Nie umiałam się doczekać kwietnia, planowałam jak powiem rodzicom w pracy, cieszyłam się i snułam plany na pszyszłość. W końcu przyszedł marzec, jakis tydzień przed planowana miesiączką szczepienia w pracy. Na osobności powiedziałam lekarzowi, że mogę być w ciąży i stwierdził, że nie może mnie szczepić - wszyscy się dziwili, czemu nie byłam szczepiona, przecież nie mówiłam, że jestem chora. No i niestety potem przyszedł okres, jasne ze było rozczarowanie, ale przecież nie musiało się udać od razu...
I tak się zaczęły comiesięczne starania... w końcu w sierpniu wyjechaliśmy na urlop - podróż po Niemczech. Oczywiście tam dostałam okres. Jakieś 2 dni później rozmawiałam z Tatą przez telefon i przekazał mi radosną nowinę - moja bratowa jest w ciąży, ucieszyłam się, ale nie tak jak chciałam, nie tak jak się ucieszyłam jak miał sie urodziś mój chrześniak, który kończy własnie 3 lata. Szybko skończyłam rozmowę z Tatą i sie popłakałam, przecież my sie już staramy od marca i nic a ona jest nagle w ciąży... To nie fair. Ale jakoś doszłam do siebie.
Miesiąc później, oczywiście kolejny okres... Po jakis 3 dniach mąż rozmawia ze swoją siostrą co miała sie pobrać za 1,5 miesiąca i oczywiście ona tez jest w ciąży. Przepłakałam 2 dni - ona nawet nie planowała tego dziecka, wpadła, przeciez oni jeszcze przed ślubem - nie chcieli jeszcze, to my pragniemy naszego słoneczka. W tym wypadku nie było ani troche radości z przyszłego powiększenia radości - to powinniśmy być my.
Wiadomość wyedytowana przez autora 24 listopada 2015, 11:22
A i przy okazji, a propo sprawiedliwości zycia. znajomy rodziców - 56 lat, ma trójke dzieci - 28 lat, 3 lata i 2 lata i co jego zona jest w ciąży. A ja 26 lat i jestem całkowicie nie w ciąży.
Może to wszystko co pisze jest depresyjne i niezbyt dobrze świadczące o mnie- wiem. Często myślę jaką ja jestm złą osobą że się nie ciesze z dziecka szwagierki i mam niesamowite wyrzuty sumienia. Ale to co napisąłam jest prawdziwe. Może ktoś uzna że jestm bardzo zlą osoba i niezasługuję na dziecko i może ma racje, sama wiem, że osoba dobra cieszyłaby sie szczęściem wszystkich wokół a nie widziała w tym swoje neiszczęście....
Dziś dodatkowo jestem w bardzo depresyjnym nastroju...
W najbliższą środę idę do lekarza. Mam nadzieję że uda mi się wydębić wszystkie potrzebne badania i od razu w czwartek pójdę. Jeszcze tylko nie wiem jak mu powiedzieć- daj Pan skierowanie na to, to i to.
Bratowa ma termin na 2.03 - obiecałam sobie że zrobię wszystko żeby się cieszyć. Powoli zamawiam prezent -> album dziecka, z bratem mieliśmy takie albumy i super pamiątka, bardzo miło sie do tego zagląda. Oprócz tego myślę albo o jakiejś fajniejszej grzechotcce, macie, karuzeli do łóżeczka lub pałąku do wózka. Zamówię od razu 2 razy, żeby na 6.04(termin szwagierki) mieć
Widzę, że mąż już też jest bardzo załamany. Myślę, że wpływają na to dwie sprawy - po pierwsze bardzo chce miec ze mna dziecko, po drugie widzi, że ze mna nie jest najlepiej.
Juz się nie mogę doczekac wizyty u lekarza - choc oczywiście się boję. Wczoraj przygotowywałam kalendarzyki z wykresami. Wyszło mi że jak mierze temp od marca 2013 tak 3 cykle miałam bezowulacyjne(lub 2 - bo nie wiem czy jeden czykl policzyc jak 2 czy jak jeden, po 20 dniach nagle dostałam 2 dniowego okresu i to słabego, a potem dalej okres przez 2 tygodnie) i jeden cykl co sama nie wiem jaki był. Mogę zaobserwowac że na poczatku staran cyjkle były ksiązkowe, niska temp. ok.36,3 a potem skok i ok 36,6. teraz skacze strasznie temperatura, ale i tak jest zawsze jakiś skok który sie utrzymuje. Ciekawe czy to stres tak wpływa. Gdyby nie to że z racji że bratowa idzie na macierzyńskie i musze ją trochę w pracy zastąpić, czyli nie mam czasu, wczesniej miałam go mało, a teraz juz prawie wcale, to chyba bym się na jogę zdecydowała- podobno ma bardzo dobre działanie relaksujące.
Plusy na miesiączkę która dostałam, wiem ze idiotyczne, ale sa jakiekolwiek
- chcemy się z mężem wybudować, a dziecko to wiadomo koszty, więc im póxneij będzie tym szybciej się wybudujemy
- im później zajdę w ciąże (max jeszcze pól roku starań) tym większa szansa ze dostane od brata cały osprzęt dziecięcy
- mam dobra figure którą na pewno ciąża by ciut zepsuła
- nie mam żadnych ograniczeń, że musze na kogos zważac poza mężem, chodzi mi o głupie domowe spray takie jak obiad, co robię, kiedy sprzątam
- jak nie zajdę w ciąże do sierpnia to jedziemy na wakacje do gruzji, a jak zajdę to im później tym większa szanse że pojedziemy pod namioty zwiedzać litwa, łotwa i estonia
- planowaliśmy z rodzicami rafting na wiosnę i jak nie będę w ciązy to pojadę
- może kolejny raz przejdę orlą perć jak nie będę w ciąży
Jak by nie patrzeć same plusy..., nie wiem po co w ogóle się staramy . I od razu wynajdując plusy poprawiła sobie humor. Polecam każdemu Chocby miały byc tak idiotyczne jak moje
Niestety co mnie bardzo boli do tej pory widok nowego bratanka sprawia mi odrobinę bólu - powinnam go pokochać jak pierwszego, ale jak się widzę z nimi to nawet i specjalnie zajmuje się tylko pierwszym bratankiem, bo z nim się dobrze bawię i on mi daje tylko radość.
DLaczego to tak jest że gdziekolwiek się teraz ruszę są małe dzieci i szczęśliwe rodziny, tylko ja mam dwuosobową rodzinę, której do szczęścia brakuje tylko fasolki.
Mi nie czasem głupio, że się nie cieszę tylko prawie zawsze. Dzieci powinno się kochać i cieszyć się z ich pojawienia - a ja jestem wredotą która jak słyszy że ktoś jest w ciąży, to płacze.
Pocieszenie - przez pewien czas mała szansa, że ktoś będzie w ciąży.
Pewnie prawdziwe - szwagierka pewnie będzie w drugiej ciaży, a my dalej będziemy próbować. (Brat raczej na dwójce przestanie, chyba że jakaś niespodzianka).
Po pierwsze urodziny - jestem o rok starsza niż w momencie początku starań.
Po drugie - wszyscy w ogół własnie rodzą, nie już nie zachodzą, teraz wszyscy rodzą, nawet Ci o których nie wiedziałam że są w ciąży.
Własnie jestem po wizycie u ginekologa - nawiasem mówiąc zmieniam go, ale u nowego(specjalista od niepłodności pracujący w klinice) mam wizytę dopiero na 20 maja.
We wtorek wyszło że mam PRL 570 (max 490), lekarz mi kazał przyjść na wizytę. No to ja zaraz zapisałam się i na dziś miałam. Liczyłam na tabletki na zbicie PRl,a on mi że nie ma czym się przejmować bo niewiele przekroczone. W kolejnym cyklu mam brać podwójną dawkę CLO - ale żeby coś zrobić w kwestii sprawdzenia czy coś ze mną jest nei tak, to nie. Sam stwierdził, że raczej bez leczenia nie mam szans na ciążę.
Wyszłam, wsiadłam do samochodu i zaczęłam płakać jak dziecko. Nie umiałam się powstrzymać. teraz siedzę w pracy i nic nie umiem robić. Zresztą nie umiem pracować od 3 tygodni. Od świąt kiedy nasłuchałam sie jak biedna jest szwagierka, bo nie urodziła tydzien przed terminem i musi biedulka czekac na termin. Potem oczekiwanie na owu, a teraz na @. Temperatura idzie w dół powoli, więc nie ma szans już raczej.
Pragnę tego co ma tak wiele kobiet, tylko tego i aż tego. Ciekawe czy którakolwiek z tych co wpadły mają świadomość jak wielki cud stał się ich udziałem.
Niektórzy już mnie oceniają, bo nie mam dziecka. Kilka razy już to usłyszałam.
Poza tym że marzę o dziecku, które byłoby owocem miłości dwóch kochającycyh się ludzi, to czasem marzę żeby zasnąc i obudzić się jak będę w ciąży, żeby przez to nie przechodzić.
Po całej serii badań krwi w tym miesiącu 10.06 lekarz zapisał mi bromergon na zmniejszenie prolaktyny. Na tej wizycie zobaczył tez pęcherzyk 12 mm. Wszystko super, kazał się starać niedziela, poniedziałek, wtorek. A w poniedziałek wizyta u innego lekarza - bo mój na urlopie, a monitoring trzeba zrobić.
Przyszłam wczoraj na wizytę, facet był bardzo nieprzyjemny. Pyta sie o datę miesiączki, podaję. Mówi czyli 18 dzień cyklu. Potwierdzam i dodaję, że mam późniejsze owulacje. A on na mnie wyskakuje, no ale 18 dzień cyklu jest. Jakbym mu albo nie odpowiedziała albo zaprzeczyła, a ja tylko chciałam mu dać znać czego może oczekiwać w moim organiźmie. No i potem USG. Facet jak gdyby nigdy nic oznajmia - nie ma pęcherzyka, pytam czy jest płyn, on krótko nie, nie ma. Pyta się mnie który to cykl z bromergonem - mówię że pierwszy. A on mi na to że to trzeba czasu, że to się nie da tak od razu. Jakbym sobie nie zdawała sprawy, czekam już 15 miesięcy na cud. Chciałam się dowiedzieć coś więcej, bo to dla mnie szok, że nie pękł pęcherzyk- miałam 3 monitorowane cykle ale po clostilbegycie i pękały zawsze same. Więc mówię jak było. A on mi na to, bardzo nieprzyjemnym tonem, że po clo się nie liczy, bo to stymuluje. Niezbyt obeznana jestem, ale mi sie wydawała ze on stymuluje wzrost pęcherzyków, a nie pękanie. Ale miałam dość. Nie dość że dowiedziałam się, że nie ma szans e tym miesiącu i nie wiem co dalej, boję się, to jeszcze zostało mi to przekazane w bardzo nieprzyjemny sposób. No i oczywiście na koniec, zanim nawet zdązyłam się spytać ile płacę on mi burknął 70 zł się należy. Zero delikatności dla kobiety, której psychika i tak już jest w dośc ciężkim stanie.
teraz czekam na środę 24.06 - wizyta u mojego gina. Chcę wiedzieć co dalej. Mam nadzieję, że nie poprzestanie i bedzie szukał dalej przyczyny. Przecież na pewno 3 cykle były ok i się nie udało, to może cos jeszcze nie działa.
Jak po wczorajszej wizycie wróciłam do auta to zaczełam płakać, tak mocno jak dawno mi się nie zdarzyło. Wróciłam do domu i ponownie rozpłakałam się w ramionach męża.
Na dodatek teraz 2 niedziele pod rząd mamy chrzciny. Mąż jest chrzetnym w obu przypadkach, a już widzę jak on jest bardzo podłamany tym że się nie udaje, a musi być w środku tego dzieciowego zamieszania.
Może do niedzieli nastąpi koniec świata i nie będę miała czym się martwić.
24.06 - okazało się że jednak pękł pęcherzyk. Bez komentarza dla tego lekarza na zastępstwie.
Wiadomość wyedytowana przez autora 15 lipca 2015, 11:02
W czwartek miałam sprawdzaną drożność jajowodów. Przy pierwszym podaniu soli fizjologicznej zabolało nieziemsko (ale nikogo nie odstraszam od tego badania, mówię jak było - nie było to nie do zniesienia, może się po prostu nie spodziewałam - szczególnie że nie był to ból taki standardowy, tylko taki dziwny). Za drugim razem już zupełnie nic nie bolało i wyszło że lewy mam drożny. Za trzecim razem tez nie bolało zupełnie nic, ale tu niestety nic nie zobaczył. Z prawej strony miałam operację wyrostka w dzieciństwie, więc może coś się porobiło.
Przed badaniem lekarz zobaczył pęcherzyk 20 mm w lewym jajniku - czyli tym drożnym. Nigdy w życiu nie miałam tak wczesnej owulacji. Ale biorę ostatnio bromergon, więc pewnie on na mnie tak zadziałał.
Wczoraj lekarz stwierdził, że pęcherzyk pękł, jest ładne ciałko żółte i płyn za macicą. Myślę że owu miałam w niedzielę.
Teraz mam ogromną nadzieję. Lekarz zasugerował że moje reakcje na ból podczas HSG mogę sugerować, że coś było przytkane i teraz się odetkało. Całkiem możliwe zatem że pierwszy raz mam owulację z jajowodu drożnego. Teraz zatem mam niecałe 40% szans że się uda. To więcej niż wczesneij miałam. Tak strasznie liczę na upragnione dwie kreski.
Modlę się cały czas o cud. Wierzę że już niedługa stanie się on moim udziałem. Oby w tym cyklu
No ale....
W planie powitanie nowej członkini - czyli 3 miesięcznej córki koleżanki. Sama koleżanka mi się dość naraziła, nie żebym była jakoś szczególnie pamiętliwa, ale podczas starań wszystko mnie tak rani, że nie umiem o tym zapomnieć.
Sytuacja z września:
- Jestem w ciąży - powiedziała koleżanka X.
Oczywiście gratulacje i zaczyna się temat dzieci.
- Jak słucham innych to widzę że wszystkim się teraz po kolei udaje - powiedziała z rozżaleniem koleżanka Y, która stara się o powiększenie rodziny dłużej niż ja. (X nie wie o staraniach)
Było mi przykro z jej powodu. Mnie to ukuło w serce, że kolejna w ciąży a ja nie, a co dopiero ona musiała poczuć.
Zaczął się temat kłopotów z powiększeniem rodziny.
- Moja koleżanka z pracy stara się ponad 5 lat. Z mężem bardzo sie kochają. Tego co im brakuje to pełni szczęścia to tylko dziecko, strasznie to smutne - powiedziała koleżanka Z.
- To przyślij ją do mnie, ja jej powiem jak się robi dzieci, to nie takie trudne - odezwała się X
Powiem tak, co ja poczułam w tym momencie jest nieważne, ale wzroku Y nie da się zapomnieć. Było to połączenie smutku, rozżalenia, zdegustowania wraz z chęcią popełnienia mordu na X.
No i teraz mam iść na spotkanie z koleżankami i witać córkę X. Już to widzę - jest jeden temat rozmów podczas całego spotkania. Mąż mówi, żebym nie szła, żebym nie katowała siebie - no i chyba tak zrobię. Choć z drugiej strony wiem że powinnam pójśc, pogratulować - powiedzieć jaką śliczną i cudowna ma córke, przynajmniej miałabym to z głowy.
Niestety prawie każde spotkanie z dzieckiem małym przeżywam co najmniej 2 dni. Jedynym wyjątkiem są moi bratankowie. Nie wiem czy ma na to wpływ to że to bratankowie, czy to że stosunkowo często ich widuję. Choć czasem bywa tak ze młodszy ( 5 miesięcy) też powoduje że mam potem doła, bo też marzę o takim ślicznym wesołym uśmiechniętym dziecku. Jest tylko jeden problem - marze o własnym.
Zmieniam plan i taktykę. Niestety u żadnej z nas nie ma magicznego guzika pt. "przestaję się przejmować". Nie wierzę też, żeby u mnie taki się znalazł, ale spróbuję sobie zainstalować przycisk pt. "przejmuje się mniej, bo i tak nie mam na nic wpływu".
Jak już wspominałam za 2,5 tygodnia wyjeżdżam na wakacje na Bałkany - oglądanie przyrody połączone z plażowaniem. Spanie w namiocie itd.
Mój cel na dziś to posiadanie zdjęć z wakacji z moją super figurą. Wiem, że niewiele ponad 2 tygodnie to mało, ale musi się udać. W mojej ocenie jestem raczej normalną dziewczyną, ani szczupłą, ani grubą, w ocenie wielu osób jestem szczupła, choć pewnie jak by się dowiedzieli ile ważę to by się przerazili - wszystko mi zawsze idzie w biodra i przez to nie mam brzucha.
Na swoim ślubie, czyli ponad 2 lata temu ważyłam tyle ile zawsze chciałam, niestety od tego czasu przytyłam 5 kg. OD 1,5 roku nie ćwiczę intensywnie, bo przecież to może przeszkodzić w staraniach - od dzisiaj mam to gdzieś. Przez takie myślenie nie mam ani dziecka ani figury. Tak więc od wczoraj zaczęłam ćwiczyć i od dzisiaj zaczynam unikać słodyczy i osiągnę swój cel - może nie az 5 kg, bo to za dużo, ale trochę schudnę i będę z siebie bardziej zadowolona. Przestane tym samym skupiać się tylko na ciąży bo mam teraz inny bliższy cel.
Jak wrócę z wakacji trzeba będzie dbać o utrzymanie super sylwetki i tak mi zleci do laparoskopii - i jak do tego czasu się nie uda bez stresu, to najwyżej po laparo znowu zacznę myśleć o ciąży, ale taki urlop od tych stresów też się przyda.
Oby tylko udało mi się wprowadzić mój plan w życie - już kilka razy próbowałam i nic nie wyszło - oby teraz dało radę
Teraz mam 1 cykl po laparoskopii - czyli cykl w którym mam największe szanse, a w zasadzie powinnam powiedzieć powinnam mieć. Brałam clo przez 5 dni, potem wizyta w czwartek tydzień temu - jeden pęcherzyk wielkości 20mm, podano mi overtille na pęknięcie i kolejna wizyta na wtorek. We wtorek poszłam na luzie do gina, przecież w 6 cyklach które miałam monitorowane było wszystko ok, w tym 5 pod rząd, a teraz jeszcze zastrzyk, czego tu się obawiać. Niestety na wizycie okazało się że nie pękł pęcherzyk. Nie wiem jak to możliwe, wczesneij nie dostawałam zastrzyków i było ok, teraz dostałam i nie jest. Lekarz twierdzi że tak może się zdarzyć żebym się nie martwiła, ale za póxno marwtię się. Bardzo mnie boli że jak już miałam możliwość zajść, przecież w tej chwili tak jakbym nie miała endo, więc powinno się udać i tu wyskakuje inny powód, czy to jest jakaś kara, jak udało się jedno tymczasowo zwalczyć, to trzeba kolejna kłodę pod nogi rzucić.
Jakoś teraz nie umiem sie pozbierać po tym ciosie, jasne pewnie z czasem zacznę czuć sie lepiej i znowu zacznę wierzyć że się uda, ale teraz to dla mnie wygląda jakby wszystko się przeciw mnie obracało. Brak mi już sił.
Oczywiście przy okazji dowiedziałam się że brat mojej najlepszej koleżanki wpadł z dziewczyną z którą spotyka się niecałe pół roku, oni dostali swoje szczęście, czemu nam nie jest dane.
Wszyscy wokół sa w ciąży lub mają dzieci tylko nie my Teraz w weenend ma przyjechac koleżanka ze studiów na kawę i oczywiście jest w ciązy. Bardzo ich lubię zawsze nam się dobrez z nimi spędzało czas, tylko że ona pomimo iz poinformowałam ją o naszych problemach nie umie przestać ćwierkać o ciąży. Nie mam ochoty rozmawiac z nimi na ten temat, a co dopiero oglądąć śliczny brzuszek ciążowy. Jednego nie rozumiem, mi wypada spytać się jak się czuje, jak dziecko, ale jej już nie, żeby pomyśleć żeby nie gadać w kółko o ciąży, choć już raz rozpłakałam się jej przez telefon. Ja ja rozumiem, ze ona strasznie się cieszy, bo byłoby dziwne gdyby było inaczej. Tylko czemu ludzie nie mający problemów nie umią zrozumieć nas - mających je.
Kolega w pracy o bardzo oryginalnych pogladach często wygłasza hasła typu dziecko łatwo zrobić, a dom wybudowac już nie. Czasami mam ochotę mu powiedzieć jakim jest idiotą, ale on nie wie o naszych problemach.
Cały czas się zastanawiam czemu my? Naturalnie się udaje - czemu nie nam, stymulacje się udają - czemu nie nam. Miałam nadzieję że bedzie teraz inseminacje się udają - więc dlaczego nam by się miało nie udać, no ale 1 próba raczej się nie udała i jestem coraz bardziej tym wszystkim zmęczona, a najgorsze że zmęczona ale nie umiem odpuścić. Od poprzedniego cyklu gdzie byłam prawie pewna że w końcu się uda nie umiem być optymistką =- choć z natury jestem. Od niedzieli mam całkowite załamanie, dlatego tak depresyjnie.
Nie wytrzymałam i poleciałam do toalety popłakać - mi to pomaga. Niedługo potem szef mówi że zaraz wyjeżdża i czy mam coś do niego, no to sie pytam czy mogę się zwolnić bo do lekarza idę. na co on bardzo miło zapytał się czy są jakieś efekty, nie byłam w stanie odpowiedzieć, pokiwałam tylko głową. Na szczeście wtedy przyszła koleżanka spytac go o coś i ja po raz drugi poleciałam do toalety wypłakać się. Jak się ogarnełam i wróciłam do biurka mąż oddzownił. No i powiedziałam mu o wynikach, oczywiście mówiąc to ledwo powstrzymywałam płacz. Po rozmowie schowałam się w kuchni i po raz kolejny rozpłakałam. Po chwili koleżanka przyszła zrobić herbatę i jak się do niej odwróciłam spytała co ja taka czerwona, czy gorączki nie mam. Nie miałam ochoty po raz kolejny mówić na głos że nici z naszych starań. Więc tylko powiedziałam że z czegoś innego jestem czerwona. Na co przychodzi kolejna koleżanka i znów, co ja taka czerwona i że pewnie mam gorączkę. Nie powiedziałam im że to z płaczu, bo nic mi się nie udaje.
Tyle już przeżyłam roczarowań, prawie dwa lata ciągłych rozczarowań. Czy kiedyś rozczarowanie nie będzie aż tak bolało. Marzę żeby przytulic teraz męża..., no ale oboje w pracy...
Ważniejsze jednak pytanie niż czy kiedyś to będzie mniej bolało brzmi czy kiedyś po dwóch tygodniach od owulki będę skakała z radości?
Nie umiem w pracy pracować, marzę o spaniu i nie myśleniu o tym wszystkim...
Jeszcze pół roku temu naprawdę wierzyłam że zajdę w ciążę, w grudniu też miałam nadzieję, ale z kazdym kolejnym cyklem tracę ją. Czasem myślę że jedyna szansa to IN Vitro, a innym że przecież nawet tam mam tulko ok.35% szans, skoro tyle razy lądowałam w tej grupie z nieudaną statystyką, to czemu teraz ma się zmienić, po prostu mam od wczorajszej wizyty zły dzień i w nic nie wierzę...
Mieliśmy pojechać na urlop tydzień po IUI, żeby nie myśleć, ale mężowi w pracy wysokoczyła sytuacja, że we wtorek i piatek nie może wziąc urlopu. Wszystko się wali...
Niestety 3 IUI za nami (oczywiście negatywne), a teraz jestem na ukończeniu tabletek antykoncepcyjnych i ruszamy z in vitro. Jasne strach jest niemały, bo co jak się nie uda? Ale i nadzieja dużo większa, już się cieszę na to Do IUI nie miałam serca, od początku wydawało mi się przy endomendzie bez sensu, ale dla świętego spokoju zrobiłam
a teraz wreszcie mam szansę już się cieszę na przełom maj/ czerwiec, bo tak lekarz mówi że pewnie wypadnie punkcja. Jutro mam wizytę i wszystko szczegółowo mamy omówić.
Narazie wiem tylko że z racji tej głupiej endometriozy mam iść długim protokołem - w sumie cieszę sie bo niby ma większa skuteczność i mam mieśc metodę IMSI (też większa skuteczność ) Zobaczymy jutro jak pójdzie Po transferze planuję urlop wziąć, żeby żyć spokojnie, pochodzić na spacery, poczytać książkę na leżaku itp. Mam też juz plan jak nie wyjdzie - wskakujemy w samolot lub auto i jedziemy na urlop, a potem kolejna próba oczywiście zakładam, że jednak urlopu w czerwcu nie będzie, bo przeciez będzie bobo w brzuchu i pojedziemy sobie gdzieś blisko domu na urlop może w sierpniu, już sie nie mogę doczekać momentu kiedy zobaczę 2 kreski lub betę
A wracając do dziś, to prosiłam męża żeby coś wymyslił na dziś i powiedział w poniedziałek że coś wymyślił, ale nie chciał powiedzieć co W każdym razie wczoraj zrobiłam sobie salon piękności i pozbyłam się wszystkich włosów niepotrzebnych, zrobiłam manicure, pedicure, maseczkę i wyregulowałam brwi - w końcu na rocznicy trzeba pięknie wyglądać (niestety przez te antyki przybrało mis ię 2 kilo - mimo iż od tygodnia ćwiczę, ale dla niego dalej jestem sexy )
Wiadomość wyedytowana przez autora 11 maja 2016, 10:03