Zapisz się i otrzymuj powiadomienia o
zniżkach, promocjach i najnowszych ciekawostkach ze świata! Jeśli interesują
Cię tematy związane z płodnością, ciążą, macierzyństwem - wysyłamy tylko
to, co sami chcielibyśmy otrzymać:)
Swoją historię opisałam w wielkim skrócie. Nie chcę już dziś wspominać pierwszej lekarki poleconej jako specjalistka od niepłodności, u której zostawiłam sporo pieniędzy, straciłam 1,5 roku, a nie zdiagnozowała u mnie policystycznych jajników. Dopiero kolejna, do której trafiłam, po moich badaniach, w tym laparoskopii, stwierdziła, że może warto zdiagnozować "drugą stronę". I wtedy dowiedzieliśmy się o przeciwciałach. Androlog wyjaśnił, że produkuje je układ immunologiczny i co tu dużo mówić, wyleczyć się tego nie da. Wtedy wszystko stało się jasne, jedyna szansa dla nas to in vitro. Owszem brałam to pod uwagę, ale chyba jak każda z nas starających się, myślałam, że zdarzy się cud, bo przecież się zdarzają i zajdę w ciążę naturalnie. Teraz już się nie oszukuję, wiem, że naturalnie się to nie uda. Jako, że procent p/ciał jest bardzo wysoki, konieczny byłby dawca nasienia, dlatego zdecydowaliśmy się na adopcję zarodka. Czekaliśmy bardzo krótko, ok. 2 tygodni na telefon z laboratorium, że jest dla nas zarodek. Potem badania, kwalifikacja, leki i termin. Wszystko poszło ok, jedynie trudno wytrzymać z tym pełnym pęcherzem, ale dałam radę. W 20 dpt hcg zaczęło spadać, pierwsze podejście się nie udało. Ale będę próbować dalej.
Moje emocje...sama nie wiem co by o nich napisać. Po tylu latach starań inaczej patrzę na mój problem niepłodności. Dopóki nie zaczęłam się leczyć w klinice leczenia niepłodności i nie zobaczyłam tylu osób, które tam przychodzą, wydawało mi się, że tylko ja mam ten problem. I wiem jedno, a przekonałam się o tym wiele razy - osoby którch nie dotknęła niepłodność, nigdy nas nie zrozumieją.
Tulę mocno ze tym razem się nie udało. Mocno trzymam kciuki za kolejny raz.
I masz rację ten kto sam nie przerabia na własnej skórze tematu czym jest niepłodność nigdy nas nie zrozumie.
Ale w tych czasach coraz więcej takich osób jak my i nie zawsze udaje się zostać mamą.
życzę dużo wytrwałości w dążeniu do celu.
Podjęliśmy decyzję o pierwszym podejściu do IVF. Lekarka nas namówiła, że warto spróbować z własnymi komórkami. Ja mam dużą rezerwę jajnikową, a przeciwciała P. w in vitro nie przeszkadzają. Jestem już w trakcie stymulacji. 2 zastrzyki gonalu za mną. Poza opłatą za pakiet, zapłaciłam jeszcze 1400 zł za badanie i zastrzyki. Podjęłam tez decyzję o zamrożeniu komórek, jeśli uda mi się ich na tyle wyprodukować. Po podliczeniu wszystkich kosztów, doszłam do wnioski, że marzenia o macierzyństwie bardzo drogo kosztują. A inni dostają je zupełnie za darmo. Gdybyśmy my - niepłodnie przyszłe mamy, wyliczyły koszty całego naszego leczenia, nasze dzieci miałyby za to prawdziwie królewską wyprawkę.
Gdybym miała zilustrować swoją sytuację to widzę ją tak: inni jadą z górki na sankach z ogromna prędkością, mijają mnie i uśmiechają się czasem ze współczuciem, rzadko ze zrozumieniem, a czasem niestety z wyższością, a ja stale ciągnę te sanki pod górkę, na tych sankach jest wielki głaz, który mnie blokuje, a najgorsze jest to, że ja szczytu tej górki nie widzę. Nie wiem czy tam dojdę, nie wiem kiedy tam dojdę i nie wiem czy jeśli tam dotrę, to czy uda mi się bezpiecznie zjechać w dół.
Jestem po punkcji... i w sumie na tym zakończyłam procedurę. Stymulowałam się książkowo, pobrano mi 19 komórek, z tego 16 dojrzałych dobrej jakości. 10 zamroziłam (jak Dżoana he he), 6 wzięto do zapłodnienia. I niestety 5 sie w ogóle nie zapłodniło, 1 zarodek przestał się rozwijać w 3 dobie. I zostałam z niczym. Jestem wściekła. Pani w laboratorium powiedziała, że nasienie było bardzo złej jakości. A my chodziliśmy w tej samej klinice do androloga przez 7 miesięcy i zapewniał nas , że wyniki są dobre i do in vitro w zupełności się nadaje. Więc jakim cudem komórki się w ogóle nie zapłodniły? Brałam pod uwagę to, że zarodki mogą przestać się rozwijać, lub transfery się nie powiodą, ale tego co się wydarzyło się nie spodziewałam. Czuję się trochę oszukana przez klinikę. Bo po pierwsze pomimo, że zapłaciłam za pakiet 9800 to wciąż musiałam robić jakieś dopłaty za leki, za badania. W sumie procedura wyniosła nas 15000zł, co prawda zwrócą nam 3900, ale czują do nich lekki dystans.
Wrócę tam, bo mam jeszcze 10 komórek, które planujemy zapłodnić z dawcy, ale pewnie poszukam innej kliniki. Czuję się tak bardzo rozczarowana, powiem nawet, że nie tyle niepowodzeniem co postawa kliniki, której tak zaufałam. Ciągłe podnoszenie kosztów, dopłaty i te zapewnienia androloga. Teraz robię sobie przerwę, już nie podejdę do następnej procedury na wariackich papierach tak jak teraz, przygotuję się lepiej pod każdym względem.
Emocje opadły i październiku wróciłam do kliniki. Co prawda do innego lekarza bo moja pani dr jest na urlopie szkoleniowym i nie będzie jej do końca roka. Ja czasu tracić nie chciałam więc jestem u innego, ale pewnie wrócę do niej.
Podjęliśmy decyzję o skorzystaniy z nasienia dawcy. Z tym że lekarz najpierw zaproponował inseminację. Zgodziliśmy się. Pierwsza próba była wczoraj. Jestem jednak tak jakoś negatywnie nastawiona że nic z tego.
Pierwsze podejście nieudane. Wydaje mi się że dużo czynników nałożyło sie na negatywny wynik. Teraz trzeba zebrać siły do dalszej walki bo kolejną próbę planujemy na styczeń. Jeszcze tylko przetrwać ten grudzień. Kiedyś uwielbiałam święta a teraz... W okresie świątecznym jest mi bardzo ciężko, tak bardzo brakuje dziecka. I taki niesamowity żal, gdy się patrzy na innych, tych których nie dotknęła niepłodność. Gdyby oni choć trochę próbowali nas zrozumieć, a jeśli nie to żeby tak zwyczajnie dali nam spokój.
Ruszyłam w nowy rok pełną parą. Wczoraj 1 dc, jutro zaczynam stymulację clo, 12-go pierwszy monit, a kolo 15-16 AID. Do końca stycznia wszystko się wyjaśni. Dawca oczywiście zarezerwowany, z cech fenotypowych podobny do mojego M. Tym razem będę bardziej na siebie uważać, bo tym razem się uda:)
Święta minęły szybko i spokojnie, bez zbędnych gości, głupich komentarzy itp. a obawiałam się, że będzie gorzej.
Hey. Przeczytałam Twoja historię. Przykro mi że tak długo czekasz na swoje maleństwo. Ja również straciłam sporo czasu przez niedouczonych lekarzy. W sumie zaszłam w ciążę po 3 latach. U nas udało się dzięki inseminacji. Trzymam kciuki za Was. Oby tym razem się udało <3
Jestem po drugiej AID. Wszystko poszło w ekspresowym tempie. W piątek pojechałam na monitoring zupełnie zrezygnowana, z przekonaniem, że stymulacja się nie udała. To był 11dc, a w poprzednim cyklu z IUI w 13dc były pęcherzyki 16mm i 13mm. A tu niespodzianka! W lewym jajniku, który zawsze uważałam za gorszy, jest pęcherzyk 20.4mm. Moje modlitwy zostały jednak wysłuchane. Zaraz dostałam ovitrelle i ustalono na sobotę AID. Byłam tak bardzo zaskoczona a zarazem szczęśliwa, że udało mi się taki pęcherzyk uzyskać. W sobotę stawiłam się na wyznaczoną godzinę. Wszystko poszło szybko i sprawnie. Pęcherzyk był jeszcze niepęknięty. W niedzielę przed południem miałam owulację, tak mnie jajnik lewy bolał, że nawet usiąść nie mogłam. Ból promieniował aż do szyjki. I pozostało teraz tylko czekać. Jestem dobrej myśli bo wszystko było zupełnie odwrotnie niż przy pierwszym podejściu. Dobrze, że pojechałam w 11dc bo przez chwilę chciałam przełożyć wizytę na poniedziałek 14dc, wydawało mi się, że będą takie same małe pęcherzyki jak w listopadzie. A ja głupia chciałam być mądrzejsza od lekarza i sama sobie ustalać monitoring. Jak słabo znam jeszcze swój organizm.
Teraz czekam. Dużo odpoczywam i się relaksuję. Modlę się o powodzenie. Nie szukam na siłę objawów, nie nakręcam się. Wiem, że wszystko będzie dobrze. Jestem pozytywnie nastawiona, a w pierwszej IUI byłam zrezygnowana od samego początku.
Nie udało się.
Musiałam przełknąć porażkę i dopiero teraz jestem w stanie coś napisać.
Nie będę podchodzić do 3 inseminacji, szkoda mi czasu i pieniędzy. Podjęłam decyzję o kolejnym in vitro z wykorzystaniem moich zamrożonych komórek i nasieniem dawcy. Wczoraj na wizycie wszystko omówiliśmy. Zaczynamy od marca.
Tak bardzo się boję że powtórzy się scenariusz z lipca. Co prawda nasienie będzie dawcy ale wiem też że komórki są bardzo wrażliwe na rozmrażanie.
Ehh... a dziś kuzynka urodziła dziecko, jest ode mnie 7 lat mlodsza, ma już jedno dziecko 1,5 roku. A ja wciąż czekam na pierwszego maluszka. Życie jest takie niesprawiedliwe.
Wiadomość wyedytowana przez autora 9 lutego 2018, 21:07
Ehhh...
Jest mi tak bardzo ciężko. Takie mam jakieś gorsze dni, boję się o te moje komórki. Stale mam w głowie pytania czy się rozmrożą, czy przetrwają, czy się zapłodnią, czy zarodki będą się rozwijać, czy dojdzie do transferu. Sama katuję się tym wszystkim, nie umiem myśleć pozytywnie. Za dużo było tych porażek, zawsze kiedy się nastawiałam na sukces to się nie udawało, było wielkie rozczarowanie. Tym bardziej, że praktycznie nikt nie mrozi oocytów, kilka przypadków na całym forum. Za tydzień wizyta, a potem czekanie na informacje z laboratorium. Chyba zwariuję do tego czasu i naprawdę do transferu nie dojdzie. Po prostu oszaleję ze stresu.
Trochę mnie tu nie było. Ale ostatnie miesiące były dla mnie bardzo ciężkim czasem, choć powinny być najszczęśliwszym. Ale od teraz już będzie dobrze.
Komórki się ładnie rozmroziły, uzyskaliśmy 5 blastocyst bardzo dobrej jakości. Pierwszy transfer się udał, z wizyty potwierdzającej ciążę prawie frunęłam na skrzydłach, a potem krwawienie, szpital i diagnoza - krwiak w macicy, zagrażające poronienie. Jak to leczyć? Musiałam go po prostu "wyleżeć" (+ leki oczywiście). Spędziłam 8 tygodni w łóżku, początkowo wstając jedynie do toalety i na krótką kąpiel. O ile fizycznie czułam się dobrze, to o stanie psychicznym lepiej nie pisać. Cały czas gorąco modliłam się o to, aby wszystko się szczęśliwie potoczyło. I udało się, krwiak częściowo się opróżnił, a reszta się zorganizowała i wchłonęła. Maluszek rozwijał się prawidłowo, badanie prenatalne wyszły ok. Mogłam zakończyć wizyty w klinice i przenieść się do swojej lekarki. Wczorajsza wizyta wykazała, że wszystko przebiega prawidłowo, i dowiedziałam się także, że spodziewam się chłopczyka:)
Dziękuję Bogu, że mnie wysłuchał.
Jutro wizyta. Będzie ostateczna decyzja w sprawie porodu. Choć moja dr skłania się ku naturalnemu. Twierdzi że dam radę bo choć zawsze byłam szczupła z wąskimi biodrami, to miednicę mam całkiem w porządku. A ja się tak bardzo boję. Orientuję się jak wygląda poród, ale mimo wszystko niesamowicie się stresuję. Wiem, że boli i ja wyjątkiem nie będę. Bardziej boję się, że sobie nie poradzę i wystąpią komplikacje. A zdrowie synka jest najważniejsze.
A z drugiej strony, tyle przeszłam w trakcie starań i dałam radę, to z porodem sobie nie poradzę?
A co do bólu to do tej pory żaden ból fizyczny nie równał się z tym psychicznym cierpieniem, z tym rozdzierającym bólem serca, który towarzyszył mi przy kolejnych niepowodzeniach.
Synku mama da sobie radę, już niedługo się zobaczymy.
Mój synek skończył już roczek.
Dziewczyny starające się z trudnościami - walczcie z całych sił, bo naprawdę warto!
Treści zawarte w serwisie OvuFriend mają charakter informacyjno - edukacyjny, nie stanowią porady lekarskiej, nie są diagnozą lekarską i nie mogą zastępować zasięgania konsultacji medycznych oraz poddawania się badaniom bądź terapii, stosownie do stanu zdrowia i potrzeb kobiety.
Korzystając z witryny bez zmiany ustawień przeglądarki wyrażasz zgodę na użycie plików cookies. W każdej chwili możesz swobodnie zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich zapisywaniu.
Dowiedz się więcej.
Tulę mocno ze tym razem się nie udało. Mocno trzymam kciuki za kolejny raz. I masz rację ten kto sam nie przerabia na własnej skórze tematu czym jest niepłodność nigdy nas nie zrozumie. Ale w tych czasach coraz więcej takich osób jak my i nie zawsze udaje się zostać mamą. życzę dużo wytrwałości w dążeniu do celu.