Nie wiem tak na prawdę od czego zacząć, nigdy nie byłam dobra w pisaniu ani w żadnych przemowach, interpunkcja czy stylistyka nigdy nie były moja mocną stroną.
Wszystko zaczęło się 22.10.2017, to czas kiedy pojawiły się dwie kreseczki. W tym czasie zaczynaliśmy remont łazienki, a że spóźniał mi się okres już 6 dzień postanowiłam zrobić test "po raz ostatni w starej łazience".
Czemu dopiero po 6 dniach? mój okres płatał mi różne figle, raz pojawiał się po 28 dniach a raz po 40... w ostatnich miesiącach średnia to ok 30 dni było. Ogółem to coś mnie ruszyło i w dzień planowanej miesiączki zrobiłam test, ale wyszedł negatywny. Tego dnia, 22 października byłam u dentysty i po wyjściu tak mnie wzięło na przemyślenia, że poszłam do apteki kupiłam test i tak jak pisałam po raz ostatni nasikałam na niego w starej łazience.
Jakie było moje zaskoczenie, gdy po krótkiej chwili pojawiły się dwie grube krechy. Moja reakcja? krzyk, niedowierzanie.
Na drugi dzień o 6 rano poleciałam po jeszcze dwa testy, na obu dwie grube krechy. Od razu zapisałam się do gina, tak udało mi się że jeszcze tego samego dnia miałam wizytę. Dostałam skierowania na mocz, glukozę, tsh, grupę krwi i morfologie, no i usg za 2 tygodnie. Na kolejne dzień zrobiłam wyniki, wszystkie były w porządku, więc zostało czekać na usg.
15.11 pierwsze usg wg ostatniej miesiączki dzieciątko powinno mieć 9 tygodni, wg badania wyszło 7, serduszko już pięknie było słychać, pani doktor powiedziała, że są dwa rozwiązania tej sytuacji, pierwsze - dzieciątko źle rozwija się, drugie - źle wyliczone przez ostatnie nieregularne miesiączki. Ja oczywiście przyjmowałam tylko tą drugą opcję, zwłaszcza że wiedziałam kiedy "to" mniej więcej było, z czym zgadzałby sie 7 tydzień.
No ale gin zalecił usg kontrolne za 2 tygodnie żeby było wszystko jasne.
29.11.2017 dzień usg kontrolnego. Dzień, w którym przeżyłam załamanie. Serduszko mojego maleństwa już nie biło od tygodnia. Wtedy zaczęłam przyjmować do siebie tą pierwszą opcję z poprzedniego usg, że źle rozwijało się, ze od początku coś było nie tak.
Mój świat załamał się.
30.11 z samego rana udałam się do szpitala, przyjęli mnie na oddział. Na noc podano tabletki wywołujące skurcze, nad ranem zaczęło się, urodziłam moja kruszynkę, bez zabiegu nie obyło się. To co przeżyłam w tym szpitalu to prawdziwy dramat, może potem będę to opisywać.
Dzisiaj jestem tydzień po, nie wiem co dalej. Ciągła pustka, której nie umiem niczym wypełnić, dlatego tutaj jestem, ale nie zamierzam się poddać, dalej będę starać się o aniołka.
Wczoraj zebrałam się w sobie i zamówiłam testy owulacyjne i termometr. To jeszcze nie czas żeby zacząć starać się ponownie, ale czas żeby zacząć się obserwować. Do tej pory staraliśmy się półtora roku bez żadnych "wspomagaczy" teraz postanowiłam sprawdzać chociaż podstawowe rzeczy i notować wszystkie możliwe objawy i symptomy.
Wczoraj pobolewało mnie w lewym jajniku, nie sądzę żeby to było na owulacje. Przyznam się szczerze, że nawet nie wiem jak zacząć liczyć ten cykl po poronieniu? czy ma sens uznawać za pierwszy dzień cyklu poronienie które było indukowane farmakologicznie? nie mam pojęcia, więc tym bardziej nie wiem czy wczorajsze pobolewanie można uznawać za jakikolwiek symptom owulacji zbliżającej się. Poza tym jak wspominałam wcześniej moje ostatnie miesiączki nie były zbytnio regularne, plus minus 30 dni?
Dzisiaj mam taki dziwny dzień... różne myśli... sama nie wiem o czym... o niebieskich migdałach... o tym co by było, gdyby. Trochę jestem poddenerwowana.
W trakcie dnia postanowiłam wyjść z domu po kilku dniach ciągłego siedzenia w czterech ścianach, postanowiłam przy tym wyrzucić śmieci i nie był to najlepszy pomysł dla mnie. Reklamówka była dość ciężka i tak mnie "zarwało" w brzuchu jakoś dziwnie, po powrocie do domu zobaczyłam plamienie, którego od rana nie było i w dodatku ten jajnik, tylko tym razem prawy. Dziwne.
Jutro mam wizytę w przyszpitalnej poradni ginekologicznej. Co prawda na wypisie nie napisali mi kiedy mam zgłosić się na kontrolę, ale w związku z faktem że do jutra mam zwolnienie sama zapisałam się, dodatkowo jak poszłam do okienka to bardzo miła Pani po przeczytaniu mojego wypisu również zaproponowała jutrzejszy termin.
Wiele mam obaw przed tą wizytą. Co powie lekarz? czy nie powie, że przyszłam za wcześnie. Czy ze mną wszystko w porządku? Czy da jakieś rady, wskazówki, zleci jakieś badania? no i przede wszystkim czy dostanę dalej zwolnienie, bo nie wyobrażam sobie powrotu do pracy, zwłaszcza teraz przed świętami, gdzie kocioł straszny i praca po 12h ;/ nie czuję się na siłach nawet fizycznych, nie mówiąc o psychice... nadal mam dziwne odczucia jak widzę matki z małymi dziećmi czy brzuchatki...
Na prawdę jestem pełna obaw i zastanawiają mnie te bolące jajniki, no ale zobaczymy jutro.
Pozdrawiam :*
Co u mnie? dzień jak każdy inny, gdyby nie kalendarz to znowu nie wiedziałabym jaki jest dzień tygodnia. Siedzę dalej na zwolnieniu, jak to Pan doktor powiedział na wizycie daje mi świąteczny prezent L4 do 1 stycznia.
Co dalej? nie wiem. Czuję, że nie jestem gotowa wrócić do pracy, fizycznie może w porządku ale psychika całkowicie zryta... Pan doktorek powiedział, że według niego powinnam razem z mężem udać się do psychologa. Boję się. Nie wiem, co zrobić.
Ale wiecie co? Chyba Pan doktorek miał rację. W piątek postanowiliśmy wyjść z domu do znajomych, co wiązało się ze spożywaniem alkoholu. Oczywiście najpierw nie chciałam pić, trzymał mnie jakiś rozsądek, ale później stwierdziłam czemu nie, oczywiście była to głupota. Z racji faktu, że nie piłam bardzo długo bardzo szybko upiłam się. Wcześniej myślałam, że jak napije się to taki reset dla głowy, dla myśli będzie. Nic bardziej mylnego, bo wymiotów nie nazwałabym resetem ;/
Najgorsze w tym wszystkim było to, że jak wróciliśmy do domu naszła mnie taka nostalgia, że o 2 w nocy zaczęłam wyć jak bóbr, tak płakałam i żaliłam się, że mój K. nie mógł mnie uspokoić. Ciężkie to wszystko dla mnie jest. Rano w sobotę oczywiście kac, tzn. chciało mi się bardzo, bardzo pić i mdliło mnie, całe szczęście że nie bolała mnie głowa. Rano to też pojęcie względne godzina 13 obudziłam się
Poza tym co? dalej remontujemy naszą sypialnię, ogólny bałagan panuje w domu. Atmosfery świąt wgl nie czuje, mogłoby ich nie być dla mnie. Nawet nie kupiłam choinki, nie posprzątałam do tej pory mieszkania (wychodzę z założenia, że nie ma sensu skoro trwa remont), ale jeden plus jedziemy na święta do moich rodziców więc tam będzie porządek i choinka. Kompletuje prezenty, bo przecież w piątek przypomniało mi się, że zaraz święta a ja jeszcze nie mam nic kupione.
Teraz leże w łóżku i jak zwykle nic mi się nie chcę, ale to standard, pewnie za 2 godziny wyjdę z niego i będę snuła się po domu. Teraz w sumie czekam na miesiączkę, nie wiem kiedy ona przyjdzie, myślę że może 27? wedle obserwacji które zaczęłam prowadzić <czego oczywiście nigdy nie robiłam> to 12-13 prawdopodobnie była owulacja, bardzo bolał mnie lewy jajnik, 12 wyszedł pozytywny tez owu, 13 już negatyw, co do temperatury to jestem początkująca, jeszcze zaczęłam ją mierzyć od połowy cyklu więc nie zwracam na razie na nią uwagi, bo jest nieadekwatna. Ale tak, czekam na @. Czemu tak czekam? bo jestem bardzo ciekawa po jakim czasie pojawi się, czy będzie można mówić o jakiejś regularności w stosunku do @ sprzed ciąży? wszystko okaże się.
Pogody ducha na te nadchodzące święta Wam wszystkim życzę, oby ten nowy rok był bardziej owocny i szczęśliwy dla nas wszystkich.
Przeżyłam to samo co Ty. 22 Września 2017 przed wizyta zacze lam krwawic. Lekarz stwierdził ciążę obumarla. 23 września zaczęło się poronienie..jedyny plus tej sytuacji, że oczyscilam się sama. Tak bardzo bolało - tak wewnętrznie i fizycznie. W święta mina 3 miesiące. Być może niewiele to Ci pomoże, ale z czasem bol będzie mniejszy. Zaakcdptujesz fakt, że tak po prostu musiało być. Każda kobieta ma inny sposób na porażenie sobie z poronieniem. Ja codziennie zapalałam mojemu Aniołkowi świeczkę. Za niedługo mój Aniołek będzie wisiał na choince. On zawsze będzie w moim Serduszku. Po prostu zaakceptowałam fakt, że chociaż nigdy go nie przytulne to wiem, że on jest i czuwa nad Mamusia.
Ja straciłam swoje dziecko 18 czerwca w 11 tc. Mogę Ci napisać, że z czasem będzie lepiej. Nie zapomnisz o nim ale zaczniesz to akceptować, że tak musiało być. Ja często zapalam znicz to mi pomaga. Dokładnie za miesiąc miałabym termin porodu. Teraz staramy się i efektu nie ma ale wierzę, że kiedyś się uda. Trzymam kciuki za Ciebie , będę śledzić Twój pamiętnik ;)