Tydzień dla Płodności   

Nie przegap swojej szansy!
Umów się na pierwszą wizytę u lekarza specjalisty za 1zł.
Tylko do 30 listopada   
SPRAWDŹ
X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki ciążowe Duża rodzina z zaskoczenia
Dodaj do ulubionych
WSTĘP
Duża rodzina z zaskoczenia
O mnie: Jestem szczęśliwą mamą po trzydziestce. Mam dwoje dzieci: 15-letnią córkę i 9-miesięcznego synka. Teraz oczekuję trzeciego dziecięcia, które już teraz zrobiło niezłą rewolucję w naszym domu. Od roku jestem szczęśliwą mężatką.
Moja ciąża: Jest zaskoczeniem.
Chciałabym być mamą: wyrozumiałą, dobrą, mądrą, ale też konsekwentną i cierpliwą. Chciałabym aby moje dzieci zawsze wiedziały, że mają we mnie oparcie i że bardzo je kocham.
Moje emocje: Panika

8 marca 2016, 10:04

Ciąża zakończona 4 marca 2016

Michałek urodził się 4.03.2016 o godzinie 19:45 po dość krótkim ale ciężkim porodzie. 3300g, 53cm, 10pkt.

Wkroczyliśmy na nowy etap, a ja nie sądziłam że moje życie aż tak się zmieni. I nie chodzi tu o zmianę rytmu dnia czy nocy. Jestem bezgranicznie zakochana w moim Synku!!!

Wiadomość wyedytowana przez autora 8 marca 2016, 10:06

7 grudnia 2016, 23:02

5tc + 6

Miałam nie wracać, a wróciłam.
Miałam nie pisać, a napiszę.
W końcu gdzieś te emocje muszę wyrzucić. Więc jeśli ktoś jest ciekawy tych moich wypocin to zapraszam.

Ciąża z zaskoczenia... Tak mi się skojarzyło z programem w tv. Ale jakoś inaczej tego ująć nie potrafię.

No bo tak...
Po ciąży z synkiem karmiłam piersią. Wredna @ przyszła po pół roku. Coś mi się tam w głowie majaczyło, że fajnie byłoby jeszcze jedno dziecko. Ale... To tylko takie zdawałoby się nierealne marzenia. Bo:
1. Mąż aprobaty nie wyraził - wręcz przeciwnie. To człowiek mocno stąpający po ziemi, świadomy, że z sytuacją materialną i z pracą może być różnie. Mnie to oczywiście nie przekonywało - taka między nami różnica.
2. Brak warunków mieszkaniowych - no to akurat z ust męża mnie przekonało.
3. Wydzwaniali po mnie z pracy bym już wróciła. Obiecali awans i podwyżkę. (Hahaha - w końcu docenili mnie jak im zginęłam z pola widzenia na macierzyńskim). Chcieli nawet bym skróciła urlop. Nie powiem ucieszyło mnie to, bo zaproponowali mi pracę o jakiej zawsze marzyłam. A nawet gdybym kiedyś została zwolniona to z takim CV chyba wszędzie by mnie przyjęli. Więc niemal cieszyłam się jak dziecko.
4. No jak tu ogarnąć dzieci rok po roku? Już chyba z bliźniakami łatwiej, bo każde na podobnym etapie rozwoju. A pomocy znikąd.

No jednak tutaj sprawa zadziała się sama. Jak to się mówi - chyba rozśmieszyłam Boga tymi swoimi planami, bo On tu dla mnie wymyślił co innego. Zwłaszcza, że to poczęcie uważam prawie za niepokalane, bo to ile razy my mieliśmy z mężem do czynienia w tym cyklu, to naprawdę jakiś cud. I akurat wszystko wskazuje na to, że trafiliśmy w owulację. Mój mąż to też ciekawy człowiek jest. Dzieci nie chce, ale wnioskuję, że chyba nie wie z czego się biorą. Po tej ciąży chyba muszę sama zabrać się za antykoncepcję ;-)

Właściwie to się nie spodziewałam i nawet do końca nie wiedziałam kiedy powinnam mieć @. Prowadziłam wykres na różowej stronie ale bardzo nieregularny. Kiedy mi się już wydawało, że czas na małpę zrobiłam test, ale owulacyjny. Coś tam kiedyś czytałam, że taki też może wykryć ciążę, albo rozregulowane hormony. Ale ja byłam pewna, że nie zobaczę tej drugiej kreski, która się jednak pojawiła. no i wtedy to dopiero był mętlik w głowie. Pomyślałam, że jednak po tej ciąży mam wszystko rozregulowane i dalej czekałam na @. I się nie doczekałam. Na szczęście.
17dpo zrobiłam już test ciążowy, bo coś mi nie grało. Miałam spory PMS i już sama nie mogłam ze sobą wytrzymać. Czepiałam się męża o wszystko a potem wyrzucałam sobie jaka jestem nie dobra. Nie uwierzyłam w to co zobaczyłam:
95faa67195f79914med.jpg

Następnego dnia powtórzyłam test – zobaczyłam to samo – także pozytyw. I panika.
Ja właściwie nie tragizuję. Przecież właściwie marzyłam o dziecku. W gorszym szoku jest chyba mój małż. Marudzi (bo taka jego natura), że będzie ciężko, ale mimo wszystko mam wrażenie, że się cieszy. Choć oczywiście ma swoje obawy. Ja też zresztą mam. Bylibyśmy szaleńcami jak byśmy ich nie mieli. A jak to będzie z dwójką rok po roku? Czy kasy starczy? Czy sił nam starczy? Czy ja dam radę donosić zdrowo tę ciążę? Ech i tak można by wymieniać.
Na pocieszenie, tego samego dnia w którym robiłam test, dostałam odpowiedź ze spółdzielni w sprawie zamiany mieszkania. Jakiś czas temu składałam tam wniosek. Zostaliśmy zakwalifikowani do takiej zamiany i już jeden problem być może wkrótce się rozwiąże – metraż. To byłoby dobrze, bo nie lubię tego mieszkania w którym obecnie mieszkamy. Jest takie ciemne i zimne. No i małe.
Dzięki temu trochę optymistyczniej spojrzeliśmy w przyszłość.
Ale pozostaje teraz kilka spraw, które mnie jednak nadal dręczą.
Na początku października robiłam krzywą cukrową i insulinową. Cukier wyszedł ok ale insulina za wysoka. Lekarz przepisał metforminę znowu orzekają stan przedcukrzycowy, insulinooporność. Żadna mi to nowość specjalnie. Ale w ciąży nie mogę tego brać... I jak to wobec tego będzie ze mną? Czeka mnie cukrzyca ciążowa?

Do tego epi. Już jakiś czas temu wróciłam do tabletek sprzed ciąży bo one były dla mnie najlepsze, ale za to mogą powodować wady wrodzone u dziecka. I te tabletki brałam podczas poczęcia i później. Odstawiłam po pozytywnym teście. Teraz znowu biorę to co w ciąży. Tak se wymyśliłam. Wiem nie powinnam. Ale co zrobić jak mój neurolog dopiero w styczniu? Zresztą już bardzo dobrze znam te schematy. Jestem pewna, że nic innego lekarz mi nie powie. Strach jednak zawsze jest, bo te leki co teraz biorę to też szkodzą tylko może trochę mniej. Martwię się czy będzie wszystko dobrze z Maleństwem. Musi być dobrze.

A poza tym u nas życie wygląda co dzień tak samo. Córka dojrzewa, synek się rozwija. Trochę raczkuje ale więcej się czołga. Chciałby już stawać tylko sam nie potrafi. Przesłodki z niego dzieciaczek. Jest bardzo grzeczny. Przesypia całe noce już od trzeciego miesiąca życia. Do tego w ciągu dnia dwa razy sobie utnie drzemkę po godzince. I sam zasypia w łóżeczku, bez noszenia, usypiania. Pięknie je, dziś nawet szpinak wsunął. Minę miał nie tęgą ale zjadł. Pięknie przybiera na wadze. I wzrostem i wagą mieścimy się na 75 centylu. Ma już 6 zębów ale cały czas się ślini i spodziewam się zobaczyć następne w paszczy. Lubimy bawić się w raczka- nieboraczka, w kominiarza. Śpiewamy piosenkę o ogórku zmieniając tekst na brokułka. Pocieszny ten nasz Synek. Super by było mieć drugiego takiego grzecznego. I dobrze by było żeby nie chorował, bo nam się zdarzyło już zapalenie płuc i ucha. Oby nic więcej.
Ale najważniejsze żeby Maleństwo ogólnie było zdrowe. A z resztą to my już sobie poradzimy.
13.12 mam USG i wg moich obliczeń powinno bić już serduszko. Oczywiście nie mogę się doczekać.
Potem jeśli wszystko będzie ok – czeka mnie rozmowa z Prezesową. Ale jej zrobię prezent na święta...
No a potem to już tylko święta. Przyjeżdża moja mama z Londynu i też już nie mogę się doczekać.

A... I jeszcze jedno...
Tak nawiązując do tytułu mojego nowego pamiętnika - zdałam sobie sprawę, że stajemy się dużą rodziną, bo trójka dzieci to już nie przelewki. A fakt, że u nas w rodzinie rodzą się bliźniaki nie daje mi spać po nocach. Byle do 13.12

Wiadomość wyedytowana przez autora 7 grudnia 2016, 23:56

8 grudnia 2016, 10:01

6tc +0
Dzisiejszy poranny test. Szczerze się zdziwiłam gdy zobaczyłam nadal pozytyw...

9b3daaee826b0e48med.jpg

Czas to przyjąć w końcu do wiadomości.
A my tymczasem zbieramy się do lekarza, bo mały dostał jakiejś wysypki na brzuszku, z którą walczę od tygodnia z marnymi efektami. Oby to nie żadna alergia.

Wiadomość wyedytowana przez autora 8 grudnia 2016, 09:59

15 grudnia 2016, 14:10

7tc+0

Drugi dzień od wizyty a ja wciąż nie mogę się zebrać by napisać posta.

A więc tak:

Wszystko się dzieje naprawdę, bo w ciąży faktycznie jestem. Widziałam tego mojego lokatora i nawet podobny do Michałka z tego okresu hehe. Serduszko mu bije i na tym etapie jest wszystko ok jak stwierdził lekarz. Małe ma 5mm, a serduszko szaleje 153u/min. A prezentuje się tak:

c47687c3c44805c9med.jpg

Dostałam skierowania na badania, ale jako, że byłam prywatnie to poczekam jeszcze z ich zrobieniem do wizyty na NFZ, która ma 3.01. To będzie już 10-ty tydzień leciał. Czy to nie za późno? Lekarz mówił, że im szybciej tym lepiej, ale jak wiadomo, sugeruje swoje prywatne laboratorium, bo przecież z tego jest kasa.

Zapisałam się także na badania prenatalne. Tam gdzie będę miała je wykonywane maja taka dziwną zasadę: wpisują na termin dokładnie pod koniec 14 tygodnia, a nie w takiej kolejności jak kto się zgłasza. Lekarz wyliczył mi wg USG, że ciąża jest o tydzień młodsza. Wg tego wyliczenia na USG prenatalne pójdę 13tc+6, niby to jeszcze można (taki ostateczny termin), ale wg OM to będzie już 14tc+6 i zastanawiam się czy to jednak nie za późno. Jak będą mi pobierać krew 11.01. to muszę o to zapytać. Ale zasada głupia moim zdaniem.

Co tam jeszcze...
Chyba nic więcej napisać nie zdążę, bo właśnie mój Księciunio wstał... Idę go powitać :-)

Wiadomość wyedytowana przez autora 15 grudnia 2016, 14:15

29 grudnia 2016, 21:34

9tc+0

Święta minęły szybko jak co roku zresztą, ale może to i dobrze, bo w tym roku były koszmarne niestety dla mnie, dla nas. Ciąg dalszy problemów ze starszą córką, które tak szybko się nie zakończą. Właściwie nie wiem na dzień dzisiejszy czy się w ogóle zakończą, bo z dnia na dzień jest coraz gorzej, ale tak jak teraz jeszcze nie było. I to żadne moje czarnowidztwo czy pesymizm. Takie są fakty. A ja jestem załamana. I strasznie mi smutno, że nie mogę się cieszyć w pełni tą ciążą tak jak poprzednią. Zresztą wtedy też pełna radość trwała krótko, bo problemy narastały. A stres mi szkodzi. Te 9 miesięcy tak ogromnie ważnych dla zdrowia tego Małego dziecka, a ja nie mogę nawet tyle podarować mu spokoju...
Koszmar jakiś.

Michałek przechodzi chyba jakiś milowy krok w rozwoju.
W ciągu zaledwie jednego dnia nauczył się raczkować bo dotąd to właściwie głównie pełzał, odpychał się rączkami. Jednocześnie zaczął wstawać. Przy czym się da to się wspina, po meblach, po krześle, po nodze od stołu, po tacie, po schodach... Właśnie... I to najgorsze. Potrafi wejść parę schodków w górę i jaki wtedy jest zadowolony... A upadek może być bardzo bolesny... Zresztą smak upadku to on już poczuł nie raz. Się dziwię, że nie ma guzów i siniaków. Jest strasznie żywym i ruchliwym dzieckiem. Wcześniej był grubaskiem i wszystkie umiejętności motoryczne zyskiwał z trudem. Ale teraz gdy trochę schudł poruszając się coraz więcej jest też sprawniejszy i szybszy. Nadążyć za nim nie można.
Dziś np dorwał się do mojej szuflady z rajstopami i zanim zdążyłam zauważyć wszystkie porozrzucał po pokoju, a jedne w folii nieodpakowane sam sobie rozpakował.
Choinka wciąż ma nowe dekoracje. Ściąga bombki, łańcuchy, ciągnie lampki... Do Kolędy nie ma szans by się ostała, bo mamy dopiero 22.01.

A ja?
Czuję się właściwie nie najgorzej. Dokuczają mi nudności właściwie codziennie, wzdęcia, zaparcia, ale nie jest to aż takie nie do wytrzymania. Zresztą jak się ma pełne ręce roboty co dzień to nie ma czasu myśleć o tym. Zdecydowanie czuję się podobnie jak w ciąży z Michałkiem. Z córką czułam się lepiej. Dlatego mam przypuszczenia, że Małe będzie chłopcem, ale jak będzie, dowiemy się niedługo.
Staram się chodzić regularnie na siłownię. I choć waga stoi w miejscu to siłownia jest mi potrzebna ponieważ bardzo dobrze się po niej czuję. Mogę dzięki temu odreagować choćby ten stres, bo napić się wina nie mogę :-/ Ech drugi Sylwester bez mojego ulubionego szampana... Szag by to...
Za tydzień niecały wizyta u lekarza. Ciekawe jak tam urosło to Małe. No i wtedy porównam wiek ciąży z USG do terminu badań prenatalnych. Będę dzwonić do nich jak okaże się, że dali mi zbyt późny termin badań prenatalnych.
O ciąży wie już właściwie cała rodzina. Zaskoczenie duże, ale jakiejś wielkiej radości jak przy Michałku nie odnotowałam. Wszyscy raczej przyjęli to na zasadzie: oszaleli czy co? Takie mam wrażenie. Może to i nawet dobrze. Michałka pożąda cała rodzina. Na spotkaniach rodzinnych przechodzi z rąk do rąk. Widziałam już jak trzy osoby jednocześnie go karmiły łyżeczką. Jest jak mały celebryta... Prezentów dostał na święta mnóstwo nawet od dalszych cioć czy wujków od których bym się nie spodziewała. Męczy mnie to trochę, bo już czuję, że będą mi go próbowali rozpuścić. No a już najgorzej jest z Teściową. Ona oszalała na jego punkcie i niestety przez to pogorszyły się nasze stosunki, bo trochę za dużo i za bardzo chce robić po swojemu. To niby dobrze, że wszyscy go kochają, ale... nawet taka miłość może mieć swoje minusy. Może za Małym nie będą już tak szaleć wszyscy. Oby tylko wszystko było dobrze...

29 grudnia 2016, 21:34

9tc+0

Święta minęły szybko jak co roku zresztą, ale może to i dobrze, bo w tym roku były koszmarne niestety dla mnie, dla nas. Ciąg dalszy problemów ze starszą córką, które tak szybko się nie zakończą. Właściwie nie wiem na dzień dzisiejszy czy się w ogóle zakończą, bo z dnia na dzień jest coraz gorzej, ale tak jak teraz jeszcze nie było. I to żadne moje czarnowidztwo czy pesymizm. Takie są fakty. A ja jestem załamana. I strasznie mi smutno, że nie mogę się cieszyć w pełni tą ciążą tak jak poprzednią. Zresztą wtedy też pełna radość trwała krótko, bo problemy narastały. A stres mi szkodzi. Te 9 miesięcy tak ogromnie ważnych dla zdrowia tego Małego dziecka, a ja nie mogę nawet tyle podarować mu spokoju...
Koszmar jakiś.

Michałek przechodzi chyba jakiś milowy krok w rozwoju.
W ciągu zaledwie jednego dnia nauczył się raczkować bo dotąd to właściwie głównie pełzał, odpychał się rączkami. Jednocześnie zaczął wstawać. Przy czym się da to się wspina, po meblach, po krześle, po nodze od stołu, po tacie, po schodach... Właśnie... I to najgorsze. Potrafi wejść parę schodków w górę i jaki wtedy jest zadowolony... A upadek może być bardzo bolesny... Zresztą smak upadku to on już poczuł nie raz. Się dziwię, że nie ma guzów i siniaków. Jest strasznie żywym i ruchliwym dzieckiem. Wcześniej był grubaskiem i wszystkie umiejętności motoryczne zyskiwał z trudem. Ale teraz gdy trochę schudł poruszając się coraz więcej jest też sprawniejszy i szybszy. Nadążyć za nim nie można.
Dziś np dorwał się do mojej szuflady z rajstopami i zanim zdążyłam zauważyć wszystkie porozrzucał po pokoju, a jedne w folii nieodpakowane sam sobie rozpakował.
Choinka wciąż ma nowe dekoracje. Ściąga bombki, łańcuchy, ciągnie lampki... Do Kolędy nie ma szans by się ostała, bo mamy dopiero 22.01.

A ja?
Czuję się właściwie nie najgorzej. Dokuczają mi nudności właściwie codziennie, wzdęcia, zaparcia, ale nie jest to aż takie nie do wytrzymania. Zresztą jak się ma pełne ręce roboty co dzień to nie ma czasu myśleć o tym. Zdecydowanie czuję się podobnie jak w ciąży z Michałkiem. Z córką czułam się lepiej. Dlatego mam przypuszczenia, że Małe będzie chłopcem, ale jak będzie, dowiemy się niedługo.
Staram się chodzić regularnie na siłownię. I choć waga stoi w miejscu to siłownia jest mi potrzebna ponieważ bardzo dobrze się po niej czuję. Mogę dzięki temu odreagować choćby ten stres, bo napić się wina nie mogę :-/ Ech drugi Sylwester bez mojego ulubionego szampana... Szag by to...
Za tydzień niecały wizyta u lekarza. Ciekawe jak tam urosło to Małe. No i wtedy porównam wiek ciąży z USG do terminu badań prenatalnych. Będę dzwonić do nich jak okaże się, że dali mi zbyt późny termin badań prenatalnych.
O ciąży wie już właściwie cała rodzina. Zaskoczenie duże, ale jakiejś wielkiej radości jak przy Michałku nie odnotowałam. Wszyscy raczej przyjęli to na zasadzie: oszaleli czy co? Takie mam wrażenie. Może to i nawet dobrze. Michałka pożąda cała rodzina. Na spotkaniach rodzinnych przechodzi z rąk do rąk. Widziałam już jak trzy osoby jednocześnie go karmiły łyżeczką. Jest jak mały celebryta... Prezentów dostał na święta mnóstwo nawet od dalszych cioć czy wujków od których bym się nie spodziewała. Męczy mnie to trochę, bo już czuję, że będą mi go próbowali rozpuścić. No a już najgorzej jest z Teściową. Ona oszalała na jego punkcie i niestety przez to pogorszyły się nasze stosunki, bo trochę za dużo i za bardzo chce robić po swojemu. To niby dobrze, że wszyscy go kochają, ale... nawet taka miłość może mieć swoje minusy. Może za Małym nie będą już tak szaleć wszyscy. Oby tylko wszystko było dobrze...

3 stycznia 2017, 12:24

9tc+5

I po wizycie.

33a5a379a023803amed.jpg

Małe ma 1,79cm i serduszko bije 148u/min. Wszystko wygląda dobrze i idzie do przodu więc kamień z serca.

ALE...

Nie byłoby normą gdybym się na tej wizycie nie zdenerwowała. A to dlatego, że bezczelność niektórych lekarzy ginekologów w naszym kraju zwala z nóg.
Ale od początku.
13 grudnia byłam na wizycie prywatnej u swojego lekarza, który prowadził moją poprzednią ciążę i będzie prowadził obecną. A poszłam prywatnie ponieważ na nfz najbliższy termin był aż na 14.02 – więc trochę późno. Lekarz wtedy stwierdził ciążę o czym już pisałam, serduszko biło. Dostałam też skierowania na badania prenatalne i badania krwi pierwszego trymestru – tyle, że wszystko miałabym robić prywatnie.
Zarejestrowałam się na dziś do innego lekarza na nfz w tej samej przychodni do której zamierzam chodzić. No i dziś na wizycie lekarz widząc kartę ciąży z gab. Prywatnego pyta mnie:
- Ale co ja miałbym dla pani zrobić, po co pani przyszła?
Trochę mnie zatkało, ale...
- Przyszłam na wizytę kontrolną, chciałabym wiedzieć czy wszystko nadal jest w porządku, czy ciąża się rozwija, no i potrzebowałabym skierowanie na badania...
- Chwileczkę, chwileczkę... Jaka ciąża? - zapytał przeglądając moje poprzednie badanie USG i jego opis – tutaj nawet nie wiadomo, że to ciąża, maszyna nie wyliczyła terminu porodu. A skierowanie na badanie to chyba pani dostała z gabinetu prywatnego...
- Owszem, dostałam, ale nie chcę płacić skoro należy mi się z NFZ, a poza tym wizyta prywatna była jednorazowa, a teraz będę chodzić do przychodni.
Zaczął machać rękami, gadać coś niezrozumiale: „ale to to...” No zapowietrzył się człowiek i w rezultacie powiedział, że mnie nie zbada. Tylko i wyłącznie dzięki wstawiennictwu położnej jednak do wizyty właściwej doszło. Babka zresztą spoko, bo jak nie widział lekarz to kiwała do mnie głową i przewracała oczyma. Biedna, z takim wałkoniem musi pracować...
Mam mnóstwo wątpliwości co do tego badania USG przeprowadzonego przez tego lekarza, bo najpierw stwierdził, że termin porodu wg USG wskazuje na 20.08. Ja rozumiem, że ciąża może być starsza, ale żeby 17 dni różnicy od terminu porodu z OM? Przyłożył się chłopina więc drugi raz i orzekł, że dziecko jest nieco większe jednak i termin porodu wg USG wychodzi 8.08. Z tym się mogę zgodzić. Ale takie badanie na chybił trafił jest trochę słabe uważam. Właściwie to cudów się po tym lekarzu nie spodziewałam. Byłam u niego raz wcześniej w poprzedniej ciąży. Nie chciał mi L4 wypisać w 7 miesiącu ciąży mimo że już od 3 miesięcy ciągłam zwolnienie. Także ten... Teraz liczyłam że dostanę chociaż skierowanie na badania. Taa... Dostałam... Na morfologię, mocz, hbs i coś tam jeszcze bez znaczenia. Stwierdził, że toxoplazmoza, cytomegalia czy hiv nie potrzebne skoro rok temu miałam robione badania. Hmm... No nie wiem... Chyba zrobię prywatnie jednak. Mój lekarz wpisał mi to na listę. Jakie jest Wasze zdanie?
No i rezultat tego taki, że ciśnienie podskoczyło mi do 137/88 i już się boję co będzie dalej. Poprzednio wysokie ciśnienie skończyło się szpitalem. Co teraz byłoby katastrofą, bo nie ma kto zająć się Michałkiem.

Wiadomość wyedytowana przez autora 3 stycznia 2017, 13:00

11 stycznia 2017, 23:26

10 tc + 6

No i zaczyna się.
Odebrałam dziś wyniki badań I trymestru. Właściwie większość mnie nie zaskoczyła. Morfologia, mocz ok. HIV, HBS, HCV, WR - wszystko ujemne. Toxoplazmoza i cytomegalia IgG dodatnie, IgM ujemne - tak samo jak w poprzedniej ciąży. Wtedy nie było się czym martwić, tym razem pewnie też nie.
I teraz tak...
Pozytywnie zaskoczyło mnie TSH, a jeszcze bardziej FT4. Obydwa w normie! FT4 niskie bo niskie, ale nie na granicy więc może obędzie się bez euthyroxu. W ciąży z Michałkiem musiałam to brać od początku. ALE... Nie wszystkie wieści były tak dobre. Niestety mam za wysoki cukier. Nicy paniki nie ma, bo wynosi 101mg/dl przy normie do 99mg/dl, ale lekarz kazał niezwłocznie zrobić test obciążenia glukozą. Tak więc posłusznie jutro rano zamierzam stawić się w laboratorium. Boję się, że to cukrzyca ciążowa. Niby da się z tym żyć, ale jak narazie to jestem przerażona. Objawia mi się wizja ciągłego głodu i mdły smak warzywek. Jako dodatek do obiadu - super, ale jako główny posiłek... Jakoś tego nie widzę. Nie rozumiem jak mi mógł wyjść cukier taki wysoki skoro przez ostatni miesiąc posłusznie dreptałam co drugi dzień na siłownię i wylewałam siódme poty. I wcale mnie nie ciągnie do słodyczy! Czasem coś tam złapię słodkiego ale ogólnie omijam. Po świętach nie przytyłam nic. I skąd taki cukier? No nic... Nie ma co sie martwic na zapas. Trzeba działać.

Taa... Tylko właśnie przypomniało mi się, że nie zakupiłam wspominanej glukozy na jutro i co teraz? Rano apteki zamknięte o 7. Jasny gwint... Przyjdzie mi jeździć po całym mieście... Co się ze mną dzieje?

12 stycznia 2017, 20:50

10tc + 0

No a dziś kolejne zaskoczenie. I teraz to już nic kompletnie nie rozumiem...
Rano jak postanowiłam poleciałam na tą krzywą. Po 15 były wyniki. I tak:
Glukoza na czczo - 92mg/dl (70-99)
Glukoza po 1h - 132mg/dl (<180)
Glukoza po 2h - 112mg/dl (<150)

Dla porównania podam wyniki z października kiedy to też robiłam krzywą.
Glukoza na czczo - 93mg/dl
Glukoza po 1h - 154mg/dl
Glukoza po 2h - 109mg/dl

Teoretycznie obydwa wyniki mieszczą się w normie, z tym że przy październikowym badaniu robiłam też badanie insuliny i wyszło dużo powyżej normy i z tego tytułu dostałam metforminę 1500mg/dziennie. Odkąd wiem, że jestem w ciąży odstawiłam.

No niby dobrze i tylko się cieszyć, bo już fiksowałam że mam cukrzycę, ALE nie byłabym sobą gdybym nie miała pesymistycznej rozkminy. Nie wiem skąd takie rzeczy przychodzą mi do głowy, ale w pierwszej chwili jak odebrałam wyniki to pomyślałam, że nastąpiła pomyłka i zamienili mi wyniki. Akurat razem ze mną krzywą robiła młoda dziewczyna, powiedzmy wyglądająca zdrowiej. No kurde... Takie rzeczy się zdarzają... Z tego tytułu przed wizytą u doktorka w lutym powtórzę to badanie dla świętego spokoju. Ale jestem pokręcona. Nie uwierzę póki jeszcze raz nie zobaczę.

A co do mojego pokręcenia...
Ostatnio normalnie boję się zasypiać. Śnią mi się jakieś straszne rzeczy, choć horrorów nie oglądam już dawno bo zrobiłam się jakaś strachliwa. A temat główny to śmierć. We śnie byłam już przy śmierci swoich sióstr, byłego męża i nawet córki, z tym że na końcu córka akurat zmartwychwstała... Ale najlepszy był sen kiedy poćwiartowałam nowego właściciela domku na wsi, który był kiedyś własnością mojej babci. Włożyłam do reklamówki części jego ciała i poszłam do supermarketu. Zrobiłam normalnie jakieś zakupy i stałam przy kasie denerwując się, że z torby kapie krew i ktoś mógłby coś podejrzewać... Oczywiście wszystko tak realne jakby się działo naprawdę. Zna się ktoś na senniku? Bo temat tych snów mnie trochę przeraża... Ale ogólnie wszystko ze mną ok.

A... I chyba nie pisałam, ale udało mi się przełożyć USG prenatalne na tydzień wcześniej - czyli 1.02. Faktycznie mogłoby być za późno. Pielęgniarka sama policzyła i zmieniła, bo tak na moje żądanie to by nie zmieniła bez powodu. Czyli trwa odliczanie i jeszcze 20 dni.

Dziś dzień koszmarny jak dla mnie. Spałam parę godzin, bo rano to badanie, a poza tym Michałek się budził w nocy chyba co pół godziny jak tylko się położyłam spać. W południe jeszcze musiałam się przejechać do innego miasta prawie 200km łącznie, a teraz padam na twarz... W dodatku mamy jakąś awarię centralnego ogrzewania, która jest naprawiana, ale póki co w domu jest zimno. Chcąc nie chcąc musiałam Michałka oddać na noc do teściowej coby nie zachorował. Zresztą pomyślałam, że dzięki temu będę mogła porządnie się wyspać, bo ostatnimi czasy z tym snem to u mnie ciężko a S. chodzi do pracy. To nie pierwszy raz jak śpi u teściowej, ale za każdym razem kiedy już się zdarzy to serce mnie boli z tęsknoty. Nie minęło mi i chyba nigdy nie minie. Nie lubię gdy go przytula i próbuje pokazać, że jest lepsza niż ja. A najbardziej kiedy robi po swojemu zamiast słuchać tego co ja mówię. Niby przytakuje, że niby szanuje moje zdanie, ale jestem pewna, że gdy nie widzę robi po swojemu. Z S. dawno temu ustaliliśmy, że będziemy tak wychowywać Michałka by nie bał się ludzi, szczególnie rodziny. By przebywał z nimi. Byśmy mogli go czasem zostawić by gdzieś wyjść np, albo gdy będziemy chorzy. I tak jak nie mam nic przeciwko temu by zajmowała się Michałkiem kuzynka S. czy też moja siostra, tak krew mnie zalewa jak jest u teściowej. Wcześniej miałyśmy dużo lepsze relacje, ale odkąd narodził się synek jest dużo gorzej. Oszalała na jego punkcie i nie ma w tym żadnego rozsądku. Próbuje go rozpieszczać, a ja ciągle walczę. A S? Niewiele z tego rozumie. Heh... Tłumaczy mamę, że jest babcią i cieszy się z wnuka. Niby tam parę razy zwrócił jej uwagę, że się nie stosuje do naszych zasad, ale i tak nie zawsze to wystarcza. Raz jest lepiej raz gorzej. W końcu jednak jak się czara przeleje to trzeba będzie się pokłócić i wtedy S. będzie miał twardy orzech do zgryzienia - ja czy mamusia? Chyba boi się tego dlatego czasem upomina mamę swoją. Oby nie doszło do wojny.
No i wylała się moja żółć. Tego chyba było mi trzeba. Teraz korzystam z wolnej chaty i.... idę spać!

18 stycznia 2017, 21:00

11tc+6

No i cukrzyca stała się rzeczywistością. Właściwie rzeczywistością jest już od jakiegoś czasu ale dopiero teraz to do mnie dotarło. Lepiej późno niż później w myśl ostatnio lecącego filmu w tv.

Ale od początku.
Niby cieszyłam się z dobrych wyników krzywej cukrowej, ale jak pisała mkraxx w komentarzu pod poprzednim wpisem stwierdziła że wcale nie są takie dobre. No to ja dla świętego spokoju wysłałam smsa do gina z wynikami co by się wypowiedział. No i szoku doznałam jak przeczytałam w odpowiedzi: "Wg wyników badań ma Pani cukrzycę ciążową. Proszę przed wizytą u mnie skonsultować się z diabetologiem." Ale skąd, jak, gdzie i po co? Można sobie tylko wyobrazić jak byłam wkurzona.
A byłam.

Ale jeszcze zostawała szansa, że jednak diabetolog stwierdzi, że cukrzycy jednak nie ma.

Dziś byłam w Centrum Diabetologii. Spędziłam tam nieco ponad 4 godziny i do tej pory nie mogę otrząsnąć się z szoku. Zanim ktokolwiek obejrzał moje wyniki badań wszyscy już byli pewni, że mam cukrzycę. Po wyglądzie czy jak? Wzięli mnie do jednego gabinetu, drugiego. Mierzyli, ważyli, liczyli BMI, potem ciśnienie, cukier, coś tam jeszcze. Wręczyli mi glukometr ze stertą informacji co gdzie jak i z czym, po czym oczywiście zapomniałam o wszystkim na momencie. Dalej? Dietetyczka i pogadanka jakąś godzinkę o tym co można co nie. Głowa mi pękała od tych indeksów, wymienników węglowodanowych i innych fachowych pojęć. Może i bym miała więcej pytań na te wszystkie tematy, ale oczywiście w głowie jedna wielka pustka. Przypomniało mi się jak dojechałam do domu.

Sama wizyta u Pani doktor dość długa, szczegółowa. Wyniki krzywej nie takie złe, ale duża oporność insulinowa, której nie można zbagatelizować. Do tego informacja w postaci bonusu: po tygodniu na wizycie sprawdzimy jakie efekty dała dieta, ale raczej na pewno konieczna będzie insulina... Ej ej... Nie tak szybko. Jaka insulina? Już ja zrobię wszystko by tej insuliny nie było i zdziwi się lekarka, że tak szybko wystawiła na mnie wyrok.

Oczywiście rozumiem, że konieczność koniecznością. Oszukiwać nie zamierzam, bo byłabym idiotką, ale postaram się z całych sił zastosować jak najlepiej do diety, aby uniknąć insuliny. Jeśli się nie uda to trudno. Będę musiała pogodzić się z rzeczywistością insuliny.

Na razie sama dieta jest dla mnie jakimś koszmarem. Próbowałam coś skomponować po powrocie do domu i to co mi się udało to niestety wcale się tym nie najadłam. A wiem, że głodna być nie powinnam. Może po prostu jestem przyzwyczajona do większych ilości jedzenia i dlatego co najmniej na początku będzie mi trudno. Pocieszenie takie, że cukier w normie, bo teraz szaleję z glukometrem po każdym posiłku co by dorwać te rzeczy, które u mnie najbardziej podnoszą cukier.

No nic. Na dziś tyle, bo ten co powinien już dawno spać szaleje w łóżeczku i spać ani myśli. Czas działać.

25 stycznia 2017, 23:00

12tc + 6

No i tak.

Nie udało się. Insulina konieczna. Dieta w zasadzie nic nie pomogła. Szkoda. Ale i tak jestem z siebie dumna, bo przez cały tydzień nie spojrzałam nawet na słodkie. To chyba największe moje osiągnięcie w tej dziedzinie. Nawet herbaty nie słodziłam choć wcześniej nie wyobrażałam sobie jej bez miodu czy choćby łyżeczki cukru. Nie jest tak źle. Daleko mi jeszcze do przyzwyczajenia ale da się przełknąć.

To czego mi jeszcze brakuje to słodzone napoje. I tak zawsze trochę rozcieńczałam wodą np. sok pomarańczowy, ale teraz jak mam do wyboru jedzenie albo picie w kwestii wymienników węglowodanowych to wybieram jedzenie by nie być głodną. Wodą też się można napić, albo herbatą. Kryzysy jednak będą bo nie da się nawet w parę tygodni zapomnieć o tym co się jadło, piło całe życie. Dziś mi tak ślinka poleciała na widok coli... Wiem, że bym się napiła to nic by się nie stało strasznego raz na jakiś czas, ale nie chcę. Musze się przestawić na nową rzeczywistość a nie tęsknić ciągle za tym co było. Jestem pewna, że jak za parę miesięcy napiję takiej coli powiem: ble, jakie to słodkie, ohyda. Teraz jeszcze mogłoby mi smakować. Kiedyś, dawno temu nie słodziłam herbaty i takie miałam odczucia jak ktoś mi przypadkiem taką herbatę posłodził.

Co do jedzenia...
Głodna o dziwo nie jestem. Ale męczy mnie trochę wymyślanie tych posiłków. Zazwyczaj nie mam czasu na to. Do tego samo gotowanie nie jest moją ulubioną czynnością. Ale jakby mi ktoś podał do stołu to pewnie wszystko bym zjadła. Jak na razie dramatem są dla mnie obiady. Zupa to trochę mało na obiad. A drugie danie... Hm... Do tej pory to co jadłam to było głównie smażone... W tym tygodniu zrobiłam mielone pieczone w naczyniu żaroodpornym. Były nawet bardzo ok. Teściowa upiekła ryby w warzywach. Da się zjeść - nawet dobre. Ale co dalej. Nie znoszę gotowanego mięsa. Jeszcze przed ciążą to może jakoś bym przełknęła ale teraz mam takie odrzut że hej. Duszone mięso w sosie jak wiadomo odpada. No chyba, że duszone w sosie ale dla mnie bez sosu. Jest to jakiś pomysł. Tak jak upiekłam mielone mogę upiec szynkę czy tez karkówkę wcześniej zamarynowane - trzeba by spróbować. Początkowo myślałam by kupić szybkowar, ale jako, że mięsa nie lubię, a warzywa smakują mi surowe (przynajmniej te które się na surowo da zjeść) to chyba sobie daruję. Zresztą warzyw póki co nie jadam jakoś dużo. Wiem, to jest do zmiany, ale trudno mi się przekonać. Pomidor, ogórek, marchewka, rzodkiewka, papryka jest ok, ale poza tym... No i jeszcze fasolka szparagowa, kalafior, czy marchewka z groszkiem, ale to już ugotowane. Będę próbować nowych rzeczy, może coś mi podpasuje. Chyba w życiu nie jadłam szparag, szparagów (jak to się pisze/mówi?). Czas to zmienić.

Jem dużo owoców. Wiem, że niby cukier itd, ale muszę powiedzieć, że u mnie jakoś nie tak bardzo. Nawet po bananie... Za to dziś po płatkach owsianych z 3szt śliwek suszonych był armageddon, cukier do 140... A wczoraj te same płatki ale z orzechami i 105... Także ten... A owoce zresztą staram się jeść te mniej słodkie i oczywiście w odpowiednich porcjach ww. Po kiwi, pomarańczy, grapefrucie, jabłkach jest zawsze ok.

A no i zapomniałam o kiszonkach. Kapusty to tak nie za bardzo mi się chce, a ogórki to ciężko znaleźć dobre. W większości to co można w sklepach dostać to są kwaszone nie kiszone, a domowych nie mam. Trzeba znaleźć i zrobić zapasy.

Dziś pierwsza iniekcja insuliny. Przeżyłam. Nie bolało nawet. Bardziej boli właściwie nakłuwanie palców do pomiaru cukru. Na razie mam tylko po 1 jednostce wieczorem i na czczo. Ewentualnie w ciągu dnia gdyby poziom cukru przekroczył 120mg/ml. Jak będę uważać co jem to może się zdarzyć, że w dzień nie będzie potrzeby. No i jeśli nie będę się stresować, bo co dziwne zauważyłam, że w moim przypadku stres ma ogromne znaczenie. Przy tych samych posiłkach w tych samych ilościach jednego dnia spokojnego cukier skacze po posiłku o 15 jednostek, a drugiego stresowego o 40... Ten stres jak widać szkodzi na wszystko. No ale łatwo jest mówić by się nie stresować.

Kolejne koleżanki z Owu po raz drugi przechodzą na fioletową stronę mocy. Strasznie fajnie jest czytać takie dobre wieści. Ile to już? Minęły dwa lata u mnie, na tym portalu. Leci ten czas, a ile się wydarzyło... Ile poznałam fantastycznych ludzi... Wsparcie i zrozumienie u innych jest bezcenne. Zdrówka życzę koleżanki :-)

2 lutego 2017, 22:23

14tc

I ja już po USG prenatalnym.
Ale emocje były... Dwie godziny wycięte z życiorysu.

Leżałam na tej leżance ze 40-50 minut a lekarz produkował się by zmierzyć to co trzeba. A lekarz z rodzaju takich gburów co to się nie odezwie i do niego lepiej też ie należy się odzywać, bo atmosferę wrogości czuje się w powietrzu. A ja w dodatku przysporzyłam mu problemów choć niespecjalnie przecież. Okazało się, że mam mało wód płodowych i zaraz na wstępie pytanie oskarżycielskim tonem: ile pije płynów? No kurde nie wiem, normalnie. Przez to nie mógł dobrze zmierzyć tych wszystkich parametrów. I od góry i dowcipnie i walił ta głowicą po brzuchu i nie tylko... A ja aż się bałam oddychać. W końcu kazał wstać, pochodzić po gabinecie a sam zabrał zdjęcia które udało mu się zrobić i poszedł do innego gabinetu. A ja zaraz myślę: Konsultacja? Jest tak źle?
Po powrocie próbował znowu ale nic z tego nie wyszło. Nerwowy był jakiś i kazał przyjść za dwie godziny, ale przedtem najeść się i napić porządnie. Oczywiście na moje pytanie czy dotąd wszystko ok nie odpowiedział. No i dwie godziny strachu.
Tysiąc myśli na minutę.
Wychlałam chyba z dwa litry wody przez ten czas i najadłam się za dwóch nie patrząc na cukrzycę - takie to mam skłonności do przesady. No i opłaciło się. Po powrocie do gabinetu wszystko zostało zmierzone w max 5 minut i mogłam się ubierać. Co najśmieszniejsze w wyniku badania napisane mam WIELOWODZIE hehe
A ze szczegółów to tak:
"Płód żywy pojedynczy, FHR - 165u/min, długość ciemieniowo-siedzeniowa - 67mm; przezierność karku - 2,1mm; BPD - 19mm; łożysko - przednia ściana wysoko, pępowina trójnaczyniowa; kość nosowa obecna; czaszka/mózg, kręgosłup, przednia ściana brzucha - obraz prawidłowy; żołądek, pęcherz moczowy, ręce, stopy - widoczne.
wolne BHCG - 79,8IU/l (1,658 MoM)
PAPP-A - 0,350IU/l (0,698 MoM)
Ryzyko skorygowane:
trisomia 21 - 1:4977
trisomia 18 - 1:12335
trisomia 13 - <1:20000
preeklampsja przed 34tc - 1:649
zahamowanie wzrastania płodu przed 37tc - 1:399
samoistny poród przedwczesny przed 34tc - 1:703"

To by chyba było na tyle. Wyniki może nie idealne, ale mnie trochę uspokoiły.
W każdym razie nikomu nie życzę takich emocji. A lekarz... No u nas w mieście jest szanowany i dokładnie bada... Ale nie mógłby być moim prowadzącym. Na szczęście połówkowe z kim innym.

A... No i oczywiście o płeć nawet nie śmiałam pytać bo by mnie jeszcze zastrzelił. Może następnym razem u innego lekarza. Za dwa tygodnie mam wizytę u mojego prowadzącego więc może wtedy? Choć większych nadziei sobie nie robię, bo wiem, że pracuje na gorszym sprzęcie. No ale może.

W każdym razie ogólnie kamień z serca, że mam już to wszystko za sobą. Mogę wkroczyć na następny etap. Podobnież powinno przybyć mi energii. No nie wiem, nie zauważyłam póki co. U mnie sen górą wciąż, ale to może dlatego, że czasu na sen to ja nie mam. Ale marzy mi się taki jeden dzień w łóżeczku i pilotem i herbatką. No niekoniecznie z chorobą :-/

Walczę z dietą.
Czasami mam tak zapełniony dzień, że ciężko jest mi zachować pory posiłków. A teraz jest to szczególnie ważne gdyż diabetolog zwiększyła mi dawki insuliny i tak przed obiadem i kolacją też muszę brać. W sumie nie rozumiem tego dlaczego dostałam dodatkowe dawki. Cukier po posiłku rzadko kiedy przekracza mi 120, a jeśli już to nieznacznie. Problem nadal jest z cukrem na czczo. Cały czas waha się 90-100. No ale na razie jedną dobę biorę zwiększoną dawkę więc może na rezultaty należałoby jeszcze poczekać. Przyzwyczaiłam się nawet już do gorzkiej herbaty i ciemnego chleba pod warunkiem, że to nie pumpernikiel. Chyba nic jeszcze nie przytyłam. Niestety popsuła mi się waga i nie wiem. Czas sprawić nową.

Na siłownię ciągle jest mi nie po drodze. W styczniu byłam chyba tylko 2 razy. Napisałam wypowiedzenie karnetu, bo chyba już nie będę chodzić. Ale to jeszcze do przemyślenia, mam miesiąc czasu na rezygnację. Ciągle coś załatwiam, albo siedzę z dzieckiem, albo po prostu źle się czuję i mi się nie chce ćwiczyć. Nie wiem, może to się zmieni. Może sytuacja się u mnie uspokoi troszkę i znajdę czas.

Michałek obecnie ząbkuje. Ma już 6 ząbków i od jakiś 3 miesięcy była cisza. Ale teraz przebijają mu się kolejne i jest armagedon. Ryczy, marudzi, wybudza się w nocy i takie tam. No lekko nie jest.

Miałam dziś ogromną ochotę zrobić pierwsze zakupy dla Maleństwa. W Lidlu fajne są teraz całe komplety dla niemowląt (body, pajacyki, spodenki, dresiki, rajstopki, skarpetki itp). Ale w końcu nie kupiłam. Nie znam płci przecież, a te uniwersalne kolory żółto-szare nie do końca mi się podobają. Zresztą rozmiary były tak poprzebierane, że nie mogłam do body spodenek dopasować w jednym rozmiarze i dałam sobie spokój. Będzie jeszcze czas. Ale Lupilu jest super. Dużo lepsze niż te z Biedronki, które po jednym praniu się rozciągają w szerz.

W przyszłym tygodniu czekają mnie znowu badania krwi, wizyta u diabetologa i parę innych już nie ciążowych spraw więc zapowiada się ciekawie. A jak o tym pomyślę to już mi się nie chce. Oby przyszła do mnie ta energia...

8 lutego 2017, 22:14

14tc+6

Dzisiejsza wizyta u diabetologa znowu postawiła mnie na równe nogi.
Tak w skrócie to z glukozą w zasadzie jest ok. Rano jeszcze wciąż trochę za wysoka ale idzie ku lepszemu. No i aby faktycznie poszło to na wieczór znowu zwiększona dawka insuliny. Ale to ogólnie jest jest takie ważne. Ogólnie sytuacja jest opanowana i nic złego się nie dzieje.
ALE...
Jest inna kwestia która mnie dziś zaskoczyła. Mianowicie badanie moczu. Nigdy mi się nie zdarzyło by było nieprawidłowe, zawsze było ok. No kiedyś musiał być ten pierwszy raz. Mam 15 świeżych erytrocytów i diabetolog się zaniepokoiła. Pyta mnie:
- Kiedy wizyta u ginekologa?
- 14. lutego
- O to za długo - stwierdziła - musi pani skontaktować się z nim jak najszybciej, bo sprawa może być poważna. Możliwe, że ciąża jest zagrożona...
No i mnie solidnie wystraszyła. Mówiła też, że to może być zwykła infekcja dróg moczowych. Tylko, że ja nie czuję żadnego dyskomfortu i tu jest chyba problem. Dostałam jakiś śmieszny żurawit i to tyle w temacie.
Dzwonię więc do gina. Nie odbiera. Dzwonię do niego do szpitala. Cisza. A że byłam w pobliżu szpitala to uderzam na oddział. "Pan doktor ma urlop do końca tygodnia..." I co teraz? No to dobre pytanie. Lekarz wraca w poniedziałek. We wtorek mam wizytę. Czy erytrocyty w moczu to tak poważna sprawa by lecieć na łeb na szyję do jakiegokolwiek lekarza po pomoc, czy mogę poczekać do wtorku?
Znając mojego doktorka to pewnie i tak kazałby powtórzyć badanie i w związku z tym plan mam taki by pobrać trochę ten żurawit do poniedziałku, w poniedziałek zrobić powtórne badanie moczu i wtedy z wynikami do gina. Jeśli to kwestia infekcji to żurawit powinien pomóc. Jeśli nie to będzie to także widoczne i lekarz będzie mógł zaradzić jakimś np antybiotykiem. Dobry czy zły plan?

28 lutego 2017, 23:03

17tc + 5

a1191e6982f899c3med.jpg

A to niespodzianka...
Zdjęcie płci naszego dziecka. Wszelkie przeczucia trafił szlag. Wszystko wskazuje na dziewczynkę. Jestem zdezorientowana.
Poza tym wszystko u mnie ok tylko zabiegana ostatnio jestem. Mam mnóstwo spraw do załatwiania i w dodatku przygotowuje sie na roczek Michałka. To już za 4 dni!!! Zleciało szybko, za szybko. Postaram się szczegóły spisać w przyszłym tygodniu. Dobranoc :-)

21 marca 2017, 17:36

20 tc+5

Dziś kolejna wizyta u gina.
Właściwie to nie ma za bardzo o czym pisać. I dobrze, bo wszystko ok. Córka nadal pozostaje córką. Rozwija się prawidłowo. Waga 311g, serduszko bije 155u/min. Nic nie zwiastuje jakiegoś przyspieszonego porodu czy coś. Więc chociaż to idzie dobrze i nie muszę się martwić.
Za to wszystko inne, dosłownie wszystko idzie na łeb, na szyję w dół. Ogólnie nawet nie mam czasu tutaj zajrzeć. Nie mam czasu też się wyspać, odpocząć i momentami czuję się już naprawdę zmęczona. Z rodziną się kłócę. Na początku myślałam, że to moja wina, bo mi hormony szaleją. Teraz już wiem, że nie. To jest po prostu efekt tego, że ktoś próbuje mi na siłę pomagać i układać życie. Dalsza rodzina mnie wspiera, ale ci na których najbardziej chciałabym móc liczyć - niestety są przeciwko mnie. Temat jest trudny. Myślę, że części kobiet które mają mężów, a razem z nimi teściowe, temat jest znany. Ech... Nie chce mi się nawet o tym gadać. W każdym razie czuję jakby wszystko sprzysięgło się przeciwko mnie, a ja tak bardzo teraz potrzebuję spokoju i odpoczynku. Tym samym jak mam ostatnimi czasy robić takie marudne posty to lepiej nie pisać nic. No i tak będzie najlepiej.

29 marca 2017, 09:57

21tc + 6

Sytuacja nieco się u mnie wyklarowała. Pogodziłam się z mężem. Za to w zasadzie zerwałam kontakt z teściową. Właściwie to niby dobrze, ALE... Jakoś nie wyobrażam sobie naszych choćby świąt. Będziemy się z mężem rozstawać bo on będzie szedł do swojej matki, a ja do swojej? A jak w tym wszystkim podzielimy się Michałkiem? Jakoś w ogóle tego nie widzę. Za to już widzę jak teściowa będzie ściskać syna gdy tylko dostanie go w swoje ręce. Boję się wyobrażać sobie.
Ja tego nie chciałam, chciałam się dogadać. No ale zdecydowano za mnie. Pozostaje się dostosować. No chyba, że oni, w sensie mój mąż i jego mamusia wierzą, że mi się odmieni i wrócimy do starych nawyków. A to całkiem prawdopodobne, że tak myślą bo jak urodzi się córka to będę potrzebować pomocy. Ale nie... Wolę robić wszystko sama niż liczyć na innych, szczególnie na tych którym nie ufam. Szkoda tylko, że mój mąż w tym wszystkim zajmuje takie stanowisko jakie zajmuje. Szkoda, że nie całkiem jest ze mną, a mam wrażenie że bardziej ze swoją matką.
Popatrz jak to człowiek może się pomylić. Wszystko było super, sielanka, póki miałam takie samo zdanie jak teściowa. Mąż był miły, teściowa była miła.... Wszystko się zmieniło gdy odważyłam się mieć inne zdanie na różne tematy. Teraz nie wiadomo co jest czym i kto z kim jest. Nie wiadomo komu można ufać. Nie wiem. Czas pokaże. Może wszystko się jakoś ułoży.
Niedługo, za 8 dni, wraca do Polski moja mama. Po ok 9 latach pracy w Londynie w końcu zdecydowała się wrócić na stare śmieci. No i dobrze. Wiem, że bardzo tęskni za nami, nie widzi jak rosną wnuki. Michałek jej w ogóle nie zna. A ja potrzebuję teraz pomocy w ogarnięciu tego całego bajzlu. Tyle o ile mama nie może mi pomóc w rozwiązaniu moich problemów to chociaż pomoże mi fizycznie przy Michale czy w domu. Może uda mi się trochę odpocząć? Byłoby super...
No właśnie. Co do odpoczynku... Michałek to chyba postanowił sobie mnie wykończyć. Tak jak jego starsza siostra zresztą też. Od drugiego miesiąca życia przesypiał całe noce. Aż do pierwszego roczku. Nagle zaczął się budzić w nocy. Na początku bo mu smoczek wypadł. Po zaaplikowaniu przyjaciela do gęby spał nadal. Teraz nie jest już tak miło. Budzi się w nocy, nie może spać. Dzisiaj obudził się koło 24, akurat jak ja się kładłam. I tak się usypialiśmy do 3:30... Niby nic mu nie jest, nie wygląda żeby coś go bolało, ale wiercił się, nie mógł zasnąć. Zwłaszcza że teraz zostawienie go w łóżeczku nie wchodzi w grę jak wcześniej. Musze brać go na ręce, kołysać, inaczej jest ryk. Co to się porobiło z tym dzieciakiem? Czyżby to zęby? Ma już ich 8 ale do tej pory odbywało się to dość spokojnie, bez nocnych ekscesów.
W każdym razie padam na pysk, bo to nie pierwsza taka nocka i pewnie nie ostatnia.
Siostra Michałka jest w ostatniej klasie gimnazjum. Za 4 tygodnie egzamin gimnazjalny. A ona zdaje się mieszkać na innej planecie. Jej ambicje sięgają do nieba, ale żeby zrobić coś by stały się realne - np uczyć się i nie spóźniać się do szkoły - to nie... Jakoś nie widzi związku chyba. Ja się wykończę... A potem będzie płacz i zgrzytanie zębów. A ja będę latać, załatwiać, co by gówniarze się grunt pod nogami nie usunął. Tak to widzę na chwilę obecną. Ja się wykończę.
Na razie, choć do czasu pewnie, bezproblemowa jest Paulinka. Właśnie - tutaj też się chyba nie chwaliłam. Takie imię drogą kompromisu zostało wybrane. A nie było to proste bo oprócz mnie i męża swoje trzy grosze musiała dorzucić gimnazjalistka. Dobrze, że Michał nie ma prawa głosu, bo byśmy się pozabijali. Osobiście ja wolałabym Pole czy Polinkę, ale o tym mąż nie chce nawet słyszeć. Może z tą Polinką to przesada, bo to dość oryginalne imię i do nazwiska nie bardzo pasuje, ale Pola mogłaby być. Na szczęście Pola i Paulina w miarę podobne więc przemycę w zdrobnieniu jakieś imię i będzie ok. U nas w rodzinie to zresztą dość popularne, że woła się na niektórych inaczej niż mają w dowodzie. Mam nadzieję, że córeczce spodoba się jej imię.
Chyba czas na drzemkę. Michał lata z pełną pieluchą od niemal pół godziny. Może jak go przebiorę to zlituje się i położy się choć na godzinkę. Kurde on to jakoś nie wygląda na takiego co by nie spał pół nocy...

25 kwietnia 2017, 22:21

25tc+5

S T U D N I Ó W K A

No to szok. Zleciało.
Tak tu weszłam i zobaczyłam te sto dni, że wypada wręcz coś napisać.
Hm...
Czujemy się dobrze. Wszystko idzie pomyślnie. Tzn córeczka rozwija się prawidłowo. Fika radośnie czym popadnie i mam wrażenie, że jest bardziej żywym dzieckiem niż Michałek w jej wieku. Jak to? To można bardziej? RATUNKUUUUUU....

Moje samopoczucie bywa różne, ale jest ciężko. Jestem ciągle zmęczona opieką nad Michałkiem. Wciąż ząbkuje, noce coraz gorsze, nie przesypia ich już od ładnych kilku tygodni. Budzi się co najmniej raz, ale czasem to z 5 razy, a czasem nie może spać ze 3h. Dzięki temu chodzę za dnia jak zombie. Do tego chyba powoli się żegnamy z dwiema drzemkami w dzień niestety - czyli i ja się kimnąć po południu nie mam jak. No ale jakoś leci. Ogólnie ze mną nie jest najgorzej, bo wyniki wszystkie mam w porządku. Ostatnio tylko cukier trochę wyższy, ale to dlatego, że coraz trudniej utrzymać jest mi dietę - takiego nabrałam apetytu. Oczywiście najbardziej na wszystko to czego jeść nie powinnam. No i mam coś na plusie w końcu. Około 2 kg. Niby tylko, ale i tak jestem przerażona myślą o dalszym tyciu. No ale cóż poradzić. Diabetolog na mnie jeszcze nie krzyczy więc nie jest źle.

W kwestii wyprawki to mam już sporo rzeczy. Ubranek nie kupuję już od dłuższego czasu bo momentalnie skompletowałam wszystko do pół roku. Do tego mama przywiozła mi z UK fajne rzeczy. Mamy też piękną kołyskę z bajerami. Zdecydowaliśmy się na nią bo mało mamy miejsca w mieszkaniu a kołyska zawsze mniejsza i można ja przestawić w razie coś. Musimy działać by się przeprowadzić w ciągu pół roku po urodzinach Małej na inne mieszkanie bo nie wiem gdzie miałabym postawić jeszcze jedno duże (120x60) łóżeczko. Ale kołyska jest bajeczna i już niecierpliwie czeka na właścicielkę.

Z poważniejszych rzeczy został nam do kupienia wózek. Dużo myślałam i stwierdziłam, że nie obędzie się bez wózka podwójnego. Michałek zaczął chodzić, ale jeszcze sporo czasu minie zanim to dreptanie będzie udoskonalone. W perspektywie zima przed nami. Jakoś nie widzę tego by pchać wózek z nim za rękę. Zwłaszcza, że uciekać lubi. Ale na szczęście lubi też siedzieć w wózku. Nie odnotowałam póki co protestów w tej kwestii, a na placu zabaw lata już sam. Nie ma co rozmyślać nad tym więcej.
Przeglądałam mnóstwo wózków w internecie. Dużo też czytałam na ten temat jaki byłby najlepszy. Trudno to stwierdzić w sumie nie testując faktycznie, ale poukładałam sobie to jakoś w głowie logicznie i zdecydowana jestem na wózek bliźniaczy z siedziskami obok siebie. Koniecznie na pompowanych kołach. Wbrew pozorom dużego wyboru tutaj nie ma, zwłaszcza jeśli się nie dysponuje milionami monet. Zamawiam nowy od producenta, bo z używanych nic nie mogę znaleźć sensownego. Polski wózek DUET HAVANA. Dla Michałka miałam wózek 3w1 KADEX i byłam bardzo zadowolona. Sprzedałam gdy synek wyrósł z gondoli i nosidełka, bo zajmował sporo miejsca, którego u nas brakuje. Ale nie mogę o nim złego słowa powiedzieć. Dlatego też myślę, że z innego polskiego wózka też powinnam być zadowolona. No i cena jest atrakcyjna. Zresztą i tak przewiduję, że posłuży pewnie około roku, może nawet nie. Po zimie Michałek będzie miał dwa lata, będzie już sprawnie chodził, wózek podwójny chyba nie będzie już potrzebny. W każdym razie wózek mam już wybrany. Trzeba tylko zamówić. No i zabiorę się za to pewnie w najbliższych dniach. Spokojniejsza jestem jak mam już wszystko kupione, przygotowane.

Z innych rzeczy to brakuje mi tylko jakiś drobiazgów. Butelki, może parę pieluch typowo dziewczęcych, ręczniczek, wanienka, trochę kosmetyków dla dziecka i dla mnie. No i parę rzeczy do szpitala.
Nie mogę doczekać się gdy zrobi się cieplej i będę mogła wszystko poprać i wysuszyć na słoneczku.

A...
Starsza córka pisała w zeszłym tygodniu egzaminy gimnazjalne. Czułam się jakby przynajmniej zdawała maturę. Nerwów i stresu było sporo, ale chyba niepotrzebnie, bo wszystko poszło dobrze. Bardzo się cieszę po tych wszystkich ekscesach jakie z nią przeżyłam. Mam nadzieję, że dalej już tylko będzie dobrze lub jeszcze lepiej. Oby.

Przed nami weekend majowy. Niestety niezbyt ciepły. Ale i tak ruszymy na działkę pogrzebać się w ziemi. No i planujemy wybrać się na basen z Michałkiem pierwszy raz. Ciekawa jestem bardzo jak to będzie. Tylko tutaj wielki znak zapytania, bo Michałek pokasłuje od kilku dni i trochę się martwię. Ja zresztą też.
W każdym razie - MIŁEGO WEEKENDU :-)

12 maja 2017, 23:30

28tc + 1
No i sprawa się rypła.
Tyle planów było na majowy długi weekend i wyszło, że żadne z nich się nie iściły. A powód prosty: zapalenie oskrzeli. I to nie Michałka na szczęście tylko moje. Chociaż właściwie to też nie dobre.
Męczyłam się z tym dobre dwa tygodnie. Najpierw lekarka wahała się z antybiotykiem, bo "lepiej nie, poczekamy zobaczymy", a potem to już musiała tylko, że ja już wtedy leżałam rozłożona na łopatki. Najgorsze były noce i duszący kaszel. Antybiotyk się kończył, ja co2-3 dzień latałam na kontrole do lekarza, a tu poprawy brak. Sprawa się ruszyła jak zaczęła robić sobie inhalacje. Wtedy z dnia na dzień było lepiej i dzięki temu żyję. Teraz został mi jeszcze tylko katar, ale ja nie facet by umierać z jego powodu.
W każdym razie ani działki ani basenu nie było. Niestety.
Zresztą, na działce jest problem (zresztą kiedy na naszej działce nie ma problemu?). Pompa wodna strajkuje i nie chce wody pompować. Albo się popsuła albo woda się skończyła. Obstawiam pierwsze. Tak czy siak bez wody i tak niewiele byśmy zdziałali, więc i strata niewielka. Moje malinki rosną, tulipanki pięknie zakwitły. To tyle.
W kwestii wózka...
Tym razem już na pewno ostatni raz. Wózek kupiony. Nie byłabym jednak sobą jakbym w ostatniej chwili nie zmieniła swoich planów. Niby miał być polski, nowy. Jest używany, amerykański. Tak jakoś wyszło. Ale nie żeby do końca z przypadku, o nie. Postanowienia niby swoje miałam lecz ciągle w głowie siedziała mi myśl: czy to aby na pewno dobry wybór? Wszystko w zasadzie ok, wózek dla bliźniąt musi ważyć... Tak sobie tłumaczyłam. Ale jak głębiej po raz kolejny przemyślałam sprawę i pogrzebałam w internecie w poszukiwaniu wózka idealnego doszłam do wniosku, że nie każdy wózek bliźniaczy jest czołgiem i w dodatku nie musi kosztować majątek. Na początku byłam oczarowana baby jogger city select. Tylko cena zwalała z nóg. Ale załatwiłam sobie pomoc u przyszłej babci w tej kwestii, więc ruszyłam do sklepu. No i w sklepie czar prysł. Wózek owszem piekny, ale podbić nim pod krawężnik z jednym dzieckiem to wyczyn był, a gdzie tu z dwoma? W dodatku piękne kubełkowe siedzenia. Zawsze mi się podobały, są takie zgrabne.... Taa... Ale niewiele poza tym. Michałek ze swoim wiekiem 14 miesięcy ledwie się w nie zmieścił, a gdzie tu dalej? A gdzie tu w zimę? No i wózek tym samym został skreślony z listy. I czarna rozpacz.
Nie trwała jednak długo. Znalazłam w lokalnych ogłoszeniach wózek używany tej samej firmy baby jogger tylko że city mini double. W pierwsze chwili wózek nie robił takiego wrażenia jak poprzednik, ale kiedy tak oglądałam i oglądałam, czytałam... Niby spacerówka bliźniacza, ale gondole do tego zamontować się da, w dodatku lekka, z krawężnikami se radzi ok, bo siedziska obok siebie, no super... Po złożeniu zajmuje mniej miejsca niż nasza obecna spacerówka... No i składa się wszystko - stelaż z siedziskami, w dodatku jedna ręką. Duże, obszerne budki, w zasadzie nie potrzebna folia przeciwdeszczowa. Tylko jeden minus jak dla mnie na pierwszy rzut oka - piankowe koła niezbyt wielkiej średnicy. Ale w tym temacie sie już wypowiedzieć nie mogę bo jestem przed testami.
W każdym razie...
Stoi sobie u nas w bagażniku jeszcze taki Baby Jogger City Mini. Zakupiony za połowę ceny wózka nowego. W gratisie dostaliśmy śpiworki i pałąk. Czekamy teraz tylko na gondole od innego sprzedawcy, a potem zabiorę się za jego poznawanie. Ale myślę, że będę zadowolona.
Mąż mówi: nie potrzebny ten wózek. Nie wiem, jest opcja, że ma rację, ale na pewno nie będę się uwiązywać w domu z dziećmi bo nie mam wózka. Może to opcja tylko na następny rok, szczególnie zimę. Michałek już dzis o zgrozo histerię robił jak go wkładaliśmy do wózka, bo chciał iść sam. No ale nie syn mi będzie tu dyrygował, że on chce to ja muszę? Czasem są takie sytuacje, że nie ma czasu na spacerki i wózek się przydaje. Zamierzam udowodnić to mojemu mężowi. Właściwie nie powiedział nie tylko rób jak uważasz, awantury o to nie było. JA tylko właśnie zrobiłam jak uważam. A że to ja z dziećmi siedzieć będę to i do mnie należy wybór wózka. Koniec kropka.
Poza tym... Wózek lepszej marki, popularny, zawsze lepiej się sprzeda niż ten którego wcześniej zamierzaliśmy kupić. Na wspomnianych ogłoszeniach lokalnych w naszym mieście są co najmniej ze 3 takie wózki których nikt nie chce kupić a ceny naprawdę nie są wygórowane. Liczę więc, że jeśli za długo wózek nam nie posłuży to chociaż dużo pieniędzy nie stracimy, bo uda mi się dobrze go sprzedać.
Z Michałka zrobił się taki szogun, że nie nadążam. Obmyślił sobie w domu taką mapkę punktów których mu nie wolno i codziennie dookoła tych punktów zmierza. A to wyłącza gaz w kuchni a ja czekam z zdziwiona pół godziny: no kiedy ta woda będzie się gotować? A to kostkę WC wyciąga z sedesu i uciekając macha nią na wszystkie strony. Dziś mi szczotkę do włosów wrzucił do muszli. Uwielbia wszelką chemię oblizywać, a nr1 jest płyn do szyb. A weź mu zabierz... Jaka awantura... Nie pogardzi mydłem, do kapsułek do prania tez już się dobierał. Nie wspomnę o takich już mało ciekawych sprawach jak wywalanie wszystkiego z szuflad. Założone są niby blokady, ale człowiek się czasem spieszy i zapomni... No i wtedy trzeba po raz kolejny układać to co zdążył wywalić. A wywala super, w mgnieniu oka wszystko co się da. Nie interesują go zabawki prawie wcale. Interesują go do tego stopnia kiedy rano jest porządek jeszcze o trzeba wszystko wywalić na podłogę - to tak - zainteresowanie jest. Ale jak już opróżni swoje dwa wielkie pudła tym samym przestają być atrakcyjne. Wtedy ciekawszy jest taty kapeć, a lepszy ubłocony but - szmyrgnąć takim po dywanie. Pilot, telefon - pierwsza klasa - to się nie nudzi, bo nie wolno. Wszystko bierze co nie powinien. Już dziś nawet go złapałam z moimi penami od insuliny. Wszelkie kabelki, kontakty - to jest to! A mama chodzi i podsuwa w kółko: Michałek a gdzie jest brokułek? ale pięknie śpiewa ten szczeniaczek, ukochaj szczeniaczka... A gdzie tam... Nawet bajki go specjalnie nie interesują, za to reklamy... chyba wszystkie zna.
Mówi właściwie mało. Mama, tata ze zrozumieniem, dada chyba też. Kaka - kaczka do kapania, kojarzy to. Bije brawo, ale papa robić nie chce. Dużo gada po swojemu. A jak mu coś nie pasuje, np jak czegoś nie może to się bardzo złości i krzyczy. No i niespecjalnie przytulać się lubi. Właściwie tylko wtedy gdy jest zmęczony, chory lub coś go boli. Tak to nie chce, wyrywa się. Buziola dać nie umie, ale kiedy ja albo mąż buziaka chce mu dać to się przysuwa i otwiera buźkę jakby polizać chciał.
Wszędzie go teraz pełno i nawet na chwilę nie można go z oczu spuścić. Dla mnie to nowość, bo córka była inna. Zostawiło się ją z zabawkami i siedziała. A ten? No tak... 10 minut dziś wytrzymał w krzesełku po obiedzie. Nastawiałam mu zabawek i jeszcze posadziłam przed telewizorem. A gdzie tam... Pozrzucał wszystko i zaczął się drzeć. Ciężko przy nim czasami naprawdę coś zrobić. A mnie to już zwłaszcza z racji ciąży.
Właśnie...
Jestem ogromna. Niby tylko 3kg na plusie, ale brzuch pokaźny. Ludzie mnie zaczepiają z pytaniem że chyba już niedługo... Taa... Jeszcze 2,5 miesiąca.... A mnie już teraz ciężko się poruszać. Wyjazd wózkiem do sklepu oddalonego o jakieś 300m od domu to wyzwanie. Na plac zabaw sama z Michałkiem już nie chodzę. Jeszcze pobujać na huśtawce go mogę ale latać za nim... Nigdy w życiu... Ciężko mi się śpi w nocy. Często się budzę zmieniając pozycję, czasem nie mogę już zasnąć. Także Michałek się budzi w nocy. Co prawda wystarczy go przykryć kołdrą, podać smoczek i śpi dalej, ale często ja już wtedy spać nie mogę. Czasem zmiana pozycji to dla mnie ból. Kręgosłup mam wrażenie, że pęknie mi za chwilę. Parę dni temu miałam takie odczucia jakby mi coś wyskoczyło tam, ni mogłam się wyprostować, ustać na nogę. Po jakimś czasie zmieniając pozycję powolutku wszystko wróciło do normy, ale ból to był nie do opisania. Jednak mści sie to, że dźwigam. No ale jak tu nie dźwigać? Staram się odpoczywać jak najwięcej, ale czasem to jest poprostu nie możliwe. S. pracuje, w ostatnim miesiącu miał sporo nadgodzin. Będąc w domu pomaga mi, ale sam tez potrzebuje odpocząć. Ponadto przychodzi do mnie mama średnio dwa razy w tygodniu i zajmuje się Michałkiem, to duża pomoc. Ale też i u mnie jakby wszystko sprzysięgło się przeciwko mnie. Jest tyle spraw do ogarnięcia jeszcze przed porodem, że zastanawiam się kiedy to wszystko zrobię. Oczywiście mowa tu o takich sprawach, które muszę załatwić sama. Czekają mnie dwie komisje lekarskie ws córki i cała w związku z tym papierologia. Potem wizyta w MOPR, Urzędzie skarbowym pewnie nie jedna i kolejna papierologia. Mam też umówione wizyty i córki i syna u okulisty. Nie wspomnę o swoich wizytach gin, diabetolog co dwa tygodnie, teraz jeszcze mam skonsultować swoje wyniki hormonów z endokrynologiem. Moim zdaniem diabetolog się czepia, no ale dla świętego spokoju... Dodam też, że cały czas mierzę ciśnienie w domu 3 razy dziennie i zauważyłam tendencję wzrostową wraz z postępem ciąży. Z powodu ciśnienia w poprzedniej ciąży znalazłam się w szpitalu więc przewiduję, że w tej może być podobnie. Ale ja mam jeszcze tyle do ogarnięcia...
Dodam jeszcze, że choć wyprawka skompletowana właściwie w zdecydowanej większości to jeśli chodzi o ubrania pościel itp tekstylia to nic jeszcze nie jest poprane, przygotowane, a ja mam sił coraz mniej. A gdzie tu jeszcze jakieś większe porządki...
Nie wiem... To chyba będzie jakiś hard core... Teraz się właśnie zaczyna i potrwa przez jeszcze jakieś co najmniej kilkanaście lat. Mam tylko nadzieję, że ja fizycznie będę się wkrótce czuła lepiej, bo psychicznie to nie sądzę.
No nic. Póki co małymi kroczkami do przodu. Będzie dobrze. Jak czegoś nie ogarnę znaczy to, że tak miało być i trudno. Nie rozdwoję się. Łatwo napisać. Co innego pogodzić się tym perfekcyjnej pani domu... No... Zdecydowanie nie przeszłabym testu białej rękawiczki i strasznie mnie to uwiera. Taki charakter... No i jasne jest tez to, że nikt nie zrobi za mnie tego jak ja bym to zrobiła, także ten... Do dzieła :-)

1 lipca 2017, 00:04

35tc

Czas leci. Ciąża się kończy. Z jednej strony jest mi już strasznie ciężko bo nawet oddychanie męczy, ale z drugiej już wiem, że będzie mi brakować np. tych kopniaczków, wiercenia się...
Wszystko przebiega pomyślnie. Laleczka waży już 2700g. Wszystkie badania w normie. Nawet lepiej niż z Michalkiem. Nie mam problemów z ciśnieniem czy z tarczycą. Ciekawe od czego to zależy?
Tylko cukrzycą.
Ale i tutaj tragedii nie ma. Dawki insuliny wysokie ale cukier nie najgorszy. No i przytyłam tylko 6kg. Obstawiam że jeszcze ze 2kg dorzucę bo mam mega pacmana.
Diabetolog straszy mnie skierowaniem do szpitala już za tydzień. W sumie nie wiem po co, bo gin mówił że przed 38tc nic ze mną robić nie będą. On nie widzi potrzeby. Moja Diabetolog to trochę panikara z tego co zauważyłam i jeszcze się zastanowie czy skorzystam ze skierowania. Po 38tc dostanę skierowanie od gina.
Normalnie pewnie bym poszła wcześniej choćby odpocząć bo w domu z tym ciężko. Poza tym pieniążki z PZU sie naciułają.... No ale mając takiego małego szoguna w domu.... Nie wiem jak zdołam bez niego wytrzymać jeden dzień. Już mam umowę z mamą: nic mnie to nie interesuje, ale podczas mojej nieobecności Michał musi być do mnie doprowadzany CODZIENNIE (!).
No i plany nt imienia córki się zmieniły. To ja napisałam że będzie Paulinka? Nic z tych rzeczy... Na dzień dzisiejszy jest Zosia... Raczej tak zostanie ale kto wie?
Wszystko poprawne przygotowane. Torbę miałam dziś pakować ale jakoś nie zdążyłam. Nic straconego - jutro to zrobię. Do kupienia już też nic nie mam. Zastanawiam się nad podgrzewaczem do mleka ale pewnie sobie odpuszczę.
Nawet sprawy pozalatwialam wszystkie już chyba.
Więc teraz ostatnia prosta...

8 sierpnia 2017, 19:22

1.08.2017 o godz. 18:30 przyszła na świat nasza córeczka Weronika. 3530g, 53cm, 10pkt
Po dwóch tygodniach pobytu na patologii ciąży miałam preindukcję, potem indukcje porodu. Poród siłami natury, rozkręcało się 7 h, potem już porodówka 1,5h - jeden wielki haos. Ale na szczęście już po wszystkim. Jesteśmy już w domku i poznajemy się coraz lepiej. Ogólnie jest hard core z Michałkiem zwłaszcza w nocy bo swoim płaczem budzą siebie nawzajem. Tylko 17 miesięcy różnicy wieku i nie jest lekko.
Ale to chyba jest już moje pożegnanie z OF. Co chciałam to mam... Nawet więcej, bo Wercia planowana nie była. Zajrzę czasem do bliskich mi koleżanek - fajnie wiedzieć jak Wasza sytuacja. Pozdrawiam

Wiadomość wyedytowana przez autora 8 sierpnia 2017, 19:19