Kilka lat temu...
O mnie: Mam na imię Marta i mam 30 lat. Od ok. 3 lat staramy się z mężem o dziecko. Mamy już z mężem Aniołka w niebie.
Jestem dużą optymistką, ale czasami łapie mnie melancholia i jest mi źle, ale to chyba każda z nas to przechodzi. Jest mi podwójnie ciężko, bo nie pracuję, ale to już inna historia:)
Czas starania się o dziecko: Od grudnia 2010 r.
Moja historia: Kiedyś myślałam, że jak zapragnę mieć dziecko to ono się po prostu pojawi.
Jesteśmy małżeństwem od ponad 5 lat. Na początku nie staraliśmy się, bo kwestia pracy, czy się uda ją utrzymać czy jej żadne z nas nie straci. Teraz myślę, ze nie warto było czekać, ale kto mógł wiedzieć?
W grudniu 2010 r. pierwszy raz się nam nie udało. Byłam bardzo zawiedziona, bo myślałam, ze jak się już zdecydujemy to dziecko się pojawi jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki:). W styczniu 2011 r. zachorowałam i stwierdziliśmy, że nie będziemy się starać, żeby dziecku nie zaszkodzić, bo wiadomo wirusy, antybiotyki itp itd. Kiedy kilka dni przed planowanym termin miesiączki pojawiły się brązowe plamienia byłam pewna, że to początek okresu. Od tamtego czasu na widok brązowych plamień zamieram i serce mi bije mocno.
Miesiączka nie przyszła, więc tydzień po terminie dla pewności zrobiłam test, choć byłam pewna, ze na pewno nie jestem. A tu się zdarzyła niespodzianka. Dwie kreski na teście. Nie tak sobie wyobrażałam ten moment:). Miały być zły szczęścia, małe buciki dla męża, które kupiłam kilka miesięcy wcześniej i które nadal czekają na tę piękną, naszą chwilę. Byłam przerażona. Bałam się, że przez moją chorobę, leki coś zaszkodzi dziecko. I te cholerne brązowe plamienia. Były cały czas. Kontaktowałam się z lekarzem i mówił, że na razie nie widzi zarodka w macicy. Teraz jak myślę o tym to układa się to w logiczną całość, ale wtedy byłam zagubiona. Tysiące myśli kołatało mi się po głowie. I ten lęk, że coś jest nie tak. Podczas jednej z wizyt zobaczyłam krew na przyrządzie ginekologicznym i lekarz nie musiał nic mówić. Wiedziałam, ze to koniec. Ale jednocześnie czułam, ze coś wiem, że ta niepewność się skończyła. Pamiętam słowa mojej mamy ,,będziesz miała jeszcze dzieci", a dla mnie to był tragiczny czas. Pobyt w szpitalu. Półtorej doby. Wyłyżeczkowanie. Jak obco to brzmi, a czy ktoś pomyślał, że to koniec moich pewnych marzeń i snów.
Zawsze byłam dzielna jak mnie bolało, więc znosiłam trudy rekonwalescencji. Pamiętam, że jednego dnia mnie bardzo bolał brzuchy...
Poniedziałek 7 marca 2011 r. to dzień moich drugich urodzin:).
W tym dniu bardzo źle się czułam i zasłabłam w domu.
Okazało się, że byłam w ciąży pozamacicznej i pękł mi jajowód - to pewnie tego dnia, w którym mnie tak bolał brzuch. Straciłam 2,5 litra krwi i ledwo uratowali mi życie. Powinnam się cieszyć, nie?
A ja czułam jakiś smutek, dyskomfort, lęk, żal. Zamroziłam emocje, bo z jednej strony przeżyłam, ale wtedy też umarło moje dziecko. Ktoś może powiedzieć, że to nie było dziecko, że to było ,,gorsze dziecko", bo w ciąży macicznej to chociaż mogłoby przeżyć, a w pozamacicznej od początku było skazane na przegraną. Ale to było moje 5 - 6 mm Szczęście, o którym zawsze pamiętamy.
Trzymałam sie w garści, ale po pół roku pogorszył mi się bardzo nastrój i musiałam skorzystać z psychoterapii, bo było ze mną źle.
A później to zrobiliśmy tysiace badań
moje hormonalne
męża
hsg
Odwiedziliśmy wielu lekarzy i nic
Jedni leczyli mnie
Inni leczyli męża
I tak minęły 2 lata
W 2013 r. zdiagnozowano u mnie endo (ładniej brzmi niż endometrioza:))
W październiku trafiłam na super panią Doktor. Mądra, delikatna, rozumiejąca:)
Obecnie moim drogowskazem jest naprotechnologia
Moje emocje: Cała gama:)
Obecnie nadzieja i wiara, że jesteśmy co raz bliżej naszego Maleństwa:)