Tydzień dla Płodności   

Nie przegap swojej szansy!
Umów się na pierwszą wizytę u lekarza specjalisty za 1zł.
Tylko do 30 listopada   
SPRAWDŹ
X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki starania Kiedy umiera nadzieja
Dodaj do ulubionych
WSTĘP
Kiedy umiera nadzieja
O mnie: Od czterech lat żona, od dwóch lat staraczka. Podobno nadzieja umiera ostatnia. Moja umarła...
Czas starania się o dziecko: 2,5 roku
Moja historia: O dziecko zaczęliśmy starać się jakieś 2,5 roku temu. Najpierw na totalnym luzie, z czasem zaczęły pojawiać się wątpliwości - coś chyba jest ze mną/nami nie tak. Kolejni lekarze mówili, że to normalne, że nie ma powodu do niepokoju. Kiedy czas coraz bardziej zaczął się kurczyć, mężowi wyznaczono termin leczenia interferonem, nagle moja gin stwierdziła, że powinnam udać się do kliniki leczenia niepłodności, choć sama wcześniej nawet monitoringu cyklu nie zrobiła! Na klinikę nie było nas wtedy zwyczajnie stać. Pomijam już, że najbliższa jest 130 km od nas. Zaczęłam szukać innego lekarza. Niestety tu gdzie mieszkam nie ma dobrych lekarzy. Każdy odsyłał nas z kwitkiem twierdząc, że jest jeszcze czas... Teraz czasu już nie ma. Skończył się. Mąż za tydzień zaczyna terapię, a to oznacza minimum półtora roku bez możliwości starań. Ostatni lekarz do którego trafiłam niestety zbyt późno zasugerował bank nasienia. Jedziemy tam w środę. Tylko to nam pozostało...
Moje emocje: zwątpienie, smutek, poczucie beznadziei, bezsensu życia

10 listopada 2014, 11:39

Do wczoraj miałam nadzieję, że tym razem się udało. W końcu mąż przeszedł terapię antybiotykami, dostał leki poprawiające jakość spermy. Okres spóźniał mi się już dwa dni. Niestety wykonany test ciążowy nie pozostawił złudzeń, wieczorem pojawiło się plamienie, a dziś @. To koniec... Koniec starań, koniec możliwości... Bo ten bank i IUI to dla mnie jakaś totalna abstrakcja...
Wokół mnie wszystkie dziewczyny zaciążają. Moja młodsza siostrzyczka też. Oczywiście cieszy mnie to bardzo, że chociaż im się udało. Natomiast ciężko jest znieść te ciągłe komentarze ze strony matki i babki (oczywiście najlepiej wygłaszane przy rodzinnym obiedzie w szerszym gronie) że "nawet oni was wyprzedzili". "A u O. w rodzinie to teraz już dwie konkurencyjne ciąże są..." Nie mam ochoty ich widzieć, rozmawiać, znać(i nie piszę o siostrze i szwagrze). Oczywiście stan zdrowia R. i jego leczenie nic ich nie interesują. Ważne za to jest żeby Święta były u nich. I żebym była w ciąży już. Najlepiej bliźniaczej... Ja wiem, że na pewno nie chcę widzieć mojej rodziny w te święta. Nie zniosę tego. Zresztą nie wyobrażam sobie podróży (120 km) z chorym R. tylko po to żeby z nimi kolacyjkę zjeść i po wysłuchiwać "milutkich" komentarzy.
Zresztą jakoś wogóle nie widzę nadchodzących Świąt. Tak samo jak nie mam ochoty wychodzić z domu, by znów nie usłyszeć jakiegoś komentarza pod swoim adresem, lub adresem R. Choć tutaj, gdzie mieszkam to o mnie mówią bezpłodna i współczują biednemu R., że mu się taka nie użyta żona trafiła. Tak myślę. Bo widzę jak ludzie na mnie patrzą, jak się do mnie odnoszą. Najchętniej zaszyłabym się w czterech ścianach, zatkała uszy... Ile można coś takiego znieść? Wsparcia nie mam żadnego poza R., ale i jemu jest ciężko. Zostaliśmy z tym sami. Mam jedną przyjaciółkę. Stara się nas wspierać razem ze swoim Mężem, niestety mieszkają daleko. Poza tym sama jest w 9 miesiącu ciąży, a Maleństwo ma stwierdzoną arytmię i możliwe, że dziurki w zastawkach. Jak mogłabym więc zawracać jej teraz głowę? To oni potrzebują solidnego wsparcia! Staramy się więc jak możemy im pomóc.
Boję się też, że po tym interferonie R. dostanie depresji, to dość częste działanie uboczne leku. Nie wiem jak sobie wtedy poradzimy...
Przyszłość tak bardzo mnie przeraża, że chciałabym by nie nadeszła nigdy...

Wiadomość wyedytowana przez autora 10 listopada 2014, 11:39

11 listopada 2014, 17:27

Przede wszystkim chciałabym podziękować za wpisy pod poprzednim postem. Nawet nie wiecie jakie to dla mnie ważne. Ciężko jest być samemu ze swoimi problemami a i trudno rozmawiac/pisać na takie tematy z osobami, które i tak nie zrozumieją.
Dziś kiepski dzień u nas. Poklocilismy się. Przez moment miałam ochotę wyjść i zostawić to wszystko. Tyle, ze wiem, że nie moge. Wiem, że nie można tak wszystkiego przekreślac. W końcu 8 wspólnych lat chyba coś znaczy. Poszło o jakąś bzdurę, a skończyło się na wyrzucaniu żali. Mam do męża żal. Przede wszystkim o to, że tak długo wzbranial się przed konkretnym podejściem do sprawy. Z drugiej strony mam żal do siebie. O co? Nie umiem tego nazwać. Czuje się winna i chyba po prostu nienawidzę siebie. Czuje się bezwartościowa...
Jutro jedziemy do kliniki. Nie mogę napisać, że się denerwuje, bo tak nie jest. Jakieś to nie realne dla mnie porostu. I pozbawione sensu. Z drugiej strony, to może być ostatnia szansa dla nas. Po terapii R. Może mieć problemy z płodnościa. Podobno to przejściowe, ale ja już młodsza nie będę. Juz ostatnio mój nowy gin stwierdził, że stara jestem jak na pierwsze dziecko (oczywiście nie powiedział tego wprost, ale sugestia była dość konkretna), wiec co by powiedział za dwa lata?

16 listopada 2014, 20:54

Smutek mnie przepełnia. W "Domu nad rozlewiskiem" autorka taki stan nazywa skowytem duszy i to chyba najlepsze określenie tego co obecnie czuję.
Byliśmy w środę w klinice oddać nasienie do mrożenia. Niby wszystko ok. Jednak bardzo nie spodobało mi się ich podejście. Chciałam przy okazji zrobić sobie badania hormonów, które zlecił mój gin. Dzień cyklu idealnie się wpasował. Sprawdziłam na stronie w necie, że badania hormonalne wykonują od 8 do 18, przyjeżdżam 10.15 i pani informuje mnie, że mi badań nie zrobi, bo za późno ?! I ze mogę przyjść jutro. Jasne przecież 130 km w jedna stronę to nie problem, a auto na wodę jeździ...
Smutno mi. Tak po prostu nie mogę się z tym pogodzić. Czemu tak jest, że jak ktoś bardzo pragnie dziecka to nic z tego nie wychodzi?

Wiadomość wyedytowana przez autora 16 listopada 2014, 20:53