Hej Wszystkim! odnalazłam te stronę i przypomnialam sobie, ze przeciez kiedys zapisywalam tutaj swoje mysli i opisywalam swoja historię. Teraz majac wiecej czasu, postanowilam się podzielic z Wami tym, jak wygladaly moje dalsze losy. A więc w 2012, w ktorym zaczelam pisac swoj pamiętnik chodziłam do lekarza (nazwijmy go lekarzem nr 1), który nic nie zdziałal. Jak się pozniej okazało, nie przypisal nawet Euthyroxu na lekką niedoczynność tarczycy, natomiast chętnie wykonał inseminację
Pisałam o tym kilka postów wyżej - zabieg się nie powiódl. W 2013 zmieniłam lekarza (nazwijmy go lekarzem nr 2), która wykonała dodatkowe badania, zlecała co miesiąc monitoring i orzekla nieplodnosc idiopatyczną. W tym gabinecie wykonałam też badanie drożności jajowodow (nowoczesną metodą HyFoSy), dzięki czemu wiedziałam ze oba jajowody są drożne - a dziecka jak nie bylo, tak nie ma. Rozpoczął się 2014 rok i na chwilę postanowiłam zarzucić starania, które i tak nie wychodziły a skupiłam się na poszukiwaniu nowej pracy. Udało się i w listopadzie, po prawie 6 latach w jednej korpo, zmieniłam firmę. Dla mnie była to cudowna odskocznia, przede wszystkim dla głowy, ktora na chwilę odcieła sie od staran i ciaglego stresu i liczenia dni. Dodatkowo, był to ciekawy krok w mojej karierze na stanowisko zarządzajace - teraz z perspektywy czasu, cieszę się ze to sie tak poukladało. Gdy minął mi w pracy okres próbny, postanowiłam powrocic do staran, wiedząc ze i tak na pewno zejdzie mi z tym mnostwo czasu. Ale od razu tez wrocilam do lekarza nr 2 na zabieg inseminacji, który ponownie (dwukrotnie) się nie udal...
((( I tak rozpoczely sie wakacje 2015. Znowu postanowilam zrobic sobie przerwę, skupić sie na czyms przyjemnym, biegać, cwiczyć itp. W lipcu 2015 (5 lat po ślubie i ciaglych staraniach z malymi przerwami na zmiane pracy lub jakąś mini chorobę) wychodzi mi dodatni test!!!! Szok i niedowierzanie!!!!!!!!!! JAK TO? 3 inseminacje sie nie udaly, a tu nagle na naturalnym cyklu bez monitoringow i innych bajerow, wyszlo???? Byl to dluzszy cykl, wiec w dniu w ktorym mialo juz byc widoczne serce wg kalendarza, lekarz nic nie zobaczyl. Szpital, podejrzenie ciązy pozamacicznej, stres na maxa, beta rosnaca prawidlowo i wreszcie kilka dni po - jest pecherzyk!!!!! Jednak szczescie nie trwalo dlugo - po okolo tygodniu, rano w toalecie swieża krew, ponownie szpital, beta spadająca i poronienie w trakcie.... Chyba nie musze pisać jak tragicznie sie wtedy czulam (nawet teraz lzy cisną mi sie do oczu) - po tylu latach, jak juz sie udalo, Maluszek postanowil nas opuścic.... Na szczęscie obeszlo sie bez zabiegu lyzeczkowania, organizm sam sie oczyscil, ale bole, które wtedy przezylam (rowniez te fizyczne, lącznie z dresztami i wizyta karetki) będę pamietać do konca zycia. A więc sierpień 2015 nie należal do udanych. Pomimo uczucia, ze fajnie ze wreszcie się udalo i być moze kiedys będę mamą, teraz z perspektywy czasu, wiem, ze dopadła mnie mini depresja - potrafiłam jeszcze przez kilka kolejnych miesięcy płakać na mysl o ciazy. Do tego w pracy zaczal sie nerwowy czas, bardzo duzo pracy i stres mocno skumulowal sie w moim zyciu.
W listopadzie 2015, postanawiamy zacząc leczyc sie w kliniece nieplodnosci (miałam wtedy 31 lat). Przy rejestracji polecono mi lekarza (nie mialam swojego typu, bralam co jest), ktory podczas pierwszej wizyty, uslyszeniu historii , przejrzeniu badan, stwierdzil, ze w naszym wypadku to juz najlepiej podejsc do in vitro. Bylam juz pogodzona z tym faktem, bo innego scenariusza raczej nie zakladalam. W miedzyczasie spotkalam sie z kolezanka (pediatrą), ktora sama dosc dlugo sie starala z pomoca tej samej kliniki i doradzila mi zebym jednak zmienila lekarza w klinice. Tak tez w styczniu 2016 trafiam do NAJCUDOWNIEJSZEGO lekarza, z jakim przyszlo mi sie spotykac - nazwijmy go lekarzem nr 3 - dla zainteresowanych osob z Krakowa, chetnie podam nazwisko:-) Lekarz nr 3 juz podczas pierwszej wizyty zebral wywiad, zobaczyl wyniki badan i stanowczym tonem z nuta poczucia humoru, powiedzial: Bedziecie miec tego dzieciaczka!!! to bylo jak dodanie skrzydel. Do tego zlecil nowe badania, ktorych jeszcze nikt nie zlecil, a mnie patrzac na moja prolaktyne (wyzsza tylko po obciazeniu), przepisal Bromergon, bo powiedzial, ze nie da sie ''robic dzieci na zaciagnietym hamulcu''
Rowniez umowil monitoring i stylumacje: ostatecznie bralam Euthyrox, Bromergon, Lamette na pecherzyki i Ovitrelle na pekniecie. Po 2 takich cyklach bylam w ciązy!!!!!!!! Ale tu znowu szczescie nie trwalo dlugo - beta wykonana jednego dnia, po 3 dniach juz spadala. Jednak to poronienie bylo zupelnie inne - spokojne, jakby tylko mocniejszy okres, bez widocznego zarodka. Jak szybko przyszlo, tak szybko sie skonczylo... Lekarz nr 3 stwierdzil, ze raczej mogla to byc wada zarodka, a nie matczyna przyczyna...
Z tego poronienia, podnioslam sie do walki zdecydowanie szybciej - juz w kolejnym cyklu wdrozylismy znowu stymulacje i w maju 2016 rozpoczela sie moja ciąza. Tym razem zdrowa, bezproblemowa, zakonczona w lutym 2017, kiedy to na swiecie powitalam najcudowniejsza istotke na tej ziemi - mojego synka:-)))) po kilku latach walki, nie wierzylam ze bedzie mi dane byc kiedys mamą. Rowniez nie wierzylam, ze po tylu problemach, moge tak swietnie znosic i czuc sie w ciazy - chyba jednak jest jakis balans w przyrodzie;-)
A teraz? teraz jestem w 31 tygodniu drugiej ciązy - w marcu nasza rodzina powiekszy sie o kolejnego Szkraba:-) Tu historia zaplodnienia wygladala podobnie.
W lutym 2020 postanowimy starac sie o rodzenstwo, kilka miesiecy na ustawionym leczeniu, podobnym jak ostatnio - monitoring, euthyrox, tym razem dostinex na prokaktyne, lametta na pecherzyki i ovitrelle i w czerwcu udaje nam się zajść.
Tak więc dziewczyny - nawet w beznadziejnych przypadkach, mozna znalezc swiatelko w tunelu! Tym postem chcialam dodac Wam otuchy oraz odwagi. Warto tez szukac dobrego lekarza, bo to klucz do udanych staran!!!
Trzymam kciuki:)
Trzymam kciuki :) Głowa do góry.
Dzięki, dziewczyny!