X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki starania Infertility sucks
Dodaj do ulubionych
WSTĘP
Infertility sucks
O mnie: Mam 28 lat, od 20.08.2016 jestem żoną, prawnikiem i od stycznia 2020 aplikantką radcowską. W marcu 2018 dowiedziałam się że mam Hashimoto - biorę leki oraz stosuję dietę, a w maju 2018 zaczęłam leczyć Insulinooporność. 2021 zaczęliśmy działać w kierunku IVF.
Czas starania się o dziecko: od lutego 2018r.
Moja historia: Od 17 r.ż. stosowałam antykoncepcję hormonalną, odstawiłam pod koniec grudnia. Z mężem postanowiliśmy odczekać kilka miesięcy żeby mi się tam wszystko unormowało. Zaczęliśmy starania w lutym, a w międzyczasie wyszło że mam Hashimoto i Insulinooporność, a moje endometrium nie za bardzo chce rosnąć. Zaczęłam też przygodę z suplementami. Przez niskie AMH podjęliśmy decyzję o IVF.
Moje emocje: Zaczęło się od entuzjazmu, aktualnie spokój, ale mieszany z paniką że nigdy się nie uda i do tego straszne dołki po białych testach.

27 lutego 2018, 09:12

Wczoraj podjęliśmy decyzję, że się staramy, ja strasznie chciałam, mąż też, ale chciał zaczekać do maja, żeby dziecko urodziło się na początku roku, a nie pod koniec, jak powiedział "będzie musiało czekać cały rok na urodziny", strasznie to fajne z jego strony, ale ja już nie chcę czekać. Dla mnie nie jest istotne kiedy się urodzi, ważne żeby było zdrowe, ale chyba my kobiety mamy trochę inne podejście ;).

To mój 3 cykl po odstawieniu, drugi kiedy biorę castagnusa, w poprzednim cyklu trochę mi namieszał, ale tak w sumie pozytywnie. Ovu wyznaczyło mi owulację na 9 dc, a faza lutealna miała 16 dni, cieszy mnie to, ponieważ jeśli tak już będzie, to niedomoga lutealna mi nie grozi.
Niestety po odstawieniu anty czuję się jakbym miała nie 26 lat a 16, moja 14letnia siostra ma lepszą cerę ode mnie, wyglądam jak pizza... Twarz, dekolt, plecy... Włosy tłuste już pod wieczór, no tragedia, plus humorki i wieczny foch na wszystko, mój mąż ma anielską cierpliwość do takiego dzikusa w jakiego się zamieniłam i jestem mu za to ogromnie wdzięczna!

Boję się tego, nowej sytuacji, ewentualnego rozczarowania, tego oczekiwania, boję się porażki, wiem, że to głupie, ale lubię mieć kontrolę, a przy staraniach to jazda bez trzymanki, zero kontroli, trzeba pozwolić ciału i naturze robić swoje i cierpliwie czekać. Może nauczy mnie to pokory (w końcu!).

Wiadomość wyedytowana przez autora 9 lutego 2021, 12:24

1 marca 2018, 22:10

28 lutego skończyłam 26 lat, fajnie jest wejść w nowy rok z takim postanowieniem i celem zarazem. Jestem trochę control freakiem i jeśli nie mam celu do którego dążę, czuję się zagubiona. Uwielbiam ten stan w którym jestem. Jeszcze nie świruję, jestem pełna takiej spokojnej nadziei, napawam się tym, bo wiem co będzie za 2/3 tygodnie, jak tylko skończy mi się owulacja. Mój dziki control freak wyjdzie z szafy i zacznie świrować ;). Uwielbiam ovufriend, ponieważ kiedy czytam, że większość dziewczyn tak samo reaguje, ma podobne rozterki i problemy, jakoś mi tak raźniej, i wiem że jeśli teraz się nie uda, to znajdę dużo wsparcia i zrozumienia dla moich odczuć.

Widzę, że mąż zaczyna powoli interesować się moją płodnością, na szczęście jest to facet który zna kobiecą fizjologię i wie jak przebiegają te procesy, ale wcześniej (kiedy brałam anty) po prostu nie musiał korzystać z tej wiedzy. Widzi pewne rzeczy i pyta, daje mi to ogromną radość bo widzę, że on też tego chce. Trochę ciężko mi się oswoić z tą myślą, ponieważ jest to człowiek który ogólnie nie lubi dzieci, od zawsze (ma kilka wyjątków dzieci które toleruje, a nawet jedno lubi ;)). Wiem że mam w nim mega wsparcie (w każdej dziedzinie życia) co mnie uspokaja i nastraja euforycznie do życia. Nie mogę się ostatnio przestać uśmiechać :). Zdaję sobie sprawę, że nie jest tak łatwo zajść, ale po prostu nic nie jest w stanie zepsuć mi szczęścia z podjętej wspólnie decyzji.

21 marca 2018, 09:12

Dawno mnie tu nie było, aktualnie jestem w 4 dniu 2 cyklu starań. W poprzednim cyklu @ przyszła dzień wcześniej i była totalnie dziwna. W niedzielę (1dc) brzuch bolał mnie dość mocno, ale nie tak jak zwykle, @ nie była jakaś super obfita, bez skrzepów, a na dodatek było mi ciągle niedobrze, ale może to być efekt moich wrzodów. Temperatura spadła, @ przyszła, nie ma o czym mówić, prawda? No ja mam problem, bo mój mózg wie doskonale że @=brak ciąży, niska temperatura=brak ciąży, a gdzieś się tam mimo wszystko tli nadzieja, bo przecież zdarzały się takie przypadki... Pomęczę się z tym pewnie jeszcze ze 2-3 dni i jak przyjdzie owulacja to zapomnę o całej sprawie. Chyba to jest już jakiś taki "circle of life" ;).
9 marca na USG tarczycy lekarz stwierdził Hashimoto, krew potwierdziła. Nie powiem, że nie był to dla mnie cios, początek starań a tu taki klops... Jestem na diecie bezglutenowej, staram się unikać laktozy i cukru, może w końcu schudnę, bo do tej pory tylko tyję, mimo ciągłego bycia na diecie - lekarz powiedział mi że to może być efekt niedoczynności tarczycy. Dzisiaj rano wzięłam pierwszą tabletkę Euthyroxu 25, zobaczymy za kilka dni, pokładam w tym leku i diecie duże nadzieje.

5 kwietnia 2018, 10:55

19 dc, 6 dpo 2cs
Nie jest dobrze, poza Hashimoto, do mojego radosnego kramiku dołączyła ostatnio insulinooporność. Coraz ciemniej widzę te nasze starania, wiedziałam że nie będzie łatwo, ale nie spodziewałam się, że aż tyle rzeczy mam do naprawienia. Teraz muszę skupić się na zrzuceniu wagi, dostałam metforminę od endokrynologa, zwiększyła mi też dawkę euthyroxu. Staram się myśleć pozytywnie, przynajmniej wiem, co muszę zrobić, żeby się lepiej poczuć, i zajść w ciążę. Będzie cholernie ciężko, ale dla dziecka kobieta jest w stanie góry przenosić :).

28 maja 2018, 08:45

4cs 18dc 6dpo
W 7dc byłam u ginekologa, zrobiła mi usg, okazało się, że moje endometrium rośnie :D prawdopodobnie dzięki metforminie, na obu jajnikach pęcherzyki, jeden 16mm drugi 18x13mm, od 10dc <3 co drugi dzień. Chciała żeby przyszła na monitoring, ale niestety w tym cyklu czasowo nie dałabym rady. Jeśli się nie uda, to pójdę na monitoring w następnym cyklu. Zmartwiła mnie trochę tym, że do tej pory prawdopodobnie nie miałam poprawnego cyklu, na poprzednim usg endo w 3dpo miało 3mm, ale było ciałko żółte, co oznacza, że pęcherzyk pękł, i jeśli nawet doszło do zapłodnienia, nie było szans na zagnieżdżenie. Cienkie endometrium pokazywała mi też obfitość @, ten cykl zaczęłam jednodniowym (w zasadzie kilkugodzinnym) krwawieniem. Gin powiedziała, że mogło w ogóle nie być owulacji, chociaż miałam najpiękniejszą II fazę ever. Jednak muszę zaakceptować to, że ludzki organizm nie jest szwajcarskim zegarkiem. 10dpo idę zbadać TSH dla endokrynologa, dodatkowo chciałabym zbadać progesteron, wiem że powinnam 7dpo, ale 1 mam home office, więc będę mogła sobie spokojnie pojechać rano i zrobić, ponieważ 6.06 idę na kontrolę do endokrynologa. Kusi mnie oczywiście beta... nie byłabym sobą... Pewnie spotka mnie przykre rozczarowanie, ale cóż, trudno, jak nie sprawdzisz, to się nie dowiesz ;)

26 czerwca 2018, 14:01

5cs 22dc i 13 dpo. Tak tak, owu było wcześnie, bo w 9dc. Nie robiłam testów owu, nie byłam na monitoringu bo wykańczałam pracę magisterską. Nie miałam do tego głowy. Od 10dpo sikam na testy, zaczęły majaczyć jakieś cienie, w 12dpo wyszła mi nawet taka ładna kresunia chociaż dość jasna i po czasie, bo test był zalany. Krew pobrana i czekam na wynik bety.
TSH ładnie spadło do ok 1,3, ale endo podwyższyła mi euthyrox do 50mg przez 5 dni (wcześniej brałam co drugi dzień 25/50) a 25 tylko w weekend ponieważ chce podwyższyć ft4, które teraz i tak podskoczyło z 0,8 na 0,9. Zwiększyła mi też metforminę, z 750 na 1000 raz dziennie, biorę Glucophage xr 500 2 tabl raz dziennie wieczorem. Mam nadzieję, że ten zestaw sprawi że coś się ruszy :).

28 czerwca 2018, 09:03

24dc, 15 dpo.
Beta wyszła negatywna (<1,2) ale @ nadal nie widać. Moja urojona ciąża daje o sobie znać :/ jak mnie to wkurza, że nie umiem nad sobą panować. Ból brzucha rozumiem, może zwiastować @, ale mdłości i metaliczny smak w ustach to już lekka przesada. Wczoraj wieczorem czułam jakbym miała monetę w ustach przez cały wieczór. Dodatkowo jeszcze temperatura nie ułatwia mi zadania, wczoraj coś się czułam niewyraźnie, jakbym miała gorączkę. Zmierzyłam temperaturę, i co prawda, gorączki nie miałam, ale stan podgorączkowy już tak - 37,12 (jestem z tych ludzi którzy chorując nie gorączkują zbytnio 37 to max). Dzisiaj rano z kolei 36,83. Już miałam podobny cykl wcześniej, też owu w 9dc a faza lutealna miała 16 dni, w 16 temp spadła drastycznie a następnego dnia przyszła @. Wtedy się jeszcze nie staraliśmy, nie brałam żadnych leków ani na tarczycę ani na IO. Ten cykl narobił mi dużo nadziei ale zapewnił także bolesny upadek. Nie wiem już na co ja czekam teraz. Czy na @ żeby zacząć nowy cykl, czy może na dwie kreski. Boję się mieć nadzieję, ale wiem że już się nakręciłam i że znowu będzie bolało.

5 lipca 2018, 16:53

6 cs, 6 dc.

@ trwała wyjątkowo długo, całe dwa dni. Zastanawia mnie co jest nie tak. Boję się LUF, no ale to się chyba nie trafia w każdym cyklu (?). Chcę wbić się dzisiaj do ginki na monitoring, jestem na prawdę ciekawa co się tam dzieje w środku.

4 listopada 2018, 21:40

10cs 21dc 12 dpo (chyba)
Przestałam mierzyć temperaturę, mam przerwę od monitoringu i stymulacji. Trochę była to prośba męża a trochę chęć odpoczynku od ciągłego kontrolowania swojego ciała.
Testowałam, znowu cień, kolejny test i biel. Ja nie wiem co jest ze mną nie tak, czy może to te testy są jakieś nie teges. Czekam teraz na okres, przez to że nie mierzyłam temperatury to też nie mam pewności kiedy była owu, więc @ może być albo 7.11 albo dwa do czterech dni później.

9 lutego 2021, 12:19

42 cs
b6e1f08efa9e.jpg

Dawno mnie tu nie było! Co zabawne, od ostatniego wpisu w sumie niewiele się działo w naszej diagnostyce. We wrześniu 2019 roku Mąż zrobił badania - obuch w łeb - jakieś super małe ilości plemników w 1ml i w całej próbce, morfologia ok 4% ale no wiadomo... Mąż wybitnie nielekarzowy więc go po prostu faszerowałam suplami - polecam FERTILMAN PLUS, serio włosy i paznokcie to mu rosły tak szybko że nie nadążał z obcinaniem, dla mnie to znak że preparat tego typu działa. Jako że starałam się żyć normalnie a nie od owulacji do owulacji, nie cisnęłam go o ponowne badania, wierzyłam że suple działają a problem jest we mnie, że to pewnie zatkane jajowody albo niedobór czegoś (ch*** wie czego, rozumu chyba XD). Jakoś zaraz po odebraniu wyników poszłam na Starynkiewicza do poradni (drugi raz, tym razem z wynikami Męża) dostałam zjebkę że z takimi wynikami to tylko ivf i on mnie nie będzie leczył, a tak w ogóle to mam schudnąć. Taaak, NFZ... Spłakałam się jak bóbr wychodząc z gabinetu, a ja nie z tych rozklejających się. Wku*wiona poszukałam lekarza prywatnie który zrobi mi drożność, znalazłam, poszłam. W listopadzie 2019 dowiedziałam się że ten "piękny pęcherzyk" na lewym jajniku to cały czas był potworniak. W 2014 roku na tomografii brzucha wyszło że ja go tam mam, ale miał 2cm więc nikt się nim nie przejmował, lewa strona mnie zawsze bolała, ale ginekolog po badaniu stwierdził że to na pewno nie jajnik a jelita - tak zaczęła się moja przygoda z gastrologiem i leczeniem IBS i wrzodów (bez gastroskopii, bo po co to komu XD), ale to historia na inny wpis. Long story short, okazało się że mój potworniak ma już 4 cm - rośnie, to źle, do wycięcia. Bujałam się z laparoskopią (na NFZ na szczęście) od listopada do czerwca, dlatego że ciągle wychodziła mi jakaś bakteria w posiewie (z perspektywy czasu zastanawiam się czy to nie był znak, żeby jednak tej laparo nie robić?), ale w końcu zaleczyłam dziada i 8 czerwca 2020 roku miałam laparo z drożnością jajowodów. Laparoskopia wykazała dodatkowo endometriozę w zatoce Douglasa (kilka ognisk) - chyba jest to 1 stopień, nie napisali więcej; jajowody były drożne. Usunęli oczywiście potworniaka. Lekarz kazał to wyciąć też z jednego powodu - ryzyko skrętu jajnika, potworniak był większy i cięższy niż jajnik i ciągnął go w dół co ja odczuwałam często jako ból w lewym boku, jakby jelit, ponieważ to wszystko jest tam przecież na ścisk i jak coś uciska to boli. W każdym razie w tamtym momencie ja byłam przeszczęśliwa - 3 tyg zwolnienia, zero bólu miesiączkowego, na bank czyste jajowody - nic tylko zachodzić w ciążę! W lipcu wyjechałam kilkudniowe wakacje, wtedy też zobaczyłam II na facelle, to była niedziela, tego dnia wracaliśmy do domu, w poniedziałek znowu II tym razem na clearblue, we wtorek beta >1,2...
We wrześniu 2020 zrobiłam AMH - raczej z ciekawości niż dla sprawdzenia - mam 28 lat, na pewno będzie dobrze. Po oddaniu krwi w głowie utkwiła mi liczba 0,7 i tak co myślałam o tym wyniku to zawsze ta sama liczba. Szłam do auta na miękkich nogach kiedy zobaczyłam 0,72 ng/ml. To było jak cios poniżej pasa. Oczywiście full research na temat niskiego AMH. Wynik: jak najszybciej IVF. Ja nie byłam gotowa na to, odkładaliśmy pieniądze na działkę i dom, a nie na ivf :( nie mogłam do siebie dojść dość długo. Jak poszłam w grudniu 2020 znowu na Starynkiewicza (bez aktualnych badań, chciałam lekarzowi pomachać przed oczami AMH i laparo) i on kolejny raz powiedział że IVF, ale że my byliśmy już na to gotowi to powiedziałam mu ok, proszę o dokumenty itd. Poprosił żeby zrobić u nich badania Męża - niby nie ma znaczenia aż tak bardzo to, że wyniki są słabe, ale to ma być dla embriologów żeby wiedzieli z czym się mierzą i czy nie trzeba przed procedurą wdrożyć supli czy coś. Powiem tak, sama nigdy bym się nie wysrała w pokoju przygotowanym dla panów do oddania materiału na badania a co dopiero zrobić to co oni tam robią. Zero prywatności, poradnia wielkości dużego pokoju, z klatki schodowej właściwie wchodzi się do tego pokoju... no dramat jednym słowem. Mąż powiedział że on tam nie wejdzie drugi raz, ja to rozumiem! Umówiłam nas do Invimedu. W międzyczasie odebrałam wyniki Męża, ledwo! Pani w rejestracji walczyła jak lwica żebym tych wyników nie odebrała. Musiałam podpisać że je odebrałam bez konsultacji z lekarzem. Co najgorsze, to okazało się że nie zrobili jednego badania, mimo że za nie zapłaciliśmy. Pani przez telefon zaproponowała żeby przyjechać i oddać materiał jeszcze raz - chyba śni! Musimy jechać i odzyskać pieniądze, ale to też nie jest takie łatwe ponieważ klinika (która jest prywatna w sumie ale ma siedzibę w szpitalu i kontrakt NFZ) działa od 7 do 14 w tygodniu, wyjątek stanowi środa, że działają do 17... no żart jakiś...
Z wizyty w Invimedzie wyszłam 1800 zł lżejsza, ale zadowolona, bo w końcu ktoś zaczął patrzeć na mnie całościowo. Mam "bogaty" wywiad nowotworowy oraz niskie AMH, więc żeby wykluczyć przyczyny genetyczne niskiej wartości, zlecił BRCA-1 i2 oraz zespół łamliwego chromosomu X, do tego kariotypy. Ogólnie podczas usg stwierdził że niestety mój jajnik jest szczątkowy i albo podjada mi go Hashimoto (tarczyca jest dużym narządem, więc zanim ją zje, podjada jajniki, a że ten mój był zawsze słabszy i mniejszy być może to jej sprawka) albo spaprali mi laparo uszkadzając naczynia krwionośne na jajniku i on sobie obumiera bo nie ma w nim krążenia właściwego. Na szczęście prawy działa dobrze więc kazał brać DHEA 25mg x3 dziennie i koenzym Q10 200mg x3 dziennie przez 3 cykle, mam się zgłosić po kuracji. Niestety ważność mojego AMH mija w marcu, więc przed procedurą będę musiała zrobić ponownie, mam ogromną nadzieję że ta suplementacja zadziała i AMH nie spadnie i nadal będzie mi przysługiwać refundacja leków do ivf. Poza wskazanymi przez dr suplami, biorę jeszcze 150 mg jodu (z zalecenia endokrynologa, nie jest to moja fanaberia, ale serio czuję się dużo lepiej), 800 mg kwasu foliowego, 10 ug B12 i komplex b, NAC 1200 mg i 3mg melatoniny (w zasadzie w drugiej fazie biorę pół tabletki albo wcale). Obiecałam sobie że będę sumiennie brać leki i suple przez te 3 miesiące i że to jest czas na poprawę siebie - chciałabym schudnąć 5 kg. Podczas pandemii od marca do czerwca schudłam 9kg więc chcę znowu spróbować - głównie post przerywany i dieta z niskim IG a jak miałam chęć na słodkie to musiałam sama upiec, chleb też piekłam sama, właśnie jeden się piecze :D

Wiadomość wyedytowana przez autora 9 lutego 2021, 12:24