14 lutego. Data symboliczna.
To nie był czas planowany, raczej spontaniczny z nadzieją, że może Niebo i Ziemia obdarzą nas swoim Cudem.
Moje cykle obserwuję od paru lat. Uczyłam się siebie z wiedzą książkową, którą szkoła mnie nauczyła i z własnych pomyłek. Może trochę wstyd przyznać, ale nie wiedziałam, że musi dojść do tak wielu czynników sprzyjających. Jak delikatne jest to wszystko - życie na krawędzi cudu.
Tego cyklu owulację wyczułam na 11-13 dzień i to w tych dniach było najwięcej Miłości.
2 tygodnie wcale nie były pełne wyczekiwania, raczej głowę zaprzątałam sobie innymi rzeczami. Unikałam myślenia o nadziei.. w nadziei, że to nam właśnie pomoże.
Nie pomogło. Okres rozpoczął się plamieniem 24 dc i pełnym krwawieniem 28dc.
Cykl zamknięty.
Partner również to przeżył, może nawet bardziej niż ja.
Ma trudny nawyk żartowania o ciąży..
Jeśli mam jakieś objawy to od razu kwituje to "może jesteś w ciąży?".
Wiem, że tak dzieli się ze mną swoją nadzieją, więc akceptuję to.
Wiadomość wyedytowana przez autora 27 maja, 13:55
13 marca. Kolejny cykl.
Już bardziej planowany.
Okres przyszedł szybciej. Trzy dni intensywności, bólu i rozczarowania.
Byłam wściekła. Nie na kogoś. Na wszystko.
Na własne ciało, które przecież robi, co może.
Na własną psychikę, która nie potrafiła przyjąć kolejnego "nie tym razem".
Czułam, że nie mam kontroli.
Że coś pierwotnego, kobiecego, silniejszego ode mnie, prowadzi mnie w kierunku, który ja mogę tylko obserwować.
A potem... cisza.
Jak po burzy.
Pojawił się spokój i... motywacja.
Kolejny cykl, kolejne podejście. Więcej poczytałam. O hormonach, o staraniach innych ludzi, o badaniach.
Jednak 10 dc dostałam krwawień. I bólu, porównywalnego do miesiączkowego. I tak przez 3 dni aż poszłam zaniepokojona do ginekologa. Może to przez Miłość? Zbyt intensywnie? Na badaniu bez zmian. To efekt owulacji. Krwawienie owulacyjne, które czasem się zdarza. To było moje pierwsze w życiu, więc miałam prawo się zdziwić.
Z badania wynikało, że 13 dc byłam już po owulacji. Czas oczekiwania. Tutaj już oboje nie mogliśmy doczekać się momentu, w którym będę mogła zrobić test. Jednak w 24 dc przyszło plamienie. Partner mówił z nadzieją, że to może się przecież zdarzać nawet w ciąży, może implantacja..
A ja chciałam w to wierzyć.
Zamknęłam oczy, przyłożyłam dłonie do brzucha i szeptałam do środka: "Jeśli jesteś, zostań".
Cykl zakończył się 25 dnia.
Wiadomość wyedytowana przez autora 27 maja, 14:17
6 kwietnia
Ten cykl to już zupełnie inna bajka. To był czas badań. Czas poznawania siebie jeszcze głębiej, na nowym poziomie.
Do ginekologa chodziłam regularnie, co roku. Ale dopiero teraz – po zawirowaniach, przeprowadzkach i dojrzewaniu decyzji – trafiłam do tej, którą chcę nazwać swoją lekarką. Myślę, że jest profesjonalna i uważna. Dostałam zielone światło do starań o Cud. Powiedziała, że przez pół roku niech Natura robi swoje, a potem zobaczymy.
To potwierdzenie dodało mi sił. Moje cykle zawsze były w porządku. Czasem się wydłużały – ale to był stres. Nic więcej. Mimo drobnej sylwetki – nigdy nie zniknęła miesiączka. Moje ciało, choć delikatne, zawsze walczyło o równowagę.
Niska waga to efekt wybredności pokarmowej i choroby - metaplazji jelitowej. To taki stan, gdy komórki żołądka udają komórki jelit. Ciało samo szuka sposobu, by się bronić.
Ale nie jestem bierna. Jestem pod opieką gastroenterologa i dietetyka. Badania krwi robię regularnie. I – co zadziwiające – wyniki są prawie wzorowe. Jakby ciało mówiło: "Ja dam radę, tylko daj mi czas."
Jednak walczę. Walczę o każdy kilogram i nie jest to proste. Mało kto jest w stanie to zrozumieć. Mówią - jedz więcej to kg same przyjdą. To nieprawda, a właściwie nie jest to takie proste jak się wydaje.
W każdym razie, po wizycie u pani ginekolog, sama – z własnej potrzeby – postanowiłam zrobić kilka dodatkowych badań. Chciałam upewnić się, że wszystko gra, że nic mi nie umyka. Chciałam mieć poczucie, że robię, co mogę. I tak:
1. TSH: 1,96 µIU/ml
Norma: 0,27–4,2
Idealnie przy staraniach: 1,0–2,5. Mój wynik jest bardzo dobry. Dla kobiet planujących ciążę TSH najlepiej, by mieściło się poniżej 2,5. Tarczyca nie powinna stanowić przeszkody w zajściu w ciążę.
2. LH: 8,61 IU/l | FSH: 7,80 IU/l
LH i FSH powinny być podobne — ich stosunek <2:1
Mój stosunek LH:FSH wynosi ~1,1, co jest bardzo korzystne. To oznacza, że nie ma cech zespołu policystycznych jajników (PCOS) i gospodarka gonadotropinowa działa prawidłowo.
3. Estradiol (E2): 42,6 pg/ml
Norma w fazie folikularnej: 12–166.
Czyli wynik prawidłowy.
4. Prolaktyna: 22,9 ng/ml
Norma: 4–23 (zależnie od laboratorium, u mnie ponoć prawidłowa, ale myślę, że powinnam to monitorować)
5. DHEA-SO4: 192 µg/dl
Norma: ok. 65–380
DHEA to androgen nadnerczowy, a jego nadmiar może zakłócać cykl. Mój poziom jest spokojny.
6. Testosteron: 0,27 ng/ml
Norma: 0,1–0,6 Ja mam wartość w dolnym zakresie normy, co jest typowe dla kobiet. Brak cech hiperandrogenizmu.
7. SHBG: 62,10 nmol/l
Norma: 18–114 U mnie prawidłowy, może być lekko podwyższony przy niższej masie ciała lub przy niskim poziomie testosteronu co u mnie widać. Nie stanowi problemu.
8. Kortyzol: 14,1 µg/dl
Norma poranna: 5–25
Prawidłowy.
9. Insulina: 4,4 µIU/ml
Norma na czczo: 2,6–24,9
Wynik bardzo dobry. Nie ma cech insulinooporności.
10. Witamina D3: 27,3 ng/ml
Optymalnie przy staraniach: >30 ng/ml
U mnie wynik jest suboptymalny. Niski poziom witaminy D może wpływać na jakość owulacji, dojrzewanie endometrium i implantację zarodka.
11. Witamina B12: 275 pg/ml
Norma: 200–900 (ale >400 uznaje się za bardziej korzystne)
Mój wynik był dobry jeśli chodzi o normy laboratoryjne, ale powinnam rozważyć suplementację. B12 jest ważna dla podziałów komórkowych, owulacji i wczesnego rozwoju zarodka.
Zaczęłam suplementację.
Te badania... Tak naprawdę chciałam poczuć, że mam wpływ. Choć odrobinkę.
Bo czasem to właśnie daje siłę – ta drobna, osobista decyzja, że zrobię coś więcej.
To był cykl wiedzy. Odwagi, by zmierzyć się z faktami. I czułości – wobec siebie samej.
Zaczynam rozumieć, że czasem „staranie się” nie polega tylko na odliczaniu dni. Czasem polega na przytuleniu siebie, na spojrzeniu swojemu ciału w oczy i powiedzeniu mu: „Dziękuję, że się starasz. Ja też się staram.”
Wiadomość wyedytowana przez autora 27 maja, 21:18
1 maja.
To miał być wyjątkowy moment.
Taki, który się wyczekuje, do którego się przygotowuje. Ale ja... zaprzepaściłam go.
Tak to wtedy czułam.
Bo choć ciało było gotowe, serce gdzieś się pogubiło w nerwach i kłótniach.
Za dużo emocji, za mało czułości.
A jednak - nie chcąc zmarnować cyklu - 10 maja sięgnęłam po testy owulacyjne.
12 maja - pik.
Bez namysłu, bez głębszej bliskości, bez radości. Tylko próba.
Jedna.
Czasem to wystarcza. Ale nie wtedy, gdy brakuje miłości.
Ten cykl był mechaniczny. Pusty.
Nie wiem, czy można to nazwać „staranie się”.
Raczej.. obowiązek.
Potem przyszedł tydzień nocnych zmian.
Starałam się dbać o siebie. Żadnych gorących kąpieli, minimum wysiłku.
W głowie kołatało: „A może…?”
Cztery dni po owulacji – plamienie.
Zaniepokoiło mnie, ale też dało cień nadziei. Implantacja?
Później – osłabienie, biegunka, brak energii.
A potem – nic.
Żadnych objawów PMS. Żadnych plamień. Za to.. mdłości.
Czułam, że może tym razem. Że może mimo wszystko.
24 maja – zwykle wtedy zaczynało się plamienie i PMS rosło w siłę.
A tu… cisza.
Czekałam, z testem w dłoni.
Biało.
Serce zamarło. Ale jeszcze nie wszystko było przesądzone.
25, 26 maja – brązowe plamienia, bóle podbrzusza. Typowe dla okresu, ale też… typowe dla ciąży.
Czytałam, analizowałam, porównywałam. Nadzieja gasła i zapalała się co godzinę.
27 rano – kolejny test.
Zobaczyłam cień kreski, chyba każda z Nas przechodzi coś takiego, że bardzo usilnie chce to zobaczyć i to widzi.
Zabiło mi serce.
Może jednak…?
A potem, 3h później – fala.
Krew, która zmyła wszystko.
Nadzieję. Emocje. Tę iluzję.
I zostawiła tylko znajomą pustkę, którą zna każda kobieta, która czeka na „tak”.
Wiadomość wyedytowana przez autora 27 maja, 21:09
Pracuję na trzy zmiany. On - na jedną. Zawsze się widzimy, choćby na dziesięć minut.
Czeka na mnie nocą, chociaż dobrze wiem, że powinien spać. Mówię mu, że to nieodpowiedzialne, że się zamęczy. Ale on tylko się uśmiecha i mówi, że przecież nigdy nie wiadomo, kiedy może być ostatni raz.
Czułość bywa cichym bohaterem.
Ale taki styl życia nie sprzyja staraniom o Cud.
Bywam zmęczona. Moje ciało tęskni za spokojem bardziej niż za czułością.
Coraz częściej bliskość przestaje przynosić radość – a zaczyna przynosić presję.
I chociaż wiem, że to nie jego wina, zaczynam zamykać się w sobie.
W pewnym momencie zaczęłam myśleć, że coś jest ze mną nie tak.
Że może nie potrafię, nie umiem, nie jestem wystarczająco kobieca.
Że wszystko się we mnie psuje, że zamiast miłości jest tylko napięcie.
W domu byłam nerwowa.
Dużo krzyczałam. I często było mi smutno – tak zwyczajnie, głęboko, bezgłośnie.
Smutno, bo ja.
I smutno, bo widziałam, że ranię Jego. Że moje zmęczenie staje się dla niego zagadką. Że mój smutek staje się murem, przez który nie potrafi przejść.
Zaczęłam gubić siebie.
Zamiast zbliżenia - dystans.
Zamiast nadziei - pustka.
Zamiast radości z bycia razem - niepokój, że coś we mnie zgasło.
Nie wiem, kiedy to minie.
Ale wiem, że muszę znów odnaleźć siebie - nie tylko jako kobietę, która się stara, ale jako kobietę, która czuje.
Bo czasem starania to nie tylko wykresy i daty.
Czasem to cicha walka o to, by znów poczuć miłość - nie jako zadanie, ale jako dar.