X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki Been there, done that
Dodaj do ulubionych
WSTĘP
Been there, done that
O mnie: 29 lat, bezdzietna, razem od 10 lat
Czas starania się o dziecko: start - listopad 2016 r.
Moja historia:
Moje emocje: niepewność, zwątpienie, żal, złość, smutek, rozczarowanie

16 grudnia 2016, 07:26

Nie wiem po co mi ten pamiętnik.
Nie napiszę tu nic odkrywczego - im częściej zaglądam na ovu, tym bardziej się w tym utwierdzam. Ta historia była napisana już setki razy przez takie jak ja, choć zupełnie inne.
Może będzie to przestrogą dla mnie, żeby nie nakręcać się w kolejnych cyklach. Ale czy ja jestem w stanie posłuchać kogokolwiek? Nawet siebie sprzed miesiąca? Pewnie nie.
Widzę swoją przyszłość (nie, nie jestem wróżką, jestem realistką) - kolejny miesiąc nadejdzie i znowu się zacznie:
1. długie oczekiwanie na zielone światło i dwie kreski na owuteście
2. smarowanie się dziwnymi specyfikami (rzekomo plemnikofriendly) i hop do łóżka
3. powtarzanie sobie, że nic takiego się nie stało, jeśli nie wyszło i że nie będę robić testów jak nakręcona wariatka
4. po tygodniu/10 dniach odezwie się chochlik w mojej głowie:
"chyba jesteś w ciąży, bo bolą cię cycki" (nieważne, że ostatnio urosły od ciągłego wsuwania)
"chyba jesteś w ciąży, bo brzuch ci urósł" (nieważne, że brzuch nie rośnie od samego zapłodnienia, a ty ostatnio ciągle wsuwałaś)
"chyba jesteś w ciąży, bo masz dreszcze" (nieważne, że zakręciłaś ogrzewanie, a w domu jest chłodno)
"chyba jesteś w ciąży, bo masz wyczulony węch i wszystko ci śmierdzi" (nieważne, że to normalne przed okresem)
"chyba jesteś w ciąży, bo kręci ci się w głowie" (nieważne, że za szybko wstałaś i zawsze wtedy ci się kręci w głowie)
"chyba jesteś w ciąży, bo nie masz apetytu",
"chyba jesteś w ciąży, bo masz apetyt"....
i tak w nieskończoność... w końcu jak zwykle nie wytrzymam, nasiuram do pojemnika, wkropię ile trzeba, cierpliwie odczekam iiiiiiiiii.......
zobaczę jedną kreskę.
Tak... no cóż...
Wiedziałam, że nie będzie łatwo, przygotowywałam się na to psychicznie od jakichś 4 lat - bo długo brałam tabletki antykoncepcyjne, bo zdarzyły się chwilowe wahnięcia hormonów, bo macica nie do końca taka jak trzeba, bo przecież to tak nie działa, że ktoś chce i ma. Powtarzałam to sobie, bo nie chciałam rozczarowań jak się od razu nie uda. I co? I NIC. Rozczarowanie jest takie samo.

24 stycznia 2017, 00:10

Cóż kolejny cykl był jakoś łatwiejszy pod względem doszukiwania wszelkich objawów ciążowych, wiedziałam już, że mija się to z celem, a robienie za wcześnie testu może przynieść smutek i rozdrażnienie na kolejne i to jeszcze przed okresem, a wtedy obrywa się mojemu mężuchowi, nasłucha się biedak... Doczekałam terminu miesiączki, temperatura nie spadła, zrobiłam test, rzuciłam okiem, nic nie dojrzałam. Spakowałam więc zestaw okresowy do torebki, patrzę za chwilę a tu druga kreska wylazła, więc czym prędzej do mężucha czy widzi to co ja. Widział. Poleciałam czym prędzej na betę, z niedowierzaniem oczywiście. Co za radość, nie zwątpiłam ani chwili, cycki bolały, ja ledwo mogłam wysiedzieć w pracy, co chwilę musiałam wstawać. Brzuch bolał, spać mogłam na okrągło. Beta nie powaliła, raptem 6,8, ale co tam. Dwa dni później rano temperatura spadła, trochę mnie to zdziwiło... Poleciałam siusiu, a tu coś jakby plamienie... Strach, przerażenie, wiedziałam że jest coś nie tak. Łzy same leciały chociaż nic nie było wiadomo do końca. Zrobiłam betę, bo minęło 48h, przy badaniu czułam jakbym była gdzieś obok. Plamienie w sumie w ciągu dnia ustało, więc ciągle miałam nadzieję, ale cycki przestały boleć, spać mi się tak nie chciało, więc szanse były marne. Obudziłam się w nocy o 4, poleciałam sprawdzić czy są wyniki, ale to już było bez znaczenia bo okres przyszedł. W sumie jakoś się tego spodziewałam, miałam wrażenie że jestem z tym pogodzona. Rano czytałam trochę na forum o poronieniu biochemicznym i przeżyciach dziewczyn, jakoś tego nie czułam, myślałam, że to przez to że trwało to tak krótko. Po 14 pojechałam do babci, brzuch napierdzielał, że nie dało się wysiedzieć. Wsiadłam do auta z powrotem i się posypałam. Jak łzy zaczęły lecieć to do końca dnia nie skończyły, jakby ktoś odkręcił jakiś kran. Może powinnam się cieszyć, bo przynajmniej jest nadzieja, że możemy spłodzić dzidziola, ale z drugiej strony została pustka i niepewność, że nawet jak się uda zrobić to czy uda się go donosić? Boję się tego ciągłego strachu, w zasadzie jak tu być spokojnym? Na każdym etapie można dzidzię stracić. Przeraża mnie to. Nie wiem co by było gdyby nie mój mąż. Ciągle powtarza, że będziemy przecież działać, ale moje serce rosło z radości jak mówił że NAS kocha i witał NAS przy drzwiach. Szczęście trwało krótko, ale było...