Na początku roku, a dokładnie 15 stycznia, postanowiliśmy, że chcemy zostać rodzicami. Już 11 lutego wiedzieliśmy, że się udało! Dwa tygodnie później podekscytowani udaliśmy się na pierwszą wizytę do lekarza specjalisty. Ginekolog potwierdził ciąże, dostaliśmy pierwsze zdjęcie usg! Postanowiliśmy jednak, że ciąża zostanie naszą tajemnicą do czasu aż nie usłyszymy bicia serca naszego Maleństwa. Kolejną wizytę miałam wyznaczoną na 9 marca. Miał to być dokładnie 9 tydzień ciąży. Kilka dni wcześniej(6 marca) trafiłam jednak na IP - przestraszyliśmy się, bo zaczęłam plamić i chcieliśmy sprawdzić, czy z Maleństwem wszystko jest ok. Wtedy to pierwszy raz usłyszeliśmy bicie serca naszej Kruszynki(drugi raz podczas wcześniej zaplanowanej wizyty, 9 marca). Uspokojeni wróciliśmy do domu a wieczorem poinformowaliśmy rodziców, że w październiku zostaną dziadkami. Radości nie było końca. Niestety nasze szczęście nie trwało długo. 11 marca ponownie trafiłam do szpitala. Podczas badania usłyszałam, że serce mojego Skarba przestało bić, że moje dziecko nie żyje. 12 marca poroniłam. "Poronienie samoistne całkowite"...
To były najgorsze chwile w moim życiu. Chciałam jednak wierzyć, że jeszcze będzie mi dane zostać mamą. 25 kwietnia dostałam pierwszą miesiączkę po poronieniu. Potem zaczęliśmy starania o nasz ziemski Skarb. I w taki oto sposób rozpoczął się drugi rozdział mojej historii. Historii Lutówki 2017!
Sama rozmowa przebiegła bardzo pomyślnie:) W sumie już od progu szefowa wiedziała z czym do niej zmierzam (po poronieniu uprzedziłam ją, że nie zaprzestaniemy prób, że teraz moim największym celem jest zostanie mamą). Po południu o mojej ciąży zostali poinformowani kolejni przełożeni. Śmiać mi się chciało, jak usłyszałam, że mam już zagwarantowane miejsce w żłobku i że będą mi szukać mieszkania bliżej pracy:D (obecnie dojeżdżam do pracy 70 min metrem, a znalezienie mieszkania w Monachium graniczy z cudem). Tak więc to był bardzo pozytywny dzień Zastrzyk energii na cały tydzień!
Wiadomość wyedytowana przez autora 17 czerwca 2016, 21:41
Lekarz przyjął mnie bardzo miło. Po krótkiej rozmowie zaprosił na fotel ginekologiczny i... ujrzałam nasze cudo:D Całe 3,5 mm szczęścia:) Akcja serca też już była widoczna:) Ciąża rozwija się prawidłowo, jednak jest ciut młodsza niż myślałam - z moich obliczeń wynikało 6t6d, a usg pokazało 6t1d. Przewidywany termin porodu to 13.02:). 8.07 mam kolejną wizytę. Lekarz powiedział, że wtedy jeszcze bardziej precyzyjnie będzie można ustalić wiek ciąży. Niestety w moim przypadku trzeba się opierać jedynie na wynikach z usg. Pierwszy dzień ostatniej miesiączki jest błędnym pomiarem przy moich 37dniowych cyklach. Ależ jestem szczęśliwą mamuśka:)
Na 8:30 byłam umówiona na badania do lekarza pracy. Miała to być czysta formalność - pobranie krwi, odebranie wyników za dzień lub dwa i powrót do pracy...Nie zakładałam żadnej innej opcji. Wszystko potoczyło się jednak trochę inaczej...
Pani dr poprosiła mnie o książeczkę szczepień. Około godzinę zajęło nam tłumaczenie chorób i uzupełnianie druków. W pewnym momencie dotarło do nas, że nie byłam szczepiona przeciwko śwince! W 2004 wprowadzono w Polsce pojedynczą szczepionkę przeciwko odrze, śwince i różyczce. Za moich czasów widocznie tak nie było, bo w książeczce znajduję się jedynie adnotacja o szczepieniu przeciwko odrze w 1990 i 1993 roku oraz różyczce w 2000. Poinformowałam lekarkę, że w dzieciństwie chorowałam na świnkę, ale po pierwsze nie mam tego odnotowanego na papierze, a po drugie są ludzie, którzy chorowali dwa razy w życiu. To wszystko składa się na to, że najprawdopodobniej dostanę Beschaftigungsverbot!!! Wprawdzie czekam jeszcze na dwa inne wyniki, ale już praktycznie sama świnka mnie dyskwalifikuje. Załamałam się. Nawet nie miałam kiedy pożegnać się z moimi dzieciakami. Usiadłam na krawężniku i zaczęłam ryczeć (płaczem tego nie nazwę). Mam siedzieć w domu ponad półtora roku? Nie pracując, nie mając kontaktu z ludźmi z pracy, dziećmi, językiem niemieckim? Jak będzie wyglądał mój powrót po tak długim czasie? Wszyscy wokół mówią, że dobrze się stało, że nie jedna chciałaby siedzieć spokojnie w domu i jeszcze dostawać za to pieniążki. Mama powtarza mi, że teraz najważniejsze jest dziecko, że jeszcze napracuję się w życiu. Ale mi jest tak ciężko...
Wiadomość wyedytowana przez autora 23 czerwca 2016, 22:02
W między czasie dostałam oficjalne pismo od lekarza medycyny pracy - zakaz pracy do końca ciąży. Już jakoś oswoiłam się z myślą, że prędko nie wrócę do moich dzieciaków i będę w domu a tum bum! Szefostwo z ratusza (dla mojego dobra) wpadło na pomysł przeniesienia mnie do biura, gdzieś do działu administracji. W przyszłym tygodniu powinnam znać więcej szczegółów. Z jednej strony niby fajnie - będę wśród ludzi, nie zapomnę języka, ale z drugiej jestem przerażona! Czy sobie poradzę? I przecież ja nie lubię takiej pracy! Chce do świetlicy!!!;(
Wczoraj widziałam się z szefową - miałam jej oddać klucze:( Ale było bardzo miło. Podobno na każdym kroku jej mnie brakuje;) I myślę, że mówiła to szczerze:).
Jutro kolejna wizyta u ginekologa (dziś badałam hormony tarczycy, ale na wyniki muszę czekać do poniedziałku). Mam nadzieję, że wszystko jest dobrze! Dzidzia powinna już mieć jakieś 1,5-2,0 cm:D Ciekawe czy potwierdzi się wyliczony ostatnio wiek ciąży - w dniu jutrzejszym 8+4:)Jeżeli ciąża rozwija się prawidłowo, a nie biorę innej opcji pod uwagę, to jutro napiszę moim dzieciakom wyjaśniający list. Już zaczyna im coś nie pasować - coś za długo jestem chora. Bystrzaki:D Szefowa zaproponowała mi, żebym napisała też krótką informację dla rodziców. W sumie powinni wiedzieć dlaczego tak z dnia na dzień znikłam. Tak więc z niecierpliwością i nadzieją czekam na jutro:)
PS- wszyscy się ze mnie śmieją, bo oglądam nasz Skarb, a raczej jego drugie zdjęcie, pod lupą I dopatrzyłam się pięknych usteczek, noska, jednego oczka (dzidzia leży na boku). Nikt mi nie wierzy, ale ja i tak widzę swoje:P A co!
PS- Od dwóch dni wydaję mi się, że mam większy brzuch. Chyba ciąża się uwidacznia:D Tzn. nieświadomi na pewno niczego jeszcze nie zauważą, ale ci co już wiedzą o ciąży też dostrzegają różnicę
Wiadomość wyedytowana przez autora 6 września 2016, 10:36
Newsy z życia ciężarnej - doskwierają mi zaparcia:( Jem suszone śliwki,piję rano wodę z miodem, zobaczymy jak to dalej będzie:( No i zgaga... rzadko, ale jednak. Paweł wczoraj kupił mi migdały. Młoda kopie już intensywnie:) Kocham:D Za 4 dni mamy wizytę u lekarza, to sobie ją pooglądam:) No i moja waga od dwóch dni dość intensywnie pnie się w górę. Dziś 54,9 gdzie zaczynałam z wagą 52,7:P Ale dwa kilo na połowę ciąży to chyba nie jest źle? Jeszcze:D
Ostatnio sporo się u nas działo. Udało nam się pojechać do Polski i zabrać wszystkie "drobiazgi" Auto pękało w szwach!!! Dokonaliśmy też najważniejszego zakupu - Gabrysia ma już wózek:) Bugaboo cameleon 3 z limitowanej edycji elements:)Nie byłabym sobą gdybym nie upolowała promocji:D Koszt takiego samego ze sklepu to 1159,00 Euro. My kupiliśmy nowy z drugiej ręki za 815,00 Euro. Jedyne co, to nie mamy na niego gwarancji, bo nie posiadamy rachunku. Ale mam nadzieję, że nie będzie nam potrzebna:). Póki co wszystko jeszcze czeka w kartonach, ale jakoś po świętach zajmę się ich rozpakowywaniem. Wtedy na bank poczuję, że zbliża się godzina 0:D.
Przygotowania przednarodzinowe nie ominęły też Pawła:) W zaszły weekend zaczął odmalowywać mieszkanie, w tym tygodniu powinien już skończyć
Czekamy też na odpowiednią pogodę na sesję brzuszkową. Chciałabym mieć parę zdjęć również jesienią, ale nie wiem czy się z tym nie spóźniliśmy. Na drzewach coraz mniej liści i wiecznie pada deszcz.
Od jakiegoś tygodnia robię własnoręcznie pamiętnik ciążowy i muszę przyznać, że jestem zadowolona z pierwszych efektów:)
Z mniej przyjemnych rzeczy - na ostatniej wizycie tj. 3.11 ścięłam się z moim ginekologiem:(. Zadałam mu pytanie o wagę Gabrysi, a on na mnie krzyknął! Że niecierpliwa jestem. Rozpłakałam się, miałam ochotę wyjść z gabinetu. Niby mnie przeprosił... Ale i tak straciłam do niego sympatię Ech...
Jeżeli chodzi o moje samopoczucie - ważę już/ dopiero 4 kg więcej niż przed ciążą, nadal miewam zgagę i zaparcia, mam większy apetyt, najbardziej smakują mi owoce. Aktualnie mam fazę na mandarynki:D Nie pogardzę też kiwi;) Zobaczymy co przyniosą kolejne dni:)
Poród ogólnie był ciężki. 15.02 (a więc dokładnie w dniu wyznaczonego terminu porodu) odeszły mi wody - zielone. Decyzja - jedziemy do kliniki. O 19 byliśmy już na miejscu i dostałam regularnych skurczy. Podpięto mnie pod ktg, zrobiono usg i ze względu na kolor wód, podjęto decyzję, że już zostaje na porodówce. Badanie ginekologiczne wykazało 1 cm rozwarcia. Bolało, ale jakoś znosiłam ten ból. O 22:45 błagałam jednak o znieczulenie (rozwarcie na 4 cm). Łącznie dostałam dwie dawki (jedna dawka działała około dwóch godzin). Było mi bardzo zimno, cała drżałam. Chciało mi się wymiotować. Od momentu kiedy dostałam znieczulenie cały czas byłam podpięta pod ktg i musiałam leżeć. Dostawałam też kroplówkę podnoszącą ciśnienie krwi. Potem, gdy skurcze osłabły, oksytocyne. W pewnym momencie tętno Gabrysi spadło do 70, a potem nagle skoczyło do 200 (norma to około 140). Paweł poszedł po lekarkę, która nas uspokoiła, że gdy dziecko się rusza, dochodzi do takich sytuacji. Incydent jednak się powtórzył - tętno wzrosło. Pobrano Małej z główki krew, by stwierdzić czy wytrzyma taki stres. Okazało się, że rozwarcie wynosi już 10 cm, Gabrysia jest źle ułożona, zestresowana, ja dostałam gorączki (38 stopni), wystąpiło ryzyko zakażenia i padła decyzja - rodzimy. Odpięto mi kroplówkę, położna naciskała mi na brzuch, ja parłam, a lekarka wyciągała Małą za pomocą vacum. W między czasie przyjechał mój lekarz, ale już inna lekarka kontynuowała odbieranie porodu. Wszystko trwało dosłownie chwilę. Nie dostałam Małej, Paweł nie miał okazji przeciąć pępowiny, od razu podano jej tlen, oczyszczono drogi oddechowe, podłączono pod monitoring. Gabrysia nie płakała, miała problemy z oddychaniem. W pierwszej minucie życia dostała 7, potem 8 i 9 pkt apgar. Już na porodówce poinformowano nas, że mała trafi pod obserwację do inkubatora. Poprosiłam, by na chwilę mi ją dali i tak leżała na mnie z 20 minut. W między czasie urodziłam łożysko, a pani dr mnie zszyła. Po kilku godzinach dowiedzieliśmy się, że stan Małej się nie poprawia i musi zostać przewieziona do innego szpitala na intensywną terapie. Przyjechała karetka, jednak wstrzymano się z decyzją o przeniesieniu. Wieczorem było już jednak pewne - wdało się zakażenie, dziecko musi dostać antybiotyk. I tak trafiłyśmy do Klinikum Grosshadern. Praktycznie półtora dnia, nie mieliśmy Malutkiej przy sobie. W tym czasie tylko raz dano mi ją do karmienia. Po nocy stan Gabrysi był już na tyle dobry, że w piątek o 8:30 rano dostałam ją do pokoju. I wtedy okazało się, że nie mam pojęcia o opiece nad nią, nikt mi nie pokazał co, gdzie i jak. Byłam sama (Paweł musiał iść do pracy) przerażona, płakałam razem z nią. W sobotę poczułam się już trochę pewniej i walczyłam o karmienie piersią (przez te półtora dnia Gabrysia nauczyła się jeść z butelki i poznała co to smoczek). Ze szpitala wypisano nas w niedzielę 19.02 o godzinie 19. W poniedziałek znowu byłyśmy same, bo Paweł musiał iść ostatni dzień do pracy, natomiast od wtorku uczyliśmy się siebie wzajemnie - we troje. Love.
rośnijcie zdrowo :)