zawsze na okres, a który zaczyna się po owulacji i trzyma mnie dwa tygodnie. Czy tylko ja mam tak "fajnie"?

Mimo to - czuję się cudownie. Żadnych pomiarów temperatury, myśli o testach... czuję się, jakbym zgubiła 10kg myśli. Dzisiaj przed snem walnę sobie lampkę wina, a co!

Dzisiaj mąż wraca z delegacji i w niedziele napadamy na Kraków. Będę chodziła po starówce i robiła zdjęcie KAŻDEGO pomnika, o którym za rok nie będę nawet pamiętać. Planuję zrobić naprawdę dużo kilometrów na nogach, jeść pyszne jedzenie i wgapiać się mężowi w oczy non stop.

Jeżeli czegoś miał mnie nauczyć poprzedni cykl to nauczył mnie tego, że z okresem da się żyć, da się go tolerować a nawet nim cieszyć. Czuję się, jakby wychodziło ze mnie całe zło.

16 września 2016, 15:49

Dziennik pokładowy - cykl 4, ... 10 dc!


... tak, aż musiałam sprawdzić w kalendarz, który to dzień cyklu, bo zwyczajnie zapomniałam! Sytuacja nie do wyobrażenia z poprzedniego miesiąca. Ale powiem Wam, że fajnie tak nie wiedzieć, nie zadręczać się. Jeżeli czegoś się teraz bardzo boję, to nie tego, że nie uda się w tym miesiącu, a że właśnie znowu zacznę świrować. W końcu za jakiś tydzień owulacja...

Niedawno wróciliśmy z Krakowa - WOW! Jestem pod ogromnym wrażeniem tego miasta. Chwilami aż nie wierzyłam, że ciągle jestem w Polsce. Starówka robi fenomenalne wrażenie. No i te knajpki nocą na Kazimierzu... Ja i mąż naprawdę nieźle odpoczęliśmy. Pomijając nawet fakt, że codziennie robiliśmy na nogach grube kilometry (taki był plan :) ). Co czują moje nogi do teraz - w jednej łydce mam taki skurczysyński zakwas, że nie mogę nawet dotknąć nogi od kilku dni!

Jutro wieczór panieński kumpeli. Kochane, jak myślicie - szaleć z alkoholem? :) Jajco chyba rozpocznie wędrówkę za jakieś siedem dni. A nie ukrywam, że siedzi we mnie jakaś cicha rządza totalnego resetu i poczucia się znów jak nieokiełznany studenciak.

Wiesiołek wlatuje od dwóch do trzech kapsułek dziennie. Śluzie, pojawisz się?... Oby!

18 września 2016, 20:04

Dziennik pokładowy - cykl 4, 12 dc


No to zaszalałam. Może nie jakoś wybitnie, bo kaca nie mam, ale wróciłam do domu przed czwartą nad ranem i co tu dużo mówić - pół dnia spędziłam w łóżku motając się w pościeli. Przewidziałam to i dlatego nigdy nie planuję niczego angażującego na dzień po imprezie - po prostu nie ma to sensu.


Piszę ten wpis, ponieważ w moim życiu coś ewidentnie zaczęło mnie uwierać. Spodziewałam się szampańskiego humoru po imprezie, ale nic bardziej mylnego. Jak to zwykle bywa, jeżeli idzie się na zabawę, gdzie nie zna się 90% ludzi, wrażenia mogą być różne. Niestety tym razem było raczej źle - znajomości raczej "nie kliknęły", czułam się trochę piąte koło u wozu. Bawiłam się dobrze gdzieś tak do połowy, po czym zmieniłyśmy klub na raczej studencką miejscówę, gdzie poziom decybeli sięgał dużo za wysoko, a parkiet zalał się wolnymi elektronami liczącymi na wzajemny podryw i dzikie pląsy, czyli coś totalnie nie w moim stylu. Po dwóch godzinach zdałam sobie sprawę, że z nikim nie rozmawiam (nie było zresztą ku temu sposobności), a jak już, to wysłuchuję raczej cudzych problemów, które nijak mnie obchodzą. Z nudów zaczęłam robić rzeczy, z których niezbyt jestem dumna, typu picie piwa pomimo uczucia ciężkości w żołądku czy... wychodzenie co kilkadziesiąt minut na papierosa, co jest totalnie głupie (na codzień nie palę). Z imprezy wróciłam więc zła, bo spędziłam w bardzo niezdrowy sposób czas z osobami, których towarzystwo nie napawało mnie jakoś entuzjazmem, i wiedziałam, że na pewno rozreguluję sobie sen. Kiedy wróciłam do domu męża nie było (pracował), rozebrałam się w łazience, spojrzałam na swoje odbicie w lustrze, stwierdziłam, że moje ciało zaczyna się starzeć a z odciścniętymi rajstopami i kapciem w pysku od fajek wyglądam jak parodia człowieka i chcę natychmiast zapomnieć o mojej głupocie.

Humor dodatkowo zepsuły mi dwie rzeczy. A w sumie to trzy, bo dochodzi jeszcze wstyd, że naprawdę takie rzeczy zawracają mi głowę. Pierwsza - niby jako kobieta nie zgadzam się na przedmiotowe traktowanie osobników żeńskich, ale gdy faceci w klubie wyrywają wszystkie uczestniczki panieńskiego a mnie oblatują wzrokiem, to czuję się autentycznie jak totalna brzydula. Ach. Co za bzdura. I druga... świadkowa, organizatorka przedsięwzięcia, jest w czwartym miesiącu ciąży. I wiem, że tutaj zrozumieją mnie tylko staraczki. Wiecie jak to jest, kiedy nie ma żadnych przeciwskazań, żebyście zaszły a to nie wychodzi, a dowiadujecie się, że osoba, której lekarz powiedział wprost, że raczej przez rozstroje hormonalne długo dzieci mieć nie będzie, nagle zachodzi za pierwszym razem... Ale to jeszcze nic. Dziewczyna wyglądała na zupełnie tym faktem nieprzejątą. Czego nie-ro-zu-miem. Taki cud nosić pod sercem... i totalnie nie cieszyć się...

Wiem, że ten wpis to bełkot sfrustrowanej kobiety bez problemów. Ale właśnie przez takie przemyślenia pomyślałam sobie, że... może jeszcze nie czas na mnie? Może zarzucić starania? Może muszę najpierw parę rzeczy w swoim życiu wyprostować?

Nie biorę się za zgubienie 10kg nadwagi, bo boję się, że jak zacznę intensywniej trenować, to nagle będę musiała przestać (ciąża) i jojo dopadnie mnie ze zdwojoną siłą.
Nie zmieniam pracy, chociaż jest naprawdę kijowa i ssie, bo trzyma mnie tam tylko i wyłącznie wizja macierzyńskiego.
W zasadzie - wszystkie pasję odkładam odłogiem, bo mówię sobie, że jak zajdę to pójdę na L4 i będę miała TYYYLE czasu, żeby nadrobić wszystko.

Bzdura. W efekcie jestem sfrustrowana tu i teraz. A kto wie, czy kiedykolwiek będę mogła być mamą? A co, jeżeli nie mogę?...

Kiedy tak siedziałam wczoraj w tym klubie, sączyłam piwo a na około dudniła muzyka tak głośna, że drgały mi wnętrzności, to zrozumiałam, że jeżeli czegoś natychmiast nie zmienię, to będę totalnie nieszczęśliwa i nie wiem, czy ciąża potrafiłaby to odczarować.


Z wniosków stricte "staraczkowych" - niemierzenie temperatury jest cudowne. Ale jutro zaczynam swoją kilkudniową obserwację. Obiecałam sobie, że robię to tylko dlatego, żeby upewnić się, kiedy mniej więcej owuluję. Gdy już tego się dowiem - pozbędę się termometru w cholerę.

24 września 2016, 22:35

Dziennik pokładowy - cykl 4, 18 dc


Dziś mija cykl od poprzedniej owulacji. A jak nie, to przynajmniej od tego dnia, który OVU wskazał jako TEN DZIEŃ.

Mam dziwne przeczucie, że teraz już jestem po. Mam trochę pod górkę, bo w przeciwieństwie do innych dziewczyn nie mam typowych objawów owulacyjnych - nie bolą mnie na przykład jajniki. Mogę sobie więc zgadywać kiedy nastąpiło to dokładnie.

W tym cyklu po raz pierwszy skorzystałam z testów owulacyjnych - przez kilka dni robiłam po dwa dziennie, aż ujrzałam drugą krechę tak silną, że nie miałam żadnych wątpliwości, że skok LH nastąpił. Temperatura również podskoczyła następnego dnia rano, ale wiecie co... na urlopie nie da się jej mierzyć! Nic na to nie poradzę, że nie jestem w stanie budzić się codziennie o tej samej godzinie. Nawet nie chcę. Kto by pomyślał, żeby na wakacjach włączać budzik. Tak czy siak - jeżeli wierzyć mojemu średnio zaawansowanemu wykresowi i testom, ja i mąż idealnie wstrzeliliśmy się (a on dosłownie) w moment. Chyba...

Mój plan jak dotąd działa. Tylko wiecie co... jeśli się nie uda... a coś tak czuję... to będzie mi mimo wszystko mega przykro.

Parę dni temu spotkałam się w większej grupie znajomych, których nie widziałam od kilku miesięcy. Jedna kumpela podbiegła do mnie, jakby ją coś oparzyło. "Aż tak się cieszy na mój widok?" - pomyślałam. Ha, nic bardziej mylnego. "Hej, słuchaj, tak Cię tylko zapytam o coś, bo muszę... jesteś już w ciąży?! A w ogóle to cześć!". Nooo super. Przypomniałam sobie, że jakoś na wiosnę mówiłam jej, że zaraz przystępuję ze starym do roboty i to kwestia czasu jak rzucę L4 w pracy. Pomijam fakt, że to pytanie było totalnie z czapy i nietaktowne, na dodatek jeszcze w takiej formie, ale i tak, kiedy jej mówiłam, że nie, to czułam się, jakbym mówiła przed kimś, że... coś ze mną nie tak?

Nie zrozumcie mnie źle. Nie uważam, że każda kobieta, która długo stara się o dziecko, jest "zepsuta". Ale same pewnie wiecie, jak to jest z samoakceptacją. Cellulit u przyjaciółki? Nie widzę wcale. Ale u siebie widzę zawsze, choćbym go miała na jednym tylko tyci miejscu na ciele. I tak samo jest z zajściem w ciążę. Wszystkim innym wolno starać się jak najdłużej, ale mi już nie. Czuję się, jakbym sama zawiesiła sobie tykającą bombę na szyję. Myślałam, że złamałam system nigdy nie biorąc pigułek hormonalnych. No i cóż... Nie złamałam. Czuję się jak gorszy model, któremu wszyscy wróżyli szybką ciążę a ja nic na to.

Boję się tego, że za dwanaście dni wysikam kolejny łysy test.

Ach, czyli jednak... psychoza wróciła.

A w poniedziałek powrót do pracy po dwóch cudownych tygodniach...

Z pozytywnych spraw powiem Wam tylko tyle, że cudownie jest kochać się z mężem podczas urlopu i tego nic mi nie zabierze. :)

Wiadomość wyedytowana przez autora 24 września 2016, 22:34

26 września 2016, 09:37

Dziennik pokładowy - cykl 4, 20 dc, 4dpo


A więc jednak. Już po owulacji. OVU wyznaczyło ją tak, jak podejrzewałam, a temperatura utrzymuje mi się na stałym poziomie od czterech dni. Sama nie wiem, czy jest jeszcze sens ją mierzyć - w sumie co to może zmienić? Wczoraj wieczorem komisyjnie oddałam mężowi wór testów ciążowych, aby schował je przede mną, bo kto wie, czy za dwa dni nie stwierdziłabym, że jednak warto potestować tydzień wcześniej... Boję się, serio, boję się pustych testów. Sam okres nie napawa mnie tak negatywnymi emocjami.

Jest mi przykro, że piszę Wam tylko i wyłącznie o przykrych myślach, ale... tak, muszę to przyznać - generalnie w życiu mam gorszy czas. Mamy poniedziałek, pierwszy dzień w pracy po dwóch tygodniach urlopu. Myślałam, że wrócę z czystą głową i wszystkie wyzwania będą łatwiejsze do przełknięcia. No i owszem, wypoczęłam, ale przekonałam się o jednym - są problemy, od których nie da się uciec, nie da się ich przespać, nie da się ich też "zaurlopować". Otóż moja praca nie napawa mnie żadną satysfakcją, w zasadzie to czuję jeden wielki dyskomfort. Nie mogłam wczoraj spać - motałam się w łóżku do pierwszej w nocy, chociaż usilnie starałam się uspokoić. A gdy już usnęłam, miałam naprawdę porąbane koszmary w klimacie sci-fi, czyt. mój mąż stwierdził, że poinformuje mnie, że... ma dziewczynę i że nie widzi w poligamii nic złego. Obudziłam się w środku nocy i sama nie wiedziałam, czy go udusić czy przytulić.

Siedzę teraz na ciepłej posadzce za biureczkiem i totalnie nie czuję, co tu robię. Z jednej strony bombardują mnie wyrzuty sumienia, że szkoda życia na stagnację, z drugiej myśl, że przecież to jest coś, czego chciałam od życia - spokojnej pracy, która stworzy mi bezpieczne tło na realizację w innych dziedzinach życia. Tymczasem siedzę w branży, która nie grzeje mnie wcale, mam do zrobienia kilka szkoleń, które kończą się egzaminami, których oblanie grozi wyskoczeniem z wypłaty (ZAJEBISTA motywacja), mam szkolić ludzi z czegoś, czego nie lubię... Jest mi źle.

Do tego jest mnie ciągle dziesięć kilo za dużo, czeka mnie kredyt... no i ta ciąża... Damn! Dorosłe życie jest przerąbane.

Wróciłabym z chęcią do przedszkola i podłubała kijkiem w ziemii.

28 września 2016, 11:31

Dziennik pokładowy - cykl 4, 22 dc... psikus! dalej 4dpo


OVU stwierdziło, że zagra mi na nosie. Dzisiaj jest ostatni dzień, kiedy postanowiłam, że będę mierzyła temperaturę w tym cyklu (w celu niefiksowania się). I co? Przesunęło mi owulację dwa dni później! Co prawda na 18 dzień, tak jak cykl temu, ale skok 16 dnia sugerował mi zupełnie co innego. Pierwsza myśl - cholera... plemniki, przeżyłyście te dwa dni? Co za pech! Druga...

Tak, dzisiaj będzie pierwszy od dawna pozytywny wpis. Moja druga myśl była taka, że spojrzałam w lustro i powiedziałam sobie "Robisz, co możesz. Dbasz o siebie. Obserwujesz się. Nie jesteś od nikogo gorsza, lepsza też nie. Masz takie same szanse jak wszyscy. Jeszcze kiedyś będziesz mamą. Może to nie ten cykl. Ale w sumie czy to źle? Może tak ma być? Kim Ty jesteś, żeby wybierać, kiedy ma Cię spotkać najbardziej fascynujący cud życia? Skąd wiesz, że jesteś gotowa? Będzie dobrze. Tak długo, jak robisz, co możesz. Już zrobiłaś."

OVU też mnie pociesza.

"Starasz się o dziecko już od jakiegoś czasu bez powodzenia? Nie poddawaj się, niezależnie jak długo starasz się zajść w ciążę Twoje szanse nie maleją. Czasami wystarczy zmiana jednego czynnika (np. w Twoim otoczeniu lub w organizmie Twoim lub partnera), a cykl może okazać się tym szczęśliwym!"

Dzisiaj komisyjne przekazanie termometru mężowi. Teraz po prostu trzeba przejść po rozżarzonych węglach mojej niecierpliwości i wytrwać w tej pieprzonej fazie lutealnej, żeby nie katować się testami i doszukiwaniem objawów.

Mój cud dopadnie mnie, gdy będę gotowa. Ufam sobie.

30 września 2016, 09:23

Dziennik pokładowy - cykl 4, 24 dc, 6dpo


Nigdy nie uczestniczyłam w protestach i manifestacjach. Uważałam, że tłum daje się nabrać na kolejny kontrowersyjny temat, a w międzyczasie władza przemyca jakieś inne "cudowne zmiany". Teraz jednak miarka przebiera się z każdym dniem, czytam wypowiedzi ludzi w Internecie i mózg mi staje.

Jak można powiedzieć matce, która poroniła, tekst w stylu: "Trzeba było nie brać lekarstw / nie ćwiczyć / nie jeść czekolady i żelków / nie stosować antykoncepcji. Sprzeciwiłaś się naturze, to teraz cierp." Serio napotykam wypowiedzi w takim tonie. Nie mieści mi się to w głowie w żadnym jej zakamarku.

Haha, śmiesznie. Jestem 6 dni po owulacji, może właśnie zagnieżdża się w mojej macicy nowe życie. A ja co? JA JUŻ NIE WIEM, CZY CHCĘ. Serio. A jeżeli coś pójdzie nie tak? Mój kraj będzie gonił mnie sądach? Może oskarżą mojego mężą o to, że dosypał mi środek wczesnoporonny do herbatki? Obrończynie pro-life próbują na siłę udowodnić, że w projekcie nowej ustawy dalej jest gwarant, że lekarz w razie co będzie działał w obronie życia matki. Ale już nie mówią, że w przypadku BEZPOŚREDNIEGO zagrożenia. To znaczy, że coś może być nie tak, ale dopóki nie pęknie mi jajowód i nie zacznę wykrwawiać się na śmierć, żaden lekarz może nie chcieć mi pomóc, ze strachu o to, że dziecko uszkodzi, a ja przeżyję. Czyli, bądź co bądź, wystąpi poronienie. Do którego się przyczynił i może za to iść do paki.

Paradoksalnie, możecie mi nie uwierzyć, ale owszem, uznaję, że człowiek jest człowiekiem od chwili zapłodnienia. Nie przekonacie mnie, że jest inaczej. Śmierć zarodka to śmierć człowieka, w moim słowniku pojęć. Ale do jasnej cholery - NIE MAM PRAWA rządzić z tego tytułu czyimś sumieniem. Mogę za to odpowiadać za siebie, za swoje przyszłe dzieci, dawać innym przykład. Uważam, że urodzenie dziecka, w momencie, gdy wiesz, że urodzi się z takimi deformacjami, że nie przeżyje poza moim ciałem doby, to bohaterstwo. Ale zmuszanie innych do bohaterstwa to nie jest bohaterstwo razy dwa. To skurwysyństwo.

Nawiązując do jednego z transparentu, który gdzieś widziałam w Internecie - nie wierzę, że muszę protestować przeciwko czemuś takiemu. Ale w poniedziałek wyjdę na ulicę.

4 października 2016, 08:35

Dziennik pokładowy - cykl 4, 28 dc, 10dpo

Miesiąc temu o tej "porze" cyklu wysikiwałam drugi z sześciu testów, z których wszystkie były negatywne.

Dzisiaj już nic nie mierzę, zapomniałam, że mam testy. Planuję zrobić pierwszy w sobotę rano, przed weselem koleżanki. Tak dla pewności. Co by wiedzieć, że mogę spokojnie wypić zdrowie młodych. Cudów się nie spodziewam.

To dziwne, jak bardzo może zmienić się podejście do ciąży. W ciągu zaledwie paru dni. Jeszcze miesiąc temu byłam pewna, że chcę. Media społecznościowe skutecznie wybijają mi to z głowy. Czytam wypowiedzi ludzi, którzy twierdzą, że prostest przeciwko tej chorej ustawie jest kierowany przez osoby, które aborcję traktują jak wyrwanie zęba. Dokładnie takie samo wrażenie mam, kiedy ktoś mi mówi "noś ciążę, noś, najwyżej wyplujesz i oddasz".

Czytam Wasze historie, dziewczyny. Sama przekonałam się, że to nie tak hop siup zajść. Może ja też będę miała takie problemy? Nie wiem tego. Wiem tylko, że nie jestem gotowa na psychiczny lincz i społeczne odrzucenie. Nawet wśród najbliższej rodziny.

Okolice 10 października zadecydują o wszystkim i jeżeli znowu się nie udało - zarzucam pamiętnik, starania i marzenia o rodzinie.

7 października 2016, 11:06

Dziennik pokładowy, cykl 4, 31 dc, 13dpo


Co się dzieje z moim ciałem?

Mój żołądek płata mi niesamowite figle. Z szacunku do Was nie opiszę Wam, co się dzieje w moich jelitach. Największą zagadką jest to, że chwilami mnie mdli, ale w bardzo dziwny sposób. Bo po pierwsze nie na tyle, abym urządzała sesję nad muszlą klozetową, a po drugie, i to przede wszystkim, nawet nie na tyle, żebym nie uznała tego za wytwór mojej wyobraźni. Czy to jakaś autosugestia?

Cycki bolą jak zawsze. Brzuch chwilami ćmi.

Ale dzisiaj w nocy doznałam czegoś naprawdę głupiego. O czwartej nad ranem zadzwonił do mnie mąż, musiał załatwić coś wcześnie rano i jechał autem, które zachowuje się dziwnie od dwóch dni. No i bams... chłodnica nawaliła, trzeba oddać go do mechanika, a jutro wesele. Mam mnóstwo spraw niezałatwionych, do tego fryzjer, bez auta nie wiem, jak to zrobię. Nie mogłam zasnąć chyba przez kolejne dwie godziny, pomimo dużego zmęczenia, bo tak spanikowałam. Wierciłam jak oszalała, biło mi serce. Uspokajałam się, no bo w końcu świat się nie wali i to nie jest do końca tak, że swoich spraw jutro nie załatwimy, ma nas kto nawet zawieźć i przywieźć. Ale nie. Podwyższone tętno, zimne poty, szukanie swojego miejsca na materacu.

Wiecie, co mi pomogło? Pomyślałam sobie: "A co, jeśli jesteś w ciąży? Stres Ci nie pomoże, uspokój się". W pół godziny byłam po drugiej stronie powiek.


Oczekiwanie na test i okres to jakaś pomyłka.
Jutro sikacz, który zadecyduje o wszystkim...

8 października 2016, 09:36

Dziennik pokładowy - cykl 4, 32 dc, 14 dpo

Sama nie wiem, czy czuję ulgę czy żal.

Nic nie dzieje się bez przyczyny. Rozwaliło się nam auto. Test - negatywny. Zapowiada się gruba zabawa na weselu. Nic mnie nie stopuje.


Edit.
No tak. Nie mogło być inaczej. Test wywołał okres.

Odpuszczam. Mąż twierdzi, że za szybko się poddałam. Pewnie ma rację.

Wiadomość wyedytowana przez autora 9 października 2016, 10:41

13 października 2016, 14:28

Dziennik pokładowy, cykl 5, cholera wie, który dc, i niech tak zostanie


Znowu przytargały mnie tu złe emocje. Dlaczego? Ech, chyba wszystkie tak mamy, że mamy silną potrzebę wygadania się, gdy przychodzi zły czas. Tym samym łamię postanowienie o pamiętniku, ale... no już dobra. Przyznaję się do błędu - w końcu wiem, że tylko Wy, dziewczyny, możecie mnie zrozumieć. Tylko my wiemy, jak wiele zaangażowania wiąże się z zajściem w ciążę, jak bardzo kulturowo jesteśmy obarczone rolą bycia rozpłodywymi kurami domowymi (takie mam wrażenie od pewnego czasu) i ile musimy się nasłuchać od innych na temat naszej płodności. Dzisiaj o tym.

Pękłam dzisiaj. Poraz pierwszy płakałam w związku z tematem starań. Nie dlatego, że się nie udało ostatnio. Żeby była jasność - serio zarzucam świadome starania. Nie chcę wiedzieć, który to dzień cyklu, czy śluz ok, czy temperatura ok. Biorę tylko wiesiołka, bo BAAARDZO załagodził mój mijajacy już okres i wyregulował cykl. Mam zamiar kochać się bez żadnego grafiku, tak po prostu. Na tapecie mam teraz zbliżający się kredyt i moje zdrowie. Od poniedziałku zaczęłam eksperyment z weganizmem. Czuję się świetnie.

Ale wiecie, jak to jest... próbujecie o tym nie myśleć. I zawsze ktoś wypali z zajebistym komentarzem.

Kumpel odwożący nas z wesela:
- Jak tam wasze starania o dziecko?
(moja pierwsza myśl - SERIO? czemu o to pytasz? myślisz, że byśmy to przed Toba ukryli?)
- No... nie wychodzi.
- Ale jak myślicie, czemu?
(bo nie ma KURWA dżemu. naprawdę... czemu pytasz?)
- Dochodzimy do tego.
- Może dietę zmieńcie.
(bla bla bla bla...)

Potem jakiś znajomy z pracy:
- Ej, fotografujesz jeszcze?
- Nie mam czasu. Zmieniają mi się priorytety, życie mi się przestawia... nie mam kiedy. (cały czas myślę o kredycie i przeprowadzce)
- Wow. JESTEŚ W CIĄŻY?!
(szok i spojrzenie po ludziach, czy słyszeli)
- ... krzycz głośniej.
- No co, a nie? Co się tak obrażasz?
- Bo to średnio taktowne. Nie, nie jestem.
- Wiesz, tak tylko myślałem... jesteś po ślubie... NATURALNA KOLEJ RZECZY, NIE?
(no chyba nie, skoro nie wychodzi)


Potem gadam z jednym z przełożonych na temat możliwości awansu.
- Wiesz co... jak mnie poprosiłaś o rozmowę 1:1... wiesz, co pomyślałem?
(dobra... ja wiem, powiem to, bo nie zdzierżę tego z Twoich ust)
- Że jestem w ciąży.
- TAK, DOKŁADNIE!
- Nie martw się, nie jestem.
(śmiech przez łzy)
- No i bardzo dobrze! Jeny, taka młoda jesteś... odpuść sobie, tyle życia przed Tobą. Zostań z nami w firmie, błagam Cię.

Jestem tak zszokowana tym wyznaniem, że idę do kumpla, którego jeszcze miałam za kumpla, żeby się wygadać.
- Wow, i on Ci tak powiedział?
- Tak.
- ... super facet, już go lubię!
- ... jak to?
- No tak. Ma rację. Jesteś młoda. Po co się spieszyć?
- Nie spieszę się, po prostu chcę mieć dziecko. Mam stabilne życie. Młodość jest względna. Jestem w idealnym wieku. Z każdym rokiem może być mi trudniej.
- Pff, jasne. A ile Ty w sumie masz lat?
- 25.
- Wow! No to czym się przejmujesz? JENY, DZIEWCZYNO, WYLUZUJ, NIE SPINAJ SIĘ.
- ... przecież normalnie gadamy, nie spinam się. Mówię Ci tylko, że tamten tekst był mocno nietaktowny.
- Ech... słuchaj. Ja wiem, że schizujesz. Chcesz dzieciaka już teraz. Ale to nie ma sensu. Po co?
(tym tekstem już faktycznie zaczął mnie wkurzać)
- Dobra, wiesz co... idę. Nie zawracam Ci głowy.
- Haha, jasne. Obraź się.



DZIEWCZYNY! Tak. Siedzę, płaczę. Mam dość. Mam dość tych gadających głów. Tych, które myślą, że wiedzą lepiej ode mnie. Co powinnam, czego nie. Mam dość samotności w tym temacie. Mąż... jak to mąż. Powie Ci "nie przejmuj się". Ale ja nie wiem, ile jeszcze takich rozmów będę w stanie przyjąć. Ile tłumaczeń, zaskoczeń i potakiwań.

Przytulcie mnie wirtualnie. Tylko Wy mnie rozumiecie.

14 października 2016, 10:13

Dziennik pokładowy - dalej cykl 5

Kochane! Dziękuję Wam za ogrom pozytywnego odzewu w komentarzach. Bardzo podniosłyście mnie na duchu. Serio. Autentycznie zeszło mi dziesięć kilo zmartwień po Waszych przytulasach. Stwierdzam, że staraczki to po prostu kobieca siła w czystej postaci. Jesteście świetne!

Muszę się w końcu nauczyć, że słowa... to tylko słowa. I ich siła rażenia w dużej mierze zależy od tego, czy pozwolę im się skrzywdzić. Dzięki Wam postanowiłam, że już więcej nie pozwolę. Dziękuję.

W sumie tylko tyle chciałam Wam napisać. :)

Słońce wyszło! Nawet katar aż tak mnie nie denerwuje. A libido skacze jak dzikie... Zbliża się ta "lepsza" część cyklu i stary nagle wygląda jak Brad Pitt. Magia.

Ślę Wam pozytywne fluidy na ten dzień! Jak to dobrze napisać coś miłego...

20 października 2016, 08:47

Dziennik pokładowy - dalej cykl 5

Cześć, dziewczyny!

Piszę ten wpis, ponieważ po tej ostatniej fali negatywnych rzygów mojego mózgu, chcę zwyczajnie napisać coś pozytywnego.

Moje życie nie zmieniło się w ciągu ostatnich dwóch tygodni jakoś diametralnie, ale coś w końcu przeskoczyło mi w podejściu... do wszystkiego. Zrozumiałam, że w kwestii pracy na razie za wiele zmienić nie mogę, mogę co najwyżej zacząć szukać pozytywów tam, gdzie ich nie widziałam. Z wagą robię w granicach rosądku to, co mogę. Odkąd zaczął się nowy cykl ograniczyłam bardzo mocno produkty odzwierzęce - czuję się naprawdę bardzo dobrze. A przez to, że póki co średnio finezyjnie komponuję posiłki, to rozwiązałam mój odwieczny problem - w końcu jem prawidłowe porcje, nie dożeram się kolejnym kotletem (bo zwyczajnie nie jem kotletów :) ) ani nie wsuwam resztek z patelni, które zostały, bo "za dużo mi się sypnęło". Jedyne mięso jakie jadłam przez ostatnie dwa tygodnie to kurczak z podwórka rodziców męża. Może trochę wyregulują mi się hormony? Nie wiem. Z ćwiczeniami jest super, wczoraj dostałam parę pochwał na treningu za dobrą postawę i od razu zapragnęłam kupić sobie jakieś wzorzyste, pogrubiające dziesięc razy ciuchy do ćwiczeń. A jutro idę z przyjaciółką do kina na nową "Bridget" :D

Generalnie - korzystam z życia!

Nie dbam o temperatury, śluz, szyjkę, testy. Jest super.

Ostatnio zrozumiałam, że chyba pragnęłam dziecka, bo chciałam sobie dzięki niemu zrekompensować jakieś braki... słaby powód, by powołać kogoś do życia. Serio - dobrze, że jest, jak jest.

Mam nadzieję, że u Was lepsza pogoda, bo u mnie szaro, buro, deszcz. Za chwilę zamawiam witaminę D z iHerb, bo oszaleś idzie od tej szarugi.


Miłego dnia!

24 października 2016, 14:45

Dziennik pokładowy - cykl 5, 17 dc

A więc zajrzałam na ovu.
17 dc!
WOW!


Czy tylko mi tak dni zapieprzają do połowy cyklu?


I trochę czuję niepokój... bo została druga połowa... czy przyjdzie mi ją przeżyć z uniesionym czołem?

Nie wiem, czy już po owulacji, ale spadek nastroju mam jak z poprzedniego posta, czyli z wyżyn totalnych, w głęboką przepaść. Marzę, żeby się położyć i zasnąć na tydzień. W pracy mam jakąś pieprzoną sinusoidę - raz jest cudownie, raz mam ochotę wystrzelać wszystkich co do jednego.

Schudłam 2 kg jedząc mnóstwo makaronu, pizzy i obżerając się owocami. Love vegan food! Tyle sukcesów.

Mąż chyba przejął kontrolę. Wczoraj przebąknęłam coś na temat cyklu i stwierdził, że owulacja za dwa dni. Trochę mnie to zdziwiło. Czuję się dziwnie... Czy jeżeli w tym miesiącu nic z tego, to zaboli go tak samo jak mnie przez ostatnie cztery miesiące?

A więc jednak... napisałam to... czyżbym się czegoś spodziewała?

W piątek moje urodziny.

31 października 2016, 08:26

Dziennik pokładowy - cykl 5, 24 dc, nie-wiem-ile-dpo


PannoNatalio - jak to miło, że napisałaś w komentarzu, że lubisz mój pamiętnik. A ja się zastanawiam - co tu lubić, jak piszę takie smuty? :)

W piątek skończyłam 25 lat. To były moje najsmutniejsze urodziny w życiu. Nie dlatego, że poczułam, że "ewidentnie się starzeję" - tak szczerze, to stosunek do swojego wieku mam raczej zdrowy, czuję się na tyle, ile mam, i, ba!, lubię mieć tyle, ile mam. Ale mam bez przerwy wrażenie, że trawa jest bardziej zielona wszędzie indziej, tylko nie na moim podwórku. Ledwo zaczęłam się czuć dobrze w pracy, to w międzyczasie walnęłam pomyłkę, która wywołała dość duże straty dla projektu, a potem jeszcze powiedziałam coś, co komuś się mocno nie spodobowało i dostałam "oj-oj!" od szefa, który jest dwa razy wyżej od mojego bezpośredniego szefa. Ach. Moje życie to ostatnio wieczne czekanie - na lepszą pracę, na mieszkanie, na... ciążę?


No... jestem ciekawa, czy mąż to dobrze obliczył. Skubany zaznaczył nam serduszko na wykresie. Z dziwnych obserwacji - po owulacji zawsze, odkąd pamiętam, cycki bolą mnie jak głupie do momentu, aż nie przyjdzie @. Mamy 24 dc i... bólu brak. A może to stres znowu poprzestawiał to i owo?

Nie wiem. Najważniejsze, że nie fiksuję w temacie ciąży. Już to parę razy zaznaczyłam, ale to naprawdę mój olbrzymi sukces.


Jutro próba zadumy przy jednostajnym akompaniamencie komentarzy na temat tego, kto jak się ubrał na cmentarz. A trzeciego listopada... jedziemy na kabaret Hrabi! Matko, ale się jaram! Jaram się bardziej niż tym, że istnieje 50% szans, iż koło 10 listopada moje życie może się wywrócić do góry nogami.

2 listopada 2016, 10:56

Dziennik pokładowy - cykl 5, 26 dc, nie-wiem-ile-dpo-ale-chyba-8-?


Aaaale mnie pokusiło. Głupia ja.

Moja bolesność piersi milczała bardzo długo, do tego wczoraj przy igraszkach mąż stwierdził, że mam dużo białego śluzu i nie przypomina sobie żeby kiedykolwiek taki widział - dość śmiałe wyznanie jak na osiem lat stażu. No to co - szybka obczajka na OVU, w sumie nie wiem, po co, bo w tym cyklu totalnie nic nie zaznaczałam, ale stwierdzam, że już 26 dzień. Mogę być z osiem dni po owulacji. Test raczej byłby pozytywny, co nie? No i nie wywołam okresu, bo jeszcze mam jakiś tydzień. To się musi udać!

No to rano wyciągnęłam sikacza z allegro. I co? Powinnam użyć angielskiego określenia BFN, bo najlepiej mi tu pasuje (big fat negative). Także klops.

Natura pokazuje mi same faki, bo okresu nie wywołałam, ale ból piersi już tak. Czyli wracam do gry, czekam na małpę.

Nie wiem, o czym myślałam. Czyżbym założyła zero starań w tym cyklu, ale podświadomie miałam nadzieję, że moja historia zakończy się happy endem w stylu "odpuściłam, raz się kochałam i zaszłam?". A może właśnie ja w ogóle nie odpuściłam tak naprawdę?


Już po grobingu i rodzinnych nasiadówach. UFF! Jak ja tego nie lubię. Ludzie, którzy traktują mnie jak powietrze, stół cały w jedzeniu gdzie nie znajdę alternatywy bez mięsa lub sera, nieustanne zmuszanie mnie do zakładania kapci, które są tak wyjechane, że nie wiem, ile pokoleń w nich chodziło przede mną. Ach, marudzenie, marudzenie, marudzenie. Może to ten brak słońca?


Z pozytywów - czuję totalny zew chęci zmiany pracy, muszę się do tego bardzo dobrze przygotować. A przede wszystkim podtrzymywać ten płomyczek. Nie chcę znowu dać się pokusić poczuciu komfortu - no bo przecież ciepła posadka... TFU! Czas działać!

6 listopada 2016, 19:44

Dziennik pokładowy - cykl 5, 30 dc, może 12 dpo?


Ilość białego, kremowego śluzu jakim ostatnio raczę męża sprowokowała mnie do zatestowania ponownie dziś rano. I oczywiście zaczęło się wróżenie z sikacza... Do tego stopnia uwierzyłam, że widzę cień cienia, ze na siłowni poprosiłam trenerkę o lajtowy zestaw ćwiczeń. No helol, mogę być w ciąży. Piskom trenerki nie bylo konca. Dopiero kiedy wracałam uświadomiłam sobie, że przecież mogę nie być.

Wyciągałam ten test ze śmieci juz dwa razy i za każdym nie wiem, czego sie spodziewam. Chyba pora pogodzić sie z faktem, że skoro linii nie widac na pierwszy rzut oka, to najprawdopodobniej jej tam, haha, nie ma.

Przestaję się gapić, test spalam, na silowni będę się musiała przyznać, że jednak nie.

Dobrze mnie znacie. Wiecie, że jutro powtórzę.


Chyba pora zająć się bardziej poważnym problemem... Skąd wziąć maskotkę Brokuła w momencie gdy mam komplet naklejek z Biedronki a zaopatrzenia brak? Bez kitu.

Jestem krolowa hipokryzji.
1 2