Dzisiaj jest pierwszy dzień po spodziewanej miesiączce (16dpo). O tym, że jestem w ciąży wiem od 5 dni. Całkiem szybko. Zaczynam twierdzić, że jak się jest w ciąży, to ten test w 12dpo powinien już być pozytywny.
Wszyscy, którzy będą czytać ten post pewnie myślą, że będzie mega pozytywny, będę tu prawie śpiewać pod niebiosa. Z jednej strony tak - jestem w ciąży!!! Ale z drugiej strony mam chorego na depresję męża, co już takie kolorowe nie jest. Jest ciężko i to cholernie. Zwłaszcza, że jemu jako facetowi uderza ego, że powinien być mega super głową rodziny, a czasem nie daje rady. Ja go nie winię. To choroba, a nie on. Nie mniej ma 8 miesięcy, żeby mieć dobrą pracę (w obecnej już niedługo umowa sama powinna przejść na czas nieokreślony wedle ustawy) i zrobić prawo jazdy, bo nadal jakoś się nie zebrał, żeby je zrobić...Eh, ciężkie to życie. Dobrze, że mamy dużo oszczędności i mieszkamy z teściami (masakra, ale chociaż nie płacimy czynszu). Kuchnię zrobimy, jeśli będzie wiadomo, że mąż ma stałą pracę.
No to teraz troszkę o ciąży
Nie czułam jej aż do 12dpo (pozytywny test ciążowy z allegro o 19:00). Dopiero następnego dnia, gdy głowa już wiedziała o ciąży, czułam w pracy mdłości, trochę bolał mnie brzuch. Wszystko ze stresu, bo w poniedziałek (13dpo) i w środę (15dpo) robiłam betę. Na szczęście przyrost jest prawidłowy. Teraz znów martwię się, czy ciąża jest wewnątrzmaciczna...Och oby, jutro pierwsza wizyta, bo mam dużo pytań...
W następnym poście napiszę, co wg mnie pomogło w tym cyklu. Ale wydaje mi się, że każda z nas potrzebuje jakiegoś indywidualnego zapalnika do swojej ciąży...
Mam nadzieję, że wszystkie z was, które to czytają, a nie są jeszcze w ciąży, to niedługo będą
Wiadomość wyedytowana przez autora 15 lutego 2018, 09:10
Ostatni dzień 5 tygodnia. Jutro zacznie się 6 tydzień. W związku z tym idę chyba na betę, bo chcę mieć jakieś potwierdzenie, że wszystko jest ok. Nie wiem, czy w pierwszej ciąży maluszkowi biło serduszko, czy jego rozwój zatrzymał się jeszcze przed tym jak kilka dni plamiłam, nie biorąc luteiny. Teraz czuję się zabezpieczona - mam luteinę, o ciąży wiem na bardzo wczesnym etapie i łykałam kwas foliowy i inne suplementy od 1,5roku. Dietę też mam zmienioną, wiec to też powinno być na plus.
Obiecałam opisać, co wg mnie pomogło nam zajść w upragnioną ciążę:
1) Jak wiele z Was wie, mój mąż ma nawracające depresje. Jedne słabsze, drugie mocniejsze. Będąc razem 6 lat widzę jej trzeci nawrót. Od stycznia jest na L4. I dopiero teraz widzę, że to naprawdę może wracać w ciągu życia, póki nie nauczy się walczyć z lękami i nie nabierze pewności siebie. Wbrew pozorom nie mam męża ciapka, jest wrażliwy, ale potrafi być naprawdę samcem alfa (tylko za rzadko ). Dlatego teraz pogodziłam się z tym, że może być okresowo chory i że z tego powodu możemy nie mieć dzieci albo nie będzie nas na nie stać. Szczerze, naprawdę poczułam wewnętrzną ulgę, gdy to do mnie dotarło, gdy się z tym pogodziłam. Dlatego też polecam książę "Chcę mieć dziecko" Moniki Szadkowskiej. Są tam banały, ale bardzo ważne i dosadne banały.
2) Od 1 stycznia oboje w mężem jesteśmy na diecie o niskim indeksie glikemicznym. Nie jemy białego pieczywa, białego ryżu, zero cukru, zero słodyczy (czasem pozwoliliśmy sobie na zjedzenie batonika na pół). Jemy więcej warzyw i owoców, więcej kasz, nasion. Od grudnia planujemy posiłki na cały tydzień i robimy zakupy raz w tygodniu. Oszczędzamy pieniądze, czas i mogę dobrze skomponować posiłki. Czasem korzystam z aplikacji Fitatu, żeby sprawdzić, jakich mikro- i makroelementów mi brakuje w diecie.
3) Dostałam Bromergon 1/2 tabletki. Prolaktynę miałam 23 (norma do 23), a po 1h po obciążeniu 10-krotny wzrost. Myślę, że to najbardziej mi pomogło.
4) Dostałam Clostilbegyt 1 tabletka od 5dc do 9dc. To chyba było dla mnie największe zbawienie. Musiałam albo nie mieć w ogóle owulacji albo były słabej "jakości". No i Ovitrelle, dzięki czemu pęcherzyk pękł.
5) Piłam od 1dc do owulacji gluta z siemienia lnianego. A fe, ale dałam radę.
6) Od 1dc jadłam garść nasion dyni, słonecznika i żurawiny, 1 daktyla, 3 morele, 5 migdałów. Jadłam jagody Goji, nasiona Chia, spirulinę, kiełki różnorodne (własna uprawa), płatki owsiane, jaglane.
7) Mąż brał 4 dni przed owulacją po jednej tabletce ACC optima. Pił olej z czarnuszki (na szybsze plemniki).
Ja w grudniu miałam przerwę od suplementów. Od udanego cyklu wróciłam do Ovarinu, Pregny Plus, Wiesiołka (brałam tylko kilka dni przed owu, ale coś tam dało), Trivaginu, Salfazinu, a po owulacji także witamina C 1000mg.
9) Piłam dużo wody. Ćwiczyłam dość regularnie do owulacji. Rozciąganie, brzuszki.
10) Po stosunku w dniu owulacji (dzień zastrzyku) w pozycji ja na mężu, położyliśmy się na boczek, z którego była owulacja i tak leżeliśmy, aż zasnęliśmy. Czyli przeleżałam tak ponad godzinę. Potem szybko przebiegłam do łóżka i tak do rana.
Wydaje mi się, że tyle. Jak mi się coś przypomni, to jeszcze dopiszę.
Kurcze, już prawie 2 tygodnie minęły od ostatniego wpisu. A wydaje mi się, że czas leci tak woooolno...
W poniedziałek znów dostałam ciśnienia w pracy. Robię doktorat i już jestem na 3 roku, a niby nie mam żadnej publikacji ani nie byłam na żadnej konferencji. Bo takiego mam promotora. W zasadzie robię, to co się zleca do zrobienia z Panią dr i tyle. Bardziej cały czas traktuję tę pracę jak normalne zlecenia, a nie robienie doktoratu. Nawet chciałam się "przekwalifikować", żeby nie robić doktoratu, ale być normalnie zatrudniona nawet na etat techniczny i wykonywać wszystkie projekty in vivo na zwierzętach. Ale podobno tak się nie da Dla chcącego nic trudnego, ale trzeba chcieć. A jak nie chcą, to trudno. Pragnęłam zajść w ciążę, pójść na rok do domu wychować dziecko, a potem tu nie wracać. Znalezć jakąkolwiek pracę po roczku dziecka. Żadna praca nie hańbi, a ja po poronieniu straciłam chęć rozwijania się naukowo.
Także marzenie się spełniło i to nawet w idealnym momencie. Jest ciąża, a ja jestem na 3 roku. W czerwcu kończy mi się jedno stypendium, więc zostanie mi tylko podstawowe do września. A na pazdziernik mam termin porodu, więc tak w miarę idealnie, żeby od listopada dostać ten niby zasiłek dla bezrobotnych (1tys przez rok). Niby mało, ale dla mnie bez umowy o pracę, to wybawienie. Jakoś sobie damy radę z mężem. Nie robimy na razie remontów, więc mamy bardzo dużo oszczędności.
Wcześniej marzyłam o nowym wózku, łóżeczku. Teraz faktycznie zastanawiam się nad używanymi, albo czymś co posłuży na dłużej. Zobaczymy. Na razie chciałabym urodzić zdrowe dziecko, a reszta jakoś się ułoży.
Chyba limit tragedii na jakiś czas wyczerpaliśmy w Naszym wspólnym życiu, więc liczę na odrobinę słoneczka...
Jak ten czas leci... wczoraj znów dostałam plamień. Myślałam, że to od tego, że mąż w nocy walnął mnie tyłkiem w podbrzusze. Po tym wszystkim, co przeszłam (nie było tego aż tak wiele, ale jednak), wolę dmuchać na zimne i pojechałam do szpitala. Mąż się fatalnie czuł, kaszlał i był słaby, ale go wyciągnełam, bo nie chciałam być sama, gdyby jednak miało być źle.
Troche się wyczekaliśmy na lekarza, 45 min, nie było tragedii. Byłam jedyną pacjentką do konsultacji. Oķazało się, że mam mega grzybicę. Skąd, skoro nic nie czułam? Najważniejsze, że na usg dzidzia jest właściwych rozmiarów i SŁYSZAŁAM serduszko. Mocno biło. Niesamowite uczucie.
Cieszę się, że nie zbagatelizowałam sprawy i pojechałam. Mam już leki, dla męża też jednodniowa kuracja. I mam nadzieję, że jak pójdę za 2 tygodnie na usg to wszystko będzie ok. W związku z tą grzybicą chyba będę robić posiew na czystość pochwy co miesiąc...
Oprócz tego mąż miał wyrywany ząb za 500zł bo mu pękł na pół i nie dało się go normalnie wyciągnąć. Albo zrobi implant za 5tys albo aparat na zęby żeby zniknęła szpara za ok 3tys. Nie wiem skąd brać tą kasę, skoro też tyle idzie na ginekologa. Zastanawiam się, czy nie zapytać gin o skierowanie na prenatalne i Pappa na nfz do szpitala. Zawsze 400zł w kieszeni na inne sprawy, zwłaszcza że za wczorajsze leki dałam w aptece 200zł (Duphaston, Nystatyna, coś dla męża i zwykła aspiryna i Cholinex). Ale jestem dobrej myśli, najwyżej będzie chleb z masłem na śniadanie
4t+3d ciąża wewnątrzmaciczna
5t+5d plamienie, krwiaczek
6t+5d serduszko ❤ + karta ciąży
8t+0d plamienie, grzybica
Wiadomość wyedytowana przez autora 11 marca 2018, 13:03
Dzisiaj zrobiłam w końcu badania krwi.
Oto wyniki:
Najbardziej cieszę się z prawidłowej morfologii, żelaza i glukozy!!!
To są obliczenia zgodne z OM i początkowymi USG. Ostatnie USG już pokazywało 3-4 dni do przodu. Okaże się pewnie na badaniach prenatalnych pojutrze.
No i ja właśnie w tym temacie teraz. W poniedziałek (12+1tc) zrobiłam test z krwi: wolne HCG i PAPPA.
Wczoraj wieczorem przyszły wyniki. Jak na ten tydzień ciąży HCG jest mega dużo 148IU/l (norma do 105) a PAPPA 4,5IU/l (norma do 6,5).
I teraz mam takiego stresa. Mam nadzieję, że w ocenie ryzyka wad genetycznych chociaż wiek będzie na plus. Już nie mówiąc, że modlę się o prawidłową przezierność, kość nosową i przepływ krwi.
Czy u was też była taka panika przy prenatalnych?
Badania prenatalne I trymestru
Wszystko prawidłowo.
Nosek obecny.
NT: 1,40 mm
FHR 163 ud/min
Dzidziolek ma 6,64cm. Odpowiada to niemal idealnie OM 12+6. Termin porodu na 21 października.
Wyniki biochemii:
Wolna beta HCG 148IU/l = 3,307 MoM
PAPP-A 4,5IU/l = 1,365 MoM
Ryzyko trisomii 21 (z wieku) 1:899
Ryzyko trisomii 21 (skorygowane) 1:17986
Ryzyko trisomii 18 (z wieku) 1:2218
Ryzyko trisomii 18 (skorygowane) 1:44369
Ryzyko trisomii 13 (z wieku) 1:6953
Ryzyko trisomii 13 (skorygowane) 1:139066
Na razie jestem spokojna, że Dzidziolek zdrowy ❤❤❤
gratulacje :) na tak wczesnym etapie na usg nic lekarz nie zobaczy. powodzenia :)
Co ja czytam? Gratulacje kochana ogromne!!! A jeszcze kilka dni temu pytałaś o poprawę wyników nasienia :) kurcze bardzo się ciesze a z drugiej strony przeogromnie Ci współczuję stanu męża. Ja wiem ze on się okropnie meczy a Ty przy nim bo depresja to przekleństwo. Czy mąż przyjmuje leki? Uczęszcza na terapię? Musisz się za niego wziąć porządnie jeszcze przed urodzeniem dzidziusia bo później będzie Ci ciężko kiedy jego dopadnie kolejny epizod i nie będziesz miała wsparcia. Trzymam kciuki żeby wszystko się ulozylo! Buziaki
Gratuluję! Bardzo się cieszę, że się udało :) Może ta sytuacja pomoże się pozbierać mężowi, bo teraz jeszcze bardziej ma dla kogo żyć. Zaczęłam czytać Twoje wpisy, bo w tytule pamiętnika jest "Pysio", a ja do mojej kotki mówię Pysia, chociaż wcale nie ma tak na imię. Mam nadzieję, że niedługo będzie mi dane mówić tak też do mojego dziecka, chociaż na razie się na nie nie zanosi.
Gratuluję! Mam nadzieję, że pozostałe tematy, o których piszesz, równie wspaniale się uloza!:)