Sobota 7 styczeń 2017. 21 dzień cyklu.
Bolał mnie brzuch. Jak na okres. Załamana powiedziałam Michałowi że musi zrobić te badania nasienia.
Wieczorem bolał jakoś inaczej. Mocniej. I jajniki też bolały. W nocy leżąc w łóżku pomyślałam o jakiejś głupiej sytuacji po czym się poryczałam. Jak już się uspokoiłam to stwierdziłam, że chyba mi na mózg padło... Wiedząc że za wcześnie na testy, mimo to postanowiłam następnego dnia zrobić. Bo coś jest inaczej
Niedziela 8 styczeń 22 dzień cyklu.
Umoczony test położyłam na półce w łazience i zaczęłam ogarniać swoje zaspane jeszcze Ja, wiedząc że pozytywny test jest nie możliwy. Po paru minutach spojrzałam na test i zdębiałam. Jest druga kreska. Blada, ale nie taka, że trzeba z lupą szukać. Zdębiałam. -Kuźwa, niemożliwe, to pewnie błąd pieprzonego testu z allegro - pomyślałam. I zrobiłam kolejne trzy, w tym jeden quixx. Wszystkie pozytywne...
Poniedziałek 9 styczeń 23 dzień cyklu.
Urwałam się w trakcie pracy do laboratorium obok, na betę i progesteron.
Wyniki były online po jakiś może 3 godzinach. Sprawdzałam w telefonie co pół godziny chyba.
Beta 130mIU/ml. Jak to możliwe?! 23 dzień cyklu?! Progesteron 19. Nie dobrze. Mało. Postanowiłam zadzwonić do mojej ginekolog z tą informacją. Kazała mi zwiększyć Duphaston do 2x1 tabletkę. I od tego momentu nieustannie się stresuję. Progesteron za niski. A jak poronię? Do teoretycznego okresu jeszcze 4 dni! Wszystko się jeszcze może zdarzyć... I ten cholerny mocny ból brzucha kilkanaście razy na dobę...
Wtorek 10 styczeń 24 dc.
Cały czas myślę o jutrzejszych badaniach. Czy beta przyrośnie? Czy ten progesteron da radę? Brzuch nadal boli kilkanaście razy na dobę... Wcinam nospę jak landrynki i modlę, żeby nie było plamienia.
Środa 11 styczeń 25dc.
Beta 374! Uśmiechnęłam się pod nosem. Potem spojrzałam na progesteron - 17. Kurwa... A brzuch nadal boli mimo nospy...
Czwartek 12 styczeń 26dc.
Jutro mam dzień teoretycznego okresu. Boję się jak jasna cholera... Do tego mam jutro wizytę u ginekologa. Po receptę na duphaston. Nie będziemy się badać ani nic, bo za wcześnie. Pokażę tylko wyniki badań. Mam nadzieję że mi powie że jestem nienormalna, że się stresuję, że ten progesteron nie jest zły, że do tego biorę duphaston, więc jeśli ciąża sama w sobie będzie prawidłowa, to się utrzyma. Mam nadzieję że mnie zjedzie i powie że mam zakaz czytania forów, porad i historii innych kobiet na necie. Mam nadzieję, że mnie uspokoi, bo jak narazie, zamiast się cieszyć, to się stresuję. Zdecydowanie za dużo się napatrzyłam w pracy na malutkie rąsie poronionych płodów, nieprawidłowe łożyska, puste jaja płodowe i tego typu rzeczy. Za dużo widziałam komplikacji i zakończeń ciąż na różnych jej etapach. W pierwszym, drugim, trzecim trymestrze. Z jednej strony cieszę się że mam pewną wiedzę medyczną. To często pomaga. Ale w wielu sytuacjach jest obciążeniem. Tak jak teraz. Nie zaczęłam jeszcze nawet 5 tygodnia ciąży a jestem już zmęczona ciągłym stresem. Doszukuję się u siebie każdej możliwej patologii. Zdurnieję.
Pomyślałam właśnie o kobietach ginekologach. Jeeezu co one dopiero muszą mieć w głowie przez całą ciążę skoro widziały tak wiele... Jest w sieci tak zwana instamatka która jest ginekologiem. Chyba spróbuję do niej napisać z tym pytaniem. Czy nie świrowała przez każdą minutę ciąży ze względu na swoją wiedzę...
Wiadomość wyedytowana przez autora 12 stycznia 2017, 18:41
Cholernie się boję, że ten okres jednak przyjdzie. Byłam znów na becie i progesteronie. Wyników jeszcze nie ma, a ja za chwilę wychodzę po receptę do mojej ginekolog. Mam nadzieję że mnie uspokoi...
Odebrałam dziś kolejną betę - 4033. Nie jest chyba źle.
Ale progesteron mnie zestresował znów. Wynik - 17. Kurde. Boję się o tę ciążę jak jasny gwint... Wizyta u ginekologa połączona z USG dopiero za półtora tygodnia. A ja już bym najchętniej dziś do niej poszła i poprosiła żeby mi powiedziała, że jest ok. Że mały ma się dobrze. Że serducho pika prawidłowo i że jest wszystko zgodnie z tygodniem w jakim się znajdujemy.
W piątek beta była 918, prog 21.5. Także wyniki niezłe. Miałam już w tym tygodniu nie robić badań ale nie mogłam się powstrzymać. Najchętniej bym chodziła z monitorem podpiętym pod żyłę, który by mi na bieżąco pokazywał czy beta rośnie i jaki jest progesteron. Z racji tego że prog mi spadł znów do 17 to pojutrze pójdę znów zmierzyć.
Mam nadzieję że Duphaston da radę, skoro moje jajniki nie potrafią.
Beta w 33 dniu cyklu (6dni po spodziewanej miesiączce) wyniosła 9733. Progesteron (c*uj jeden) 17.9.
Ale bóle, kłucia i skurcze w podbrzuszu są już rzadkością. Wczoraj dopadały mnie dość mocno tylko w sytuacji mocno stresowej w pracy, gdzie byłam już przemęczona, zdenerwowana, głodna i spragniona, a końca pracy nie było widać. W domu jak wywaliłam puzdro na kanapę i odpoczęłam, po bólach nie było już śladu. Krwawień narazie dzięki Bogu brak. Za tydzień pierwsza wizyta u ginekologa. Jestem już ciut spokojniejsza, choć dopiero pierwsze USG na które czekam z utęsknieniem mi cokolwiek powie.
Na polskich stronach niewiele konkretów znalazłam odnośnie poziomu progesteronu na tym etapie ciąży. Dopiero jak poszłam po rozum do głowy i poszperałam w zagranicznych publikacjach to dowiedziałam się że w 5 tyg. ciąży progesteron na poziomie 12-20ng/ml jest najczęściej obserwowany i jest dobry. Moje 17 więc wedle tych danych jest jak najbardziej ok. Oczywiście nie zmienia to faktu, że wcinam Duphaston 2x1 bo ostrożności nigdy za wiele. Choć w amerykańskim artykule przeczytałam, że u nich Duphastonu nie używa się WCALE podczas ciąży, bo może prowadzić do wad układu moczowego u dziecka. Stosują zatem naturalny progesteron. Dlaczego u nas Duphaston jest najczęściej używany, a luteina tylko chyba przy sporych niedoborach, to nie wiem.
Wiadomość wyedytowana przez autora 21 stycznia 2017, 13:44
Miałam usg. Był zarodek. Było widać jak serducho bije. Około 114 na minutę. Piękny widok.
Ze względu na niski progesteron prócz duphastonu dostałam jeszcze luteinę. Będę spokojniejsza.
Usg oceniło wiek ciąży na 7 tygodni i 5 dni. Według ostatniej miesiączki jest to 5 tygodni i 5 dni. Pani doktor mówi żeby nie sugerować się usg bo za wcześnie. Za 3 tygodnie mam kolejne i wtedy zobaczymy jak usg oceni wiek ciąży. Narazie wszystko wygląda na ok.
Oby tak dalej...
A co jeśli ciężarna czuje mdłości całą dobę, boli ją żołądek po wszystkim co zje, jak nie zje to też ją boli, właściwie to budzi ją ból żołądka z głodu o 4 nad ranem i nie ma mowy, żeby nie wstać i nie zjeść? Co jeśli jest tak zmęczona, że na myśl o tym, że musi wyjść z domu, odebrać wyniki badań, pojechać po receptę, podskoczyć do pracy żeby cośtam podpisać, powoduje że chce jej się płakać bo tak cholernie nie ma siły na to? Co jeśli świergolenie że wszystko będzie cacy, że taka cena macierzyństwa powoduje że ma ochotę zaj*bać rozmówcę? Na przykład na pytanie najlepszej przyjaciółki (bo jej przecież mogę powiedzieć wszystko) jak się czuję opisuję, że czuję się do dupy, całą dobę, codziennie, że cokolwiek zjem to mnie mdli, nic mi nie smakuje, jak nie zjem to też mdli, to też ból. Że zmęczenie itp. I co ona odpowiada? Że dla groszka wszystko przecież.
Ależ kuźwa groszek nie potrzebuje wcale żeby jego matka się czuła źle. Żeby nawet leżenie plackiem pod kocykiem było męczące. Jemu to do rozwoju nie jest potrzebne, więc skąd kuźwa stwierdzenie że dla groszka wszystko? Jakbym miała ciążę zagrożoną i nakaz leżenia i to leżenie mnie wkurzało to argument że dla groszka wszystko, byłby na miejscu. Ale tak, to takie argumenty są z dupy po prostu.
Do tego mój mąż pojechał w delegację na dwa tygodnie i obecnie to nienawidzę całego świata.
Częściowo wiem, co czujesz, bo napatrzyłam się w pracy na tyle niepełnosprawnych dzieci, że wciąż się obawiam tego typu rzeczy, obecnie już tylko autyzmu, bo mój synek ma 1,5 roku i jest zdrowy. Ale w ciąży strach mi minął około 10 tygodnia, życzę, by i Tobie minął jak najszybciej... :* zdrówka dla Was i leniwych 8 miesięcy :)