Kiedyś lekarz powiedział mi,że przy mojej nadczynności mogę mieć problemy z zajsciem w ciążę.
Boli mnie też jedna rzecz. Przypominałam mojemu mężowi o tym okoła dwa lata temu,że mogę mieć problemy z ciążą. Miałam nadzieje,że powie "może zacznijmy się starać".Mówiłam również wprost ,że chciałabym dzidziusia. Mam wrażenie ,że on nie wziął tego na poważnie. Tak mnie to rozwala, i prowadzi do płaczu.Wiem już teraz ,że jeśli by lekarz mial racje,(błagam Boga oby nie)to będę jego winić ,że nie przejął się tym co mówie.
Gdyby nie to ,że kiedyś lekarz rodzinna nie skierowałaby mnie badania tarczycy do dziś pewnie nie wiedziałabym ,że mogę mieć jakieś problemy z tarczycą. Proćz złych wyników nie mam jakis zauważalnych objawów . Jedyne objawy jakie mam to potliwość i wypieki na klatce piersiowej w sytuacjach stresujących oraz przyspieszone bicie serca czasami kołotanie,ale to też rzadko. Bardzo sie martwie.
Popawiło mi się TSH 0,225 (0,27-4,2)
FT4 -20,1(12-22)
Natomiast dodatkowe badania
tsh AB-TSHR5- 5,48 <1,5
P/PRZECIWCIAŁA P/PEROKSYDAZIE 243,8< 34
P/CIAŁA /TYREOGLOBULINIE 305,7 <115
Wizyte mam za tydzień ,dopiero..... Czy któraś z Was miała podbnie.Już się boje.
Moj mąż w zasadzie się w to nie wczuwa . Oczywiście jeździ ze mną do lekarza,ale nie czuje ,żeby miał pragnienie dziecka. Nie wiecie nawet jak mnie to wkurza. Mówie mu ,że będę miała problemy z zajściem w ciąże. A on tak to przyjmuje bo musi. Sam nie poczyta nic o tej chorobie. Nie pyta kiedy mam dni plodne żeby próbowaać kiedy jest większe prawdopodobieństwo zajścia w ciąże. Ogólnie mam wrażenie ,że ma to w dupie. Czy Wasi faceci też tak mają? Może nie potrzebnie wyolbrzymiam,ale nie czuje wsparcia tego typu:nie mam w nim przyjaciela,któremu mogę się wygadać.