Z jednej strony, jak mam przebłyski racjonalizmu, to się z nią zgadzam. No ok, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Płacz dzieci przecież mnie denerwuje.
Ale z drugiej, skoro wszystkie wyniki są w normie, to dlaczego nam się nie udaje?
niektóre koleżanki za pierwszym podejściem zaszły. Najgorsze jest to, że nie wiem, jaka jest przyczyna. Nie wiem, z kim walczę.
Dziś drugi dzień cyklu, dlatego mam dół. Oczywiście miałam wszystkie objawy ciąży, choć ich nie wypatrywałam celowo, po prostu były. Ale przede wszystkim miałam głupią, naiwną nadzieję, jak co miesiąc. Ale okres, jak w zegarku... I jeszcze ten straszny ból, bez tabletek przeciwbólowych ani rusz. Jakby sam ból psychiczny był niewystarczający?
Miałam się już nie "kryzysować", no ale jakoś nie potrafię. Niby się nie nastawiam, ale mam nadzieję. Ale ona zawsze umiera...
boję się, że niedługo minie nam dwa lata starań i nic to nie zmieni. Magiczne dwa lata... Większość znajomych bez problemu zaszła w ciążę i urodziła zdrowe dzieci. Znam tylko dwie pary, które starały się dłużej - właśnie dwa lata - i w końcu im się udało. Magiczne dwa lata... Tylko, że oni mieli jakieś konkretne problemy, z którymi walczyli. My walczymy z wiatrakami, z losem, przeznaczeniem? nie wiem z kim, z czym. Nie ma przecież konkretnego powodu, dla którego się nie udaje.
Początkowo myślałam, że może trzeba cierpliwie poczekać, właśnie te dwa lata i wtedy się uda, skoro innym się udaje. Ale teraz coraz bardziej się boję, że te dwa lata miną, a u nas nic się nie zmieni... Bo gdyby miało się udać, to już by się udało.
Bałam się kiedyś, że jak już zdecydujemy się na dziecko, to nie będziemy mogli. Jak po roku się nie uda, to pójdziemy do kliniki. Ale bałam się tego. Później wiedziałam, że jak nie będzie wychodzić to podejdziemy do inseminacji. Bałam się, że one się nie udadzą, choć zawsze miałam nadzieję.
Pół roku temu mówiłam koleżance, że zamiast zbierać kasę na wymarzony urlop, powinnam zbierać raczej na in vitro, bo do niego dojdzie. Ona z kolei mówiła, spokojnie, jedźcie na urlop, wyluzujcie, uda się. Nie udało się.
Boję się tego, ale wiem, że tak będzie. A najbardziej się boję, że jak już dojdzie do tego in vitro to i tak się nie uda...
Straszne jest to samospełniające się proroctwo. Choć robię wszystko, by się nie spełniło, mam nadzieję, że jednak będzie inaczej, ale i tak moje obawy zawsze się potwierdzają.
Boję się... I co z tego?
Zadzwoniłam i umówiłam się na kolejną wizytę do lekarza. Niech mi powie, co i jak z tym kwalifikowaniem się do programu rządowego in vitro...
Mam nadzieję, że ten krok cokolwiek zmieni
Ostatnio dzwonił do mnie po inseminacji, która się nie udała, by obwieścić tą "cudowną" nowinę... na którą byłam przygotowana i go zapytałam wówczas co dalej? Powiedział, że możemy jeszcze raz spróbować z iui, a jak nie chcemy to in vitro. A ja powiedziałam, że chciałabym skorzystać z tego rządowego programu. To niech pani przyjedzie, porozmawiamy.
No więc wchodzę do gabinetu. Lekarz zagląda w komputer pewnie z moimi danymi i pyta, czy próbujemy jeszcze z inseminacją. Ja mówię, że chyba nie. A on "to co panią do mnie sprowadza?" No tak się nudzę w domu, więc przyjechałam. No ku...a, przecież jeżdżę do kliniki leczenia niepłodności, nie jestem w ciąży, to po co ja tam jeżdżę? żeby zwiedzać? CHCIAŁABYM ZAJŚĆ W CIĄŻĘ. Myślałam, że to oczywiste....
W końcu lekarz uświadomił mi, że w naszym przypadku, czyli w przypadku niezdiagnozowanej przyczyny niepowodzeń, czyli niepłodności idiopatycznej (chyba IDIOTYCZNEJ), musimy mieć dwa lata udokumentowanych starań (niby to wiedziałam, ale jakoś tak...), a my jeszcze tyle nie mamy, czyli musimy sobie poczekać. super. To co jeszcze możemy zrobić panie doktorze?
oczywiście, możemy przystąpić do in vitro komercyjnie, ale nie śpię na kasie, więc trzeba byłoby nieco odłożyć, co pewnie dałoby ten sam czas, co oczekiwanie na kwalifikacje do programu. Poza tym, nic nowego się nie nie dowiedziałam. Ta wizyta nic nadzwyczajnego nie wniosła w moje życie. Żadnej dodatkowej nadziei, światełka w tunelu. Wręcz przeciwnie, jeszcze jakoś bardziej mnie przygnębiła i za tą "przyjemność" zapłaciłam 120zł bo to wizyta ogólna.
No i co teraz?
wczoraj miałam chyba owulację, wyraźny ból jajnika. Nie robię już testów owulacyjnych, nie mierzę temp., nie znaczę niczego w kalendarzu, nie biorę kwasu foliowego. Ale mam jak zawsze klasyczne objawy śluz, ból, itp. Wszystko mam książkowo. Tylko książkowej ciąży nie. Poprzytulaliśmy się wczoraj. Co z tego wyniknie? Zapewne to co zawsze
choć mam nadzieję. Nadzieja umiera ostatnia. Ale zawsze umiera
Ostatnio dzwonił do mnie po inseminacji, która się nie udała, by obwieścić tą "cudowną" nowinę... na którą byłam przygotowana i go zapytałam wówczas co dalej? Powiedział, że możemy jeszcze raz spróbować z iui, a jak nie chcemy to in vitro. A ja powiedziałam, że chciałabym skorzystać z tego rządowego programu. To niech pani przyjedzie, porozmawiamy.
No więc wchodzę do gabinetu. Lekarz zagląda w komputer pewnie z moimi danymi i pyta, czy próbujemy jeszcze z inseminacją. Ja mówię, że chyba nie. A on "to co panią do mnie sprowadza?" No tak się nudzę w domu, więc przyjechałam. No ku...a, przecież jeżdżę do kliniki leczenia niepłodności, nie jestem w ciąży, to po co ja tam jeżdżę? żeby zwiedzać? CHCIAŁABYM ZAJŚĆ W CIĄŻĘ. Myślałam, że to oczywiste....
W końcu lekarz uświadomił mi, że w naszym przypadku, czyli w przypadku niezdiagnozowanej przyczyny niepowodzeń, czyli niepłodności idiopatycznej (chyba IDIOTYCZNEJ), musimy mieć dwa lata udokumentowanych starań (niby to wiedziałam, ale jakoś tak...), a my jeszcze tyle nie mamy, czyli musimy sobie poczekać. super. To co jeszcze możemy zrobić panie doktorze?
oczywiście, możemy przystąpić do in vitro komercyjnie, ale nie śpię na kasie, więc trzeba byłoby nieco odłożyć, co pewnie dałoby ten sam czas, co oczekiwanie na kwalifikacje do programu. Poza tym, nic nowego się nie nie dowiedziałam. Ta wizyta nic nadzwyczajnego nie wniosła w moje życie. Żadnej dodatkowej nadziei, światełka w tunelu. Wręcz przeciwnie, jeszcze jakoś bardziej mnie przygnębiła i za tą "przyjemność" zapłaciłam 120zł bo to wizyta ogólna.
No i co teraz?
wczoraj miałam chyba owulację, wyraźny ból jajnika. Nie robię już testów owulacyjnych, nie mierzę temp., nie znaczę niczego w kalendarzu, nie biorę kwasu foliowego. Ale mam jak zawsze klasyczne objawy śluz, ból, itp. Wszystko mam książkowo. Tylko książkowej ciąży nie. Poprzytulaliśmy się wczoraj. Co z tego wyniknie? Zapewne to co zawsze
choć mam nadzieję. Nadzieja umiera ostatnia. Ale zawsze umiera
Dlaczego my akurat musimy być w tych pozostałych procentach, którzy w ciążę nie zachodzą?
Tonący brzytwy się chwyta?
Moja świętej pamięci Babcia baaaaardzo dużo się modliła, za wszystkich z rodziny, szczególnie za mnie. Gdy coś mi się udawało - jakiś trudny egzamin, stypendia, pierwsza praca, cokolwiek dobrego mi się przytrafiło, zawsze do niej dzwoniłam, żeby się jej pochwalić, a ona tak bardzo się cieszyła. Wiedziała, że jak ja dzwonie, to tylko z dobrą nowiną.
Babcia zmarła rok temu w lutym, w walentynki.
Nadal mam ją w kontaktach w telefonie i jak wybieram kontakt "dom" to wyświetla się zdjęcie Babci i Dziadka. Nigdy tego nie zmienię.
Ostatnio w szufladzie przez przypadek znalazłam notatkę "zadzwonić do Babci". I ją zostawiłam w tej szufladzie na pamiątkę.
Babciu, przepraszam Cię, za to, że byłam czasami niemiła. Ale zawsze Cię kochałam, choć może tego nie mówiłam. Zawsze zostaniesz w moim sercu, jako moja kochana Babcia, która mnie wychowała i której tak dużo zawdzięczam. Dziękuję.
Sama tyle przeszłaś w życiu. Babciu pomóż mi się modlić i wytrwać. Bądź ze mną
Już ostatnio się uspokoiłam trochę myśląc sobie, spokojnie, jeszcze poczekamy, skoro muszą być dwa lata i na spokojnie będziemy próbowali się zakwalifikować. Ale wczoraj ktoś na forum napisał, że miał 6 lat udokumentowanych starań i nie został zakwalifikowany do programu. co wtedy? myślałam, że można próbować gdzie indziej, ale nie można.
To po prostu jakaś jedna wielka masakra jest. Jak żyć?
No k... niech by to sz... trafił! Niech mnie ten szlag trafi, będzie z głowy.
Czekałam na cud, no bo niby dlaczego miałabym nie mieć nadziei? Przecież wszystko jest w porządku, wszystko robimy, tak jak należy, więc dlaczego nie?
Ale skończyło się, jak zwykle.
Jak mam nie płakać?
Ja bym chciała zajść w ciążę, mieć gromadkę dzieci, a nie mogę i wcale nie zapowiada się, aby w tej materii miało się coś zmienić
Kiedy w końcu coś się zmieni w tek kwestii? Czy raczej powinnam się pogodzić z tym, że nigdy?
Koleżanka z pracy, której zwierzam się z moich problemów z zajściem w ciążę i która mnie podtrzymuje na duchu, prawdopodobnie jest w ciąży. Najlepsze (a raczej najgorsze) jest to, że jest po 40stce, ma hashimoto (nie wiem, jak to się pisze), problem z glukozą, problemy z tarczycą, nie ma męża tylko partnera na odległość (za granicą), całe życie unikała stabilizacji, zamążpójścia i nie chciała mieć dzieci, teraz w sumie też nie chce, ostatnio się nie zabezpieczali bo niby już było po owulacji, a wiadomo, że przyjemniej jest bez gumki. I prawdopodobnie jest w ciąży.
Ja mam 29 lat, mam męża, jestem w zupełności zdrowa, ostatnie badania hormonalne idealne, nie zabezpieczamy się drugi rok, robimy to przed, w trakcie i po owulacji i w każdym innym czasie, jak jest ochota. I ciąży nie ma.
Jak żyć?
Nie wiem, jak zniosę czas jej ciąży. Pracujemy w jednym pokoju. Będę patrzyć, jak spełnia się moje marzenie, tylko nie mi. Wiem, że brzmi to strasznie i egoistycznie, ale tak bardzo jej zazdroszczę...
Nastawiłam się już, że będziemy się chcieli kwalifikować do rządowego in vitro, a dziś się okazuje, że jednak nawet to nie wchodzi w grę.
Moje wyniki wszystkie są w normie, przez cały czas. a jak odebrałam wyniki męża to okazało się, że prawie 99% plemników ma uszkodzoną główkę. z takim wynikiem na żadne in vitro się nie kwalifikujemy. Jak robił pierwsze badania w 2013 roku to miał wynik w normie - 4 % prawidłowych (ledwo ale w normie) i było 78% plemników o nieprawidłowej budowie. Pytałam o to tych konowałów (bo inaczej ich nazwać w tym momencie nie mogę), ale każdy się podniecał tym, że mąż ma dużo nasienia. no i co z tego? przez cały 2014 rok żaden lekarz nie kazał robić badań bo patrzyli na ten pierwszy wynik i mówili, że nasienia jest dużo, czyli mnie prześwietlali wzdłuż i wszerz, faszerowali zupełnie niepotrzebnie.
ale może ta teratozoospermia to jest ta przyczyna, dla której nie udaje się od dwóch lat zajść w ciążę? Czy kiedykolwiek się uda?
Jestem załamana
Właśnie początkowo tak zakładałam, że do trzech razy sztuka, ale po tej drugiej iui doszliśmy do wniosku, że to bez sensu. Mąż robił rok temu we wrześniu badanie i wszystkie parametry były w normie. Więcej nie robił, bo żaden lekarz nie "kazał", a każdy się tylko podniecał tym, że tak dużo ma tego nasienia, że pewnie wyposzczony był przed badaniem itp. a takiej merytorycznej oceny czy komentarza to nie słyszałam, tylko, że "jeśli chodzi o męża, to nie ma co się martwić". No więc martwię się o siebie, choć też mam wszystko w normie. Przy iui mąż mówił, że już tyle nasienia nie oddawał co wtedy do badania, ale nie dostawałam żadnej inf. o parametrach, ale skoro iui były, tzn. że wyniki były ok