X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki starania Emotion queen. A na imię mi Odrodzenie.
Dodaj do ulubionych
WSTĘP
Emotion queen. A na imię mi Odrodzenie.
O mnie: Jestem tu, bo czasem lubię coś napisać. Lubię, kiedy komentujecie moje wpisy, jest mi wtedy raźniej. Poniekąd szukam tu szczęścia. Od 4 lat mam męża, którego kocham. Jesteśmy parą od 14 lat. Z zawodu jestem terapeutką dzieci mających różnego rodzaju niepełnosprawności. Uczę je komunikować się z otoczeniem, z czasem także mówić (wisienka na torcie). Dużo złego widziałam, dlatego jestem przerażona. Tak ogólnie.
Czas starania się o dziecko: Starania nieregularne ze względu na to, że co rusz wychodzi jakaś sprawa do pilnego uregulowania, dobadania... Albo wyjazd męża (taka praca). Długa droga za mną, dużo stresu, ale koniec końców nie jest tak źle. Wszystko się da podrasować lekami.
Moja historia: Decyzję o porzuceniu antykoncepcji podjęliśmy w listopadzie 2017 r., zaczęło się od standardowych badań przedciążowych... I im więcej ich robię, tym bardziej czuję się pogrążona. Od kiedy się staramy okazało się, że mam za małą tarczycę (w sumie, oba płaty: 3,6 ml) - biorę Euthyrox; przeszłam przez onkologów w związku ze zmianami w piersiach, leczyłam znaczny niedobór witaminy D. Do chwili obecnej parę rzeczy jest jeszcze do monitorowania. Obecnie trzymam kciuki, żeby obyło się bez operacji usunięta torbieli pilonidalnej (po raz kolejny).
Moje emocje: Różne. Niejednorodne. Czasem mam wrażenie, że dobrze jest jak jest, innym razem zapadam się w zażenowaniu i poczuciu zmęczenia.

31 sierpnia 2018, 00:03

Godzina 23:37. Czy to tylko kolejny dokument na moim pulpicie?

Powiem coś o sobie. Obecnie mam 28 lat, przynajmniej tak mówi mi kalendarz. Jest bezczelny i nieubłagany. Niech mu będzie, wszystko mi jedno. A może jednak nie?

Mam męża. Ma 31 lat. Jest dobrym mężczyzną, choć czasem zbyt impulsywnym. Kiedyś byłam w niego wpatrzona jak w ojca, tego prawdziwego, mądrego ojca, który mógłby prowadzić mnie za rękę. Ten, który mnie spłodził, teraz jest tylko namiastką kogoś, kogo pamiętam z dzieciństwa. Właściwie, tylko jego wygląd mi go nieco przypomina.

Pracuję w zawodzie, który uważam za jeden z tych bezsensownych. Przynajmniej w moim wykonaniu, jakby to nie zabrzmiało. To istna walka z wiatrakami.

Nie jestem osobą zakompleksioną. Mam mnóstwo zalet, choć często o nich zapominam. Smętna muzyka bardzo szybko wprowadza mnie w stan melancholii, w którym nierzadko zdarza mi się zatracić, zapomnieć o tym, co tak naprawdę lubię w sobie. Wychodzą wtedy moje demony, zaglądają w każdy kąt mojego jestestwa. Uwielbiam ten moment, nie ważne jakie spustoszenie we mnie sieje. Być może to kolejna opisująca mnie przypadłość - słabość do świadomego popadania w stany depresyjne. Choćby nie wiem jak cudownie się układało moje życie, zawsze jest coś, co, jak tylko znajdę się na osobności, powoduje u mnie rozchwianie emocjonalne i zaplątanie w kłębowisko myśli. Nie, nie myśli - epizodów zawieszenia emocjonalnego. Wiem, że działam niektórym na nerwy. To ich sprawa.

Bywam zmęczona. Tak, jak teraz. Nie pisałabym tego wszystkiego, gdyby nie to, że zbliżam się do granicy, do momentu, w którym będę mieć dość, choć nie będę umiała o tym głośno powiedzieć. Nigdy nie mogłam o tym mówić, myślę, że to przez doświadczenia z dzieciństwa, i nie są to psychologiczne brednie. Ja o tym wiem. Kiedy tylko pojawia się coś, co mnie niepokoi, czego się boję lub chciałabym zmienić coś diametralnie - zamieram, czekam, co życie przyniesie. Tak było niejednokrotnie, jak płakałam skulona na łóżku, kiedy się bałam o moich bliskich i o siebie. Zawsze jakoś się udawało to przetrwać. Jakoś. Wtedy nie dopuszczałam do siebie myśli, że to łut szczęścia. Teraz już wiem, że moje zachowanie nic nie wnosi, z zewnątrz wygląda jak bierna, niedojrzała postawa osoby zgadzającej się na wszystko. I co z tego, skoro nie umiem z tym nic zrobić. Jestem w tym zakresie na swój sposób upośledzona.

Zauważyłam, że piszę coraz dłuższe akapity. Minęło niecałe 10 minut, od kiedy zaczęłam pisać. Pisać coś, co jest szczere i nie ma konkretnego celu. Czyżby perry przestało szumieć mi w głowie? A może to tylko moje kolejne żale, które potrafię wylewać tylko na papierze. Ciekawe, czy pomoże mi to w życiu, czy sprowadzi na manowce. Pisanie anonimowych blogów i pamiętników zawsze pomagało mi poukładać myśli.

Być może wrzucę to, co napisałam, na jakąś stronę. Może ktoś to przeczyta. A może to będzie kolejna strona, o której przypomnę sobie za kilka lat, kiedy ślad po niej zaginie. I będę bardzo tęsknić.

Nikogo to nie obchodzi.

Nikogo to nie obchodzi.

Dziś w pracy przytuliłam dziecko. Było ciepłe i delikatne. Miało na imię tak, jak moja mama. Uśmiechało się, opowiadało o sobie, pytało o różne przyziemnie rzeczy. Było pięknie. Nie było świadome, jak skomplikowany proces zaszedł w mojej głowie w ciągu tylko kilku sekund. Tęsknię do tego, choć nigdy tego nie miałam. Szukam tego, choć nie wiem, co to właściwie jest. Potrzebuję, i jednocześnie się tego boję.

Wiadomość wyedytowana przez autora 31 sierpnia 2018, 00:38

4 września 2018, 22:15

Robiłam kontrolną betę przed pójściem na leczenie zęba. Przy okazji zrobiłam TSH. Ciąży nie było, ale tak przeczuwałam. Natomiast TSH wyszło wyższe niż przed włączeniem Euthyroxu... Organizm świruje. A ja się łudziłam, że skoro niedawno wszystko udało się unormować, to tak zostanie na jakiś czas. Ciekawe ile cykli straciliśmy przez mój brak czujności... Dawka już zwiększona, szczęście w nieszczęściu, że ten cykl mam stracony, bo mąż jest poza miastem akurat w moje dni płodne, nie będzie mi aż tak szkoda. Euthyrox będzie miał szansę się rozbujać i TSH obniżyć do następnego cyklu. Miejmy nadzieję, że ponowna kontrola niebawem wyjdzie pomyślnie...

Mam problem z kręgosłupem. Fizjoterapeuta poradził pójście do kręgarza.

Jest podejrzenie odnowienia się torbieli pilonidalnej, którą usuwałam z zapasem dobrych kilka lat temu.

To jakiś żart?

Kurtyna.

Odwiedziła nas moja siostra z niespełna 2-latkiem. Byliśmy nad rzeką. Chciałabym Wam pokazać ten obrazek, który tak uporczywie powraca przed moje oczy. Mój mąż klęczący przed dzieckiem. Maluch miał tak maleńką dłoń, że trzyma A. tylko za palec wskazujący, ale ma taką siłę, która zniewala nawet mojego zwykle niewzruszonego mężczyznę. Widziałam, że A. byłby w stanie zrobić dla tego chłopca więcej, niż się oczekuje od zwykłego wujka. Widziałam bezgraniczne zaufanie i niewymuszoną troskę. Tęsknotę. Niesamowite. Bezcenne.

Wiadomość wyedytowana przez autora 4 września 2018, 22:57

5 września 2018, 21:05

Zdecydowanie za dużo pracuję. Za dużo z siebie daję ludziom, którzy wykorzystują to, że jestem cierpliwa i nie lubię spięć. Za dużo nerwów zjadam przez to wszystko.

Może to mnie też blokuje..? Ale co zrobić, kiedy sytuacja tak naprawdę stawia mnie pod ścianą.
Jest umowa na stałe, trzeba się napracować, żeby były dobre zarobki -> jest stres.
Jest stres -> trudniej zajść w ciążę.
Nie ma umowy na stałe i dobrych zarobków -> nie dopuszczę do ciąży, póki nie będę pewna, że dam dziecku idealne warunki do rozwoju.

Mam pierdolca na punkcie dobrych warunków rozwoju.
Moja praca polega na organizowaniu ich dla obcych dzieci.

6 września 2018, 21:08

Mój mąż jednak przyjeżdża na ten weekend!!!
Niesamowicie się cieszę, bo to będzie akurat 13-16 dc (średnio mają po 28 dni, więc owulacja bardzo prawdopodobna). Co do TSH... Może jednak nie przeszkodzi... 21 sierpnia było 3,2, ale następnego dnia włączyłam większą dawkę Euthyroxu, może już trochę spadło. Jakaś nadzieja na udany cykl we mnie jest. Trzymajcie kciuki. Może zapiszę się nawet na "wrześniowe testowanie"? ;D

Dostałam kopa energetycznego. Dziś myślę pozytywnie. Chwilo trwaj!

10 września 2018, 18:57

Weekend udany, pod względem starań również. A dziś test ovu wyszedł pozytywny - czyli dzień po seksie. https://naforum.zapodaj.net/3e58b25d56ee.jpg.html

Szkoda, że o owulka dopiero teraz, bo A. już wyjechał. Miejmy nadzieję, że to wystarczy. :)

10 września 2018, 20:39

Przez ostatnie noce mam problem ze snem. Budzę się koło 2 lub 3ciej i czuję, jakby te kilka godzin snu to była tylko krótka drzemka, przerywnik, po którym wracam do tego samego momentu życia, do tego samego miejsca i tych samych przemyśleń. Jakby mój dzień nigdy się nie kończył. Jakby ktoś na chwilę spuścił rolety w oknach, a ja jedynie zmrużyłam na chwilę oczy. Jak się pewnie domyślacie, późniejszy sen jest tylko prowizorką, która ma udawać wypoczynek. Wstaję zmęczona fizycznie i psychicznie. Jestem sama w mieszkaniu. Otwieram oczy, patrzę w sufit i czuję się samotna. Brakuje mi męża. I takiej małej istotki, która dodałaby sensu mojemu życiu. Obecnie jest słabo. Ciekawe, jak długo to jeszcze potrwa.

Moja szwagierka jest młodsza ode mnie o 6 lat. Lekarz kiedyś powiedział jej, że ma niską rezerwę jajnikową, i żeby z tego korzystała póki jest możliwość. Od razu po tym zaszła w ciążę, urodziła przecudowną i mądrą córeczkę, obecnie jest w 6 tygodniu kolejnej ciąży. Na rodzinnym czacie niemal codziennie zdaje relacje z każdego swojego dnia. Co rusz ktoś pyta ją o samopoczucie, gratuluje, pyta o szczegóły. Ona wysyła zdjęcia USG. A ja się tylko przyglądam, drugi raz zazdroszcząc jej błogosławionego stanu i myśląc, kiedy mi się to wreszcie zdarzy.

"A Wy kiedy?"

Nie wiem. K****. Jak bozia da.

W pracy i przy koleżankach udaję, że mam plany rozwoju zawodowego i osobistego. A ja cały czas myślę o tym, że na pewno w tym cyklu się uda, że może nie ma sensu wymyślać sobie nowej aktywności, obowiązku, bo może zaraz będę na zwolnieniu (pójdę od razu, jak tylko się dowiem o ciąży, m.in. przez brak przeciwciał cytomegalii). Czas się tak okrutnie dłuży, a jednocześnie wydaje mi się, że dosłownie przecieka przez palce. Nawet zapisałam się na kolejne studia. Udaję, że nic się nie dzieje.

Jakby wszystko było po mojej myśli. A tak strasznie nie jest.

Wiadomość wyedytowana przez autora 10 września 2018, 21:06

30 września 2018, 16:07

Udało się! Nie wierzę... Wiem to od wtorku, a jeszcze nie dociera. Niesamowite...

14 października 2018, 20:23

Już koniec 7 tygodnia. Czuję się okropnie, mdłości całą dobę... Ale jestem szczęśliwa, we wtorek usg pokazało zdrową fasolkę z pulsującym serduszkiem. Miałam jedno małe plamienie, dostałam od razu luteinę.
W pracach już wiedzą, chociaż było ciężko, stres mnie zjadał przed rozmowami. Na szczęście już mam to za sobą, mogę spokojnie odpoczywać. :)

30 stycznia 2019, 18:37

Już 23 tydzień ciąży. :) Zdążyłam się przyzwyczaić do nowego stanu rzeczy, choć o dziwo dość długo to trwało. Właściwie - można powiedzieć, że dotarło to do mnie dopiero wtedy, kiedy poczułam ruchy dziecka, czyli jakoś w 18/19 tygodniu. :)

Pierwszy trymestr był dla mnie zabójczy. Nie wychodziłam z domu z powodu mdłości i wymiotów, które trwały aż do 14 tygodnia. A później - jak ręką odjął. :) Siły witalne wróciły, zaczęłam w końcu odżywać.

Teraz? Teraz boli mnie kręgosłup kiedy dłużej stoję lub chodzę. Czasem mam zgagę. Mdleję przy kasie w sklepie, jeśli czekam dłużej niż 3 minuty. A podobno to dopiero początek. ;)

Ale, żeby nie było aż tak kolorowo... Moje dziecko ma pępowinę dwunaczyniową (czyli brak jednej tętnicy), o czym dowiedziałam się na szczegółowym USG w I trymestrze. Już wtedy zaczęła się lawina stresu i płaczu, bo co dalej. Ano na szczęście testy genetyczne nie wykazały zwiększonego ryzyka wad genetycznych, jedynie co, to przyszło nam kontrolować rozwój. Na USG połówkowym małe ułożyło się tak niefortunnie, że nie dało się za bardzo obejrzeć serduszka (cała reszta została oceniona pozytywnie), dlatego wysłano nas na echo serca płodu. No, i byliśmy. Okazało się, że jest mała wada serduszka, na szczęście niegroźna. Od tamtego momentu bujanie się po kontrolach i liczenie na to, że dziurka się zrośnie. Lekarz powiedział, że nawet jeśli się tak nie stanie - nie będzie to specjalnie rzutowało na samopoczuciu dziecka. Więc ogólnie historia potoczyła się ok, choć stres był niemały, ale - strach ma wielkie oczy, przynajmniej w naszym przypadku.

A, zapomniałabym. To prawdopodobnie dziewczynka. :) Moja córka.

Życzę wam, żeby wasze życie przyniosło wam wymarzony prezent. :)