Jesteśmy aktualnie w 14 tygodniu. Od początku starałam się nie przyzwyczajać do dziecka, do tej nadziei, że kilka miesięcy stworzę rodzinę o której zawsze marzyłam. Do 11 tygodnia szło mi bardzo dobrze- nawet wmawialam sobie, że nie chce tego dziecka. Wszystko zmieniło się, gdy pewnej srody brzuch bolał tak bardzo, że przezwyciężyłam wstyd przed panikowaniem i pojechałam na IP. Z reguły nie chce panikowac i latać po lekarzach żeby nie mieli mnie za dziecko, które ze zdarta skóra na kolanach prosi o wielka pomoc. No ale jednak stwierdziłam, że skoro mam pod swoim sercem drugie serce i nieproszonego gościa w postaci cysty wielkości dorodnej mandarynki to jednak się wybiorę. Od razu przyjęli mnie na oddział, byli w wielkim szoku, że mój lekarz prowadzący wiedząc o takim torbielu nie dał żadnych leków wspomagających wchłonięcie się. Mimo tego, że usg miałam robione już czterokrotnie to dzieciątko pierwszy raz zobaczyłam w szpitalu. Jakie to było cudowne uczucie! Widziałam jak ten malec ruszał rączkami, jak pływał sobie w tych wodach, był tak ruchliwy, że lekarce było ciężko go zmierzyć. Achh, już od początku widac, że charakter to będzie miał po tatusiu. Byłam w szpitalu przez 3 dni, na opiekę lekarska nie mogę narzekać. W końcu ktoś zaczął odpowiadać na moje pytania z dokładnością, nie zbywal mnie oraz dał cień nadziei, że może jednak moje marzenie się spełni. Odesłali mnie do domu z duphastonem i doraźnie nospa. Od samego początku ciąży mam straszne zaparcia i podobno nospa tylko mi dokłada niepotrzebnie. Tydzień po wyjściu ze szpitala poszłam do mojego lekarza prowadzącego, kończyło mi się l4, no i chciałam by przepisała mi kolejne opakowanie duphastonu bo te ktore dostałam już się kończylo. Pierwsze słowa, które od niej usłyszałam:"po co wy wszystkie lazicie do tego szpitala? Tylko brzuszek troszkę zaboli i biegniecie jak głupie zabierając miejsce tym, którym jest to bardziej potrzebne". W sumie to na tym skończyła się moja konsultacja z nią.. nie przepisała mi leków bo stwierdziła, że nie ma takiej potrzeby, nie zbadala mnie i nie dała skierowania na usg (ona akurat nie ma go w sali i trzeba umawiać się osobno "do piwnicy", w której się znajduje). Wzięłam tylko to l4 i poszłam. Ehh, nie mam żadnych badań krwi, nie wiem czy torbiel choć trochę się wchlonela, jestem pełna obaw, że dziecko już nie żyje. Dzwoniłam nachalnie do wszystkich przychodni i próbowałam wcisnąć się gdzieś jak najszybciej. Mówiłam, że ciąża zagrożona, że nie mam badań. Najszybszy termin dostałam na 26 kwietnia. 3 tygodnie czekania w meczarniach. Wizyta za 4 dni a ja coraz gorzej śpię i chodzę poddenerwowana całe dnie. Od środy znów boli mnie brzuch, teraz zaczął jeszcze twardniec w okolicach jajników. Cholernie się boję, że to już koniec. Póki co brzuszek nie urósł, owszem jest większy ale zauważam to tylko ja i mój partner. Waga +3kg. Ciągle mam problemy z zaparciami, to jest na prawdę uciążliwe. Ostatnim razem w toalecie byłam w poniedziałek, dziś już jest sobota. Staram sobie wmawiać, że ten brzuch to tylko rozciagajace się więzadła macicy, tak jak mówił lekarz w szpitalu. Myślę sobie, że ten twardniejacy brzuch to te cholerne zaparcia, które męczą mnie ciągle. Siedzę w tym internecie i czytam i czytam. Podobno po 12 tygodniu, jak już słyszeliśmy serduszko to są tylko 3% szansy na poronienie. Nie chce znów panikowac i jechać do szpitala skoro za 4 dni mam wizytę u nowego lekarza.
Wmawiam sobie, że maluszek już nie żyje, że go z nami nie ma ale jednak jakas mała nadzieja we mnie jest, że w środę 26 kwietnia na usg zobaczę, że maluszek urósł. Mam wrażenie, że to będzie dziewczynka.. choć z moją intuicja jest ciężko i często zawodzi.
Tak cholernie się boję.
Wiadomość wyedytowana przez autora 22 kwietnia 2017, 13:28
Dziś chyba oszalałam!
Ja i optymistyczne nastawienie? Chyba jestem chora!
Miałam dziś piękny sen. Rodziłam przez 16 godzin moją małą córeczkę. Gdy tylko położyli mi ją na brzuszku byłam taka szczęśliwa! Później z dumą niosłam ją przez korytarz do sali, w której czekał zniecierpiwiony tatuś. Kiedy ją ujrzał szklanki pojawiły mu się w oczach. Za oknem było tak pięknie i ciepło.
Cały mój poranek był tak piękny, że ahh!
Wszystko zepsuł ból głowy i.. mdłości! Kurde, przecież miałam od nich spokój od dobrych 3 tygodni! Czyżby dzieciaczek dawał znaki, że jednak jest?
Do tego wszystkiego przydarzyło się coś co nie daje mi spokoju. Uwielbiam patrzeć jak mój mężulek gra na konsoli, takie wspólne spędzanie nudnych wieczornych chwil. No więc.. leżałam sobie koło niego, z podciagnietymi do brzuszka kolanami i tak nagle, przez chwilę poczułam "rybkę". Miałam takie wrażenie, że malutka rybka odbiła się od jednej do drugiej ściany brzuszka! Kurde, pierwszy raz poczułam coś takiego! Już nie wiem czy to moje jelita coś transportują czy może poraz pierwszy poczułam maluszka. Ale jak to możliwe? To moja co prawda druga ciąża-pierwsza zakończona w 11tyg pustym jajem płodowym- ale pierwsza pod względem "prawdziwego" dziecka. Przecież to dopiero 14 tydzień, raczej niemożliwe abym poczuła dzidzie. Już chyba zaczynam wariować!
Do wizyty 3 dni, niech ten czas szybciej leci!
Jestem po wizycie. Matko! Maluszek żyje, rusza się. Najprawdopodobniej jest dziewczynką ♡ waży 125g (wychodzi więc,że jestem w 16 tyg) nie wiem ile mierzy, lekarz nic nie mówił i nie zaznaczal na usg.
No a nowy lekarz jest całkiem, całkiem. Bardzo miły, odpowiadał na każde pytanie i jakoś dziwnie nie byłam przy nim spięta. W końcu dostałam skierowanie na badanie krwi i moczu. Coś zaczyna iść do przodu! Dostałam też pozwolenie na basen, więc jak tylko pogoda trochę się poprawi od razu wybieram się na pierwsze wspólne pływanie!
Czuję się jakaś szczęśliwsza, bardziej pewniejsza siebie i maluszka. Mam nadzieję, że moje nastawienie w końcu się zmieni i teraz będę mogła cieszyć się ciąża.
Chciałam też bardzo podziękować Wam dziewczyny za te podnoszące na duchu komentarze. Cudowne uczucie móc wyżalić się komuś obcemu, być może w podobnej sytuacji.
Od wtorku znów umieram ze strachu. Czy każda ciąża daje tyle problemów? Ehh. A dopiero co zaczęłam wierzyć, że wszystko układa się cudownie.
We wtorek obudziłam się jak zwykle z pełnym pęcherzem, bolał jak cholera! Ledwo co doczolgalam się do łazienki. Po wszystkim ulga niesamowita! Niestety na papierze brązowe plamy! "No nie wierzę!"- myślę podcierajac się jeszcze z milion razy. Zmieszana szybko pognalam do sypialni i leglam się plackiem na łóżku. Byłam tak zmieszana- złość na przemian z płaczem. Chodziłam do tej toalety chyba co 5 min żeby sprawdzać czy nadal cos cieknie. Kurcze.. jest to tylko na papierze, gdy oddam mocz, tak to nic. Postanowiłam, że poczekam jeszcze z panikowaniem i jechaniem do szpitala. Sytuacja nastąpiła też wczoraj, brązowe "niteczki" tylko na papierze po oddaniu moczu. Zastanawiałam się co mogło być przyczyną? Może ten pełny pęcherz uszkodził jakies małe naczynko? Może fakt, że wieczorem trochę zabawilismy się z narzeczonym- no ale to trochę odpada bo doszłam tylko od zabawy "powierzchniowej". Dziś jest ok, na papierze tylko z 3 ciemniejsze niteczki. No ale się martwię, dzwonię więc do mojego lekarza. Powiedział, że mogę co najwyżej przyjść dopiero w poniedziałek, a jeśli się martwię to do szpitala.. no kurrrrcze! Ja tak bardzo nie chce znów tam jechać. Odchodzę od zmysłów, niby nic takiego mi nie dolega. Brzuch czasem "pociągnie", tak jak mówił lekarz że może się dziać. No i tyle w sumie. Dla świętego spokoju jednak umówiłam się do prywatnego lekarza na 16.30. Tak cholernie boję się, że kruszynka nie żyje, niby ciemne plamienie (o ile w moim przypadku można to tak nazwać) może świadczyć o obumarciu płodu. No ale z drugiej strony, dlaczego mógłby umrzeć? To już 17 tydzień (skończonych 16).
Ja się chyba zadrecze tymi myślami do 16.30...
W sumie to dawno nie pisałam.. No ale była taka piękna pogoda, że wolałam iść na spacer czy cały dzień przesiedzieć na działce z babcią niż w domu przy komputerze.
Wiele się u nas nie zmieniło, ciągle czuje strach, bez przerwy myślę, że coś może być nie tak. Na ostatniej wizycie (18 maj) lekarz powiedział, że mamy bardzo leniwe dziecko, za każdym razem gdy robi mi usg ono śpi. Martwię się, że to nie jest normalne. Choć bijące serduszko widziałam.. dzisiaj mi się nawet śniło, że lekarz robił mi usg i tętno zaczęło spadać. Kazał mi patrzeć na ekran jak umiera. Ehh. Męczy mnie jeszcze sprawa ruchów. Dzień po wizycie u lekarza jestem pewna, że czułam maluszka. Ruszał się dokładnie w tym miejscu w którym lekarz dzień wcześniej pokazywał nóżki. Niestety wczoraj i dziś nic. Jakby nigdy nic. To normalne?
Jutro wybieram się w góry do mojej drugiej babci, może szum wody i zapach lasu pozwoli mi odsunąć od siebie złe myśli. Tak bardzo bym chciała w końcu zacząć cieszyć się ciążą, stale rosnącym brzuszkiem, ale ten strach za cholerę mi nie pozwala.
Zazdroszczę mojej matce, że w obu ciazach chlała do nieprzytomności a i tak urodziła dzieci, których nie chciała..
Ehh, juz nie mam do tego wszystkiego sily. Wyjazd w gory to kompletna katastrofa, wrocilam do domu po 4 dniach.. od momentu przyjazdu ciagle padal deszcz, do dziadkow przyjechali dawni znajomi i wszyscy probowali dawac najlepsze rady. Na dodatek dostałam pokoj, w ktorym dwa tygodnie wczesniej zmarla moja prababcia. Kurcze no! Spalam na tym samym lozku, pod ta sama posciela! Oj, ciezkie byly te noce..
Po powrocie do domu cieszylam sie niesamowicie, we wlasnym, czystym lozku, z cudownym mezczyzna i kotem obok maluszek nawet czesciej dawał o sobie znaki. Niestety u nas szczescie nie trwa wiecznie. Moj najukochanszy stracil prace jeszcze w maju, dopiero dzis poszedl do nowej. Ma ponad dwa tygodnie przerwy, czerwiec bedzie ciezkim miesiacem- skad my wezmiemy pieniadze na zycie? Po zaplaceniu czynszu za wynajem, za wszystkie nasze raty zostanie kilka zloty.. nienawidze prosić sie rodziny, to takie bez godnosci. No ale cóż, trzeba bedzie schować dume w kieszen.
W czwartek mam wizytę (8 czerwiec) prenatalna. Bardzo sie boje, co jesli jednak tym razem z maluszkiem bedzie zle? Ciagle boli mnie brzuch, ciągnie mnie jak dluzej stoje, czasem mam wrażenie, ze brakuje mi skory, czuje sie jakby ktos w srodku na sile probowal poszerzyc mi brzuch. Przedwczoraj na dodatek zlapala mnie niezla ulewa, zdążyłam dosc dobrze przemoknac i przewiac sie. Co prawda nie mam temperatury ale czuje sie jakby mnie rozkładalo. Kompletnie nie wiem co robić!
Niech ten pazdziernik nadejdzie szybciej! Chce juz tulic nasze malenstwo! Chce juz mniej sie stresowac..
Oj dawno tu nie zaglądałam, nie chciałam za bardzo marudzić i narzekać jak bardzo jest źle. Nawiązując do ostatniego wpisu- prenatalne wyszły całkiem dobrze, będzie dziewczynka ♡ narzeczony chodzi dumny jak paw!
No a poza tym to maleńka już się rozpierdziela w brzuchu jak nie wiem! Często widać delikatne "odgniecenia" na brzuchu- choć ten jest nadal bardzo malutki.. nienawidze tylko, gdy czasem nie daje o sobie znać z 2-3 dni, chodze jak na szpilkach, że coś może być nie tak.
Ja czuje sie coraz gorzej, letni okres zdecydowanie bardziej mnie przytłacza. Zaczęło się to 7 lat temu, właśnie w czerwcu. Spadlam z trzepaka prosto na głowę, od tej pory co roku mam "fazy" zawrotow głowy. Cholera jasna! To jest na prawde bardzo uciążliwe! Czuje sie jakby wirowała mi ziemia, są momenty, że tracę kontakt z rzeczywistością, robi mi sie ciemno przed oczami, nie czuje rąk i nóg. Co roku, kuzwa zamiast doprowadzić to do końca, zrobić wszystkie zlecone badania to olewam to, gdy tylko mi przejdzie. Bardzo się boje, ze moze to byc jakis guz na mozgu, zwlaszcza ze to wszystko zaczelo sie od tego upadku. No a na dodatek moj ojciec wlasnie takiego guza mial. Z drugiej strony moge miec nerwice lekowa- tak jak moja matka. U niej zawroty glowy latem nasilaly sie bo ta stresowala sie, ze przez upal jej objawy sie nasila, zemdleje i nikt jej nie pomoże. No i ja tez sie tego boje.. nie wychodze z domu sama, wiec ciagle w nim siedze i czuje sie jeszcze gorzej. Czuje sie taka samotna i odizolowana. Zdecydowanie ciaza nie jest odpowiednia dla takich osob jak ja.. Czasem mam do siebie wyrzuty sumienia, ze w ogole doszlo do tego. Boje sie, ze nasze dziecko bedzie tak samo "spaprane psychicznie" jak ja. A chciałabym zeby malutka mogla cieszyc sie zyciem i byc jak inni ludzie..
Termin z OM: 23 dni
Termin z USG: 28 dni
Termin z owulacji: 32 dni
Od ostatniego wpisu trochę się zmieniło. Od kiedy regularnie zaczęłam czuć małą mój niepokój gdzieś znikł. Cieszyłam się każdym kopniakiem, każdą zgagą i każdą jedną zadyszką! Lato było niemiłosiernie gorące. Noce stawały się istnym koszmarem, ciężko było znaleźć wygodną i w miarę chłodną pozycje. Z racji tego, że nasz futrzasty członek rodziny też umierał z gorąca i lubił siedzieć sobie przy otwartym w nocy oknie musieliśmy je uchylać od góry by przypadkiem nie wyleciał. To było dopiero wyzwanie! Sprobuj człowieku zasnąć mając tylko wentylator.. żeby tego było mało okazało się, że piękne, czerwone prześcieradło pod wpływem potu zafarbowało materac! Szlag by to trafił- ciekawe ile będziemy musieli wybulić właścicielowi..
No a poza tym to okazało się, że moja wspaniała teściowa postanowiła wyjechać sobie do Niemiec do pracy i zostawia nam na głowie siostre narzeczonego. Jeszcze tego mi było trzeba! 15sto-letnia, zbuntowana gówniara ma zamieszkać z nami od października! Jestem wściekła jak osa, ale co mogę poradzić? Przecież nie oddamy jej do domu dziecka.. czasem z resztą czuje się jak jakaś rodzina zastępcza, serio! 2 lata temu również w październiku biegłam na urwanie karku do domu matki by uratować mojego młodszego brata. Wtedy "dostaliśmy" mieszkanie babci, która już od wielu lat mieszka w górach, a to mieszkanie w mieście miała na wszelki wypadek. Mieszkaliśmy z Młodym przez rok, aż szkoła nie dowiedziała się o całej sytuacji. Wtedy w końcu ojciec stanął na wysokości zadania i zabrał matce prawa rodzicielskie i wziął Młodego do siebie. Odetknelismy z ulgą i właśnie wtedy postanowiliśmy wynająć mieszkanie z którego za kilka dni wracamy do tego od babci (zrozumiałe w miarę?). Z racji tego, że ta siostra ma z nami mieszkać postanowiliśmy poprosić babcie by móc wrócić do jej mieszkania, jest większe i taniej wyjdzie nas utrzymanie. Tutaj musimy płacić komuś dodatkowe pieniądze, tam mamy tylko rachunki.
No a poza tym to w zeszłym tygodniu byłam u lekarza. Szyjka była skrócona, mała już zeszła na dół jednak lekarz oznajmił, że szału nie ma. Za tydzień mam się zgłosić na KTG i zobaczymy co wyjdzie. Ja już chodzę jak na szpilkach, mimo tego, że jeszcze sporo czasu mamy to ja nie umiem się doczekać i jakoś mam wrażenie, że mała przyjdzie na świat wcześniej (a może to nie wrażenie tylko mój wymysł i chęć przytulenia malutkiej?). W środę po tej wizycie, gdy wróciłam do domu to nagle zrobiło mi się tak mokro.. myślałam, że popusciłam. Na bieliźnie jednak znalazłam wielka, taką na pół dłoni galaretowatą, w kolorze mlecznym wydzieline- czyżby odpadł czop śluzowy? Przez kilka dni napinał mi się brzuch, teraz cisza.. czasem przez chwilę poboli jak na miesiączke i spokój. Caly czas jednak utrzymuje mi się ból miednicy! O mój Boże, ciężko chodzić, ciężko leżeć, wstawać.. a wycieranie stóp po kąpieli to istny koszmar! Lekarz mówił, ze to normalne bo mała jest już tak nisko. Pociesza mnie tylko fakt, że lepiej mi sie oddycha i więcej mogę jeść tylko jak ja przeżyje tą przeprowadzkę? A to już w tą środę.. co prawda przenosić wszystko bedzie narzeczony ze znajomymi, ale jednak później trzeba bedzie ogarnąć całe mieszkanie. Powyrzucac kartony, w ktorych były nasze rzeczy, poukładać wszystko w szafkach, powycierac kurze, umyc okna, podlogi itd. Ohh, coś tak czuje, że ciężkich kilka dni się zapowiada!
A Wy jakie miałyście objawy zbliżającego się porodu?
Termin z OM: 15 dni
Termin z USG: 20 dni
Termin z owulacji: 24 dni
Nie mogę w to uwierzyć, że do planowanego terminu zostały jeszcze 2 tygodnie! Oby ten czas zaczął szybciej lecieć bo chyba oszaleję zniecierpliwości...
W każdym bądź razie jesteśmy po przeprowadzce, wszystko poukładane, pochowane i dopięte na ostatni guzik. A było ciężko, oj bardzo ciężko. Nasapałam się jak stara baba! Na szczęście już wszystko ogarnięte i teraz do szczęścia brakuje tylko malutkiej! Aa no właśnie malutkiej.. w końcu postanowiliśmy wziąć się w 100% z wyborem imienia. Na początku chcieliśmy Maja, krótkie imię pasujące do długiego nazwiska, na dodatek jest wiele możliwości dopasowanych do różnych sytuacji; Maja, Majka, Majeczka. Niestety babcia z ciotką "zepsuły" mi to imię śpiewając jakąś przeróbkę disco polo o pszczółce Maji -.- no więc po długich miesiącach wymieniania w nieskończoność imion wybraliśmy Dominika. Ani u mnie, ani u narzeczonego w rodzinie nikt nie ma tak na imię, a więc jest idealnie. Jedynym minusem są zdrobnienia- Dominiczka to trochę za długie, Domi albo Doma to jak dla kogoś niezrównoważonego psychicznie. Misia- będzie najkrócej i chyba najlepiej. Nasza mała Dominisia.
Poza tym ból miednicy przeszedł, uff, znów mogę normalnie chodzić i samodzielnie wycierać się po prysznicu. Od czasu do czasu brzuszek boli jak na okres, to są te całe skurcze przepowiadające? Nie odczuwam tego jako jednorazowy skurcz, który trwa np. minutę. Bardziej mam wrażenie, że on trwa i trwa, można powiedzieć, że nawet z godzinę. Dodatkowo często ten brzuch się napina, robi się cały twardy i przechodzi. Zaparcia w końcu minęły, można by powiedzieć, że od dwóch dni w końcu moje jelita zaczynają pracować na pełnych obrotach. Już nie pamiętam kiedy ostatnim razem tyle razy latałam do toalety. Dzisiaj znów na bieliźnie znalazłam bardzo dużo, gęstego, kremowego śluzu. Ahh, czyżby poród był coraz bliżej? Mimo, że nie mogę się doczekać to jednak coraz bardziej zaczynam się bać. Codziennie koło 17-18 przychodzi takie załamanie, chce mi się płakać, tracę siły i nie wiem kompletnie co ze sobą zrobić. W ogóle ostatnio czuję się bardziej zmęczona, nic mi się nie chce i najlepiej nie wychodziłabym z łózka. Gdzie ten syndrom wicia gniazdka? Gdzie te rozpieranie energii?
W czwartek wizyta u lekarza, ciekawa jestem czy szyjka coś się zmieniła i czy KTG pokaże coś ciekawego..
Termin z OM: 12 dni
Termin z USG: 17 dni
Termin z owulacji: 20 dni
Wczoraj byłam u tego lekarza. Ohh, nie miał dla mnie dobrych wieści. Szyjka nadal jest w takim samym stanie jak na ostatniej wizycie. A miałam taką wielką nadzieję, że poród coraz bliżej..
W każdym razie wizyta trwała dość długo, rozmawialiśmy na temat porodu, o tym co może mnie zaskoczyć, czego mam unikać i jak sobie radzić w połogu. Podłączyli mnie też pod KTG, tętno małej w porządku, a skurcze praktycznie zerowe. Nie jestem do końca pewna czy dobrze zrozumiałam ale przy konkretnych skurczach na tym monitorku powinno pojawiać się między 80-100, a ja najwięcej miałam 40- i to przez to, że zrobiło mi się słabo i musiałam zmienić pozycje. Także lekarz stwierdził, że nie zapowiada się na poród w terminie. Dał mi skierowanie do szpitala na 24 października, jeśli do tego czasu nie urodzę mam się tam zgłosić. Powiedział też, że mam więcej przytulać się z narzeczonym i jak najwięcej spacerować żeby jednak poród rozpoczął się naturalnie. Jakoś nie wierzę aby to miało pomóc.. no ale będziemy próbować. Już nie mogę się doczekać, aż Misia będzie z nami
Termin z OM: 0 dni
Termin z USG: 5 dni
Termin z owulacji: 8 dni
No i nadszedł nasz długo wyczekiwany 40 tydzień! To takie fascynujące uczucie, że już dzisiaj mogę spotkać się po raz pierwszy z naszą córeczką Jestem mega podekscytowana i zniecierpliwiona, choć coś tak czuję, że to jeszcze nie dzisiaj. Ogólnie czuję się fantastycznie, można powiedzieć, że tryskam energią, latam po sklepach, sprzątam, gotuje. Gdzie to moje zmęczenie sprzed dwóch tygodni? Czyżby to jakiś objaw zbliżającego się porodu? Ohh, czy każda tak ma, że wszystko co dzieje się blisko porodu uważa za kolejny objaw czy tylko ja za bardzo świruję? Wszystko bym brała jako objaw, a nie mam najważniejszego- skurczy przepowiadających.. co prawda czasem wieczorem przez chwile brzuch poboli jak na miesiączkę ale to wszystko. Czy jest możliwe, że poród rozwinie się tak oo, z godziny na godzinę? Albo chociażby z dnia na dzień? Jeśli nie urodzę do 23 to chyba się pochlastam.. lekarz na ostatniej wizycie dał mi skierowanie do szpitala na 24 października. Z tego co słyszałam to można sobie tam poleżeć jeszcze 2 tygodnie, zanim zaczną ingerować. Jak to w ogóle jest z tym wywoływaniem porodu? Lepiej? Gorzej? Dziewczyny, ja chyba oszaleję!
Termin z OM: +5
Termin z USG: 0 dni
Termin z owulacji: 3 dni
My nadal w dwupaku... każdego wieczoru zasypiałam z wielką nadzieją, że w nocy obudzą mnie skurcze i będziemy mogli pojechać do szpitala "odebrać" naszą kruszynkę. Zaś każdego ranka było to samo rozczarowanie. Ahh, dziś mija termin z usg i nic nie zapowiada się na poród. Najgorsze jest to, że jutro na 10 mam się zgłosić do szpitala. Zbiera mi się do płaczu już cały dzień.. jak oni mnie przyjmą i położą to chyba się zapłaczę. Ten czas mogłabym spędzić w domu robiąc cokolwiek. Ja tak strasznie źle się czuję w towarzystwie innych kobiet. Na domiar złego narzeczony ma teraz nocki. Do szpitala pójdę sama, tak by w razie co był wyspany jakbym zaczęła rodzić. No ale jeśli małej się nie zachce wyjść, a personel szpitala stwierdzi, że jeszcze czekamy to te dni będą dłuuugie i nuudne.
Ohh, malutka czemu Ty mi to robisz? Czuję się taka rozsypana..
Termin z OM: +9
Termin z USG: +4
Termin z owulacji: +1
No więc hm.. w żadnym z podanych terminów mała nie postanowiła wyjść. Od wtorku leżę w szpitalu i z dnia na dzień jest tylko gorzej. W środę założyli mi cewnik Foleya (czy jakoś tak), w sumie myslalam, że pomoże bo zaczął boleć brzuch i to dość długo. Niestety przeszlo. Cała dobe męczyłam sie z tym dziadostwem między nogami. Wczoraj zaś zabrali mnie na test oksytocynowy. Zanim jednak zabrali mnie na blok porodowy podali mi lewatywe. Ludzie, ja w zyciu sie tyle nie wymeczylam! To byl istny koszmar! Od 6 do dzisiaj latam do toalety- to nie zart.. Wczoraj tak cholernie sie meczylam. Nie bylam w stanie wylezec pod KTG podczas podawania kroplowki. Z każdą godzina zaczynalo byc coraz gorszej. Cala zsinialam, kazdy moj rozstep byl tak fioletowy.. na dodatek robilo mi sie slabo i kilka razy prawie zemdlalam. Jak mozna byc takim mieczakiem? Przede mna porod, a ja prawie umarlam po lewatywie.. ahh. No ale wracając do kroplowki to niestety nic nie dala, przed i po podaniu rozwarcie na 2 cm i zero skurczy. Wróciłam wiec kolo 14 na patologie ciazy i nadal sobie tu leze. Skurczy brak, apetytu brak. Za oknem deszcz i pochmurna pogoda. Chyba popadam w jakas depresję. Wczoraj przeplakalam caly wieczór. Mam juz dosc a tak na prawde nic sie nie zaczelo. Szkoda, ze nie moge sobie tak oo poprosic o cesarke. Z checia bym na nia poszla. Ja juz na prawde mam dosc. Tak bardzo chcialabym wrocic do domku, polozyc sie do swojego lozeczka, obok narzeczonego i mruczacego kota. Gdyby nie fakt, ze tutaj co 2-3 godziny sprawdzaja jak sie ma dziecko to wypisalabym sie na wlasne żądanie.
Edit: po porannym obchodzie wróciłam do domku! lekarz powiedzial, ze od poczatku moj lekarz prowadzacy zle obliczal date porodu. Podal ja dla cykli 28 dniowych, a ja mam miedzy 30-38. A wiec caly czas jestem w terminie. Po zrobieniu KTG i zbadaniu stwierdzil, ze zdecydowanie nie jestem jeszcze gotowa na porod. Dodal, ze niepotrzebnie jego poprzednicy postanowili indukowac porod. No a przy okazji dostalam zakaz lewatywy lekarz powiedzial, ze cos jest nie tak, ze trzyma mnie do dzisiaj. A fakt trzyma mnie do teraz, to juz prawie 40 godzin.. mam wrazenie, ze zostawię jelita w tej toalecie. Ale jestem mega szczesliwa, ze jestem w domu!
Wiadomość wyedytowana przez autora 27 października 2017, 17:58
No to mała zrobiła nam niespodzianke! W poniedziałek wieczorem cudownie rozluznilismy sie, poogladalismy wspolnie film i wyladowalismy w lozku. Ohh, juz od dawna nie czulam sie tak wyluzowana jak wtedy.. no i chyba to jednak cos dalo. O 1 w nocy zaczely lapac mnie skurcze. Dokładnie co 14 min, pozniej co 12 i coraz mniej. Kolo 6 postanowiłam usypiac miedzy skurczami zeby miec sile na ewentualny porod. Myslalam tez, ze moze jednak to nie to i jesli polozylabym sie spac to by minelo. No ale nie minelo. Kolo 8 poszlam do wanny zeby miec 100% pewnosci, ze to jednak to. No i to bylo to. Mimo, ze do konca w to nie wierzylam.. pojechalismy do szpitala kolo 10, kiedy skurcze byly kolo 7-10 min. Na izbie przyjec okazalo sie, ze sa dobre 3 cm i od razu jedziemy na porodowke. Lewatywy nie dostałam na szczescie wiec perspektywa rodzenia nie byla dla mnie taka przerazajaca. No i tak sobie siedzielismy na porodowce od 11.30. Skurcze byly na prawde do przeżycia, chyba gorzej wspominam ta cholerna lewatywe miedzy skurczami normalnie zartowalam z narzeczonym. Dlugo czasu spedzilam tez w wannie. To byla na prawde wielka ulga! Wyszlam z wanny majac juz 7 cm i wtedy w sumie przestalam panowac nad soba.. przy kazdym skurczu mialam silna ochote parcia, czasem nie potrafilam tego opanowac. Polozne chodziły za mna i darly sie, ze mam oddychac a nie przec. Ale jak tu oddychac kiedy masz wrazenie, ze jakas wielka kupa chce wyjsc na swiat? Meczylam sie z tym rozwarciem z godzine po czym postanowiłam skusic sie na znieczulenie. To bylo juz kolo 17.30.. po znieczuleniu skurcze nadal byly bolesne ale przynajmniej nie mialam ochoty przec. Nagle mialam taki humor zeby wszystkim dziekowac i byc wdzieczna. Zrobilam sie spokojniejsza i bardziej zaspana. Podali mi wiec kroplowke z oksytocyna bo skurcze jakby przestały nabierac na sile. W sumie po tej kroplowce to poszlo juz raz, dwa.. zanim sie obejrzalam polozna mowila, ze mamy juz pelne rozwarcie i zaraz bedziemy robic probe parcia. Przyjmowalam najrozniejsze pozycje, ale ostatecznie wyszla "klasyczna".. tak bylo nam wszystkim najlepiej. Ohh, jaki to byl bol! Jakby mnie ktos rozrywal od srodka, najgorzej jak juz mala miala widoczna glowke. Juz nie mialam sily przec choc widzialam juz mala. Lekarz troche mi pomogl naciskajac na brzuch. No i tak o to o 21.55 na swiat przyszla nasza Dominika! Wazy 3.484kg i ma 53 cm. Niestety dostala tylko 6 punktow, ponieważ wychodzac owinela sie pepowina i nalykala sie wod plodowych. Wyszla cala sina i ledwo co plakala. Polozyli mi ja tylko na sekundke na brzuchu i zaraz zabrali odsluzowac. No niestety malutka skonczyla w inkubatorze. Podaja jej tlen bo ciezko jej sie samej oddycha. Bardzo sie o nia boje, choc lekarze mowia ze wszystko jest w porzadku. Widzialam ja dzis rano. Lezy sobie taka biedna, malutka w tym inkubatorze, bez mamusi. Przykro mi strasznie, ze czekalam na nia tyle czasu a teraz kiedy juz jest po tej stronie brzucha to nadal jej nie mam. Mam jednak nadzieje, ze jeszcze w tym tygodniu pozwolą mi ja przytulic..
Wiadomość wyedytowana przez autora 1 listopada 2017, 17:14
Nadal jesteśmy w szpitalu. Misia leżała pod tlenem dobę. Lekarka powiedziała, że jest zdziwiona, że tak dobrze sobie poradziła. Ja zostałam przewieziona do niej na patologie noworodka. Jesteśmy już razem od czwartku jakie to cudowne uczucie bycie matką! Czuje się cudownie, że malutka jest już z nami, że mogę dotykać jej maleńkich stópek, rączek. Całować ją po tej włochatej główce *.* całkowicie zapomniałam o bólu związanym z porodem. Szwy już nie ciągną jak na początku. Oby wszystko szło w dobrym kierunku! Dzisiaj w nocy Dominika kończy antybiotyk, jeżeli wynik cpr wyjdzie dobry i zmiana w płucku zniknęła to może w środę wrócimy do domu. Oj, bardzo bym już chciała.. męczy mnie to leżenie tutaj.
Jest cudownie! Chyba stałam się calkiem inną osobą. Kocham życie! W końcu czuję się spełniona, nie mam w sobie tej pustki, która czułam aż do momentu urodzenia malutkiej.
Po 7 dniach wyszliśmy ze szpitala. Ona całkiem zdrowiutka, a ja pełna siły i motywacji do zajmowania się nią. Po tych dwóch tygodniach w domu mogę śmiało stwierdzić, że to co wszystkie mamy piszą jest prawdą.. wszystkie nieprzespane noce są nagradzane i zapomniane po jednym uśmiechu dziecka choć w sumie za bardzo nie mogę narzekać na wstawanie w nocy. "Ostatnie" karmienie mamy o 23, więc do tego czasu siedzę. Później mała wstaje o 2 i 5, więc nie jest tak najgorzej. Usypianie też nie zajmuje nam dużo czasu, więc mogę się pochwalić, że mam bardzo grzeczne dziecko! Chociaż zdarzają się noce kiedy mała budzi się co chwile i nie chce usnąć. Na szczęście jest to sporadyczne i dwa razy w nagrodę dostałam 6 godzinne odespanie w nocy.
No a poza tym to nie karmię piersią. Nie wiem czy tutaj też wcześniej się żaliłam ale wspomnę. Od kiedy tylko zobaczyłam dwie kreski na teście wiedziałam, że raczej nie dam rady. Moje sutki są tak wrażliwe, że czasem od noszenia zwykłego biustonosza są bardzo podraznione i bolące. W ciąży na samą myśl o karmieniu łzy stawały mi w ochach. Zaraz po porodzie mała była w inkubatorze, więc od początku mi utrudnlili bo karmili ją z butelki. Po 3 dniach jak przynieśli mi ją na sale to spróbowałam, żeby nie było że nawet nie zobaczyłam jakie to uczucie. Mleka nie miałam ale położne za wszelka cenę chciały abym przystawiała ją jak najczęściej aby pobudzić laktacje. Przystawiałam ją dwa dni. Za każdym razem płakałam z bólu. Mała poraniła mi brodawki już po drugim razie od przystawienia. Walczyłam, próbowałam i odstawiłam.. od początku wiedziałam, że to nie wypali. A tylko sobie pogorszyłam sytuacje.. po tych dwoch dniach oznajmiłam położonym i lekarzom, że nie będę karmić. No i nagle, niespodziewanie w nocy przyszedł taki nawał pokarmu, że laktator stał się moim najlepszym przyjacielem. Prawie całą noc przy nim siedziałam i odciagalam, oczywiście płacząc. Razem z mlekiem strumykiem leciała mi krew. Najgorsze uczucie na świecie! Nigdy więcej.. lekarze na szczęście zlitowali się nade mną i dali mi tabletki na wstrzymanie laktacji. Szkoda tylko, że biorę je już ponad 2 tygodnie a z piersi nadal leci i leci. Ehh, mam już tego dość. Każda nocna koszula jest cała w plamach. Źle się z tym czuję, że mam tyle mleka a mała dostaje modyfikowane. No ale niestety nie dałabym rady.. Codziennie przepraszam małą za to, zwłaszcza że miała nie najlepszy start. Urodziła się z wrodzonym zapaleniem płuc, częściowa zamartwicą i niewydolnością oddechową. Powinna dostawać to co najlepsze, a ja jej tego nie zapewniłam..
Witaj, doskonale wiem co czujesz, rozumiem cię w 100 %. Za każdym razem przed wizytą u lekarza bałam się, że usłyszę coś okropnego. Postaraj się uwierzyć że wszystko będzie dobrze, że po 12 tygodniu mija najgorsze. Trzymam kciuki :)
Ja na początku też byłam pełna obaw, do 13go tygodnia nie miałam żadnych badań i usg przez tutejszych lekarzy. Ale jak się okazało obawy były bezpodstawne- myślę, że i u Ciebie będzie wszystko dobrze. :) pamiętaj, że stresem możemy tylko zaszkodzić maleństwom ;) trzymam kciuki za Was!
Omatkokochano, czemu wmawiasz sobie, że dziecko nie żyje? Przecież to katorga :/ Ja rozumiem, że nie chcesz sobie robic złudnych nadziei, żeby się ewentualnie nie rozczarować...ale to chyba nie idzie w dobrą stronę. Kto inny ma uwierzyć w to Dziecko, jak nie Ty? Każda z nas ma milion wątpliwosci, sama nie raz wylam bo wydawalo mi się, ze coś jest nie tak. Nawet dzisiaj, w 36 tygodniu, obudziłam się i pierwsze co to złapałam się za brzuch żeby sprawdzić, czy Synek się rusza. Kochana, zrob to dla swojego Dziecka i bądz troche bardziej szczesliwa. Przeciez Maluch to czuje. I przede wszystkim, zmien tego durnego lekarza. Ty jestes Matka, Ty wiesz lepiej kiedy isc na IP a kiedy sobie odpuscic. Lepiej pojsc raz za duzo, niz raz za malo. Wysylam Ci mnostwo dobrej energii :)
A próbowałaś Melilax na zaparcia?Kiedy śstosowałam Eva-q, ale Melilax działa lepiej i łagodniej. Można w ciąży oba :) albo len mielony, można pić z mlekiem. Co do ruchów dziecka to ja widziałam je bardzo wcześnie, wystarczyło położyć się w wannie, rozluźnić a pępek zaczynał się zapadać i wybrzuszać, spróbuj, może u Ciebie też coś będzie widać w ten sposób, zanim poczujesz wyraźne ruchy