Powiem coś o sobie. Obecnie mam 28 lat, przynajmniej tak mówi mi kalendarz. Jest bezczelny i nieubłagany. Niech mu będzie, wszystko mi jedno. A może jednak nie?
Mam męża. Ma 31 lat. Jest dobrym mężczyzną, choć czasem zbyt impulsywnym. Kiedyś byłam w niego wpatrzona jak w ojca, tego prawdziwego, mądrego ojca, który mógłby prowadzić mnie za rękę. Ten, który mnie spłodził, teraz jest tylko namiastką kogoś, kogo pamiętam z dzieciństwa. Właściwie, tylko jego wygląd mi go nieco przypomina.
Pracuję w zawodzie, który uważam za jeden z tych bezsensownych. Przynajmniej w moim wykonaniu, jakby to nie zabrzmiało. To istna walka z wiatrakami.
Nie jestem osobą zakompleksioną. Mam mnóstwo zalet, choć często o nich zapominam. Smętna muzyka bardzo szybko wprowadza mnie w stan melancholii, w którym nierzadko zdarza mi się zatracić, zapomnieć o tym, co tak naprawdę lubię w sobie. Wychodzą wtedy moje demony, zaglądają w każdy kąt mojego jestestwa. Uwielbiam ten moment, nie ważne jakie spustoszenie we mnie sieje. Być może to kolejna opisująca mnie przypadłość - słabość do świadomego popadania w stany depresyjne. Choćby nie wiem jak cudownie się układało moje życie, zawsze jest coś, co, jak tylko znajdę się na osobności, powoduje u mnie rozchwianie emocjonalne i zaplątanie w kłębowisko myśli. Nie, nie myśli - epizodów zawieszenia emocjonalnego. Wiem, że działam niektórym na nerwy. To ich sprawa.
Bywam zmęczona. Tak, jak teraz. Nie pisałabym tego wszystkiego, gdyby nie to, że zbliżam się do granicy, do momentu, w którym będę mieć dość, choć nie będę umiała o tym głośno powiedzieć. Nigdy nie mogłam o tym mówić, myślę, że to przez doświadczenia z dzieciństwa, i nie są to psychologiczne brednie. Ja o tym wiem. Kiedy tylko pojawia się coś, co mnie niepokoi, czego się boję lub chciałabym zmienić coś diametralnie - zamieram, czekam, co życie przyniesie. Tak było niejednokrotnie, jak płakałam skulona na łóżku, kiedy się bałam o moich bliskich i o siebie. Zawsze jakoś się udawało to przetrwać. Jakoś. Wtedy nie dopuszczałam do siebie myśli, że to łut szczęścia. Teraz już wiem, że moje zachowanie nic nie wnosi, z zewnątrz wygląda jak bierna, niedojrzała postawa osoby zgadzającej się na wszystko. I co z tego, skoro nie umiem z tym nic zrobić. Jestem w tym zakresie na swój sposób upośledzona.
Zauważyłam, że piszę coraz dłuższe akapity. Minęło niecałe 10 minut, od kiedy zaczęłam pisać. Pisać coś, co jest szczere i nie ma konkretnego celu. Czyżby perry przestało szumieć mi w głowie? A może to tylko moje kolejne żale, które potrafię wylewać tylko na papierze. Ciekawe, czy pomoże mi to w życiu, czy sprowadzi na manowce. Pisanie anonimowych blogów i pamiętników zawsze pomagało mi poukładać myśli.
Być może wrzucę to, co napisałam, na jakąś stronę. Może ktoś to przeczyta. A może to będzie kolejna strona, o której przypomnę sobie za kilka lat, kiedy ślad po niej zaginie. I będę bardzo tęsknić.
Nikogo to nie obchodzi.
Nikogo to nie obchodzi.
Dziś w pracy przytuliłam dziecko. Było ciepłe i delikatne. Miało na imię tak, jak moja mama. Uśmiechało się, opowiadało o sobie, pytało o różne przyziemnie rzeczy. Było pięknie. Nie było świadome, jak skomplikowany proces zaszedł w mojej głowie w ciągu tylko kilku sekund. Tęsknię do tego, choć nigdy tego nie miałam. Szukam tego, choć nie wiem, co to właściwie jest. Potrzebuję, i jednocześnie się tego boję.
Wiadomość wyedytowana przez autora 31 sierpnia 2018, 00:38
Mam problem z kręgosłupem. Fizjoterapeuta poradził pójście do kręgarza.
Jest podejrzenie odnowienia się torbieli pilonidalnej, którą usuwałam z zapasem dobrych kilka lat temu.
To jakiś żart?
Kurtyna.
Odwiedziła nas moja siostra z niespełna 2-latkiem. Byliśmy nad rzeką. Chciałabym Wam pokazać ten obrazek, który tak uporczywie powraca przed moje oczy. Mój mąż klęczący przed dzieckiem. Maluch miał tak maleńką dłoń, że trzyma A. tylko za palec wskazujący, ale ma taką siłę, która zniewala nawet mojego zwykle niewzruszonego mężczyznę. Widziałam, że A. byłby w stanie zrobić dla tego chłopca więcej, niż się oczekuje od zwykłego wujka. Widziałam bezgraniczne zaufanie i niewymuszoną troskę. Tęsknotę. Niesamowite. Bezcenne.
Wiadomość wyedytowana przez autora 4 września 2018, 22:57
Może to mnie też blokuje..? Ale co zrobić, kiedy sytuacja tak naprawdę stawia mnie pod ścianą.
Jest umowa na stałe, trzeba się napracować, żeby były dobre zarobki -> jest stres.
Jest stres -> trudniej zajść w ciążę.
Nie ma umowy na stałe i dobrych zarobków -> nie dopuszczę do ciąży, póki nie będę pewna, że dam dziecku idealne warunki do rozwoju.
Mam pierdolca na punkcie dobrych warunków rozwoju.
Moja praca polega na organizowaniu ich dla obcych dzieci.
Niesamowicie się cieszę, bo to będzie akurat 13-16 dc (średnio mają po 28 dni, więc owulacja bardzo prawdopodobna). Co do TSH... Może jednak nie przeszkodzi... 21 sierpnia było 3,2, ale następnego dnia włączyłam większą dawkę Euthyroxu, może już trochę spadło. Jakaś nadzieja na udany cykl we mnie jest. Trzymajcie kciuki. Może zapiszę się nawet na "wrześniowe testowanie"?
Dostałam kopa energetycznego. Dziś myślę pozytywnie. Chwilo trwaj!
Szkoda, że o owulka dopiero teraz, bo A. już wyjechał. Miejmy nadzieję, że to wystarczy.
Moja szwagierka jest młodsza ode mnie o 6 lat. Lekarz kiedyś powiedział jej, że ma niską rezerwę jajnikową, i żeby z tego korzystała póki jest możliwość. Od razu po tym zaszła w ciążę, urodziła przecudowną i mądrą córeczkę, obecnie jest w 6 tygodniu kolejnej ciąży. Na rodzinnym czacie niemal codziennie zdaje relacje z każdego swojego dnia. Co rusz ktoś pyta ją o samopoczucie, gratuluje, pyta o szczegóły. Ona wysyła zdjęcia USG. A ja się tylko przyglądam, drugi raz zazdroszcząc jej błogosławionego stanu i myśląc, kiedy mi się to wreszcie zdarzy.
"A Wy kiedy?"
Nie wiem. K****. Jak bozia da.
W pracy i przy koleżankach udaję, że mam plany rozwoju zawodowego i osobistego. A ja cały czas myślę o tym, że na pewno w tym cyklu się uda, że może nie ma sensu wymyślać sobie nowej aktywności, obowiązku, bo może zaraz będę na zwolnieniu (pójdę od razu, jak tylko się dowiem o ciąży, m.in. przez brak przeciwciał cytomegalii). Czas się tak okrutnie dłuży, a jednocześnie wydaje mi się, że dosłownie przecieka przez palce. Nawet zapisałam się na kolejne studia. Udaję, że nic się nie dzieje.
Jakby wszystko było po mojej myśli. A tak strasznie nie jest.
Wiadomość wyedytowana przez autora 10 września 2018, 21:06
W pracach już wiedzą, chociaż było ciężko, stres mnie zjadał przed rozmowami. Na szczęście już mam to za sobą, mogę spokojnie odpoczywać.
Pierwszy trymestr był dla mnie zabójczy. Nie wychodziłam z domu z powodu mdłości i wymiotów, które trwały aż do 14 tygodnia. A później - jak ręką odjął. Siły witalne wróciły, zaczęłam w końcu odżywać.
Teraz? Teraz boli mnie kręgosłup kiedy dłużej stoję lub chodzę. Czasem mam zgagę. Mdleję przy kasie w sklepie, jeśli czekam dłużej niż 3 minuty. A podobno to dopiero początek.
Ale, żeby nie było aż tak kolorowo... Moje dziecko ma pępowinę dwunaczyniową (czyli brak jednej tętnicy), o czym dowiedziałam się na szczegółowym USG w I trymestrze. Już wtedy zaczęła się lawina stresu i płaczu, bo co dalej. Ano na szczęście testy genetyczne nie wykazały zwiększonego ryzyka wad genetycznych, jedynie co, to przyszło nam kontrolować rozwój. Na USG połówkowym małe ułożyło się tak niefortunnie, że nie dało się za bardzo obejrzeć serduszka (cała reszta została oceniona pozytywnie), dlatego wysłano nas na echo serca płodu. No, i byliśmy. Okazało się, że jest mała wada serduszka, na szczęście niegroźna. Od tamtego momentu bujanie się po kontrolach i liczenie na to, że dziurka się zrośnie. Lekarz powiedział, że nawet jeśli się tak nie stanie - nie będzie to specjalnie rzutowało na samopoczuciu dziecka. Więc ogólnie historia potoczyła się ok, choć stres był niemały, ale - strach ma wielkie oczy, przynajmniej w naszym przypadku.
A, zapomniałabym. To prawdopodobnie dziewczynka. Moja córka.
Życzę wam, żeby wasze życie przyniosło wam wymarzony prezent.
A co właściwie się stało, że tak się czujesz?
To zależy o co pytasz :). Jeśli chodzi o moją potrzebę posiadania dziecka to - z jednej strony - strach przed tym jak moje życie się zmieni, a z drugiej - kiedy wiem, że to już ten czas na podjęcie decyzji życie rzuca kłody pod nogi. Nie wszystkie na raz, tylko po jednej. I tak się już bujam od listopada, a końca nie widać. Mąż też chcę dziecka, ale obecnie rzadko bywa w domu, takie zrzeszenie losu. A jak już jest, to okazuje się że kolejny lekarz każe się wstrzymać na jakiś czas, bo coś zbadać, podleczyć, uregulować. Jestem tym po prostu zmęczona.
Wybacz błędy, piszę z telefonu. Chcę - chce Zrzeszenie- zrządzenie
Ile bym dała żeby mieć 28 a nie 36 :) tzn w kontekście dziecka. Wygląda na to, że szukasz odpowiedzi, czasem same przychodzą z czasem.
Okej... użyłam w jednym zdaniu tego samego słowa... hehe