To co mi najbardziej dolega w kwestii dziecka, to ciągłe wątpliwości.
Jestem szczęśliwa. Mam pracę, w której się spełniam. Mam męża, który jest najlepszym facetem jakiego znam. Pokonaliśmy razem poważne problemy zdrowotne (choć nie związane z płodnością), dotarliśmy się. Jesteśmy przyjaciółmi i jest nam dobrze.
Najbardziej lubiłam stan, że się dorabiamy zawodowo i finansowo i chcemy być odpowiedzialnymi rodzicami, którzy przyjmą nowe życie, gdy będą sami dojrzali i przygotowani.
Mąż czasem żartuje "co z ciebie za baba, to ty powinnaś nalegać, żebyśmy mieli dziecko, gdzie twój instynkt?".
A instynktu nie ma.
Nie wiem, może to praca i brak czasu. Może to wzorce z domu, gdzie mama powtarza (odkąd pamięam) jak to sobie życie zmarnowała poświęcając się dzieciom (a ma ich czworo) i domowi.
Może też trochę to, że ja całkiem dobrze wiem jak wygląda opieka nad małym dzieckiem, bo jestem najstarsza w rodzinie i wychowałam w zasadzie najmłdoszą siostrę, paru kuzynów, a w czasie studiów pracowałam jako opiekunka do dzieci. Oczywiście własne, to co innego niż czyjeś. Ale znam wiele matek (pomijając moją mamę, która jest naprawde nieszczęśliwa i sfrustrowana życiowo), które mówią nie tylko o blaskach, ale o cieniach macierzyństwa. Których się właśnie obawiam.
Może za dużo analizuję. Za bardzo chciałabym panować nad swoim życiem?
Zawsze byłam zdrowa jeśli chodzi o sprawy kobiece. W rodzinie wszystkie kobiety zachodziły, nosiły i rodziły dzieci bez komplikacji. Więc tym bardziej myślałam, że mogę czekać, bo ciąża nie powinna być problemem. Tyle, że mama, babcie i ciocie w moim wieku rodziły swoje ostatnie, a nie pierwsze dzieci
Ale jednak stress w pracy, częste podróże, niedosypianie, no i pewnie też już wiek... sprawiły, że zaczęły się problemy z wysoką prolaktyną. To tym bardziej skłoniło do myślenia, że nie ma już sensu dłużej zwlekać.
Tak więc wdrożyłam działania mające na celu uspokojenie gospodarki hormonalnej. I w tle tych wszystkich wątpliwości postanowiliśmy jednak, że to ostatni gwizdek i zaczynamy.
Oczywiście życie bywa przewrotne. Akurat gdy zaczęliśmy starania, mąż dostał półroczny staż zagraniczny .
Nasze pierwsze podejście było na wariackich papierach, tuż po powrocie z 2 miesięcznych prac terenowych, nie miałam chyba nawet owulacji. Drugie już lepiej. Oraganizm się uspokoił, więc owulacja była. Tyle, że musiałam już samolotem lecieć do męża... Niestety bilet kupiłam na termin ovu policzony według wcześniejszych cykli, ale w tym miesiącu akurat mi się skróciło o 2 dni. Więc wylądowałam u mojego nasieniodawcy akurat w dzien prawdopodobnej ovu Więc możliwe, że się parę godzin spóźniliśmy.
Jak pomyślę, że może ciąża blisko to mam mieszane uczucia. Ale znowusz świadomość, że mielibyśmy się starać np 3 lata też frustrująca...
No nic. Biologia zadecyduje.
Wiadomość wyedytowana przez autora 4 października 2015, 17:01
Biegunka na dzień dobry.
1 dzień do spodziewanej miesiączki.
Nie czuję się tak jak zwykle o tej porze cyklu.
To byłby numer jakby się tak od razu udało...
Ponieważ zawsze myślę na wyrost, to już się obawiam, że mojego mężula nie ma w domu i nie będzie przez najbliższe 4,5 miesiąca. Gdyby był, dziś mogłabym sobie pozwolić na bycie słabą kobietką. A tak muszę być silna.
Chyba nie mogę pisać tego pamiętnika. Bo rozstrząsanie emocji mi nie służy. Przynajmniej dziś
I się nie cieszę. Dlatego tym bardziej myślę, że jestem - bo sobie tego nie chcę wkręcać
Temperatura najwyższa w całym cyklu, a dziś termin @.
Brzuch boli, w ukł. trawiennym uczucie niestrawności. Od paru dni lekkie zawroty głowy. Chyba, że to taki zbieg okoliczności i jakaś grypa żołądkowa.
Im bardziej o tym myślę, tym bardziej się boję. Chyba nie jestem gotowa. Chyba myślałam, że minie co najmniej parę miesięcy zanim się uda. Że zdąrzę się zniecierpliwić, stęsknić, poczuć instyntk.
Do tego w nocy zadzwonił mąż. Miał rzut tej swojej dawnej choroby. Która się czasem odzywa, przy dużej dozie nerwów. Niestety kojarzę to z wieczorną rozmową o możliwej ciąży. Chyba udzieliły mu się moje wątpliwości
Tak więc on się biedny wił z bólu całą noc. A ja się zamartwiałam, że jeśli przyjdzie dziecko, to jemu może to częściej wracać. Bo będzie niedosypianie, kłopoty itd.
Z testem poczekam chyba do wieczora. Może @ jednak przyjdzie.
Nie pasuję do tego forum. Chyba nie ma tu pamiętnika, żeby któraś miała tyle wątpliwości. Tylko, ja w sumie niby chciałam. Pilnie wykresik sporządzany itd...
Ech...
Czuję się winna, że nie zachwouję się i nie czuje tak jak powinnam.
Wiadomość wyedytowana przez autora 8 października 2015, 09:34
Test negatywny i plamienie najwidoczniej przed @.
Chyba jednak grypa żołądkowa, czy jakaś niestrawność pokarmowa złożyła się z końcówką cyklu.
W związku z wynikiem testu poratuję się chociaż jakimś ibuprofenem, bo nadal nie czuję się wyśmienicie.
No i cóż. Po chwili strachu i niepwności chyba znowu poszukam tanich lotów do mojego męża i spróbujemy się wszczelić w owu...
Choć niestety latanie samolotami już mi czasem cykl przestawiało. No ale przynajmniej jest dodatkowy powód, żeby się zobaczyć z moim mężusiem. A momentami strasznie tęsknie. A te wieczory robią się coraz dłuższe i bardziej ponure.
Pozdrawiam wszytkie pewne i niepewne!
Wiadomość wyedytowana przez autora 9 października 2015, 09:17
Kontynuuję obserwacje i pomiary.
Popijam ziółka na płodność.
W weekend wizyty u rodziny i znajomych, akurat z maleńkimi dziećmi.
Pierwszy dzień słabo. Widzę to 1 miesięczne niemowlę i nie mogę się dopatrzeć w nim niczego magicznego. Rodzice niewyspani, ale zachwyceni, że maleństwo się uśmiecha i że takie ładne . Ja widzę marszczącą się małą istotkę. No cóż, na razie jeszcze raczej brzydką Zabawne jak instynkt i hormony wpływają na postrzeganie rzeczywistości
Drugi dzień już z moją 5 miesięczną chrześnicą. Jest słodziutka i komunikatywna. Jednak cały czas marudzi i popłakuje, bo chyba swędzą dziąsełka. Na zmianę noszą ją rodzice, dziadkowie i zaproszone ciotki. Ojciec dziecka zachwycony jaka córcia dzisiaj grzeczna. Chyba nie zauważa, że to dzięki symultanicznemu zabawianiu jej przez 7 osób . Mama małej chyba wychodzi z depresji poporodowej (korzysta z pomocy terapeuty).
Po weekendzie zostaję z myślą, że oba przykłady młodego rodzicielstwa z boku wyglądają na trudne, ale jednak rodzice sobie jakoś radzą i życia bez tych dzieci chyba już sobie nie wyobrażają
Wiadomość wyedytowana przez autora 11 października 2015, 22:43
Byłam u męża 5 dni. Żeby było ciekawiej, to tym razem pojechałam tam z zapaleniem ucha wewnętrznego. Płyn zebrał mi się w okolicach błędnika, więc miałam zawroty głowy... Co sprawiało, że odczuwałam dyskomfort, a do tego infekcja. Raczej średnie warunki do zdrowego zachodzenia w ciążę. Więc znowu przeciwności losu.
Ale spędziliśmy razem czas, mąż się trochę odstresował, bo na tym stażu ma jak w kołchozie
Więc tak czy siak, warto było lecieć.
Postanowiliśmy, że jednak dajemy sobie spokój z tym lataniem.
Po pierwsze dlatego, że nie stwarzamy dobrych warunków dla zachodzenia w ciążę, bo podróż to wyzwanie dla organizmu, a mąż nie jest w stanie się wyrwać, żeby przylecieć do mnie. Po drugie - kasa...
A po trzecie SMOG. Jesteśmy z Krakowa. Który jak wiadomo ma najgorsze powietrze w Polsce! I jest chyba na drugim miejscu w EU pod względem smogu!
Rodzenie dziecka w miesiącach jesiennych oznacza, że przez pierwsze pół roku życia maleństwa będzie oddychać tym przeklętym SMOGIEM... a gdybyśmy wystarali się w najbliższym czasie - to poród wypadłby właśnie jesienią/zimą.
Niestety mój organizm bardzo reaguje na czystość powietrza. Przez pół roku jestem okaz zdrowia. Zaczyna się zima - spadek formy (np. to zapalenie ucha ).
Ledwo wyszłam z samolotu - od razu ból głowy. Po paru godzinach ból gardła i zbierający się śluz w drogach oddechowych. Po 2 dniach wdychania trucizn odwiedziłam rodziców na wsi. Wystarczyły 4 godziny i nastąpiło cudowne ozdrowienie! Znika ból i śluz. Tak jest już od paru lat. Jeśli tylko jesienią lub zimą wyjadę z Krakowa, choć na parę dni - wraca forma! A jak tu jestem, to wiecznie ten śluz i osłabienie.
Ech. Co tu gadać!
Zaczynam nosić maskę przeciwsmogową! Nie chcę się już więcej truć! W ciąży to bym już jej pewnie nie zdejmowała wcale W mieszkaniu zamontowałam już filtr powietrza. Ale noworodkowi maski nie założę. A nie będę go trzymać pół roku w mieszkaniu, bo dziecko potrzebuje świeżego powietrza. A takiego mu zimą w Krakowie nie zapewnię.
Więc może lepiej planować ciążę na wiosnę, albo od razu zorganizować sobie wyjazd z dzieckiem do rodziny w Zachodniopomorskim
Wiem, że dla niektórych uchodzę za świra z tym powietrzem. Ale za dużo książek przeczytałam, żeby bagatelizować problem. Krakowskie dzieci mają istotnie niższą masę urodzeniową (a to zły predyktor późniejszej kondycji). Do tego dzieci z tego miasta 15% częściej chorują na astmę i alergie itd. itp. Dla lekarzy i naukowców jest oczywiste, że to przez smog. Dopuszczalne normy pyłów i niektórych trucizn są tutaj przekraczane nawet o 600 %!
Ale ustawa antysmogowa przeszła, więc może władze zaczną wymieniać ludziom piece, poprawią komunikację zbiorową, żeby ludzie z korków przesiedli się na autobusy/tramwaje. Może za parę lat będzie lepiej.
No i tyle.
Wg wykresu współżycie mieliśmy dobre, ale owulacja zaznaczona przerywaną linią. Więc pewnie coś się naknociło
Jeśli nie teraz, to za parę miesięcy...
Nie miałam ostatnio nawet czasu o tym myśleć, bo mam mnóstwo pracy. Niemal codziennie po godzinach, weekendy w laboratorium itd.
Ale oczywiście pomiary robię. I wracam do picia ziółek na płodność.
Wczoraj dowiedziałam się o ciąży kuzynki. Ma 36 lat, a starali się przez dwa.
Ukłócie zazdrości...
Kurcze, nie chciałabym starać się przez 2 lata
A na razie starania zawieszone do powrótu męża i zakończenia zimy. Więc nie pozostaje nic innego jak zadbać o swój organizm.
Od razu tutaj zazanczę, że ta poprawa funkcjonowania to z cała pewnością zasługa tych ziółek na płodność, z niepokalankiem mnisim. W każdym razie wraz z ich stosowaniem zauważyłam poprawę cery, no i praktycznie żadnego PMS, płaczliwości itp.
Niestety moja prolaktyna nadal za wysoka. Nie byłam z tym jeszcze u lekarza. W ogóle nie byłam u ginekologa od kiedy wreszcie się zdecydowaliśmy (=5 miesięcy), że zaczynamy. Żeby nie było. Regularnie się badam i u ginka byłam ciut przed i coś tam napomknęłam, że się zabierzemy lada chwila. Zleciła mi podstawowe badania. No i tylko ta prolaktyna mi wyskoczyła nieładna... Co trochę martwi, bo miałam być taka zdrowa. Każda kontrola ginekologiczna wychodziła podręcznikowo. No ale nigdy nikt mi hormonów nie badał, bo nie było wskazań. A w sumie jak sięgnę pamięcią to już od jakiegoś czasu prolaktyna mogła szaleć, bo miałam dość dokuczliwe PMS, bolące i nabrzmiałe piersi nieraz przez pół cyklu itd.
Z lekarzem czekam aż mężuś wróci. Jak już się testować, to oboje.
Ale ja, oboje, jesteśmy kurcze przeciwnikami szprycowania sie lekami i hormonami. Tyle lat udawało się nam zdrowie poprawiać bez ingerencji medycznej. Tak jest taniej. No i przede wszystkim bierzemy odpowiedzialność za siebie i swoje zdrowie. Lubimy brać za siebie odpowiedzialność. Co oczywiście wynika z tego, że z racji zawodu po prostu coś tam wiemy o funkcjonowaniu organizmu, fizjologii, biochemii itp. Ale oczywiście z medycyny też korzystamy, tzn skorzystamy, gdy coś będzie szwankować tak, że naturalnie się nie uda naprawić. Raz już mój M był na tamtym świecie przez parę minut, połamany i 2 tygodnie w śpiączce... Więc zawdzięczamy lekarzom jego drugie życie. Ale już jakość tego życia zawdzięczamy metodom naturalnym. M 4 lata chodził o kulach, ma/ miał dwie chroniczne (podobno) choroby, na które medycyna konwencjonalna rozkładała ręce. A my sobie poradziliśmy
No a moja prababcia była zielarką. Piła mikstury również na płodność. Urodziła 7 dzieci, w tym dwa razy bliźnięta (raz jednojajowe, a raz dwujajowe) . Taka historia
Dlatego jakoś wolę zioła od sztucznych tabletek.
Szpitale to przygnębiające miejsca. Wolałabym, aby wszystko zadziałało bez monitorowania, łykania, skanowania itp.
Z drugiej strony myślę, że ten moment już minął parę lat temu... W tym roku skończę 35...
No ale zoabczymy.
Dodam jeszcze, że w Święta wypadała akurat owu. Byłam u M w Belgii. On przez tą nieszczęsną robotę znowu nie mógł się wyrwać. Pomyślalam, że to znak, że tak wypadło. Że sobie prezent na Święta zrobimy. Ale od kilku dni wiem, że i to podejście nieudane.
Mężuś zaczyna być rozczarowany. Mówi, że tym razem czuł, że jest w formie
Chyba, nie bierze pod uwagę, że ma już starą babę i to ja powinnam być bardziej w formie.
Ale jakoś tak dziwnie, bo uśmiecham się na myśl, że się uda i na myśl, że się nie uda też... Chyba znowu wracam do tego stanu z tytułu pamiętnika. Jak test pokazał, że się nie udało, to zaraz sobie racjonalizowalam, że przyjdzie jeszcze czas. Że może to nie był ten moment. Że w końcu dbam o siebie i powinna biologia zadziałać. A jeśli dbałam za mało, to zaczynam bardziej (od ubiegłego tygodnia chodzę 2 x na jogę, zamiast 1x ).
Klinicznie naprawdę wydaje mi się, że hormony mnie nie tarmoszą i podoba mi się, że nie ma huśtawki emocjonalnej. Szkoda, że ten wynik z krwi tego nie pokazał
No i tyle. M wraca w lutym. Idziemy do lekarza. I od marca, a lepiej od kwietnia (bo nie chcę w grudniu rodzić, za duży smog) zaczynamy.
Wiadomość wyedytowana przez autora 16 stycznia 2016, 18:19
W kwestii życia w tym paskudnym mieście, to kolejny dobry znak!
Wczoraj przeszła uchwała antysmogowa! Za 3 lata nie będzie już tylu trucizn w powietrzu.
No, ale ze staraniem to już 3 lata nie będę czekać. Po prostu trzeba jakoś ograniczyć wdychanie krakowskiego powietrza w najgorszych miesiącach.
Anegdota w temacie.
koleżanka, która tez się stara, ale baaaardzo długo. Spróbowała już wszystkich metod, teraz wzięli się za NPR, jako ostatnia metoda, której jeszcze nie próbowali. No i ten nowy lekarz pyta, czy nie palą, albo nie palili z mężem papierosów, bo w tym jego podejściu dbanie o zdrowy tryb życia jest kluczowe, a papierosy bardzo obniżają płodność. Oczywiście koleżanka zaprzeczyła. A potem mi opowiada, a ja jej uświadamiam, że oddychając małopolskim powietrzem w zimie dostarcza organizmowi tyle trucizn co przy wypalaniu kilku papierochów na dzień... Biedna posmutniała. Ale niestety takie fakty.
Warto to uświadamiać, bo może kolejne miasta wezmą się za ten przeklęty smog i sporo ludzi uniknie różnych kłopotów zdrowotnych, będzie rodzić zdrowsze i silniejsze dzieci.
Wiadomość wyedytowana przez autora 16 stycznia 2016, 18:29
Starania były z przerwami. Ale w owulację wstrzelaliśmy się świadomie w sumie 3 razy. To 4-te podejście, które "zadziałało" nie było zamierzone, bo nie chcieliśmy rodzić w środku smogu i starania mieliśmy kontynuować od maja...
Serduszkowanie było 4 dni przed ovulacją. Więc Ovufriend oczywiście uznał ten czas współżycia za słaby Ciekawe, że mąż zrobił sobie miesiąc wcześniej seminogram, który pokazał tylko 2% plemników z prawidłową morfologią... (tetrazoospermia). Więc albo badanie niedokładne, albo te 2% starczyło, albo plemniczki zdążyły mu się podreperować w międzyczasie.
Czuję się paskudnie. Boli mnie brzuch, jajnik, czuję niestrawność, mam biegunki.
Na dniach idziemy do lekarza.
Ginekolog koło lutego przepisała Euthyrox, bo TSH 4.3. Ale na razie brałam tylko połowę zaleconej dawki. Nie chciałam calkowicie wyręczać tarczycy z pracy. Chciałam sprawdzić, czy może taka maleńka dawka jakoś pobudzi ją do roboty. Potem zbadać się i ewentualnie zwiększyć dawkę. Więc też jakoś dziwnie, że tyle hormonu starczyło. Niektórzy mówią, że 12.5 to raczej placebo, niż dawka terapeutyczna.
Jak życie układa własne scenariusze.
Nie wiem co będzie. Nie wiem, czy wszystko w porządku. Staram się być pogodzona.
Wiadomość wyedytowana przez autora 5 maja 2016, 17:25
Problemy jakie miałam to wysoka prolaktyna i wysokie TSH.
Mąż miał fatalną morfologię (2% prawidłowych plemników).
I tak:
od paru miesięcy piłam zioła BabyMamaMed. Zauważyłam po nich poprawę cery i może też na płodność zadziałały (?)
Od 1,5 miesiąca 12.5 mg Euthyroxu
Prolaktyną lekarka kazała się nie przejmować na razie.
Mąż raz zbadał nasienie. Moja rada w tej sprawie jest taka, jak ovufriend też daje. Warto powtorzyć badania 1-2 razy w odstępach czasu. Wyniki męża były bdb za wyjątkiem morfologii. Podobno na tę teratozoospermię ma wpływ wiele czynników stresogennych, leki, styl życia. I że może się to zmieniać z czasem. Dlatego ważne jest powtórzenie badań. Planowaliśmy powtórzyć na początku maja, żeby odczekac cały cykl 72 dni nowej spermatogenezy, ale wcześniej się okazało, że jednak plemniki dały radę
No i tyle.
Pozdrawiam
Wiadomość wyedytowana przez autora 5 maja 2016, 17:03