Zapisz się i otrzymuj powiadomienia o
zniżkach, promocjach i najnowszych ciekawostkach ze świata! Jeśli interesują
Cię tematy związane z płodnością, ciążą, macierzyństwem - wysyłamy tylko
to, co sami chcielibyśmy otrzymać:)
O mnie: Co o mnie? Lat 33, narzeczony młodszy, jeden kot na stanie. Dużo pracuje, praca najlepsza ucieczka od myśli...
Od długiego czasu staramy się o dziecko i nie wychodzi. Przerobiliśmy badania od podstawowych, teraz weszliśmy już na wszystkie pozostałe. Jesteśmy po 3 transferach, niestety nieudanych. Do transferów mam już przepisywane wszystkie leki jakie się da bo konkretnej diagnozy brak.
Żałuję tylko, że tak późno zgłosiliśmy się do kliniki leczenia niepłodności. Zamiast słuchać lekarzy i próbować "bo przecież jesteśmy młodzi", trzeba było zacząć dawno diagnostykę.
Partner ma nasienie dobre. U mnie wyszły braki w kirach, mutacje PAI-1 i MTHFR, i ostatnio adenomioza i liczne zrosty...
Od immunolog: Accofil, Hydroxychloroquine, Acard, Encorton, Equoral i Heparyna. Chyba wszystko co możliwe. Od kliniki duża dawka progesteronu w różnych formach i Estrofem czasami Lenzetto. Cała szafka leków, aptekę można otworzyć ...
Przerobiłam już wielu lekarzy, z różnych specjalizacji, póki co nie znalazłam takiego, któremu ufam. Szukam, diagnozuje się na własną rękę i tak ucieka kolejny już rok....
Czas starania się o dziecko: Tyle, że już nie liczę
Moja historia: Moja historia to wzloty i upadki. Od miejsca pt. "Nie chce mieć nigdy dzieci", po "Bardzo pragnę dziecka". Teraz zaglądam do etapu "Jeśli kiedykolwiek się uda"... Czasami wydaje mi się, że dam radę, w życiu już nie to dźwignęłam. A ostatnio coraz częściej przychodzi moment braku sił...
Moje emocje: Rezygnacja, bezsilność i chyba brak wiary
Znowu zostałam sama. Czy się tego spodziewałam...no jasne, przecież ja nie umiem w relacje. Może to relacje nie umieją we mnie, już sama nie wiem. Często mam wrażenie, że to ja jestem dla wszystkich, tylko nikt dla mnie. A co jeśli jest odwrotnie, jeśli tak desperacko kogoś potrzebuje, że wszyscy przez to uciekają. Czują podskórnie, że coś jest ze mną nie tak. Już sama nie wiem.
A może wszystkiemu winne jest to moje rozchwianie emocjonalne, którego nie jestem w stanie okiełznać. Jednego dnia mam wrażenie, że jest dobrze, życie jest fajne i mogę góry przenosić. A drugiego zamykam się w swoim domu i mam dość wszystkiego. Dzisiaj jest ten drugi moment... Znowu siedzę zamknięta w swoich 4 ścianach bo mam dość, mam dość świata i ludzi dookoła. Pozamykałam nawet okna bo denerwuje mnie sam dźwięk toczonych rozmów...
I tak siedzę i analizuje co jest ze mną nie tak, w którym momencie zaczęłam, z jednej strony odpychać ludzi, a z drugiej tak desperacko chcieć znaleźć choć jedną osobę która by mnie zrozumiała. Która pod tą moją grubą zbroją zobaczyłaby wielki napis "HELP". Tak życie uzbroiło mnie w ten ciężki do sforsowania mur i sama nie potrafię przez niego przejść tak aby komuś zaufać... Jak zaczynam się przed kimś otwierać to zawsze później mam nóż w plecach a nie pomocną dłoń...
Sytuacja z niepłodnością wcale nie pomaga a tylko jeszcze bardziej dystansuje mnie do wszystkiego i wszystkich. Mam wrażenie, że nikt mnie nie rozumie, już nie mówiąc o tym, że nikt nie chce wysłuchać... tylko tyle i aż tyle.
Rzadko kiedy ktoś zapyta co u mnie, jak już zapyta, to po jednym zdaniu i tak nie słucha. Wszyscy wolą jak odpowiem, że jest wszystko dobrze i rozmowa odhaczona...
Dzisiaj znowu te demony wyszły z szafy i nie chcą do niej wrócić.
Czy kiedyś się poukłada? Czy kiedyś dojdę tam gdzie bym chciała?
Może jutro jak się obudzę, wstanie nowy dzień, będzie inaczej. Zapomnę o tym oczekiwaniu, oczekiwaniu, które nigdy się nie kończy, oczekiwaniu na wyniki, na badania, na nowy cykl, nowe pomysły...
Ale to jutro...
A dzisiaj... a dzisiaj zostanę ze swoim najlepszym przyjacielem "smutkiem", który zawsze czai się tuż za moimi plecami. Czasami na chwilę się chowa, niestety tylko na chwilę, później wypełza w całej okazałości, oplata mnie swoimi mackami i nie puszcza..
Dziś już nie puści...
Wiadomość wyedytowana przez autora 22 sierpnia, 19:17
Powoli zbliża się dzień 0. Dzień pójścia do szpitala. Powoli już pakuję potrzebne rzeczy i się boję. Przez cały czas towarzyszy mi cholerny strach. Wszyscy mi mówią, że to tylko laparoskopia czego tu się bać, szybko pójdziesz i wrócisz do domu. A ja nie dość, że panicznie boję się powtórki, gdzie raz byłam w szpitalu i skończyło się wypisaniem na własne życzenie w środku nocy... To jeszcze mam ten strach czy lekarz zrobi to co obiecał. Obiecał nie ruszać jajników, bo tam nie mam żadnych zrostów, wie też w jakiej jestem sytuacji. Ma mi tylko uwolnić macice aby potencjalny zarodek miał miejsce na rozwój. Przy obecnym układzie jest to ciężkie przez zrost. Uwolni mi też esicę i odbyt od zrostów i ma mi to poprawić komfort życia...ale ja się boję. Boję się jeszcze tego, a bardziej już czuje, że wchodzę w czas owulacji. Ostatnio moje cykle trwają po 20-21 dni...Lekarz niby zapewniał, że da jeszcze radę ale boje się, że odeśle mnie z kwitkiem i powie czekamy dalej...Straszne to jest, że przeraża mnie już samo czekanie. Tyle już czekałam na wyniki badań, czasami endometrium było uparte, zawsze tylko czekać i czekać. Już nie mam siły czekać... Jak mam w miarę sensowny plan czuje się lepiej. Czuję że po tej laparoskopi polecę zbadać Amh dla pewności.
Moja klinika mi nie zbada, czy oni jeszcze czymkolwiek się przejmują? Tylko stymulacja -transfer, i tak w kółko. Nie dość, że lekarka prowadząca dzień przed rezonansem wciskała mi przy badaniu, że żadnej adenomiozy nie mam i wydaje niepotrzebnie pieniądze na rezonans, to jeszcze miała focha, że śmiałam skonsultować się z innym lekarzem. Wiem, że ta klinika jest do dupy ale ciężko znaleźć jakąś teraz żeby się przenieść. A ze stymulacją czy transferem radzą sobie bo i tak wykonują mi w głównej klinice w innym mieście. Resztę już i tak zdiagnozowałam sama.
Co mnie jeszcze dzisiaj uderzyło... pytanie przyjaciółki czy przyjdę na jej 30 bo będzie jej koleżanka z mężem i niemowlakiem i czy mi nie będzie przykro. Miło z jednej strony, że myśli o mnie ale z drugiej nie chcę być przez niepłodność traktowana jak trędowata... Wystarczy, że niektóre osoby, którym się udało przejść na tą szczęśliwą stronę odcięły się ode mnie bo pewnie myślą, że nie umiem cieszyć się ich szczęściem. Pewnie jest w tym ziarno prawdy bo jednak jest to ukłucie zazdrości dlaczego nie ja...ale na litość boską przecież nie życzę nikomu źle, nigdy nie życzyłam i chcę żeby każdej się udało...
Wracając do meritum poczułam się jak trędowata chociaż pewnie przyjaciółka dba o mój komfort psychiczny. Sama nie wiem co jeszcze postanowie, jak się będę z tym czuła, jeszcze o ironio chłopczyk ma moje ulubione imię zarezerwowane dla chłopaka 😅
Wiem jedno, nie chcę być traktowana jak jakaś trędowata a ostatnio z każdej strony tak się czuję...
Wracam do pakowania torby i sprzątnięcia mieszkania na mój wyjazd. Jeszcze sporo rzeczy do pracy muszę przygotować. Wczoraj jak zwykle nie było czasu, trzeba było ratować świat w czerwonej pelerynie superwomen...
Wiadomość wyedytowana przez autora 24 sierpnia, 13:01
I już po laparoskopi. Już w domu, pełna nadziei, że to kolejny krok do przodu. Jutro czas wrócić do pracy. A dzisiaj, dzisiaj pierwszy raz w tej walce i chyba ogólnie w życiu, czas podziękować mojemu ciału. Przez cały czas byłam na nie wściekła, zła, obrażona, ba nawet specjalnie katowałam je do granic wytrzymałości. I co, i zawsze wytrzymywało. Dzisiaj jednak jest czas by docenić to, że jednak wygrałam jakiś szczęśliwy los na loterii, w postaci takiego ciała jakie mam. 3 dzień po zabiegu ja już jestem w pełni sił. Wszyscy się dziwią, czemu tak szybko wracam do pracy, a ja już nie mogę siedzieć w domu. Moje ciało zregenerowało się w ekspresowym tempie. Nie wiem może przez te lata katowania go pracą na kilku etatach, do tego siłownią, spaniem po kilka godzin dziennie tak je zahartowałam. Ja jednak dzisiaj wolę myśleć, że moje ciało jednak daje radę. Może droga do macierzyństwa jest trochę wydłużona ale resztę znosi dzielnie. Nie protestuje, nie narzeka tylko znosi moje kolejne ciosy.
A więc dzisiaj jedyne o czym chce myśleć to to, że moje ciało wymiata i postaram się częściej je nagradzać zamiast karać, częściej myśleć o nim dobrze, że jest odpowiednie takie jakie jest. Niech zostanie takie dalej a damy sobie radę ze wszystkimi przeciwnościami.
Dzisiaj chce zakończyć jedną walkę z pozytywną myślą, że się udało. Nie z myślą, że dużo jeszcze przede mną.
Tak dzisiaj jestem wdzięczna za siłę i wytrzymałość mojego ciała. Mimo, że ja zawodze, ono zawodzi mnie rzadko.
Wiadomość wyedytowana przez autora 30 sierpnia, 19:27
Myślę, że to co piszesz o swoim ciele, to bardzo ważny krok do akceptacji w tym procesie samej siebie. Bardzo często złościmy się, że nasze ciało nie działa, bo tu wpada torbiel, tu LUF, tu nie zachodzimy w ciążę. A nie widzimy tych właśnie pozytywnych momentów. Nie da się być dobrym we wszystkim... Ciało najwidoczniej też nie może być mocne w każdej dziedzinie jaka jest od niego wymagana. Szukanie pozytywów w drobnych rzeczach potrafi być uzdrawiające dla własnej równowagi i zdrowia.
Tydzień zleciał jak szalony. W pracy intensywny czas, wracam zawsze padnięta. Teraz już też funkcjonuje na oparach. Jednak 3 nocki z rzędu po 12 godzin dają mi w kość na starość. Kiedyś z nocki pobiegła bym do drugiej pracy a dzisiaj siedzę i mam pustkę w głowie, nie mogę zebrać myśli. No i tak na dobicie spada informacja z kliniki taka, że nie mam wyjścia i muszę ją zmienić. Z jednej strony od dawna nie było mi z nią po drodze ale z drugiej czas oczekiwania na wszystko mi się wydłuży. Uratowała mnie ta laparoskopia, bo gdyby nie ona miałabym już zamrożone zarodki i nici z przenosin. Ogólnie jak dostałam telefon z kliniki to myślałam, że sobie o mnie przypomnieli, ale jednak nie, nie dzwonili się dowiedzieć czemu nie rozpoczęłam stymulacji... dzwoniłam wszędzie, i tego się spodziewałam, że trafię na listę rezerwową i jak dobrze pójdzie stymulację zacznę od stycznia, do tego wyciszenie... także u mnie ławka rezerwowych chyba nigdy się nie skończy. Nie wiem czy ze zmęczenia, czy po prostu moja praca nad zmianą nastawienia do życia, czy sesje z psychologiem zaskutkowało tym, że przyjęłam to na chłodno. Stwierdziłam, że trudno, zadzwonię zapiszę się do innej kliniki i będę czekać. Może już tak bardzo nie wierzę w sukces, że mi wszystko jedno, bo i tak wiem, że się nie uda. Dlatego nie czuje złości, żalu, niczego nie czuje. Może trochę szkoda mi uciekającego czasu i to tyle. A może jednak czas poświęcić się znowu pracy na 200%, to umiem, to mi wychodzi, życie w ciągłym wirze pracy. Może jednak wszechświat mi pokazuje, że nie dla mnie jest macierzyństwo i robi wszystko, aby do tego nie dopuścić. Czas się chyba z tym pogodzić i dalej rzucić w wir pracy. Mama ma rację po co na siłę walczyć, jak nie wychodzi. Widocznie nie to w moim życiu jest pisane...
Wiadomość wyedytowana przez autora 5 września, 14:41
Treści zawarte w serwisie OvuFriend mają charakter informacyjno - edukacyjny, nie stanowią porady lekarskiej, nie są diagnozą lekarską i nie mogą zastępować zasięgania konsultacji medycznych oraz poddawania się badaniom bądź terapii, stosownie do stanu zdrowia i potrzeb kobiety.
Korzystając z witryny bez zmiany ustawień przeglądarki wyrażasz zgodę na użycie plików cookies. W każdej chwili możesz swobodnie zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich zapisywaniu.
Dowiedz się więcej.