X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki ciążowe Wiatr w oczy nie tylko biednemu
Dodaj do ulubionych
WSTĘP
Wiatr w oczy nie tylko biednemu
O mnie:
Moja ciąża:
Chciałabym być mamą:
Moje emocje:

2 lutego 2016, 19:28

Zdecydowałam się napisać o swoich przeżyciach, bo mnie tego typu historii opisanych w Internecie, dało wiele nadziei. Każda z nas to „inny przypadek” ale im więcej zbierzemy tego w przysłowiową kupę, to inne dusze szukające wsparcia, będą mogły choć trochę bazować na tych przykładach.
Moją przygodę o dziwo zacznę nie od początku ciąży ale długo, długo wcześniej. Gdy byłam małą dziewczynką, dzięki moim cudownym rodzicom uprawiałam wiele sporów. Począwszy od łyżwiarstwa figurowego przez balet, gimnastykę artystyczną, sporty zimowe takie jak narty i snowboard, taniec współczesny kończąc na tym, że studiowałam na Akademii Wychowania Fizycznego i zostałam instruktorką fitness. W tym czasie doznałam wielu kontuzji i nie raz byłam naświetlana promieniowaniem rentgenowskim. Było to nasilone do tego stopnia, że któryś z lekarzy powiedział, że mogę mieć w przyszłości problemy z zajściem w ciążę, ale wtedy mnie to nie interesowało. Byłam młoda i o dziecku w ogóle nie myślałam.
Opiszę jeszcze w dwóch zdaniach jedno zdarzenie, które też mogło mieć konsekwencje w dalszym życiu. W wieku gimnazjalnym (ok 13 lat) rozbiłam termometr rtęciowy i nikomu się nie przyznałam, bojąc się konsekwencji. Potem dowiedziałam się dopiero, że skutki tego zdarzenia mogą być dramatyczne.
Ogólnie patrząc na moje życie z perspektywy czasu, można by było do wielu sytuacji się przyczepić, ale mniejsza o to, bo nie chcę odchodzić od wątku.
Pewnego pięknego wieczoru, poznałam mężczyznę, który jak się naprawdę szybko okazało, został moim mężem a już naprawdę nie wiedzieć kiedy dowiedzieliśmy się że jestem w ciąży. Fakt faktem, prowadziłam obserwacje swojego ciała. Mierzyłam temperaturę, obserwowałam śluz, robiłam wykresy i trwało to osiem cykli. Dwa dni po terminie okresu, kiedy w nocy „coś” jakieś dziwne uczucie, nie dało mi spać, kupiłam test ciążowy i na nim uwidoczniły się bardzo wyraźne dwie kreski. Oczywiście pierwsze co to oznajmiłam mężowi, który niezmiernie się ucieszył, następnie umówiłam się do ginekologa na wizytę kontrolną. W tym czasie, naprawdę wszystko doprowadzało mnie do płaczu, nic mi nie szło i wszystko było źle a do tego wszystkiego byłam przeziębiona. 5 tydzień ciąży i nadeszła długo oczekiwana chwila- wizyta u ginekologa. Byłam sama. Na wizycie za dużo się nie dowiedziałam, oprócz tego, że widać pęcherzyk ciążowy, dla mnie to była dobra wiadomość. Śmiałam się, że sobie tej ciąży nie wyimaginowałam. Doktor powiedział, że i tak do potwierdzenia ciąży muszę przyjść za dwa tygodnie. Tak mijały beztrosko dni, aż przyszło do dnia kolejnej wizyty. 7 tydzień ciąży. Na wizycie znów byłam sama ze względu na porę a nie brak chęci mojego męża. Lekarz podczas badania się nie odzywał, skończył powiedział tylko :”że ciałko żółte nie dotarło do pęcherzyka i żebym sobie wyrzutów nie robiła, bo tak się zdarza”. Zamurowało mnie. Nie widziałam co mam ze sobą zrobić. Czułam się nagle tak jakby mnie wszyscy opuścili. Zapytałam tylko :”co teraz mam robić?” Na co doktor powiedział, że w przeciągu około dwóch tygodni powinnam dostać krwawienia i to będzie poronienie.
Wróciłam do domu. Całą drogę płakałam. Mąż do mnie zadzwonił i natychmiast zwolnił się z pracy. Gdy przyjechał i opowiedziałam mu o wszystkim, sam zaczął płakać.
Kilka dni później, obchodziliśmy rocznicę i mój mąż stwierdził, że dobrym pomysłem będzie wyjechanie gdzieś, gdzie jest ciepło, żeby odpocząć fizycznie i psychicznie po tym co nas spotkało. Wspólnie wybraliśmy Egipt i kilka dni później już w samolocie cieszyliśmy się z wypoczynku.
Każdego dnia tych cudownych wakacji, chociaż tego wcale nie chciałam, sprawdzałam czy na bieliźnie bądź podczas toalety nie doszło do krwawienia. Nic a nic. Stwierdziłam w pewnym momencie, że przyjechałam tu odpocząć i wyluzować i tak chce też zrobić. Zaczęłam więc cieszyć się urokami Egiptu w całej okazałości. Poprzez kąpiele słoneczne, wodne, pyszne jedzenie i drinki. I tu muszę zastopować tę wyliczankę. Raz tylko wzięłam drinka i tak jak szybko po niego szłam do baru tak szybko potem go zwróciłam. Oj bardzo mi nie podeszło! A to naprawdę dziwne, bo już nie raz próbowałam alkoholi tego świata i wyszyto było ok. Co do jedzenie, mnie osobiście wydawało się, że jem normalnie, ale mój mąż twierdził, że chyba jestem nie normalna łącząc owoce morza z naleśnikami i cytrusami. Tłumaczyłam sobie to tym, że w Polsce nie mam takiej możliwości, dlatego chcę jeść wszystko co dają. Dodatkowa od słońca zaczęły mi się robić dziwne przebarwienia, dlatego przestałam na nie wychodzić.
Urlop dobiegł końca. Wróciliśmy do kraju, gdzie przypomniałam sobie po co żeśmy z niego wyjechali. Przez kolejne dni po powrocie, dziwnie bolał mnie brzuch. Moja mama mówiła, że to przez zmianę klimatu, a ja wiedziałam, że mogą to być początki tragedii na którą czekam.
Postanowiłam iść do lekarza. Stety, niestety mój ginekolog nie miał wolnych miejsc. Zapisałam się do innego w całkiem innej przychodni. 8 tydzień ciąży. Pierwszy raz byłam u innego ginekologa. Nie dość, że dziwnie bolał mnie brzuch, tak jak na okres, to jeszcze całą swoją historię musiałam mu zacząć opowiadać, bo on przecież nic nie wiedział. Jak na złość ultrasonograf w tej przychodni się zepsuł i doktor nie mógł wykonać badania. Dał nam (tak Nam! Bo już z mężem byłam) skierowanie do szpitala na dokładne badanie, dokładnym aparatem. Byliśmy oboje bardzo zdenerwowani, więc od razu pojechaliśmy żeby wyjaśnić sprawę.
W szpitalu, bardzo miły lekarz przyjął nas niesamowicie czule. Oczywiście mężowy pozwolił wejść ze mną, żartując sobie że przecież sprawca zdarzenia musi być przy przesłuchaniu. Okazało się, że dzidzia jest i żyje. Dla mnie to już wystarczyło. Poleciały mi łzy, a mąż stał wryty jak słup i z niedowierzaniem pytał lekarza, wskazując na różne rzezy na obrazie USG :”a co to? A to? To serce?” Gdy emocje, te pierwsze opadły, spytaliśmy się jak to jest, że wcześniej nie było a już powinno być widać a teraz jest. Lekarz wzruszył ramionami i powiedział, że dzidzia rozwija się w swoim tępię i jest na etapie tygodnia później, niż wskazuje na to ostatnia miesiączka.
Uradowani wróciliśmy do domu. I tak cieszyliśmy się … nie za długo…
10 tydzień ciąży. Rutynowa wizyta u ginekologa z założeniem karty ciąży i wypisaniem skierowań na podstawowe badania. Dla sprawdzenia czy z maluszkiem wszystko ok, doktor zrobił USG. Badał mnie i badał. Ja się cieszyłam, bo widziałam serduszko, główkę itd. Pan doktor w pewnym momencie zatrzymał obraz i zaczął coś obliczać. Mierzył, obracał głowicę sprzętu, znów mierzył. Czułam, że coś jest nie tak. Nie mogąc znieść tej ciszy zapytałam wprost: „czy coś jest nie tak?”. Na co doktor powiedział, że niepokoi go duży obrzęk na karku, inaczej przezierność karkowa która wynosiła 2,6mm. Nic nie wiedziałam jeszcze w tedy na ten temat. Doktor tylko powiedział, że od razu wypisuje mi skierowanie na badania prenatalne i musze je zrobić, co bardzo podkreślał. Zapytał tylko ile mam lat i wyliczył standardowe ryzyko zespołu Downa dla mojego rocznika, które wynosiło 1: 1250
Wróciłam do domu. Pierwsze co, włączyłam internet- baza wiedzy. Dowiedziałam się o ryzyku związanym z zwiększeniem fałdu karkowego na tym etapie ciąży i znów piękne chwile stały się okresem grozy- moje ukochane dziecko może by obciążone wadą genetyczną.
Z niecierpliwością czekałam na następne badanie, które miało wyjaśnić, czy rzeczywiście obrzęk jest taki duży (tu podam normy: Normy NT obejmują ciąże od początku 11 tygodnia do końca 13 tygodnia ciąży:
Dla CRL=45mm (11 t. c.) mediana wynosi 1,2 mm, a 95 centyl 2,1 mm.
Dla CRL=84mm (14 t. c.) mediana wynosi 1,9 mm, a 95 centyl 2,7 mm. ) czy sprzęt, bądź ułożenie główki zaburzyły ten pomiar.
13 tydzień ciąży. Na USG doktor sprawdził najpierw wszystkie parametry i mówił po kolei:” tu jest dobrze, tu wszystko w porząsiu, tu bardzo dobrze” i zatrzymał się na tym nieszczęsnym fałdzie karkowym : „no tu to za dużo”. Przy CRL=55,9mm dzidzi miało NT=3mm. Dramat. Ryzyko urodzenia dziecka z zespołem Downa wzrosło do 1:417. Mój świat się zawalił. W głowie miałam tragiczne myśli: dlaczego ja? Co ja takiego zrobiłam? Co w życiu zrobiłam nie tak, że mnie to spotyka? Szukałam wydarzeń, które mogły mieć wpływ na różne choroby i doszłam do tego, że w żyiu miałam ich tak dużo, że w sumie nie dziwne, że spotyka to właśnie mnie.
Dostałam skierowanie na jeszcze jedno badanie innym aparatem i do tego testy PAPP-A, wolna Beta-hCG i rozmowa z genetykiem.
Rozmowa z Panią genetyk była straszna. Opowiadało o ryzyku i o dzieciach z różnych
Aberracjach chromosomowych jak zespół Edward’a albo zespół Patau’a. Na wyniki badań krwii czekać trzeba dwa tygodnie a na USG jeszcze gorzej … Brak kości nosowej a NT= 3,6mm przy CRL 61,3mm. Pan doktor powiedział, że na naszym miejscu zastanowił by się nad zabiegiem amniopunkcji(czyli badania inwazyjnego ), bo w tej chwili ryzyko zwiększone jest do 1:70.
Na decyzję mieliśmy dwa tygodnie. W tym czasie czas Świąt Bożonarodzeniowych gdzie chcieliśmy powiedzieć całej rodzinie o tym, że jestem w ciąży. Wszyscy, gdy tylko się dowiedzieli, ucieszyli się i co chwile pytali a jak dzidiza? Albo jak ja się czuje?. Ogólnie czułam się dobrze, ale jak miałam się cieszyć, gdy moje dziecko może być chore. Czy rodzina zaakceptuje je? Czy ono sobie poradzi w życiu? Czy my damy sobie z całą tą sytuacją radę? Czarny scenariusz w głowie a na twarzy sztuczny uśmiech, byle nikt się nie zorientował.
Zaraz po świętach zdecydowaliśmy się na zabieg, który nastąpił dwunastego stycznia w 16 tygodniu ciąży wraz z odbiorem wyników biochemicznych. Ryzyko znów wzrosło Trisomia 21 do 1:12, Trisomia 18 do 1:765 i Trisomia 13 do 1:4193. Sam zabieg nie jest bolesny. Śmiem twierdzić, że czasem bardziej mnie bolało pobieranie krwi niż wbijanie tej igły w brzuch. Przesympatyczny pan doktor i dwie pielęgniarki zrobili to w niecałe 10 minut. Pan zapytał jak świętowałam sylwestra, a ja zdążyłam powiedzieć tylko że byliśmy poza miastem w remizie na balu i było po zabiegu.
Nastąpiły trzy najgorsze tygodnie oczekiwania na wyniki. Z jednej strony wiadomo, że przecież nic się nie da zrobić ani w jedną ani w drugą stronę (bo o aborcji w ogóle nie było dla mnie mowy!). Tłumaczyłam sobie, że to nie jest egzamin na który się nie przygotowałam i też że jak wynik będzie zły to nie da się go poprawić. Tłumaczyłam sobie też to w jeszcze inny sposób, a mianowicie na doświadczeniu. Ustawiałam dwanaście kart (11 liczb i joker) i losowałam jedną. Ani razu nie trafiłam na jokera. Wiadomo chodziło o życie naszego maleństwa. Mąż przeżywał to na swój sposób. Ja wiedziałam, że się przejmuje ale nie dawał mi tego poznać, bo widział że ja ledwo radzę sobie z tą sytuacją. Żeby jakoś zająć głowę zaczęłam oglądać seriale. Dodatkowo, na szczęście miałam dużo problemów w pracy więc nie miałam za czasu rozmyślać co będzie jak….
Po trzech tygodniach oczekiwań. Telefon z poradni genetycznej, że wyniki są do odbioru jutro. 19 tydzień ciąży. Jechaliśmy z mężem do poradni jak na skazanie. Mąż miał boleści w brzuchu a ja nie mogłam nic mówić. Weszliśmy do przychodni. W poczekalni trzy kobiety w wieku około trzydzieści/czterdzieści lat i ja wyglądająca jak wypłosz z gimnazjum. Gdy weszliśmy do gabinetu, pani genetyk zapytała czy doktor dzwonił z wynikami. Bałam się najgorszego. Dlaczego miał dzwonić? Boże proszę, to dziecko nie jest niczemu winne, ukarz mnie a nie dzidzie! Pani wręczyła nam kartę z wynikami do podpisu a na niej: prawidłowy kariotyp żeński. Ja od razu się rozpłakałam, pocałowałam męża i płakałam. Mąż odetchną i poprosił panią żeby dała mi chwilę na uspokojenie. Reszty rozmowy z genetyczka nie pamiętam, bo już dla mnie nic więcej się nie liczyło. Julka jest zdrowa !
Szczęśliwi poszliśmy do doktora w tej samej przychodni na połówkowe badanie na którym wreszcie, pan doktor nie miał zastrzeżeń do zdrowia Juleczki.
Julcia urodziła sie 5tego lipca, dzień po planowanym terminie. Dostała 10pkt jest zdrowa, uśmiechnięta bez żadnej wady.

Wiadomość wyedytowana przez autora 28 lutego 2017, 09:23

26 lutego 2017, 13:25

Ciąża zakończona 26 lutego 2017