Dlatego cenię sobie myślenie o istnieniu pewnej średniej, przybliżonej wartości dotyczącej różnych aspektów funkcjonowania naszego organizmu. I nawet jeżeli chwilowo znajdujemy się daleko od tej normy, i nawet jeśli odstępstwo to trwa przez dłuższy czas, zawsze istnieje szansa, że dogonimy tę średnią. Dlaczego przez całe życie miałabym zawsze utrzymywać wyższą niż przeciętna ilość łez, średnią ilość poronień czy średnią liczbę lat bez dzieci?
Dlaczego pamiętnik? Długo myślałam, że to nie dla mnie. Ale chcę pamiętać. Zrobić to dla przyszłej siebie. Dziś wspomnienia już mi się mieszają. Nie pamiętam dokładnie biegu wydarzeń, swoich emocji. Trzy lata starań, trzy utracone serduszka, wzloty i upadki, łzy szczęścia i rozpaczy, dni w szpitalu, niezliczeni lekarze, operacja, setki tabletek, grube teczki z wynikami badań - to wszystko zaczyna już nachodzić na siebie. Patrzę do przodu, jednocześnie chcę zachować przeszłość. I myślę, że pamiętnik mi w tym pomoże. A może opisując swoje leczenie komuś pomogę? Może. Zobaczymy.
Gdzie jestem dziś? Początek 2024. Wracam tu po kilku miesiącach przerwy w staraniach. Po poronieniu w marcu 2023 weszłam w tryb buntu wobec haseł rzucanych z taką lekkością przez ginekologów "to się zdarza, proszę próbować dalej". Opracowałam swój plan diagnostyki. Kariotypy, immunologia, hormony, wady macicy... W sierpniu usłyszałam, że mam częściową przegrodę macicy (serio, żaden z ginekologów robiących mi dziesiątki USG nigdy tego nie widział?!). W październiku operacja usunięcia. Do grudnia terapia przeciwzrostowa. W ostatnich dniach 2023 dostałam zielone światło na powrót do badań. "Nowy Rok, nowa macica".
Zaczynamy!
Wiadomość wyedytowana przez autora 2 stycznia, 16:48
Staram się być spokojna, dystansować się od tych emocji, akceptować, że to tylko moje pragnienia malują te obrazy. Ale jak trudno jest pogodzić się z natrętnymi myślami, które podkopują spokój ducha! To jak wewnętrzna walka pomiędzy logiką a emocjami, gdzie każda ma swoje argumenty, a ja stoję pośrodku, próbując nie dać się zwariować.
Dzień za dniem, staram się nie poddawać tym emocjom, choć one są częścią mnie, mojej codzienności. I choć logika podpowiada, że jeszcze nie czas, emocje kierują wzrokiem w kalendarz, odliczają dni i szukają znaków. To ciągła walka, której finał mogę poznać tylko z czasem.
Wyniki:
TSH 1.46 (przy euthyrox 62.5)
fT4 19.5
Progesteron 21.7 ng/ml
pełna morfologia - wszystko w normie
Glukoza 82 mg/dl; 4.6 mmol/l
Ferrytyna 42 ng/ml
Kwas foliowy 25.6 (norma 3.89-26.
Wit D 38.7 (norma 30-60)
Homocysteina 7.76 (norma 5.08-15.39)
Cel: podnieść poziom wit. D i ferrytyny. Homocysteina mogłaby być trochę niższa. Ustabilizować kwas foliowy, żeby dalej nie rósł.
Aktualne suplementy i modyfikacje:
- Wit D z Swanson (zmiana z 2tys. jednostek na 4 tys.)
- Folian z Naturell (zmiana z 400 jednostek codziennie na co drugi dzień)
- Wit C (1000 codziennie)
- Sanprobi Barrier (pomaga mi to w ochronie przed infekcjami miejsc intymnych)
- Witamina B complex metylowane z aliness (1 tabletka co 3 dzień) *muszę zbadać poziom wit B12 bo tu bardzo duża dawka
- Jodid (200 codziennie, od teraz)
- Konzym Q10 (100 codziennie)
Dodatkowo zawalczę ze sobą i postaram się pić szklankę zakwasu z buraka dziennie, może podniesie poziom ferrytyny.
Dwa dni temu robiłam test. Z tego stresu spać w nocy nie mogłam, testowałam o 2 w nocy. Biel zupełna. W pierwszej chwili uderzył mnie smutek, jakoś duże nadzieje z tym cyklem wiązałam (rok temu w styczniu zaszłam w bliźniaczą, straconą ciążę). Potem narodziła się myśl “a może to za wcześnie, może jeszcze się pojawi?”. Przychodzą do mnie wspomnienia, jak rok temu pozytywny test wyszedł mi bardzo późno, choć staram się je przeganiać. Jutro rano zatestuję znowu. Staram się nie nakręcać, ale to takie trudne. Do tego zajadam stres - siedzę przed telewizorem z miską chipsów. Mąż chory, ja izoluję się i śpię na kanapie w salonie. Do tego z jego tatą jest już bardzo źle, lekarze poddali się jeśli chodzi o ewentualną walkę z chorobą, jest zbyt zaawansowana, teraz już tylko minimalizowanie cierpienia w jego ostatnich chwilach. Lepszy czasie, nadchodź.
dwie kreski dziś rano.
beta - równiutkie 100
czekam na progesteron i estradiol.
kruszynko, zostań już ze mną na zawsze.
rozgość się. niech będzie ci tu dobrze.
będziemy mieć fajne życie.
będę o ciebie walczyła, ty też zawalcz żeby tu zostać.
proszę.
jestem najszczęśliwsza na świecie. ale też ogromnie się boję.
dla pamięci:
12.02 beta 100
progesteron 22
15.02 beta 405
progesteron 32
19.02 beta 2089
TSH 2.26
glukoza 83
jutro wizyta z pierwszym USG. będzie 5+5. stresuję się tym, co zobaczę. a może zobaczę już Twoje serduszko?
kruszynko trwaj
99 dni do porodu
Jaśmina waży już 900 gram
nie było mnie tu prawie 5 miesięcy, chyba głównie dlatego, że trafiła mi się wspierająca grupa miesięczna na forum i tam na bieżąco wymieniamy się myślami z dziewczynami. ale chcę spisać tu trochę wspomnień i przemyśleń - dla przyszłej mnie
przebieg ciąży - samopoczucie:
pierwsze 3-4 miesiące były dramatyczne. moje jedyne wspomnienia to kanapa, piżama, miska i niemoc. miałam dość. byłam nieustannie zmęczona, było mi niedobrze, ciągłe odruchy wymiotne. i z tym wszystkim czułam się fatalnie psychicznie. no bo jak to, masz tą wyczekaną, wyśnioną, wymarzoną ciąże i zamiast się cieszyć, chcesz tylko, żeby to wszystko minęło? do tego zupełna bezczynność, zwolnienie lekarskie praktycznie od samego początku i mogłam zapomnieć o jakiejkolwiek produktywności, nadrabianiu książowych zaległości. moimi jedynymi towarzyszami było scrollowanie głupot w telefonie i patrzenie się w sufit.
po 4 miesiącu, gdzieś koło maja - tak można żyć! mdłości przeszły, stopniowo coraz więcej siły, początkowo niepewnie zaczęłam wracać na siłownie, do aktywności, wyjść z domu, gotowania. wiadomo, to nie była przemiana przez noc. ale z czasem wróciłam do "prawdziwej mnie" - załatwianie spraw mniejszych i większych (kupiliśmy działkę!), spacery z psem (już nie wymiotuję na widok jego kupy), spotkania ze znajomymi, czytanie książek (nie tylko tych ciążowych, ileż można), zajęcia na siłowni (żeby możliwie przygotować się do porodu). Jest dobrze, fizycznie i emocjonalnie (z małymi przerwami na niepokojące diagnozy).
przebieg ciąży - medycznie:
od początku ciąża na heparynie, acardzie, luteinie (odstawiona koło 16 tygodnia). na pierwszych prenetalnych wyszło pośrednie ryzyko trisomii 21. zalał mnie stres, mimo racjonalności i zrozumienia statystyki. pobiegłam na NIFTY i jak bardzo ciągnęły się te dwa tygodnie oczekiwania na wyniki. wszystkie ryzyka niskie i potwierdzona dziewczynka. oddech ulgi.
drugie badania prenatalne - torbiel w prawej komorze mózgu. i kolejna fala stresu i bezsenności. badania powtórzone po tygodniu u innego lekarza, ten widzi już trzy torbiele, w obu komorach. i kieruje na pogłębioną diagnostykę do szpitala o 3 stopniu referencyjności. skierowania, telefony, szukanie specjalisty, próby najlepszego zapisania się. to mi pokazuje, jak będę walczyła o swoje dziecko, tu nie ma dyskusji. i ciągły, powracający stres, "a co jeśli będzie źle?". po miesięcu wyczekana wizyta u najlepszego specjalisty w najlepszym szpitalu. on już nie widzi żadnych torbieli, każe zapisać "płód prawidłowy" i przestać się martwić. ulga. tego samego dnia wyniki obciążenia glukozą - prawidłowe (pomimo insulinooporności przed ciążą). lekka anemia. poza tym jest dobrze. DO-BRZE. niech tak zostanie
przemyślenia:
na początku bardzo bałam się porodu. ale zadziałał mój mechanizm - im więcej o czymś wiem, tym bardziej oswajam temat. kilka książek, kilka webinarów, szkoła rodzenia. teraz myślę sobie, że będzie dobrze. wstępnie wybrałam szpital do porodu. mam wstępną wizję, jak chcę, by ten poród wyglądał (w wodzie, bez znieczulenia, może?). będzie dobrze. coraz więcej rzeczy też mam zgromadzonych. trochę ciąży mi myśl, że trzeba wszystko posprzątać, poukładać, przygotować (jak ja tego nie lubię!), ale damy radę. upały mocne, ale znoszę lepiej niż myślałam. uwielbiam chwile leżenia na hamaku na działce w cieniu. większość ważnych tematów przegadanych z mężem, co do zasady raczej się zgadzamy. wiem, że będzie zangażowany i pomocny. zaplanował urlop na kilka tygodni po urodzeniu Jaśminy i już teraz robi większość rzeczy w domu. jest dobrze. od czasu starań mam terapię, teraz głównie wokół tematów jaką mamą chciałabym być i dlaczego nie taką, jak moja mama. dołączyłam też do ciążowej grupy wsparcia tu gdzie mieszkam, dobrze mieć inne kobiety na podobnym etapie wokół siebie.
a teraz prysznic i siłownia na zajęcia "aktywna ciąża". i tak wygląda końcówka 2 trymestru. zobaczymy co dalej.
Wiadomość wyedytowana przez autora 17 lipca, 09:45
Moją przegrodę na usg zobaczył 17. lub 19. gin. Trzeba mieć też odpowiedni sprzęt do tego.
Powodzenia! :)
Jestem pewna, że pomożesz komuś swoim pamiętnikiem. Może mi? Powiesz po jakim czasie od operacji nasienie męża się poprawiło i w jakim stopniu? Też mamy zdiagnozowane żylaki II stopnia. W klinice urolog i dwóch lekarzy prowadzących przekonywało nas że poprawa może być po 2 latach, albo nawet wcale.. że lepiej od razu in vitro, posłuchaliśmy a teraz coraz częściej nachodzą nas myśli że to był błąd. Minęło pół roku, zapłaciliśmy za procedurę niemałe pieniądze a nie widać światełka ..
:) chodziło o ruchliwość, miał stwierdzoną nieprawidłową ruchliwość. Po operacji zrobił badania po upływie 4 miesięcy, ruchliwość poprawiła się około dwukrotnie, chociaż spadła morfologia (z ponad 4% na 2%). Ale w tym samym czasie zaszliśmy po raz pierwszy w ciążę (po ponad roku starań), więc korelacja jest (może losowa, tego nie wiem). Po kolejnym pół roku ruchliwość dalej się poprawiła, morfologia bez zmian.