A może wszystkiemu winne jest to moje rozchwianie emocjonalne, którego nie jestem w stanie okiełznać. Jednego dnia mam wrażenie, że jest dobrze, życie jest fajne i mogę góry przenosić. A drugiego zamykam się w swoim domu i mam dość wszystkiego. Dzisiaj jest ten drugi moment... Znowu siedzę zamknięta w swoich 4 ścianach bo mam dość, mam dość świata i ludzi dookoła. Pozamykałam nawet okna bo denerwuje mnie sam dźwięk toczonych rozmów...
I tak siedzę i analizuje co jest ze mną nie tak, w którym momencie zaczęłam, z jednej strony odpychać ludzi, a z drugiej tak desperacko chcieć znaleźć choć jedną osobę która by mnie zrozumiała. Która pod tą moją grubą zbroją zobaczyłaby wielki napis "HELP". Tak życie uzbroiło mnie w ten ciężki do sforsowania mur i sama nie potrafię przez niego przejść tak aby komuś zaufać... Jak zaczynam się przed kimś otwierać to zawsze później mam nóż w plecach a nie pomocną dłoń...
Sytuacja z niepłodnością wcale nie pomaga a tylko jeszcze bardziej dystansuje mnie do wszystkiego i wszystkich. Mam wrażenie, że nikt mnie nie rozumie, już nie mówiąc o tym, że nikt nie chce wysłuchać... tylko tyle i aż tyle.
Rzadko kiedy ktoś zapyta co u mnie, jak już zapyta, to po jednym zdaniu i tak nie słucha. Wszyscy wolą jak odpowiem, że jest wszystko dobrze i rozmowa odhaczona...
Dzisiaj znowu te demony wyszły z szafy i nie chcą do niej wrócić.
Czy kiedyś się poukłada? Czy kiedyś dojdę tam gdzie bym chciała?
Może jutro jak się obudzę, wstanie nowy dzień, będzie inaczej. Zapomnę o tym oczekiwaniu, oczekiwaniu, które nigdy się nie kończy, oczekiwaniu na wyniki, na badania, na nowy cykl, nowe pomysły...
Ale to jutro...
A dzisiaj... a dzisiaj zostanę ze swoim najlepszym przyjacielem "smutkiem", który zawsze czai się tuż za moimi plecami. Czasami na chwilę się chowa, niestety tylko na chwilę, później wypełza w całej okazałości, oplata mnie swoimi mackami i nie puszcza..
Dziś już nie puści...
Wiadomość wyedytowana przez autora 22 sierpnia, 19:17