Myślami wyobrażałam sobie jak to będzie jak wrócimy do domu... Jak na syna zareaguje moja Missi( moja ukochana suczka rasy husky, nieodstepuje mnie na krok do dziś,byla obecna Jak przygotowywalismy pokój dla syna, leżała obok Jak skladaliamy łóżeczko by potem cały czas do niego zaglądać - wkładała nos miedzy szczebelki i zaglądała) ..z zadumy wyrwał mnie dźwięk otwieranych drzwi... Ale zamiast Pielęgniarki z moim dzieckiem przyszła Pani doktor i zaczęła pytać o przebieg ciąży, co wiem na temat wad plodu.. Co ja mogła wiedzieć ,tyle co w filmach sie widziało, ale film to film przecież takie rzeczy nie dzieją się zwykłym ,młodym, zdrowym... Zaczęła mówić, że podejrzewają u syna zespół Downa... Wtedy świat zatrzymał się w miejscu... Nie rozpłakałam się...Jedyne co powiedziałam to :
-moja siostra też miała skośne oczy jak się urodziła,a jest zdrowa...
Lekarka odwróciła się do wyjścia mijając pielęgniarkę która bez słowa rzucila mi na łóżko stos gazet wszystkie w tematyce trosomii... Rzuciłam okiem na okładkę jednej z nich potem wszystkie wylądowały na podłodze... Jak gdyby fakt, że ich nie przeczytam miałby coś zmienić..
Nie przywiezli mojego dziecka, ja musiałam iść do niego gdyż włożyli go do inkubatora...
Nie mogłam go wziąć na ręce,przytulic...
Lekarka która nagle pojawiła się obok zaproponowała, że przekaże mężowi wiadomość o synku chyba,ze nie chce żeby wiedział..
- sama mu powiem..
Byłam pewna, że mąż zrozumie, przytuli mnie, zapewni, że damy sobie radę... Tymczasem... Kiedy przeszedł z kwiatami, uśmiechnięty, nie byłam w stanie nadal się powstrzymywać, łzy same naplywaly do oczu i wydusilam wszystko co wiedxialam jednym tchem - chciałam by tylko on wiedział, Poki nie dostaniemy wyników badań- kiedy powiedziałam już wszystko, jedyne czego chciałam to by mnie przytulil -czulam.sie beznadziejnie,tak długo czekał na niego,wymyslal co będą razem robić, a tu wszystko się skończyło... Bo na tamtą chwilę lekarze byli pewni,ze syn nie będzie chodził,siedzial ,mówił... - tymczasem mąż wstał -ostatni raz widziałam wtedy ten błysk w jego oczach,ten który dawał mi pewność o jego uczuciu... - i bez słowa wyszedl... Myślałam,ze poszedł do gabinetu albo na korytarz.. Ale on wyszedl ze szpitala... Zostawil mnie samą w pustej sali,ze swoimi myślami i decyzjami... - uznano, że syn bedzie miał lepszą opiekę w większym mieście i musiałam podpisać zgodę na jego przewiezienie.. W międzyczasie pielęgniarka Jak gdyby nigdy nic podeszla i zapytała :
- chce pani jakoś ochrzcic dziecko? -w końcu nigdy nie wiadomo co może się po drodze stac...
Bylam pod wpływem leków uspokajajacych więc chyba tylko dlatego odpowiedziałam jednym słowem
- Maxim...
Następna też wcale lepsza nie była ze swoim stwiwrdzeniem
- jest pani młoda urodzi sobie pani inne dzieci ....
Aż w końcu widząc mój brak reakcji bo to co wtedy czułam pamiętam do dziś...
- pod Wrocławiem siostry JEst Osrodek dla takich dzieci prowadzą go.siostry zakonne proszę tam zadzwonić...
Tego było za wiele .. Popatrzyłam na tą kobietę i wypaliłam
- ma pani dzieci
- mam
- to dlaczego ich pani nie oddała? Pewnie są zdrowe i miałyby szanse adopcję,chorych nikt nie chce... Więc Jesli myśli PANi, że pozbawie MOJE dziecko jedynej szansy na w miare normalne życie to się pani myli, choćbym miała zostać sama za nic go nie Porzuce nie potrzebuje takiej pomocy więc proszę poszukać kogoś innego Kto skorzysta z takiej rady...
Odeszła... Na szczęście bo to było ostatnie czego potrzebowałam...
Nie pozwolili mi wziąć syna na ręce,przytulic, nakarmić, przez szybę powiedziałam że go kocham i, że będę zaraz u niego...
W międzyczasie wrócił mój mąż który poszedł wyżalić się moim rodzicom -bylam wściekła bo nie chciałam im nic mówić, ale na to było za późno.. - zapytałam tylko czy może prowadzić i zaczęłam się zbierać -od porodu minelo dokładnie 9godz. Ponoć nie należy wtedy wstawać i takie tam, a już napewno Nie ma opcji wyjść ze szpitala... Nie mialo to dla mnie znaczenia... Dwie lekarki próbowały do mnie przemowic, ale jedyne co Usłyszały
- nie ma opcji, że zostanę, Nawet sila mnie nie zatrzymacie, zreszta nie macie takiego prawa.. Wzięłam torbe i wyszłam.
Przez 2tygodnie dzień w dzień jeździliśmy do szpitala,po 160km w dwie strony bym mogła postać przy inkubatorze i potrzymać synka za rączkę... Tylko tyle...lub aż tyle...
Nocami nie mogłam spać.. Razem z Missi siedziałyśmy w pokoju synka, przy jego łóżeczku,ja płakałam ona piszczala i tak w kółko...
Od tamtych chwil minelo 10lat...Max chodzi, biega skacze,jest rozpieszczony do granic możliwości, ,ale nie mówi...porozumiewa się wskazując palcem... znajomi i rodzina męża zerwala z nami kontakt - bali się chyba ze ich potencjalne dzieci się zaraza od Maxa, Tak przynajmniej to wygląda.... - dla moich rodziców JEst całym światem ,kochają go ponad wszystko, mąż także,ale wiem że nigdy nie pogodził się z tym ,że Max taki JEst.. Na drugie dziecko długo nie byłam gotowa..
Wzięłam natomiast drugiego psa, chyba po części po to by mieć argument na pytanie o,, rodzenstwie,, dla Maxa....
Od ponad 10lat trzymam się z daleka od szpitali i lekarzy...
Nie moglam pozwolić sobie na żadne choroby, Maxim potrzebował mnie 24h na dobe...
Do dnia w którym nauczycielka syna nie zapytała,, czy nie myśleliśmy o drugim dziecku,, od razu zaprzeczyłam, ale analizując na chłodno w głowie pojawiła się myśl.. Co będzie jak nas zabraknie.. Max zostanie zupełnie sam... Zaczęłam dostrzegać wokół siebie wszystkie ciężarne, maz po powrocie z pracy zawsze opowiadal o tym jak mu minąl dzień.. I dopiero zwróciłam uwagę,ze opowiadając o swoich losach kolegów okazało się, że każdy z nich w tym roku zostanie ojcem... Tyle, że któryś raz z rzędu...
Pomyślałam ....
Czas nie oszczędza nikogo.. Młodsza nie będę.. Może rzeczywiście to ostatnia szansa...
Z mężem zawsze w,, tych,, kwestiach dogadywaliśmy sie wręcz idealnie wiec poprostu którejś nocy zapytalam ,,co powiedziałby na drugie dziecko,, to była cała rozmowa...
I tak jak poprzednio tak i tym razem w prezencie urodzinowym dostał pozytywny test ciążowy...
Chyba do końca sama nie wierzyłam, że tak szybko się uda w końcu inni starają się przez całe lata bo nie byłam do końca pewna czy jestem gotowa przechodzic przez to samo - nie mam innego porównania - ale na wątpliwości było chyba za późno, choć myślałam ,ze może test był wadliwy ... I, że będę miała czas to jeszcze przemyśleć...
Dlugo odwlekalam wizyte u lekarza.. Musiałam chyba oswoić się z sytuacją, zebrać w sobie i zacisnąć zęby..
Dotychczas byłam badana przez kobiety wiec na widok pana doktora chciałam odwrócić się i uciec..
Pan doktor okazał się jednak złotym człowiekiem długo ze mną rozmawiał,probowal uspokoić ...
Mimo wszystko ze wstydu nie umiałam na niego spojrzeć, badanie trwało chyba wieki, potwierdzil ciążę.. 10tydzien... Kiedy przestał mówić, wiedzialam, że coś jest nie tak... Przez łzy spojrzałam na niego kiedy wpatrywał sie w monitor... Wiedzialam....ze jest źle... Okazało się, że serduszko nie bije... Dostałam skierowanie do szpitala... Poronienie....
Przyjął mnie tam inny lekarz który nie.zasluguje na to by nazywać się człowiekiem, a co dopiero lekarzem...
To co mnie tam spotkało można porównać do horroru...
Nikt nie był w stanie mi pomóc, dostawałam ataków paniki na myśl wizyty u lekarza... Z tamtego szpitala uciekłam Jak po zabiegu odzyskałam przytomnosc...
Mija rok od tamtych chwil..
I to nieustanne uczucie beznadziejności... Jedno dziecko urodzilam chore,a drugiego nie umiałam donosic....
Czas oswoić się z brutalną prawdą z którą przyszło mi się dziś zmierzyć... Czas odpuścić i pogodzić się z tym,ze swoją drugą szansę zmarnowałam...
Ze względu na chorobę synka obiecałam sobie, że choćby nie wiem co nie zdecyduję się na dziecko mając 34lata ,a zachodząc w ciążę za miesiąc, poród wypadal by po.... Nie przezylabym drugi raz tego gdyby okazało się ,że jest chore..
Chcąc trafić w,, te,, dni robiłam dzien w dzień testy, byłam na dietach które ponoć sprzyjają poczęciu, jakieś ćwiczenia, starałam się unikać stresu itp....
Tylko zapomniałam o jednym... I dzis zostalam sprowadzona na ziemię...
Mój mąż niby to mówił ,że chcialby miec więcej dzieci.. Wydawało się, że trochę przemawia trochę zazdrość przez niego opowiadając jak to kolejni koledzy zostają ojcami... I byc moze tak było.. Byc może chciał mieć dziecko... Tylko jak się okazało nie ze mną...
Drobna sprzeczka sprawila,ze rozwinął mu się język i gdy poszlam do niego mówiąc,ze mamy ostatnią szansę dziś - głupia ja myślałam,ze to będzie dla niego motywacja - w odpowiedzi usłyszałam cos czego bym się nigdy nie spodziewała....cyt.,,ostatnia szanse ty masz,ale nie znaczy,ze ja,, na chwile mnie zamurowało,nie umknęło mu to oczywiście wiec dodal cyt.,, no co to, że ty nie będziesz mogła to nie znaczy, że młody nie będzie miał rodzeństwa,a ja więcej dzieci,, poczułam się jakbym dostała w twarz....
Mimowoli do oczu napłynęły mi łzy,a on najzwyczajniej w świecie odwrócił się i poszedl spać...
Nie wiem czy tylko ja odebrałam to w sposób, że dał mi do zrozumienia, że dziecko może i chce ,ale napewno nie ze mną...
Oszukiwał mnie przez tyle czasu, jakby specjalnie czekał na moment żeby pozbawić mnie nadziei..
Bardzo pomyliłam się w stosunku do niego....jest mi tak przykro, że chętnie nie wychodziłabym z łóżka...
Najtrudniej bedzie pogodzić się z tymi wszystkimi kobietami spacerujacymi z dziećmi, wózkami... Będącymi w ciąży... Trudno jest nie patrzec i ciągle komuś zazdrościc bo żeby był komplet moja siostra też zaszła w ciążę... Te wszystkie ciuszki, kocyki ,rozmowy, wiadomo, że się cieszy,ale ciężko mi się cieszyć jej szczęściem... Podła ze mnie siostra i mam z tego powodu wyrzuty sumienia...
Tak czy siak rozpisałam się ,a mialo byc krotko...
Nic tu już po mnie, moje starania właśnie się definitywnie zakończyły..choc nie w sposób w jaki miały...
Życzę Wam ze szczerego serca udanego początku i rozwiązania, trzymam za Was kciuki =**
Wiadomość wyedytowana przez autora 14 marca 2022, 22:58