X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki Dodatnie ANA i koncentracja plemników 5.22 miliona/1 ml :)
Dodaj do ulubionych
‹‹ 3 4 5 6 7 ››

22 maja 2019, 11:00

2 dc, szczerze nienawidzę mieć okresu. I to nawet nie dlatego, że nie jestem w ciąży. Po prostu wczorajszy dzień tak mi dał popalić, że mam dość. Dawno mnie nie zmiotło do tego stopnia. Dostałam drgawek, było mi zimno i gorąco na przemian. O 10:00 łyknęłam nospę forte. O 13:40 kolejną nospę forte. Potem o 15:00, stwierdziłam, że pier...lę ewentualne skutki uboczne w postaci negatywnego wpływu na owulację biorę nurofen. O 15:30 kolejny nurofen i na noc o 21:40 i 22:30 kolejne dwie kapsułki nurofenu. Ku.wa. Przez ostatnich kilka miesięcy było tak ładnie, wystarczająca była nospa. A najciekawsze w tym wszystkim jest to, że wczoraj byłam w drodze do Białegostoku, do speca od laparoskopii. Wizyta o 15:40, a drgawki miałam w poczekalni. Tadam. Ogólnie miałam ochotę rozebrać się w poczekalni do bielizny, miałam zimne ręce i się nimi ochładzałam, Mężuś chciał pomóc, ale jego ręce były za gorące, więc nie był w stanie mi pomóc, bo na ciepło reagowałam jak byk na płachtę.

Naprodoktorek mnie też zdenerwował. Powiedział mi, że przed wizytą u Tomaszewskiego mam zadzwonić po skierowanie na laparo. Dzwonię do niego, a on mówi, że skierowanie na wizytę konsultacyjną nie jest potrzebne, że da mi, ale później, jak będę mieć termin. Kurde, a jakby termin był już ustalony wczoraj? To ja te 305 km w jedną stronę, tak hobbistycznie bym sobie pojechała?

Wizyta u Tomaszewskiego, nie mógł mi zrobić usg, bo bardzo silnie krwawiłam (jak nie ja 1 dc). Mężuś stwierdził, że niepotrzebnie się ze mną kłócił, że może ten dodatkowy stres wpłynął na wcześniejszy okres i dolegliwości bólowe (w..rwił mnie mocno swoim materializmem i jednoczesnym wydawaniem kasy na bzdety, na które nie mamy kasy i spałam na drugim końcu łóżka). Porozmawialiśmy z lekarzem o samym zabiegu. Cena między 2.500 a 4.000 zł w zależności od tego, co znajdą w środku. Najwcześniejszy termin zabiegu, w moim wypadku, to 27 czerwca. Dlatego, że zabieg może odbyć się min. 2 tygodnie po drugiej dawce szczepionki przeciwko wzw b. Druga dawka 13 czerwca. Nie wiedziałam o tym, nie pytałam o to na forum. Poza tym, wg wszystkie badania wirusologiczne są ważne 3 miesiące, więc muszę powtórzyć wirusologię. Robiłam ją w styczniu. Na szczęście posiewy stwierdził, że przyjmuje jako ważne. Na pytanie, o to, czy miał przypadek, że w środku nic nie znalazł, stwierdził, że w 99% coś jest. Nie zapytałam jednak o to, czy zawsze są to rzeczy typowo złe, czy może są neutralne. Mężuś boi się tego położenia mojego na stół, a stwierdził, że jakbym weszła z tymi drgawkami do niego do gabinetu, to on na cito by mnie kładł na stole. Poza tym lekarz wysłuchał naszej historii, dopytywał o stan zdrowia Męża, o leki, jakie przyjmuje, o dietę, jaką stosuje. No i zapytał, czy były badane u Męża d-dimery. Nie, tego badania nie robiliśmy. Powinny być poniżej 200. I jeszcze powiedział, żeby ograniczyć w diecie jajka. Jajka nie są wskazane dla mężczyzn. Chyba o tym nikt nam nie mówił, ale Mężuś i tak je znacznie mniej jajek. On kiedyś mógł jeść tylko jajecznicę. I jeszcze nakazał pić Mężusiowi min. 4 litry płynów dziennie (wzrost i waga), Mężuś do tej pory wypijał 3 - 3,5 litra. Po wyjściu z gabinetu, skierował nas do swojej kliniki na ul. Parkową 6, na konsultację anestezjologiczną. Klinika robi bardzo fajne wizualnie wrażenie, ale ludzie tam pracujący również robią dobre wrażenie, taka ciepła atmosfera. Pozytywnie zaskoczeni byliśmy tym, że nie płaciliśmy za konsultację anestezjologiczną. Dostałam już leki na przygotowanie przed laparoskopią i jogurty. Anestezjolog pożartował, położna dopowiedziała kilka rzeczy, salowa dopytywała czy nie mamy ochoty na kawę lub herbatę. Jedyny minus za brak sensownej poczekalni. Jest poczekalnia na piętrze, w kształcie salonu między salami dla pacjentek. Niebyt komfortowo się tam czułam. Mężuś też nie.
Moje wrażenia po wizycie u Tomaszewskiego: specjalista, rzeczowy, konkretny, kilka razy upewniał się, czy nie mam innych pytań. Wrażenia Mężusia (był ze mną w gabinecie): gadżeciarz, który zna się na swojej robocie, ale jednak nie wzbudził w nim zaufania. Ah, ukłony dla Pani pracującej w rejestracji na ul. Orzeszkowej (gabinety). W chwili, gdy Mężuś szukał apteki, ona się mną opiekowała. Gdyby nie ona, położyłabym się na podłodze z bólu i chłodziłabym swoje ciało na płytkach, bo tak bardzo było mi gorąco. Kobieta rzuciła wszystko inne, żeby mi jakoś ulżyć.

W międzyczasie zrobiłam też usg piersi. Ostatnie było prawie 1,5 roku temu. W prawej piersi mam dwa guzki 7 mm i 9 mm o charakterze węzłów chłonnych, a ich umiejscowienie na granicy z dołem pachowym również to potwierdza. Lekarz wykonujący badanie, stwierdziła, że nie należy się tym przejmować. Do konsultacji z ginem.

Odebraliśmy też wyniki hormonów Mężusia po 3 tygodniach zmiany kuracji. I uwaga: ma idealne wyniki hormonów:

FSH: 7,2 (norma: 0,9 - 11,9), przed kuracją było w normie, w trakcie kuracji skakało znacznie powyżej;
LH: 4,3 (norma: 0,6 - 12,1), przed kuracją było w normie, potem też skakało;
testosteron 784,45 norma: 240, - 870,70), przed kuracją w niskich granicach normy, w trakcie kuracji przekraczał górne granice normy;
estradiol: 29 (norma: poniżej 44), przed kuracją było w normie, potem skakał.

Jakoś między 27 a 29 maja ma wykonać badanie nasienia i zobaczymy, co to wyjdzie. W międzyczasie, jego lekarz prowadzący przyjmuje też w klinice, w której ostatnio byliśmy, ma przewieźć z jednej przychodni do drugiej kserokopię dokumentacji medycznej, żeby wszystko było w jednym miejscu. 28 maja wyniki cytologii. W najbliższy piątek (24 maja) mam wizytę u hematologa, żeby wydał mi zaświadczenie na refundację leków przeciwzakrzepowych w ciąży. No i muszę się umówić do dentysty. Dwa zęby mam do zrobienia, mam nadzieję, że obejdzie się bez kanałówki (nigdy w życiu nie miałam i się cykam). Poza tym chciałabym się umówić do internisty, może część badań do laparoskopii będę mogła wykonać na NFZ?

Odebrałam też wyniki testu limfocytotoksycznego. Wynik to brak przeciwciał limfocytotoksycznych. Chyba prawidłowy? Czekam jeszcze na PAI 1. Ma być maks. do 28 maja. Wtedy będę mieć komplet badań, a reszta to będą do odświeżenia lub kontroli po leczeniu (hormony, wirusologia, posiewy).

Książka o immunologii: nie przeczytałam nic więcej, ale z tego, co przeczytałam wynika, że najważniejszym narządem limfatycznym jest grasica. Szukam więc domowych sposób na poprawę jej pracy. Żeby działać kompleksowo. Zastanawiam się czy nie wrócić na 2 - 3 zabiegi akupresury, bo wczorajszy dzień mnie wykończył? Do przemyślenia.

Kwestie pozastaraniowe: będąc w Białystoku zjedliśmy zarąbiście dobry obiad w Bistro Dobra Zmiana. Przepysznie i tanio, jak na tak fenomenalną jakość jedzenia. A w ubiegły weekend byliśmy na festiwalu górskim, posłuchaliśmy o dalekich wyprawach, obejrzeliśmy pokazy slajdów, było bardzo przyjemnie.

Paczka dla Bratanka na jego powitanie na świecie naszykowana: jest Whisbear (dla Bratanka i jego Rodziców), jest książka "Rozwój psychiczny dziecka od 0 - 10 lat" (dla mojego Brata w szczególności oraz dodatkowo dla Bratowej) oraz lanolina (dla Bratowej).

P.S. Jakby ktoś szukał szumisia, whisbear - nie kupujcie na stronach producentów. Okazuje się, że można znaleźć dużo taniej w internetowych sklepach z zabawkami :) nie ogarniam, jak i dlaczego, ale ja dałam za Whisbeara prawie 50 zł mniej niż na stronie producenta :)

23 maja 2019, 17:42

Piąta strona pamiętnika. Ehh.

Przyszły wyniki mutacji PAI. Mam 4G/5G w układzie heterozygotycznym.

Immunologia: przeciwzapalne działanie interleukin polega na hamowaniu syntezy interleukin prozapalnym, a czasem na zwiększaniu produkcji prozapalnych. Paradoksu tego jeszcze nikt nie wytłumaczył. Od prozapalnych zależy inicjacja reakcji zapalnej.

Przeciwzapalne to IL10, IL4, IL13.
Prozapalne: IL1, TNFalfa, IL8, IL6.

27 maja 2019, 10:05

Byliśmy z Mężusiem w weekend u moich rodziców. Jedna z pierwszych informacji od mojej mamy: "Ty wiesz, Paulina niedawno urodziła drugie dziecko.". I tym prostym zdaniem spowodowała, że mój dobry humor uleciał w kosmos. Paulina to moja sąsiadka z dzieciństwa, starsza ode mnie o 5 dni. Wyszła za mąż 7 lat wcześniej ode mnie. I posiada aktualnie dwójkę dzieci: dwulatka i może miesięczne lub dwumiesięczne dziecko. Trzęsło mną. I to bardzo. Gdyby mi nie powiedziała, to przecież bym nie wiedziała, bo ja nie rozglądam się, co się dzieje w cudzych domach i na cudzych podwórkach.

Z Mężusiem pojechaliśmy do Castoramy. Na środku alejki z metrówkami po prostu się rozpłakałam (przy rodzicach nie mogłam sobie na to pozwolić). Na szczęście poza Mężusiem w tej alejce nie było nikogo. No złapało mnie i tyle. Mężuś podszedł i mówi:
M: Krąs, będzie wszystko w porządku.
K: <przez łzy> Nie będzie, to jest taaakie trudne, coraz to nowe problemy na naszej drodze i w ogóle, Ty nie jesteś związany zegarem biologicznym...
M: Właśnie, że jestem.
K: <przez łzy i ze złością> Nie jesteś, nie oszukuj! Jaki Ty możesz mieć zegar biologiczny?!
M: Krąselko, Twój zegar biologiczny mnie wiąże, on jest po prostu NASZYM zegarem biologicznym.

Nie przestałam płakać, ale zrobiło mi się lżej na sercu. Dziś pojechał na badanie nasienia, 40 dni od ostatniego badania. Wiemy już, że hormony się ustabilizowały, chcemy zobaczyć, jak to wpływa na produkcję.
No i od dziś zaczyna ze mną chodzić na jogę raz w tygodniu. I uwaga: rozważa zakup roweru :) nawet oglądał jakieś modele już :)

28 maja 2019, 09:50

Za namową Mojejnadziei poszukałam sobie laparoskopii na NFZ. Wcześniej pojawiały się głosy, że można znaleźć dobrych fachowców od laparoskopii na NFZ, ale jakoś przeważały głosy "nie rób laparoskopii na NFZ, będzie gorzej niż wcześniej, tylko nie na NFZ". No i tak przerażona tymi głosami, wylądowałam w Białymstoku, a po tamtejszej wizycie ubiegły tydzień był gehenną. Psychicznie myślałam tylko o tym, że jestem po całości zepsuta.

W czwartek i piątek dzwoniłam więc do szpitala klinicznego w Białymstoku (NFZ). Udało mi się dodzwonić do dyżurki pielęgniarek, gdzie dowiedziałam się, że jak mam skierowanie to robią wszystkim, ale szczegółowych informacji udzielają lekarze. Do lekarzy nie udało się dodzwonić, ani mi, ani Mężusiowi.

Jednocześnie w ubiegłą środę przez przypadek usłyszałam nazwisko ginekologa zabiegowego z moich okolic. Laski na jodze bardzo chwaliły kobietę. Następnego dnia usłyszałam to nazwisko ponownie, od zupełnie innej osoby (mieszkającej na stałe 400 km ode mnie), a w piątek - trzeciego dnia z rzędu - jeszcze od innych osób. Stwierdziłam, że być może Opatrzność chce mi coś powiedzieć i zadzwoniłam do kobiety. Przez telefon konkretna, rzeczowa, po wysłuchaniu historii leczenia, powiedziała, że na jej oko, ja potrzebuję jedynie dobrego nasienia, żeby zajść w ciążę, ale umówiłyśmy się na wizytę. Wizyta była wczoraj. Super delikatne badanie, super szczegółowy wywiad. Jako pierwsza sama z siebie zapytała, co mam zalecone na przeciwciała przeciwplemnikowe. Wypytała o bolesne miesiączki, przyjrzała się markerowi Ca-125. Opowiedziałam jej też o refleksologii. I wytłumaczyła mi, że marker Ca-125 nie jest super markerem, bo on nawet nie jest dobrym markerem dla raków jajnika. On wykazuje jedynie te raki śluzówkowe, innych nie. Mam go skontrolować raz jeszcze. Powiedziała, że wszelkiego rodzaju aspekty nieorganiczne poprawiające funkcjonowanie organizmu w trakcie okresu (np. refleksologia, akupunktura, akupresura, ziołolecznictwo) są traktowane przez ginekologów, jako czynniki bardziej wykluczające endometriozę niż ją potwierdzające. Dlatego, że jedynym sposobem leczenia endometriozy jest usunięcie jej ognisk, więc nieleczona endometrioza z każdym okresem powinna powodować coraz silniejsze dolegliwości. Jeśli jest coś, co pomaga w bólu, to każe ginekologom szukać przyczyny pierwotnej tego bólu. Dalej powiedziała, że u mnie ten marker Ca-125 może być podwyższony przez malutkiego naczyniaka na wątrobie!!! Ku.wa. Takie małe gówno, o którym wiem od września, kartę ze szpitala pokazuję każdemu spotkanemu lekarzowi, a tam jak wół, poza diagnozą reumatologiczną, wskazują "naczyniak na wątrobie". I ku.wa dopiero teraz lekarz przyjmujący w miasteczku, w którym mieszka około 10.000 osób, mówi mi o tym! Wątroba produkuje te markery i jakiekolwiek nieprawidłowości w pracy wątroby mogą skutkować fałszywymi markerami. Z jej doświadczenia bardziej by obstawiała, że mam zrosty (ureaplasma), pytała o to, ile trwała ureaplasma, ale ja tego nie wiem, no nie wiem, bo wcześniej jak robiłam posiewy, to te zwykłe, a nie w kierunku ureaplasmy. Uwaga: jest pierwszym lekarzem, która użyła plansz wiszących w gabinecie, żeby mi wytłumaczyć, czym jest endometrioza, gdzie mogą być ogniska, czym są zrosty, jak wyglądają, czym są polipy, gdzie mogą być, różnicę między laparoskopią a histeroskopią. Wypytała też o Mężusia, zapytała o przebieg leczenia, wyniki. Stanęło na tym, że ona może mi oba te zabiegi zrobić na NFZ w szpitalu, w którym pracuje, że sama może mi wystawić skierowanie, więc nie musiałabym już turlać się do naprodoktorka.

A swoją drogą zrosty spowalniają ruch jajeczka, czy też zarodka w jajowodzie i on dużo później niż powinien ląduje na endometrium, które lekarka określiła mianem puszystej kołderki.

Z ciekawostek, wczoraj był 7dc. I stwierdziła, że u mnie 7 dc, to najpóźniejszy dzień, w którym można zrobić zabiegi, bo im cieńsze endometrium, tym lepiej widać obraz. Czyli, że w ostatnim dniu krwawienia powinnam być już w szpitalu na przygotowaniu do zabiegu, a 7 dc zabieg. Wczoraj na usg widziała... pracujący lewy jajnik!!! Akurat jak jej mówiłam, że odkąd mam monitoringi to zawsze pracował prawy jajnik, nigdy lewy, a ona wyskakuje mi z tekstem: "No, to tym razem będzie z lewego, ma Pani dwa jajeczka: 2,15 cm x 1,64 cm oraz 1,62 cm x 1,41 cm, endometrium 6,2 mm, prawy siedzi cicho". Czyli prawdopodobnie to większe jest jakieś spaczone, nieforemne i przerośnięte. Ale jest drugie, całkiem ładne.

Jutro wizyta u immunologa. Czekam na wyniki cytologii i wyniki badania nasienia Mężusia.

Wczoraj byliśmy na jodze. Praktykowaliśmy pozycje stojące, otwierające biodra. Dziś mnie pachwiny bolą, jest dość ciężko. Natomiast Mężuś po wyjściu stwierdził "Jak mnie fajnie krzyż puścił, wow, to jest super!". :)

29 maja 2019, 19:02

Wróciliśmy od immunologa. Mój Mężuś Najdroższy nienawidzi Warszawy, bo poruszanie się po niej autem jest gehenną. No cóż, na Warszawę nie ma co narzekać. Łódź wygrywa ten pojedynek. Masakra. Dziura na dziurze!!! Dziś to ja prowadziłam. I jeszcze TIR za TIRem. Musiałam sobie aż wiązankę puścić, żeby ze mnie zeszło. Noż. Jak sobie przypomnę - żyłka mi pulsuje.

Wizyta u doktora Paśnika. Wyniki testu LCT - prawidłowe, mogę przyjmować szczepienia.

Mężuś podjął decyzję o ivf. Przyznaję, że mnie przytłacza psychiczne zmęczenie dotychczasową walką i poddaję się jego decyzjom. W związku z tym Paśnik wypowiadał się o przygotowaniu do procedury. Z uwagi na niskie IL4 i IL10 zaleca szczepienia limfocytami Mężusia. Jeśli Mężuś nie będzie mógł być dawcą, wtedy szczepienia pullowane. Najpierw mamy przejść procedurę do momentu uzyskania zarodków i ich zamrożenia, potem 3 szczepienia w odstępach 3-tygodniowych, a następnie miesiąc po ostatnim szczepieniu transfer. Drugie rozwiązanie, które zaleca (bo dał nam dwa pod rozwagę, mamy zdecydować) to sterydy: encorton 10 mg od 10 dc, w którym będzie transfer do 8 tc. W 8 tc 5 mg, w 9 tc 2,5 mg.

Szczepionki nie mają działania długofalowego - ich działanie utrzymuje się 6 miesięcy po ostatnim szczepieniu. I wtedy też mamy okienko na transfer lub starania naturalne. 4 tygodnie po ostatniej dawce szczepionki należy wykonać powtórkę badania oceny cytokin oraz nowe badanie TREG. Po szczepieniach nie ma sensu przyjmowanie sterydów. W 6 - 8 tc należy się doszczepić, bo przeciwciała się zużywają w trakcie ciąży. Stwierdził, że mamy średnie szanse na powodzenie transferu i donoszenie ciąży. Z pewnością nie są minimalne, ale nie są też maksymalne. Jeśli chodzi o skuteczność szczepień, to jestem w grupie, gdzie skuteczność jest wysoka. Wytłumaczył różnicę między szczepieniami a sterydami. Szczepienia powodują wzrost przeciwciał, które chronią zarodek, niczym czapki niewidki. Powodują przywrócenie naturalnej równowagi i powstanie pamięci immunologicznej. Tzn., że w przyszłości, gdy organizm dostanie taki sam bodziec będą większe szanse, że odpowie prawidłowo. Jest to ważne też przy ewentualnych transplantacjach - transplantolodzy muszą wiedzieć o tych ingerencjach w mój system immunologiczny. Natomiast sterydy hamują jakiekolwiek reakcje wszystkich przeciwciał. Szczepienia nie mają wpływu na dziecko, bo na żadnym etapie nie ingerują w jego układ odpornościowy.

Teraz pojawia się mnóstwo pytań, które muszę w głowie poukładać. Po wyjściu z gabinetu byłam roztrzęsiona. Bardzo. Do tego stopnia, że zabrakło mi 5 cm, żeby potrącić tyłem auta człowieka koszącego trawę (był w słuchawkach i mnie nie widział), a ja rozglądałam się za samochodami, a nie pieszymi... Potem prowadząc znowu się popłakałam, za co dostałam burę od Mężusia, że powinnam płakać, jak nie prowadzę auta, oczywiście, że odburknęłam, że będę sobie płakać, kiedy będę chciała.

Ogólnie chcę się jutro obudzić w innej rzeczywistości.

Zrobiłam badania pod kątem zabiegu, i kilka dodatkowych. Ca-125: 18,00, norma do 28,00. Morfologia ok, sód i potas w porządku, APTT i INR również w normie.

Nie zdążyłam na pełen zabieg refleksologii, bo niestety jechało się, jak się jechało. Ale babeczka przyjęła mnie i przynajmniej pięty mi wymasowała, bo już nie byłam w stanie wytrzymać. Zapytałam, jakie zna naturalne sposoby lub z medycyny ludowej na poprawę pracy grasicy, powiedziała, że przejrzy podręczniki i odpowie mi następnym razem. Następny raz w przyszłym tygodniu, czuję, jak cholernie tego potrzebuję.

31 maja 2019, 19:16

Noooo, dzień dobry Wszystkim, w tym pięknym, słonecznym dniu, tuż przed weekendem :)))

Dniu, w którym zmieniłam nazwę pamiętnika, gdyż bohater dzisiejszego odcinka - zwany wcześniej Mężusiem, a od dziś Ojcem Poczętych Wkrótce Dzieci (OPWD) - odebrał wyniki 4. badania nasienia. Zrobione dokładnie 40 dni po 3. badaniu nasienia. I pierwszy raz, gdy już wiedzieliśmy, że hormony są wyregulowane. I pierwszy raz wykonali nam morfologię :)

Przypomnę, startowaliśmy z poziomu 1,5 miliona plemników w całości, ponad połowa martwa, pozostałe nie wykazywały żadnego ruchu. W 3. badaniu mieliśmy 4,95 miliona całości, koncentracja 1,5 miliona na mililitr, ruch postępowy 10%, ruch niepostępowy 2%.

4. badanie:
objętość: 4 ml
całkowita liczba: 20,88 milionów
koncentracja: 5,22 miliony/1 ml
ph: 7,50
upłynnienie: poniżej 60 minut (bywało lepiej, zeszliśmy nawet do 35 minut)
ruch postępowy: 26,92 %
ruch niepostępowy: 23,08 %
morfologia: 10% (!!!!!!! zajebi.cie, prawda?)
lepkość, aglutynacja, agregacja, elementy komórkowe, wygląd - prawidłowo

Dodatkowo zrobił chromatynę, wynik 15%, wynik prawidłowy jest od 0-15%, umiarkowany od 15-30%. Czyli jest ok, ale fajnie byłoby jeszcze to obniżyć. Odebrał mi cytologię - jest w porządku. Jak odebrał wyniki i zadzwonił do mnie, taki szczęśliwy, taaaaaaki szczęśliwy, jeja, i powiedział "Muszę zacząć pić i palić, Ty wiesz, ile ja mam plemników? Za dużo!!!" :D:D:D:D

Niechże jeszcze przypomnę słowa "speca" od niepłodności, z naszej pierwszej kliniki - Invicty w Warszawie, doktora Kunickiego - "Wie Pan co, leczenie nie przyniesie żadnego efektu" - Potrzymaj mi piwo człowieku, sommersby fioletowe najlepiej i w chwili obecnej zawijaj pieroga!

Sialalalalaaaaaaaaaaaaaa :) i jeszcze raz wszyscy razem, tym razem w podskokach :) zaraz idziemy na lody, świętować :)

Cóż, zazwyczaj miejsce to jest miejscem do dzielenia się przytłaczającymi informacjami. Ale dziś, to jest informacja podnosząca na duchu :) i otwiera przed nami nowe możliwości, co za tym idzie - nowe pytania i odpowiedzi :) ale to już po weekendzie. Jutro jedziemy w skały się powspinać (to akurat decyzja sprzed odbioru wyników badań), ale za to z taką lekką duszą, sięgniemy jutro do samego nieba w tych skałach :)

3 czerwca 2019, 13:16

Kochane Staraczki i Zafasolkowane i Dzieciate!

Dziękuję serdecznie Wszystkim za gratulacje, w imieniu swoim i Mężusia :) to naprawdę olbrzymi sukces :)

Mężuś po przyjeździe ze stolicy stwierdził, że te wyniki są zaznaczone w trzech miejscach jako nieprawidłowe (ilość ogólna, koncentracja, ruch postępowy), ale są turbo lepsze niż pierwsze i gdyby takie wyniki dostał w listopadzie, to przeżywałby równie mocno, jak te z 1,5 milionem plemników i zerowym ruchem, a życie tak sobie popłynęło, że wyniki, które dla innych są koszmarem - dla nas są sukcesem i okazją do świętowania :) Przyznał się, że nie wierzył w poprawę, myślał, że utrzymają się na poziomie około 5 milionów w próbce. Cóż, ja zakładałam poprawę (między badaniami upłynęło 40 dni) do 10 milionów w próbce i ruchliwość na 20%, w tym ruch postępowy szybki około 10% (w 3. badaniu był ruch postępowy - ale wolny, szybki 0%). Także, też jestem super zaskoczona.

W piątek wypiliśmy sobie piwko, wyszliśmy na lody, na długi spacer prawie w podskokach. W sobotę byliśmy w skałach, trochę się powspinać, była piękna pogoda. Niedziela - totalny luzik, ale z taką piękną radością i szczęściem :)

Nie podjęliśmy jeszcze wielu decyzji, które te wyniki przed nami otworzyły. Na razie pewnych jest kilka rzeczy: ja już przepracowałam ivf w głowie; dalsze próby (jakiekolwiek) będą w obstawie encortonu i heparyny (ale w międzyczasie zapisujemy się też na szczepienia, bo i tak czeka się min.miesiąc czasu); Mężuś chce złożyć depozyt na przyszłość, bo nie wiemy, czy w przyszłości nie będzie potrzebny (lekarz mu powiedział, że warto to zrobić nawet jak jest ich 5 milionów w próbce, sami wyczytaliśmy, że dopiero przy 10 milionach - po rozmrożeniu coś z nich przetrwa); jutro idę do hematologa zdobyć zaświadczenie na refundację heparyny (bo jedna szuja mi odmówiła wydania, gdyż "mutacje nie są podstawą do wydania zaświadczenia", choć on to "jeszcze skonsultuje z profesorem ginekologii" i da mi odpowiedź za tydzień - dobra, spadaj, szkoda mi tylko wydanej na Ciebie kasy); w czwartek jedziemy na wizytę do Wawy - bo tam lekarka nas ujęła za serce i chcemy rozważyć wszystkie możliwości; gdybyśmy się zdecydowali na szczepienia - w trakcie szczepień można zrobić laparo-/histeroskopię - więc nie traciłabym dwukrotnie czasu (i tak czekam teraz na przyjęcie drugiej dawki szczepionki wzw b); musimy zweryfikować istnienie p/ciał przeciwplemnikowych w naszych organizmach, więc powtórzymy badania, no i zostaje problem mojej immunologii.

Nasza radość trwa :)

Jeden mały drobiazg nie daje mi spokoju - robię testy owulacyjne clear blue dual - żaden mi w tym miesiącu nie wyszedł pozytywny, nawet nie było migającej buźki. Pracował lewy jajnik, odpuściłam sobie monitoring - bo już szczerze byłam zmęczona, tylko jak byłam na wizycie u nowej doktorki - to ona sprawdziła w 7dc. Był skok, był śluz. Nie poszaleliśmy z serduszkami, gdyż Mężuś się uparł z robieniem badania nasienia w moje dni płodne (mi nie musicie tłumaczyć, że to głupota i zmarnowana szansa, na pytanie - "Dlaczego musiałeś to zrobić?" - "Bo jak sobie coś zaplanuję, to lubię mieć to zrobione" - "Ale wiesz, że to nie była wizyta u onkologa, na którą czekałeś pół roku i mogłeś to o tydzień przesunąć?!" - "Czy powiedziałaś mi >>nie rób badania<<?" - "Tak, powiedziałam, że moim zdaniem to głupota robić teraz badanie i uważam, że nie powinieneś go robić" - "Ale tam wprost nie było zakazu" - "Nie przerzucaj odpowiedzialności na mnie za swoje niemyślenie", wielokrotnie mu mówiłam, że gdyby swój upór przekształcił w motywację do działania, to dawno osiągnąłby ogólnoświatowy sukces, a tak to osiąga sukces w wielokrotnym udowadnianiu, że się w tym uporze myli i upór ma nad nim władzę, a nie on nad uporem - małżeńskie pogaduszki, które przyprawiają o za wysokie ciśnienie i ogólny wkurzenie, a ja tłumaczę i nie jestem w stanie dotrzeć do tego, co ma pod kopułą), stwierdził, że nie ma się co starać, bo i tak się nie uda (potem więc była także kłótnia o to, że ja po prostu lubię z nim się kochać, niekoniecznie tylko po to, żeby spłodzić potomstwo) - więc ogólnie ubiegły tydzień był koszmarny. Poza piątkiem, kiedy odebraliśmy wyniki nasienia :)

W sobotę popołudniu, o 18:15 oficjalnie zostałam Ciocią :) Urodził się mój pierwszy Bratanek - Wojtuś: 3600 g, 54 cm, 10 punktów. Zaczęło się o 15:00. I to był poród siłami natury, także ten, ja sobie też taki szybki poród zamawiam :) zarówno Mały, jak i Bratowa czują się dobrze, planowane wyjście ze szpitala - jutro. Rodzili w państwowej placówce, nic dodatkowo nie płacili położnym ani lekarzom i są super zadowoleni. Mój Brat był przy porodzie, choć całą ciążę się zarzekał, że nie będzie asystował.
Wiadomość o ciąży przyjęłam całym przepłakanym tygodniem, ale już tą o narodzinach z dużo większą dawką spokoju i radości. Jasne, odrobina smutku też się pojawiła, bo Brat młodszy i w ogóle, ale cóż - tu jestem tylko od rozpieszczania :D kolejna jasna strona tematu - ktoś przede mną popełni jakieś błędy, będę mogła się na nich uczyć ;)

5 czerwca 2019, 17:43

Tak na szybko, bo zaraz idę na jogę (a chwaliłam się, że ostatnio sama po raz pierwszy zrobiłam mostek i za chwilę sama, bez niczyjej pomocy, po raz pierwszy - stanęłam na głowie - ileż to radości może sprawić człowiekowi :)).

Byłam na refleksologii - cudowny odpoczynek, polecam każdemu bez względu na to, czy przykłada wagę do medycyny naturalnej czy nie. Dziś odezwał się u mnie bark, jelito grube, miednica, gardło, krtań. Natomiast kobieta zgodnie z obietnicą poszukała domowych sposobów na poprawienie funkcjonowania układu immunologicznego i grasicy: mleczko pszczele (jedliśmy kilka miesięcy, zrobiliśmy sobie przerwę), pierzga, mumijo oraz żeń szeń, ze szczególnym uwzględnieniem żeń szenia syberyjskiego. Właśnie czytam sobie o mumijo - pierwszy raz o tym słyszę. I pewnie wypróbuję. Wiem, że są tu poszukiwaczki metod wspomagających czy też alternatywnych - dokładam swoją cegiełkę! :)

10 czerwca 2019, 14:45

Cudawianki się dzieją, 21 dc.

Owulka z lewego jajnika, tam dwa jajeczka, odpuściłam monitoring, bo mi się nie chciało. 17 dc, w ubiegły czwartek byliśmy na wizycie z lekarzem prowadzącym. Dla mnie z obserwacji wynikało, że to 7 dpo. Clear blue były zawsze puste, nigdy nie pokazały nawet migającej buźki, ale stwierdziłam, że się tym nie przejmuję, bo jak miałam słabszą owulkę to clear blue pokazywał stałą buźkę, a jak miałam super owulację (prog i estradiol powyżej norm laboratoryjnych, za to w pięknych napronormach), to nie były w stanie wykazać stałej buźki, za to cały czas pokazywały migającą (czyli: wysoka płodność, przed szczytem). Skok temperatury był, obajw śluzowy też, rano przed wizytą sprawdziłam wysokość proga i estradiolu: estradiol 200,11, a prog 18,84. Czyli całkiem całkiem. A na fotelu słyszę: o mamy ciałko krwotoczne, to oznacza, że owulacja była dosłownie przed kilkoma godzinami, może w nocy, może bliżej poranka, endometrium wyraźnie 1 fazy. Zatkało mnie, nie byłam w stanie nic powiedzieć. Ale jak, no jak? Ok, były 2 jajeczka, ale 7 dc to mniejsze miało 16 mm, czyli i tak powinno pęknąć te kilka dni wcześniej, a nie kilka godzin wcześniej! Lekarz powiedziała, że lewy jajnik jest ładniejszy niż prawy i dał ładniejszą owulację, że jakoś ładniej ułożony względem macicy. Ucieszyły ją wyniki badania Mężusia. Następne kroki jakie zaleciła: wyleczenie zęba (było wszystko pod kontrolą, albo ja nie czułam, albo nie dopuszczałam do siebie myśli, że coś jest nie tak), bo nagle się tak stało, że mam siódemkę prawdopodobnie do leczenia kanałowego. Grr. Zachęciła do histeroskopii, z jej doświadczenia wynika, że laparoskopia u mnie nic nie wykaże (no ale takie przypadki tu na forum były). I na razie tyle.

Dziś przyjęłam drugą dawkę szczepionki przeciwko wzw b, więc za tydzień będę mogła przechodzić zabiegi. A one i tak zależą od dnia cyklu, więc czekamy. Spec z Białegostoku w przyszłym tygodniu ma wolne, za to dziś wieczorem idę do speca lokalnego i zobaczymy, co ona powie.

W dalszym ciągu mam przeciwciała przeciwplemnikowe w mianie 1:10.

Odezwało mi się ramię. Boli do tego stopnia, że mam problem ze zmianą biegów w samochodzie. Mężuś znalazł mi akupunkturę, bo te kilka lat temu, to właśnie akupunktura mi na to pomogła. Seria rehabilitacji nie dała rady, a aku tak. W środę refleksologia, w czwartek aku. Odzywa się super zmęczenie. Czuję i widzę po swoim organizmie. Każde wolne wykorzystywane było na wizyty lekarskie, a te wiązały się z dojazdem, emocjami, huśtawką emocji w zasadzie, nową nadzieją lub depresją. I potrzebuję totalnego odpoczynku od wszystkiego.

W sobotę byliśmy zapoznać się z Bratankiem. Bratowa już na nogach, przygotowali dwudaniowy obiad z deserem. No cóż, Mały skradł serca wszystkim. Ma odstające uszy, nieskromnie się chwaląc po mnie i moim najmłodszym Bracie (swoim najmłodszym Wujku) :) na razie je, śpi, załatwia się i tyle. Poleżał w wózku na dworze, jak jedliśmy deser. No kruszyna taka mała, a jak się weźmie w ręce to czuć te ponad 3,5 kg. O dziwo Brat lepiej go ogarnia niż Bratowa (zapewne zmęczenie po porodzie), trochę widać "odpieluszkowe zapalenie mózgu" u Brata ("chodź Ci pokażę blokadę do fotelika", "ooo, a to taki specjalny kocyk bambusowy", "zgadnij jak się uruchamia tą zabawkę?!", "teraz, jak wychodzisz ze szpitala, to dostajesz takie coś i takie coś i takie", "a tak uruchamiasz funkcję kołyski w łóżeczku" itd.), z drugiej strony to taka totalna frajda widzieć go pochłoniętego szczęściem :) no i odkąd się Wojtek na świecie pojawił, to tak w tydzień czasu dostałam od niego więcej wiadomości niż przez ostatnie 2 lata. Miła odmiana. Mężuś stwierdxził, że ten wariant odpieluszkowego zapalenia mózgu to wersja mini, a ja nie widziałam większego, pczy czym on mnie już teraz uprzedza - jako Ojciec Wkrótce Poczętych Dzieci - że on bierze wersję hard :)

I okazało się, że super trafiliśmy z wysyłką prezentu - prezent dotarł godzinę po ich powrocie ze szpitala :)

Tylko raz mi zaszkliły oczy, ale szybko wyschły, no nie miały prawa być wilgotne, raczej nie tam.

11 czerwca 2019, 10:21

Lokalny spec od laparo/histeroskopii ma wolne od 21 czerwca do 1 lipca. Grrr. Spec z Białegostoku od 18 do 23 czerwca. I teraz odliczanie, czy okres łaskawie wypadnie tak, żebym się zmieściła w mym krótkim okienku między krwawieniem o owulką, w tej chwili to już u któregokolwiek z nich. Póki co 22 dc. Okres wstępnie w piątek/sobotę. W międzyczasie, w dniach 20-23 czerwca nasz krótki wyjazd, który w zależności od tego, jak się wszystko poukłada, albo się odbędzie albo trzeba będzie odwołać.

17 czerwca 2019, 09:16

Uff, udało się dostać okresu w sobotę. I zapisałam się na zabieg 24 czerwca, godz. 10:00. 24 czerwca to 10 dc, ostatni możliwy u mnie dzień wykonania zabiegu. Kamień z serca. Czy to normalne cykać się przed zabiegiem? Bo boję się, że przed podaniem znieczulenia, po prostu się popłaczę ze strachu.

Jutro jadę na pierwsze zajęcia "Wyluzowanie na żądanie". Jestem mega ciekawa, czego tam się dowiem. I czy mi pomogą w osiągnięciu błogiego spokoju.

W środę przejdę się na refleksologię i akupunkturę. Dziś na jogę - razem z Mężusiem, ostatnio powiedział, że pochodzi jeszcze ze 2-3 miesiące i kupi sobie matę :) W środę wieczór jedziemy w skały (pod Wrocław), na 3,5 dnia wspinania. Nie będę aż tyle myśleć o zabiegu i znieczuleniu. Muszę się poruszać na zapas, bo lekarz powiedział, że całkowity proces dochodzenia do siebie po zabiegu trwa 40 dni i w tym czasie wspinaczki nie mogę uprawiać, pozwolił mi uprawiać jogę. Do tego dochodzi Mężuś, który jest dość mocno przewrażliwiony na punkcie wspinaczki - kontroluje mnie, przepytuje z węzłów, kreuje niebezpieczne sytuacje, żebym szybko znalazła rozwiązanie - to mnie bardzo dużo uczy i jest świetne. Martwi się, nawet bardzo. Najlepsze jest to, że to on mnie wciągnął we wspinanie :) nie ryzykuję, nie robię ekstremalnych, ryzykownych rzeczy, nie podchodzę do tematu obsesyjnie. Jak jednak się nie wspinam, to mi tego brakuje. Nie muszę się porównywać z innymi, ja tam walczę ze sobą :)
Z uwagi na wyjazd, zaczynam dziś tydzień bez supli :) nooo, prawie bez supli, zostałam przy mumio i żeń szeniu syberyjskim, bo chcę przetestować ich działanie.

Wiadomość wyedytowana przez autora 17 czerwca 2019, 09:18

19 czerwca 2019, 12:55

Pielęgniarka w moim labie na dzisiejszym pobraniu krwi: "O, a my to się wczoraj nie widziałyśmy?"
Krąsi: "Nie. Faktycznie, często tu przychodzę, ale nie było mnie wczoraj".
P: "No, ja mam wrażenie, że się codziennie widzimy."
K: "Raczej jeden raz na dwa, trzy tygodnie, teraz jestem przed zabiegiem, ale mam nadzieję, że z końcem czerwca, początkiem lipca, przestanę być tu stałym gościem".

Eh. Wczoraj byłam w klinice na pierwszych warsztatach z cyklu "Wyluzowanie na żądanie". Psycholog na początku stwierdziła, że to nie jest terapia grupowa, a jednak po wyjściu stamtąd miałam tyyyyle siły i dobrej energii, jakbym właśnie wyszła z terapii grupowej :) Grupa kameralna, 6 osób, bagaż doświadczeń i problemów. Warsztaty kosztują mnie, tyle, co dojazd do Wawy. Wczoraj myślałam, że te jedne zajęcia kosztowały mnie 130 zł, ale nie - zatankowałam za 103 zł :) i jeszcze na tym pojechałam do pracy te 30 km, więc podróż tam i z powrotem kosztowała mnie między 85 zł a 95 zł. U mnie w mieście nie znajdę wizyty prywatnej u psychologa czy psychiatry w tej cenie, a na pewno nie będzie to psycholog specjalizujący się w pacjentach z problemem niepłodności, przedłużających się starań. Ogólnie polecam, jeśli ktoś miałby czas i ochotę.

Dziś byłam na refleksologii, kobieta namówiła mnie na refleksologię głowy w przyszłym tygodniu (już na spokojnie po laparoskopii). Byłam też na akupunkturze, ale tu już nie wrócę, coś nie czuję chemii z wbijającym igły, robi to inaczej niż kobieta na Śląsku, do której chodziłam, gdy mieszkałam w Katowicach.

A teraz idę się pakować na wyjazd, udanego weekendu Wszystkim!

24 czerwca 2019, 19:19

Jestem po zabiegu. Jeszcze przed zabiegiem, spec od laoaroskopii zrobil mi usg. I mówi do mnie "Ależ Pani Krąsi, ma Pani przegrodę w macicy! Będziemy ją musieli naciąć na 7 mm.". To było widoczne na usg. Od 17 lat miesiączkuję i chodzę regularnie do ginów. Od 17 lat słyszę, że mam piękną macicę. 8 ginów, w tym 1 naprodoktorek oraz 2 z klinik in vitro nie zauważyło na usg wady wrodzobej w mojej macicy! Zauważył gin nr 9. Mam mnóstwo żalu do tych wszystkich gibekologów. Przegroda taka uniemożliwia zajście w ciążę oraz powpduje wczesne poronienia. Dodatkowo dowiedziałam się, że moja mutacja MTHFR A1298C powoduje powstawanie zwapnień w malutkich naczyniach krwionośnych. Tłumacząc na nasze - nawet jak endometrium miało prawidłową grubość, to było nieprawidłowo odżywione. Przypomnę w tym miejscu słowa naprodoktorka "40% populacji ma tą mutację i się rozmnaża.". Nie wiem, czy coś jeszcze wyszło, bo zabieg miałam późno i nie rozmawiałam z lekarzem. Dowiem się jutro. Potwierdza to moją wcześniejszą teorię, że jak się samemu nie zdiagnozujesz, to nikt Cię nie zdiagnozuje.
Padam z głodu i pragnienia.

26 czerwca 2019, 10:54

Już jestem w miarę ogarnięta po zabiegu. Wczoraj mnie ręce i szyja bardzo bolały - wyrównywanie się ciśnień. No i brzuch, bo nie jadłam 2 dni. Opowiadam wszystko ze szczegółami. Długi weekend spędziliśmy aktywnie i to była super sprawa, bo nie myślałam o zabiegu. Zaczęłam myśleć, jak zaczęliśmy wracać w niedzielne popołudnie do domu. Zaczęłam też płakać i świrować, bo włączył mi się moduł strachu. I głupia jestem, bo zawodowo stoję na straży bezpieczeństwa obrotu prawnego nieruchomościami, uprawiam raczej ekstremalne sporty, mam upartego Mężusia (co mnie podkusiło?), a po prostu bałam się operacji. W poniedziałek prawie całą drogę do kliniki również ryczałam. Nie ryczałam, jak zasnęłam na pół godziny w samochodzie. Dojechaliśmy do kliniki, ja już się ogarnęłam, pytam Mężusia, czy widać, że płakałam - "Nie, Krąseleczko, nic nie widać", teraz już wiem, że kłamał. Zdrajca. Wyszłam z auta, idę do kliniki, tuż przed drzwiami się zatrzymuję i... Tak, płaczę. Zostałam wyprzytulana przez Mężusia, przeszliśmy przez drzwi, a na rejestracji widzę swojego speca od laparoskopii już w fartuszku operacyjnym. "Witam Panią, jak się Pani czuje?" - "Fatalnie, dziś fatalnie" - "E, a ja widzę, że dziś jest Pani w wyjątkowo świetnym stanie". Chłop jak dąb z lekarza. Położył mi swoją dłoń na plecach. To było coś tak uspokajającego, że wow. Nie powiedział "będzie dobrze", po prostu opiekuńczo położył swoją dłoń na moich plecach. Położne mnie zaprowadziły na salę, byliśmy 50 minut przed czasem, bo na trasie nie było korków. Leżałam sobie, przychodziły, wypełniały ankiety, sprawdzały wyniki badań. Ja sobie czytałam książkę albo słuchałam głupot Mężusia. Przyszedł lekarz, zaprosił mnie na usg, na usg już wiecie jak było. Dowiedziałam się, że mam wrodzoną wadę budowy macicy, która jest widoczna na usg. W związku z tym na fotelu się popłakałam, bo na szybko sobie przeliczyłam ile miesiączkuję i że przecież regularnie raz w roku byłam u ginekologa na cytologii i usg. Ginekolodzy w Radomia, Szydłowca, Katowic, Lublina, Warszawy. Żaden tego nie widział. No potrafię zrozumieć, że te 17 lat temu aparaty usg były inne, ale w przeciągu 2-3 lat, żeby nikt tego nie zauważył, tylko, żeby mi nawijać na uszy makaron - "Ma Pani piękną macicę", "O jaka piękna, uśmiechnięta macica", "Idealna do noszenia dzieci", "Podręcznikowa macica". Wypiszę się, wykrzyczę, wypłaczę, wyżalę i może będzie lepiej. Może. Ciule, szuje, mendy wsze. Jak już się popłakałam na fotelu podczas usg, to lekarz, położył mi tym razem rękę na moim dekolcie, między szyją a piersiami. Powiedział mi, że tu jest ośrodek stresu i jak tu przyłożymy spokojną dłoń, to pacjent się uspokoi, tak go uczyli w USA, a tam równie ważne jak umiejętności medyczne, są umiejętności psychologiczne. I to też super zadziałało. Potem to powiedziałam Mężusiowi i jak przyjmowałam kroplówki przed zabiegiem, to tak trzymał mi dłoń :) Przeszliśmy z lekarzem z gabinetu na moją salę i uwaga, szłam obok niego. I słyszę: "A co Pani tak sama idzie? Na zabieg, to się idzie za rękę z lekarzem!". Chwycił mnie za dłoń, jak rodzic prowadza dziecko (chłop jak dąb, ja 177 cm, 55,5 kg wagi), przed drzwiami do kliniki stał akurat Mąż/Partner innej pacjentki i powiedział "O właśnie na Was czekałem, żeby Wam drzwi otworzyć" :) wiem, drobnostka, ale dla takiej Cykoriady, jaką wtedy byłam każdy taki element dodawał otuchy. Potem to już kazali się przebrać w super seksowne wdzianko, Mężuś stwierdził, że uwielbia mnie w bieli ;) Zdjęłam biżuterię, założyli mi wkłucie i poszła pierwsza kroplówka. Potem antybiotyk, jakaś końska dawka. Wkłucie zakładała mi studentka, tak bolało, że powiedziałam jej, że musi jeszcze poćwiczyć. Przy drugiej kroplówce przyszedł anestezjolog, przedstawił się i opowiedział, jak to wszystko będzie wyglądać - że będę spać, dla mnie to będą 3 sekundy, zamknę i otworzę oczy, że będę mieć założoną intubację i będzie za mnie oddychał sprzęt - przestraszyłam się na maksa, bo szczerze myślałam, że znieczulenie znieczuleniem, ale intubacja to wyższa szkoła jazdy i to się zakłada, jak coś niefajnego się dzieje na sali operacyjnej. Powiedziałam mu, że się boję - odpowiedział, że to jak najbardziej normalne, że nie codziennie mamy operacje i to naturalne jest. Zapytałam go, skąd będą wiedzieć, że ja już na pewno śpię, bo ja się boję, że zasnę tylko trochę, ale nie będę w stanie już powiedzieć, że tylko trochę śpię - cierpliwie, bez grama ironii, wytłumaczył, że monitorowane są różne parametry życiowe i niekoniecznie sprawdzają tylko zamknięcie oczu. Podziękowałam za informacje, oczywiście jak wyszedł, to znowu się popłakałam. Potem przyszła kolejna położona i założyła mi drugą kroplówkę, było już około 12:30, na 10:00 miałam być w klinice, myślałam, że o 10:30 będę już na sali operacyjnej. I to też jej powiedziałam. I usłyszałam "To nie jest zastrzyk, to jest operacja, to nie jest takie hop siup". No, i od tamtej pory nie mówię o laparoskopii "zabieg" a "operacja". Myślałam, że wybiorę całą kroplówkę i mnie wezmą na salę, a tu zaskok, mniej więcej w połowie, przyszła pielęgniarka anestetyczna, powiedziała Mężusiowi "Proszę ucałować Żonę, bo my już jedziemy na salę, widzimy się za jakieś 50-60 minut proszę Pana". Mężuś zdjął mi okulary (pierwsze pytanie po przyjściu do kliniki i uspokojeniu się, to było - do kiedy mogę mieć okulary na nosie?), ucałował w usta, ucałował w czoło, no i z tak bliska, nawet bez okularów trudno nie zauważyć 2 wielkich łez kłębiących się w kącikach jego oczu. Potem sobie wstałam w tym seksownym wdzianku, kroplówka do ręki, toaleta i przejście na salę operacyjną. Założenie czepka, schowanie włosów pod spód. Powiedziałam wszystkim "Dzień dobry", tak szczerze, to jak ostatni mruk to zrobiłam i wiem, że się strasznie garbiłam (kolejna oznaka strachu - człowiek się kurczy). Kazali się położyć, biodra na brzegu, koszulkę podnieść powyżej pępka, nogi zarzucić. Nogi przypięli czymś. Zaczęli gadać, "Unieruchomimy Pani nogi, Pani Krąseleczko", "Umyję Pani pępek", "Zaraz zakręcimy Pani w głowie", "Jak wrażenia?" - "Kręęęęci miiii sięęęęę w głowie, serce, czujęęęęęę serce, takie wooooolne i jest mi gorącoooo, tak bardzo gorąco" - czułam klimatyzację, ale doprawdy było mi super gorąco. "Tak, gorąco też się może Pani robić, to normalne", "Proszę otworzyć buzię szeroko i wywalić język, ok, teraz proszę zamknąć", "A teraz ma Pani jedno zadanie, przyłożę maskę z tlenem, nasycimy Panią i proszę brać głębokie oddechy, dobrze?" - "Yhy". W tym momencie wszedł spec od laparo na salę i usłyszałam jeszcze "Oh, już znieczulona?" - "W trakcie, ale jest bardzo podatna". Głowa anestezjologa nad maską i słowa "Do zobaczenia" - "Dooooo zooooooobaaaaaaczeeeeniaaaa".

Anestezjolog mówił, że tuż po zabiegu będę wykonywać proste zadania np. mrugnięcie oczami, uściśnięcie ręki, wskazywanie skali bólu. Nie pamiętam z tego nic.

"Pani Krąsi, budzimy się, już po zabiegu, Pani Krąsi, mówiłam, żeby tą rękę trzymać przy sobie" - Krąsi sobie myśli "moja ręka będzie tam, gdzie będzie chciała.
"Pani Krąselko, jak się Pani czuje?" - kciuk w górę, niczym Cezar. Na warsztatach jedna z dziewczyn powiedziała mi, że śrubki mi puszczą i będę gadać farmazony, no to zapraszam :) "Polecam Panu wspinanie, wspinanie jest super, to świetne dla Pana, wspinanie mi się śniło" - "Tak? To dobrze." Potem pamiętam, że wołałam Mężusia po imieniu, stała przy mnie ta studentka, która zakładała mi wkłucie i zapytałam ją, gdzie jest mój Mąż. Powiedziała, że nie wie, poprosiłam, żeby po niego zadzwoniła, że telefon wystarczy posmyrać i się odblokuje, a Mąż jest jako ICE zapisany. Zadzwoniła i zaraz przyszedł. Nie spodziewał się, że to będzie tak błyskawiczne. 13:03 przyszła pielęgniarka po mnie, 13:53 studentka dzwoniła po niego. Studentka stała przy mnie, jak twierdzi Mężuś między 1,5 a 2 godziny i kontrolowała, czy na monitorze jest wszystko ok. Mi się wydawało, że stała 30 minut. Pospałam, pogadałam z Mężusiem, Mężuś trzymał za rękę, dostałam drgawek, albo nerwy schodziły, albo znieczulenie, zostałam przykryta dodatkowym kocem. Cały czas mi się pić chciało. I jeść. I Mężuś potem powiedział, że każdego, kto przychodził pytałam o picie i jedzenie :) i taka jedna, położna, taka siekiera (młoda siksa), powiedziała mi, że nie będę mogła dziś jeść, a ja jej na to "Niech Pani tak nie mówi, niech Pani mi powie, że będę mogła dziś zjeść, ale bardzo późno, np. około 22:00". Lekarz tego dnia do mnie już nie przyszedł, Mężuś siedział ze mną do 19:00. Około 20:00 przyszedł inny gin na kontrolę i powiedział, żeby raczej się nie przebierać w swoje rzeczy, kąpiel odłożyć na jutro, a dziś umyć zęby, że mogę nawilżyć usta, ale dopiero około 21:00. Przed 21:00 przyszła położona pobrać krew na sprawdzenie parametrów po operacji, a potem poszłyśmy do łazienki, przeraziła mnie ilość krwi. Bo ja w sumie to tak nie myślałam, jak to będzie. A zęby myłam na siedząco. Z przyjemnością wróciłam do leżenia. Włączyłam sobie travel channel i podróżowałam po świecie. Około 21:30 dali mi kisiel :) pyszny kisiel, pyszniutki!!! Dali jeszcze przeciwbólowy, bo zaczęły boleć ramiona. Przespałam całą noc i dopiero następnego dnia, poszłam się wykąpać, przebrać w swoją piżamkę. Zjadłam śniadania, owsiankę na mleku i herbatkę i wypiłam jogurt wysokobiałkowy przemycony przez Mężusia oraz chyba z pół litra wody z rana. Przyszedł lekarz jeszcze z nocnej zmiany i pierwsze słowa to było "O!!! W jakiej jest Pani formie!!! No super, bardzo się cieszę!", a potem przyszedł lekarz spec od laparoskopii i oto co wyszło poza przegrodą: zrosty ujścia macicznego jajowodu prawego. Ujście odtworzono. Założono żel antyzrostowy. Brak endometriozy - punkt dla mnie, minus dla naprodoktorka ("Za tym, że ma Pani endometriozę przemawia statystyka, 4 na 5 kobiet ma, więc w 80% przypadków, to ja mam rację" - "Panie doktorze, myli się Pan, ja nie mam endometriozy"). Jama macicy ze zrostami w dni - zrosty przecięto. I teraz tak, skoro ureaplasma powoduje zrosty, a my ureaplazmę leczyliśmy w grudniu, to dlaczego jeden z drugim je.anym patałachem nie położyli mnie na stół operacyjny w styczniu/lutym??? Mniej więcej 5 na 6 owulacji miałam z prawego jajnika. Jak to mogło się udać? Mężuś przeliczył nasze szanse naturalne, wyszło mu ileś tam dziesiątych promila, w in vitro również ileś tam dziesiątych promila. Zarodek nie miałby jak się zagnieździć. I teraz jak sobie pomyślę, że mój Mężuś wyprodukowałby super plemniki, które pokonałyby jego przeciwciała przeciwplemnikowe, które potem pokonałyby moje przeciwciała przeciwplemnikowe, zapłodniły to jajeczko, zarodek schowałby się przed moim systemem immunologicznym i nawet dotarłby do macicy (siłacz), to ku.wa nie miałby się jak i gdzie zaimplantować. Do tego dochodzi mutacja MTHFR, która powoduje, to co napisałam poprzednio mikrozwapnienia w naczyniach krwionośnych, również w tych budujących endometrium, więc endometrium buduje się w sposób niewłaściwy.

Lekarz powiedział mi, że przy takiej budowie jamy macicy kobiety albo nie zachodzą w ciążę, albo dochodzi do nieprawidłowej implantacji, albo do implantacji i ronienia. Powiedział mi również, że zrosty mogą się odnowić, ale mam zastosowany żel, tylko, że w przypadku problemów immunologicznych szanse na odnowienie się są dużo większe (a ja przecież mam całą immunologię skopaną!). I jeszcze zapytałam go, o to, czy jest szansa, że moja córka odziedziczy taką wadę - nie jest to genetycznie uwarunkowane, niech Pani o tym nie myśli, niech Pani się nie martwi Pani Krąseleczko, a następnym razem widzimy się w ciąży!". Podziękowałam mu za miejsce, ludzi, zapytałam, czy mogę przytulić :) oczywiście, że tak, więc się wyprzytulałam z nim. Mężuś stwierdził, że i tak nie mam u niego szans, bo to jednak nie byłoby zdrowe poznać kobietę taką dogłębnie, a potem się w niej zakochać :D

Wczoraj o 9:00 zwolniłam salę, ale Mężuś był po mnie dopiero o 12:30 (praca) i nie było żadnych problemów z poczekaniem. Dali mi drugie śniadanie, herbaty ile chciałam, wody ile chciałam, nawet załapałam się (Mężuś też) na zupkę :) Nie mogę dźwigać, mam zapisany Zinnat, a dopochwowo Ambiofem. Mężuś zawiózł mnie na warsztaty psychologiczne, bo ogólnie czułam się dobrze, dziewczyny stwierdziły, że nie wierzą w to, że wczoraj miałam zabieg i że jestem bohaterką, a ja po prostu wiedziałam, że muszę ten żal z siebie gdzieś zacząć wylewać.

Zdjęcie szwów w sobotę (tych z brzucha, w środku rozpuszczalne), dieta lekkostrawna przez 7 dni, zwolnienie do 10 lipca. Odpocznę z pewnością. A Mężuś zmienił zdanie o specu od laparo - najpierw był inspektor gadżet, a teraz w dalszym ciągu jest inspektor gadżet, ale zna się, na tym co robi i ma genialne podejście do pacjentek.

Mam teraz mieszane uczucia - jestem szczęśliwa, że jestem po. Jestem szczęśliwa, że intuicja mnie nie zawiodła i wybrałam odpowiednią dla siebie placówkę. Mam żal do tych wszystkich ginów, którzy nie łączą punktu A z punktem B, ja jestem prawnikiem z zawodu, nie muszę się znać na swoim zdrowiu, to oni powinni mnie prowadzić, a póki co, sprawili, że tak jak Kalija nie mam zaufania do służby zdrowia (ani publicznej, ani prywatnej) i mam mnóstwo żalu. Ile czasu bym zaoszczędziła? Ile nerw? Dużo.

Bardzo dziękuję za wsparcie, myślę, że same wiecie, ile to znaczy w takich trudniejszych momentach :)

3 lipca 2019, 13:00

Wczoraj byłam u hematologa numer 3. Korzystając z okazji, że i tak jechałam do stolicy na warsztaty psychologiczne, to stwierdziłam, że tym razem szczęścia spróbuję w Warszawie. Głupia ja.

35 minut opóźnienia, bo przecież trzeba pacjentów zapisywać (i inkasować kasę) co 15 minut, a to, że potem czekają, wcale nie oznacza braku szacunku dla nich i ich czasu. W końcu wchodzę. Mówię doktorowi, co mnie sprowadza: mutacje w genach odpowiedzialnych za krzepliwość krwi oraz zalecenie ginekologa, celem m.in. skontrolowania dotychczasowego leczenia i uzyskania zaświadczenia na refundację leków przeciwzakrzepowych.

A doktor Krzysztof Gawroński (odradzam) mówi mi: Szanowna Pani, Pan doktor wprowadziła Panią w błąd, nie trzeba posiadać specjalizacji hematologicznej, żeby przepisać leki z listy leków refundowanych. Listę tą ustala NFZ, ona się zmienia co 3 miesiące, ale każdy lekarz z prawem wykonywania zawodu może przepisywać te leki.

Zaczął przeglądać badania, spytał o homocysteinę, czy przyjmuję foliany, czy miałam robione badanie na białko S i C. Na te ostatnie nie miałam. Potem zaczął coś pisać na kompie. Pisał i pisał. Pisał i pisał. Nic nie mówiłam, chociaż już byłam w niedoczasie, ale stwierdziłam, ok, załatwię sprawę i koniec tematu. Pisał i pisał. Oddał mi wyniki badań, więc myślałam, że je pospisywał. Pisał dalej. A potem wydrukował, co napisał, dał mi i zaczął jeszcze czytać na głos wskazując palcem kolejne zdania, to co napisał:

Doktor: Proszę Pani, tu jest list ode mnie do Pani ginekologa: Szanowny Doktor specjalista ginekologii i położnictwa. Uprzejmie proszę o nieinformowanie błędne Pacjentki o możliwości ustalenia wskazań do otrzymania refundacji na heparyny drobnocząsteczkowe, czy też inne leki przeciwzakrzepowe. Lekarz hematolog nie ma wpływu na listę refundacyjną leków. (Tu powiedziałam twardo "Do rzeczy" i przerzucił kartkę na drugą stronę, gdzie było napisane, że mutacja ta nie jest na liście i nie podlega refundacji, ale treść listu przepiszę, przynajmniej częściowo dalej) Wg ostatniej listy NFZ z bieżącego 2019 roku wskazania do refundacji heparyny są następujące: "tu cytat z listy na 24 linijki". I dalej z listu drukowanymi literami, które pominę, bo są drażniące: Z przytoczonego przeze mnie tekstu wynika, że chora nie ma wskazań do refundacji heparyn drobnocząteczkowych.

Rozumiem doskonale chęć naprawy własnego środowiska, bardzo dobrze to rozumiem. Tylko w życiu Romana nie przyszłoby mi do głowy jechanie po innym przedstawicielu mojego zawodu czy zawodów pokrewnych (biorąc pod uwagę, że prawnicy mają aplikacje, czy coś w stylu specjalizacji lekarskich) przy interesancie vel pacjencie. No w życiu!!! Takie rzeczy załatwia się twarzą w twarz. Zmarnował mi dodatkowe 20 minut czasu, wyszłam bez niczego. Z totalnym poczuciem żenady. Dziś z rana napisałam maila do placówki z reklamacją i żądaniem zwroty 3/4 ceny (zapłaciłam za wizytę 208 zł), stwierdziłam, że nawet jak nic nie uzyskam, to przynajmniej się postawię, może ktoś przeczyta tego maila i się zastanowi, może nikt inny nie będzie musiał doznać takiego upokorzenia jak ja wczoraj. W trakcie tej całej walki z niepłodnością, dużej ilości ludzi i sytuacji odpuszczaliśmy, bo stwierdzaliśmy z Mężusiem, że szkoda naszych emocji i czasu na działanie, ale wczoraj czarka się przelała.

8 lipca 2019, 10:11

2 dc, pierwszy cykl po laparoskopii. Przyszedł wcześniej, ale za to bez żadnego wcześniejszego bólu.

W piątek Mężuś złożył depozyt, badanie nasienia przed depozytem jest skrócone, ale i tak mamy świeży obraz sytuacji.
Badanie nr 5, 38 dni po badaniu numer 4.
objętość: 4 ml (pozostała na tym samym poziomie, w normie)
ilość całości: 16 mln (spadło z 20.88 mln, dalej poniżej normy)
koncentracja: 4 mln (spadło z 5.22 mln, dalej poniżej normy)
upłynnienie: 30 minut (poprawiło się, ostatnio było poniżej 60 minut)
lepkość: zwiększona (pojawiła się!)
ruchliwość: 59 % (zwiększyła się z 50 %, w normie)
ruch progresywny: 40 % (poprawił się z 26,92 %, pierwszy raz w normie)

Nie wiemy, co z morfologią, bo przed depozytem nie weryfikują morfologii.

W piątek byłam na wizycie u ginekologa - jest wszystko ok. Podjęliśmy decyzję, że nie ma co czekać, przystępujemy do in vitro. Mamy ograniczone parametry nasienia, nie wiemy, czy się ustabilizowały na tym poziomie, czy zaczęła się tendencja spadkowa (między badaniem numer 4 i 5, Mężuś na tydzień odstawił suple, były super upały, a do tego, nie było zbyt częstego współżycia z uwagi na moją operację, no i znowu przytył - bo zmniejszył ilość sportu - to są czynniki, które mogły mieć wpływ na obniżenie tych parametrów), obydwoje mamy przeciwciała przeciwplemnikowe, ja mam średnioprzyjazny układ immunologiczny i nieprzyjazny układ hematologiczny. Mężusiowi tak bardzo zależy, że chce podejść już teraz. Dziś powinnam zacząć zastrzyki. I ponieważ się zastanawiam, czy nie przenieść tego na przyszły cykl, a ten dać sobie szansę naturalnie - to mamy umowę, że do 20:00 podejmiemy decyzję, czy zaczynamy kłucie, czy też nie. Cholernie się boję samodzielnych zastrzyków, dzisiejszy zrobiłby Mężuś, ale jutro wyjeżdża do pracy. Boję się hiperstymulacji, boję się tego, że nie wyjdzie. Ogólnie boję się wszystkiego, a Mężuś napędza pozytywne myślenie - skup się na tym, że wkrótce zostaniemy rodzicami, że będzie jedna stymulacja, jedna procedura, jeden udany transfer i wszystko się ułoży, potem zostanie Ci łykanie encortonu i clexane, ale wszystko będzie dobrze.

P.S. Na moją skargę dotyczącą doktora hematologa jeszcze nikt nic nie odpisał.

P.S.S. Podliczyłam sobie dotychczasowe koszty leczenia, bez dojazdów, tak dla siebie: 38.143,74 zł + 2.300 zł, których nie jestem pewna, bo to były jakieś płatności przez paypala, które trudno zidentyfikować.

Wiadomość wyedytowana przez autora 8 lipca 2019, 14:24

9 lipca 2019, 10:46

Zaczęliśmy stymulację, Mężuś mnie przekonał, że z naszymi obciążeniami możemy czekać i czekać, a tak przynajmniej maksymalizujemy nasze szanse, no i przygotowujemy się do ewentualnych szczepień limfocytami. Szczególnie bał się teraz p/ciał p/plemnikowych. Najważniejsza część rozmowy wyglądała tak:
Krąsi: Słuchaj Mężuś, a może nam pisane jest dziecko w wieku 37 lat? Są takie przypadki...
Mężuś: Tak, wtedy już 4,5 letnie.

Zrobił mi pierwszy zastrzyk, bemfola 125 jednostek. Trochę mnie bolał później jajnik, nie było nic więcej. Dziś pierwszy samodzielny zastrzyk.

Wczoraj oglądaliśmy zarąbisty film, wyciskacz łez, albo w moim nastroju wyciskacz łez "Life Itself" z plejadą gwiazd. Warto, naprawdę warto!

A teraz muszę się wygadać:
Weekend spędziliśmy u moich rodziców, przyjechał Brat z Bratankiem i żoną, to w piątek, oraz najmłodszy Brat z pieskiem, to w niedzielę. Z rodzicami mieszka na stałe moja siostra. I teraz - odnośnie wyliczonych wyżej kosztów, jakie teksty leciały w stronę moją i Mężusia. Z Bratem najmłodszym, tym bez rodziny, żyję najlepiej. Przyjeżdża do rodziców, kiedy może, pomaga na tym, na czym się zna - np. ostatnio remont samochodu rodziców - zeszło mu z tym, ale kasy zaoszczędzone trochę jest. Natomiast Brat posiadający własną rodzinę, zawsze ma jakąś wymówkę i odkąd pamiętam, w niczym nie pomaga rodzicom, nie skosi trawy, nie zgrabi trawy, nie pozmywa naczyń po obiedzie, nie zamiecie podwórka, nie odkurzy w domu, nie nastawi prania, po prostu nic. Nawet jak nie miał żony ani dziecka.
Po pierwsze usłyszałam, że nie podchodzę do Bratanka i w ogóle się nim nie interesuję i nie spędzam z nim czasu. Fakt, w piątkowy wieczór sobie to odpuściłam, przyjechali po 20.00, mały był karmiony, usypiany, był w nowym otoczeniu, nas widział ostatnio miesiąc temu, to przecież dziecko, które ma 5 tygodni raczej nie zapamiętało jednorazowo widzianych twarzy? Stwierdziłam, że dam mu spokój, bo i tak ma dość wrażeń. W sobotę musieliśmy jechać do Warszawy, więc była obraza majestatu, że oni przyjeżdżają specjalnie, a my ot tak, jedziemy gdzieś nie wiadomo gdzie! Jak już wróciliśmy, to posiedziałam troszkę z Wojtusiem, porobiliśmy noski-noski, trochę po pogłaskałam, no ale, że tak się zapytam, co można więcej robić z miesięcznym dzieckiem? Brat zarządził spacer, pomyślałam, że to będzie spacer - spacer, na dotlenienie się i w ogóle, więc zaciągam Mężusia na ten spacer. Jaka ja jestem głupia! To był spacer po dzielni, żeby się pochwalić narybkiem. Żenada. Brat doszedł do końca ulicy i stwierdził, że wózek coś szwankuje i trzeba wracać tą samą drogą. Powiedziałam mu, że przecież powrót następną ulicą, będzie tak samo długi, a przynajmniej zobaczymy coś innego. Ok, wróciliśmy inną trasą. I po spacerze. 10 minut. Jestem przyzwyczajona do tego, że spacery trwają 40 minut w górę. Z tego, co mówili, już nie pilnują czasu, który spędzają z dzieckiem na zewnątrz, więc to nie było problemem, ale pochwalenie się na dzielni. Żenada. Po spacerze Brat nałożył lody, po lodach podeszłam do wózka małego i sobie stałam. Brat podszedł, wziął moją rękę i rzuca hasło: "A teraz Ci coś pokażę!" i moją ręką (usyfioną w lodach i od lodów zimną) smyrał Wojtka po twarzy. Tłumaczę, co i jak, nie spotkałam się ze zrozumieniem. Wojtek ma się przyzwyczajać do zimnych i brudnych rąk. Potem był grill. A na grillu rozmowy o mieszkaniach i domach. Usłyszeliśmy z Mężusiem, że co to dla nas kupić mieszkanie czy dom, co to dla nas kredyt, skoro spłacimy wcześniej. Wiecie, prawnik z prawnikiem, muszą świetnie zarabiać, a to, że prawników jak mrówek, to nikogo to nie interesuje. Oboje mamy autka, używane, prace tego wymagają, wcale nie luksusowe, a moje częściej stoi u mechanika, niż mi służy, mamy kredyt, bujamy się z przerobieniem strychu na mieszkanie, ale całe oszczędności poszły w leczenie i w chwili obecnej nawet nie jesteśmy w stanie nic zaoszczędzić, bo leczenie, leczenie, leczenie. Tu, o dziwo, zareagowała moja Mama, która powiedziała "Ej, a może przestaniesz zaglądać im w portfel, nie wiesz, na co wydają". Dobrze, że żadne z nas nie zostanie rodzicem chrzestnym małego, bo na sam Chrzest Święty oczekiwaliby, no pewnie coś około 2.000 zł.
Oczywiście od Brata były teksty: "Żono, zobacz jak mojej siostrze dobrze idzie z Wojtusiem", "Szwagier, ucz się, ucz, zobacz, ile ja czasu spędzam z synem". Cały weekend, lałam na to, bo stwierdziłam, że ważniejsze dla mnie od kłótni z Bratem jest zdrowie Bratanka, żeby była z nim w miarę dobra relacja, bo co on jest winien, że ma jeb.iętego ojca? I że jego ojciec nie ma prawidłowych relacji ze swoim rodzeństwem? Z najmłodszym Bratem też nie potrafi się dogadać. Najmłodszy Brat ma psa, domowego, nie przywykł do przebywania na dworze, więc przyjechał w niedzielę. Brat od Bratanka: "Czy ten pies zawsze musi być wymówką?". Pies jest zadbany, szczepiony, ale przecież nie wiadomo, gdzie nosem niuchał i jakie ma zarazki? Przyjechał najmłodszy, powiedział "cześć", poszedł ogarnąć psa po podróży i umyć ręce, a Brat od Bratanka: "A ten co? Nawet przywitać się nie potrafi? Do Wojtka nawet nie podejdzie?". Tłumaczę więc kwestię higieny, a poza tym mówię "To chyba do Ciebie należy kwestia przedstawienia dziecka? To jest pierwsze dziecko w rodzinie, rodzice są różni" - "Tak, ale ja, jak idę do znajomych, to od razu podchodzę do dziecka i się witam" - "Ale my nie musimy tego robić, nie musimy tego wiedzieć. Wstań od stołu, jak G. przyjdzie i zaprowadź go do Wojtka, co to za problem?" - "Żenada, naprawdę żenada, i ten pies, i ten cymbał.". Ehhh.

Jak Mały kwilił, to fajny sposób podziałał na niego - położyłam mu dłoń na ośrodku strachu (jak lekarz mi podczas usg, a przed laparoskopią) - magia: uśmiech, chill out, relaks, błogostan :)

Mężuś ma po prostu instynkt ojcowski, i to tak bardzo widać, albo ja tak bardzo widzę. Cały czas przy Wojtku, głaszcze, smyra, gada, małego brzuch boli - Mężuś pierwszy masuje brzuch. Słyszymy z kuchni, że Wojtek płacze, nagle cisza, okazuje się, że Mężuś w drodze z łazienki do niego wstąpił i zdążył go uspokoić.

Dalej: przyjechała kuzyneczka, studentka, pracuje dorywczo, żeby się utrzymać na studiach. Kuzyneczka, rzuca do nas tak: "Ej, a może byście kupili grę >>Wiedźmin<<?" - "Kuzyneczko, ale ona jest droga, ponad 300 zł kosztuje" - "No wiem, dlatego mówię to Wam, bo Wy dobrze zarabiacie". Tu po prostu zareagowaliśmy śmiechem i stwierdziliśmy, że mamy wystarczająco dużo gier planszowych :)

Dalej, od najmłodszej siostry, usłyszałam, że ja nic nie robię, tylko odpoczywam i gapię się w telefon. Kto mnie zna, ten wie, że dla mnie telefon może nie istnieć - książka, rower, basen, wspinanie, las - ok, ale telefon? Komputer? I to było jeszcze po tym, jak wywiesiłam dwie pralki prania domowego, jeszcze pomogłam jej w praniu ręczników szybkoschnących (siostra jest osobą niepełnosprawną) oraz zgarnęłam większość "zielonych śmieci" z podwórka do worka i naszykowałam do odbioru. Poza tym, jak coś powiedziałam, na temat Brata, że nic nie robi w domu, to od siostry usłyszałam: "Zobaczymy, jak będzie, jak będziesz mieć swoje dzieci!". Nie wytrzymałam i spokojnie powiedziałam jej tak: "Ja nie będę mieć swoich dzieci, mam w życiu za dużo problemów, żeby jeszcze o dzieciach myśleć, więc odpuść sobie takie teksty na przyszłość".

No i ostatnie: wczorajsza afera z mamą (Tata lat 61, Mama lat 60 po udarze, Siostra lat 25 z niepełnosprawnością ruchową). Pytam się, czy to już tak zawsze będzie, że na każdą wizytę Brata dom będzie musiał lśnić czystością, a Brat nawet herbaty sobie nie zrobi i nic nie pozmywa? "A jak ma wyglądać? Przecież to normalne, w gości przyjechał?" - "Mamo, ale ja jak przyjeżdżam w gości, to Mężuś praktycznie robi na zmywaku, a ja nastawiam pranie, wieszam firanki, prasuję, odkurzam, robię cokolwiek, żeby Wam się żyło lżej, G. /najmłodszy Brat/ przyjeżdża wozi Was po lekarzach, załatwia różne sprawy, ogarnia samochód, ogród, często odkurza, też, żeby Wam się żyło lżej" - "Tak, ale T. (ten Brat z rodziną) się wyprowadził i nic nie musi, zresztą Wam też nikt nie każe nic robić". - "Ale to nie chodzi o kazanie, a o poczucie obowiązku, że Rodzicom, Rodzinie się pomaga i już, a nie on u teściów zrobi wszystko, a tutaj nie kiwnie palcem." - "To po prostu przestań pomagać!" - "Nie potrafię, bo tak mnie wychowałaś, wychowaliście, że nie potrafię, że każdemu pomogę, że jestem odpowiedzialna, i że jak widzę stos garów do zmywania, to zanim zalegnę na kanapie, to je pozmywam!".

Oczywiście u mnie w mieszkaniu gary mogą leżeć i kwitnąć, jakoś potrafię przejść w tryb lenia, ale nie u rodziców.
Mieszkam w tym samym mieście, co rodzice, najmłodszy Brat mieszka w Lublinie - więc każde z nas się wyprowadziło już. Ale to Brat z rodziną się wyprowadził tak naprawdę.

Wiem, że niektórzy mają gorszą sytuację rodzinną, że Rodzina daje "dobre rady" na niepłodność, u mnie nie wiedzą o problemie, a i tak, cyrki się odpitalają. Generalnie szukam na spokojnie psychologa, żeby przez to gówno przejść.

11 lipca 2019, 23:08

5dc, 4 dzień stymulacji. Jutro jadę na podgląd, zobaczymy, co wyjdzie. I mam listę pytań, a i tak myślę, że o czymś zapomniałam. Jak się najlepiej przygotować do punkcji? Do transferu? Poza obstawieniem encortonem i heparyną? Poczytałam o kurczliwości macicy, podawaniu intralipidu, atosibanu i głowa mi pęka.

Mężuś mi właśnie powiedział, że on już tak bardzo nie może się doczekać. I to słychać w nim. I czuć.

Zastrzyki idą sprawnie, więcej strachu było przed. Igła jest cieniutka. Teraz to już nawet nic nie czuję, bo przy pierwszym generalnie brzuch później bolał.

Dobrze, że weekend mamy obstawiony spotkaniami z przyjaciółmi, będziemy mniej myśleć.

Skończyłam warsztaty psychologiczne. Wnioski są takie: nie można myśleć za dużo. Myślimy o tym, co jest dla nas ważne, jeśli jesteśmy na takiem etapie, że myślimy o powiększeniu rodziny, to nic dziwnego, że to nas pochłania. Rady - bo za dużo o tym myślisz, można sobie puścić obok uszu :) nigdy nie jest za dużo, dalej: bo za bardzo chcesz - to jak głodnemu powiedzieć - "jesteś za bardzo głodny!" - nie można za bardzo chcieć. Nasze myśli, te depresyjne i dołujące, próbujmy przekształcać w takie bardziej optymistyczne, ale realnie optymistyczne, tzn. "Nigdy się nie uda" - nie róbmy z tego "Tym razem na pewno się uda!" - ale raczej "Z czasem się uda". Te pierwsze dwa zawierają "nigdy" i "na pewno" - sformułowania, na które całym organizmem reagujemy, bo są nieprawdziwe, skąd wiemy, że nigdy, a skąd, że na pewno? To są kłamstwa. Kobieta pokazała nam kilka sposobów relaksacji, czy też uspokojenia się, kilka z nami przećwiczyła. Jeden - czyli samodzielny masaż wnętrza dłoni - przećwiczyłam w korku. Pomógł. Tylko chyba bardziej dlatego, że zajęłam się czymś innym niż tym, że stoję w korku. Kolejny aspekt: dużo zależy od naszego nastawienia. Nikt nikomu nie każe być od rana do wieczora uśmiechniętym i zadowolonym ze swojego losu, ale możemy pracować nad naszym nastawieniem, możemy próbować się nastawić właśnie na te dobre tory.

Najważniejsze jednak jest to, że poznałam osoby, tak twarzą w twarz, walczące z tym problemem. I choć zabrzmi to głupio, to ja, po sobie, myślałam, że niepłodność widać. Że po prostu po mnie każdy, na ulicy, w autobusie, korku, u lekarza, widzi, że walczę z tym problemem. No nie. To tak nie działa. Laski, które tam poznałam, to normalne dziewczyny, owszem z różnymi problemami, ale normalne, niektóre są podwładnymi, inne szefowymi, niektóre poruszają się komunikacją publiczną, inne tylko samochodami, niektóre uprawiają sport, inne nie, niektóre świetnie gotują, a inne niekoniecznie, pogadają o wszystkim, o nieistotnych pierdołach też, usiądą, wysłuchają, ale też jak mają potrzebę - same się wygadają i wyżalą. Czasem smutne, czasem poważne, czasem roześmiane, żartujące. I najważniejsze - żadna, naprawdę żadna, nie miała na czole napisane "niepłodna".

Dziś wróciłam do pracy po operacji. Nie było tragedii. I dziś też wróciłam na ścianę wspinaczkową - tu miło się zaskoczyłam, bo obstawiałam, że po 2-3 tygodniach przerwy z moją kondycją będzie słabo, a było normalnie :) W poprzednim tygodniu na jodze się oszczędzałam, w tym już robiłam na 100% asany. Jak ja lubię sport :)

Wiadomość wyedytowana przez autora 11 lipca 2019, 23:08

14 lipca 2019, 14:54

Dziś 8dc, 7 dzień stymulacji.
Po piątkowym podglądzie LH 2,90, estradiol 584,5. 9 komórek jajowych, 5 w prawym, 4 w lewym jajniku. Wielkość od 9 - 15 mm. Jutro kolejny podgląd, od piątku do bemfoli dołączył orgalutran. Zazwyczaj kilka minut po podaniu bemfoli boli mnie brzuch, po około 30 minutach przestaje. Jeśli wszystko pójdzie dobrze - w środę punkcja. A w czwartek pierwszy zastrzyk na układ immunologiczny.

Boję się jak cholera. Teraz już nie zastrzyków, te idą sprawnie, igły są cienkie. Ale boję się wszystkich skutków ubocznych, potem boję się tego, że się nie zapłodnią, a nawet jeśli się zapłodnią, to że nie przetrwają 3 doby, bo przecież potem plemniki włączają się do gry (tu na głos Mężuś tłumaczy - ale zobacz, udało nam się doprowadzić je do tego, że są w prawidłowym parametrze ruchliwości, morfologii, żywotności, chromatyny, jedynie ilość i koncentracja szwankuje), że będzie problem z implantacją, no bo układ immunologiczny nie troszczy się o zarodek, no i układ hematologiczny nie pomaga.

Z drugiej strony - pojawiają się myśli: uda się, bo przecież jesteśmy super przygotowani. W porównaniu z poziomem, z jakiego startowaliśmy, wiemy o swoim zdrowiu i jego ograniczeniach tyyyyyyleeee. No i potrafimy znacznej części tych ograniczeń przeciwdziałać. Nasze organizmy są super przygotowane, wyleczone z bakterii, grzybów, pasożytów i wirusów, naszprycowane suplami, afirmowane do tego stopnia, że po prostu musi się udać.

15 lipca 2019, 13:42

Wróciłam z 2 podglądu. Progesteron to 0,877 jednostek, estradiol 1875,70. Aaaa. I wyszedł mi podwyższony cholesterol całkowity. Zły i dobry są w porządku, a całkowity jest podwyższony. Nie wiem, co źle zrobiłam, bo dbam o to, co jem i się ruszam - dużo się ruszam :)

Na podglądzie w dalszym ciągu 9 sensownych komórek. Wielkość: 14 - 18 mm, endometrium 7,8 mm. Plus do tego w prawym jajniku pojawiło się 4 małe komórki, a w lewym 5 małych komórek. Punkcję zrobiliby w piątek, ale w piątek nie ma anestezjologa (!!!) i dlatego punkcja przypadałaby na sobotę. Wyraziłam swoją obawę o poprzerastanie i przedwczesne pęknięcia oraz zdanie na temat tego, że nie ma anestezjologa, jak za wszystko jest płacone. Lekarka powiedziała, że nie przerosną, bo gdyby się okazało, że estradiol mam super wysoki, to wtedy zmniejszymy bemfolę. Że teraz mój organizm leci zupełnie na sztucznych hormonach, przysadka jest wyciszona i nie ma możliwości, żeby popękały. Nie zmniejszyło to mojego zdenerwowania na fakt, że w piątek punkcji nie będzie, bo nie ma anestezjologa. Zatrudniają 3 czy 4. Naprawdę? Żadnego?

W związku z tym, że punkcja została przesunięta musimy inaczej podejść do immunologii. Szczepienie może się odbyć dopiero po punkcji, następny wolny termin - jeśli nie skorzystamy z czwartku - to 19 sierpnia. Dlatego od jutra wdrażam encorton - ustalone z immunologiem - od 10 dc, w którym ma się odbyć transfer. Ginekolog powiedziała, że w chwili obecnej będziemy robić transfer w tym cyklu, natomiast możliwe, że w środę na podglądzie okaże się inaczej.

Miałam małe naprowadzenie Mężusia na odpowiednie myślenie. Ogólnie z domu wyjeżdża we wtorki i wraca w piątki. W tym tygodniu miała być punkcja w środę, w czwartek szczepienie, wypadłyby mu dwa dni pracy. Stwierdził, że dziś po podglądzie jedzie do pracy, bo tylu mu wypada dni pracy. Jak na podglądzie się okazało, że punkcja (i tym samym szczepienie) się przesuwa, to mówię mu:
K: To, co wracamy do domu razem?
M: Nie, wypada mi pół dnia pracy i tak muszę jechać, bo mam takie tyłyyyy...
K: (mistrz zen, oaza spokoju i zupełnie "take it easy"): Mi przez stymulację wypada menopauza półtora roku wcześniej, bo mam teraz przyspieszone dojrzewanie 18 jajeczek, 9 jest prawidłowych, a 9 drobnych, to łącznie półtora roku miesiączkowania.
M: ... Ale, ale i tak zdarzały Ci się podwójne owulacje i te małe to się nie liczą.
K: Odkąd chodziliśmy na monitoring dwa razy mi się zdarzyły wielokrotne owulacje, raz na lekach stymulujących, a drugi raz naturalnie jak lewy jajnik zaczął działać, a te drobne się nie liczą pod kątem procedury, ale dla mojego organizmu mają zarąbiście istotne znaczenie! Jak usłyszę jeszcze choćby pół słowa na temat pracy, przerywam zastrzyki. To ja mam się kłuć dwa, czasem trzy razy dziennie, to ja biorę na siebie podwyższone ryzyko nowotworów, hiperstymulacji, wszystkiego, a praca oczywiście najważniejsza.

Nie wiem, czy coś dotarło.
‹‹ 3 4 5 6 7 ››