Może opowiem, jak to z ciążą było w ogóle. Z moim mężem znamy się od ponad ośmiu lat. Tyle też mniej więcej wynosi nasz staż bycia razem. Przytulanek od początku było dużo. Zdarzyło mi się kilka razy robić test ciążowy. Zawsze robiłam go z pewną obawą, bo, co tu ukrywać, wcześniej nie byliśmy gotowi na dziecko, ani psychicznie, ani finansowo. W 2009 roku zamieszkaliśmy razem i nasza sytuacja finansowa powoli się poprawiała. Dorobiliśmy się kota. Potem, w 2012 dzięki pomocy rodziny kupiliśmy M3. To chyba był ten moment, kiedy stwierdziliśmy, że nie boimy się więcej rodzicielstwa. Zaczęliśmy mniej uważać. Raz się zabezpieczaliśmy, raz nie. Różnie bywało. Mniej więcej w Sylwestra 2013/2014 przygarnęliśmy psa ze schroniska. Przyznaję - tutaj chyba zadziałała moja ukryta chęć powiększenia rodziny, bo to ja się uparłam na pieska. Żyliśmy sobie więc w czwórkę z kotem i pieskiem aż do kwietnia 2014, kiedy to podejrzanie zaczął spóźniać mi się okres. Nic nowego, zawsze miałam nieregularny. Tym razem moja kochana mężczyzna chodziła za mną i dogryzała "Na pewno jesteś w ciąży", na co ja się odgryzałam "Na pewno nie". Żeby dał mi spokój, zrobiłam test. I zdębiałam. Wyszłam z łazienki, a moje kochanie od razu spytało: "I co, jesteś w ciąży?". Zdołałam tylko odpowiedzieć "Jestem", kiedy podszedł do mnie przytulił i powiedział "Mówiłem!". No i tak to właśnie z Marysią było


Wiadomość wyedytowana przez autora 12 września 2014, 22:05
Dostałam od siostry pięć toreb ciuszków, kocyków, pieluch i przeróżnych dobroci dla małej. Dzięki, siostra!


Najpierw się z niej śmiałam, a potem usiadłam i pomyślałam, że dla kobiecego (p)otworka po porodzie to musi być zbawienie. Także będę uzywać

+ 11 kg
81 dni do porodu
Wczoraj byliśmy na USG u mojego lekarza prowadzącego


Do gabinetu weszliśmy z mężem. Doktor przywitał się i od razu kazał się kłaść na kozetce. Swoją drogą, te kozetki są koszmarne. Po kilkunastu minutach badania ledwo mogłam wstać, tak mnie bolał kręgosłup.
Lekarz, sprawnie operując gałką (już widzę, jak mój mąż się śmieje z tego określenia) szybko znalazł twarzyczkę dzidzi. Akurat sobie mlaskała

W pewnym momencie bez ostrzeżenia doktor zaczął mnie szturchać w bok brzucha - podejrzewam, po to, żeby mała się obróciła. W rezultacie to ja nieco podskoczyłam, raz, że mnie zaskoczył, dwa, że to łaskotało. Mała, zamiast się obrócić, zaczęła harcować. Doktor chciał zmierzyć jej tętno, ale nic z tego nie wyszło, tak fikała. W końcu ze śmiechem kazał mi wpłynąć na córkę, żeby się uspokoiła. Tylko jak tu wpłynąć na takiego bąbla w brzuchu?

Po wszystkim z pomocą męża i lekarza jakoś udało mi się zejść z kozetki, choć czułam się jak połamaniec. Upuściłam chustki, którymi wycierałam się z żelu, dobrze, że mąż był obok, podniósł i wyrzucił.
Na wydrukowanym dokumencie z USG dobre informacje: łożysko na ścianie tylnej poza ryzykiem przodowania. Dziecko ułożone podłużnie główkowo, czyli tak, jak powinno być do porodu. Lekarz mówił, że mało prawdopodobne, że zmieni pozycję, ma już za mało miejsca na takie ewolucje.
Dostaliśmy łącznie 8 zdjęć dzidzi, z czego aż 3 to narząd płciowy


76 dni do porodu
Na przełomie sierpnia i września malutka kopała. Teraz woli przekręcać się i wypychać. Prawie codziennie czuję jej dupkę pod ręką, z prawej strony brzucha. Czasem kopnie, częściej boksuje. Od tygodnia nie czuję jej czkawki. Ogólnie jest grzeczna i nie przysparza mi powodów do zmartwień

Źle sypiam. Budzę się średnio trzy razy w nocy, mimo, iż nie czuję potrzeby odwiedzenia toalety. Czasem udaje mi się po pięciu minutach znów zasnąć, a czasem nie. Bywało już tak, że budziłam się przed piątą i do siódmej przekręcałam z boku na bok. Malutka nie ułatwiała zaśnięcia, bo od piątej do szóstej zazwyczaj harcuje. O siódmej wstawałam, żeby zrobić mężowi kanapki do pracy a potem przez cały dzień byłam jak zombie.
Jutro szkoła rodzenia. Jestem bardzo ciekawa zajęć!
powodzenia jedynka...u mnie dopiero 11ty tydzien...jejjku jak sie dluzy...