Dziwny jest ten cykl. Bardzo dziwnie się czuję. Zmęczona, wypompowana, nic mi się nie chce. Może to ta szaruga za oknem? A może kwestia, że musimy się jeszcze zgrać ze sobą w sprawach codziennych - kto co robi i jakie miejsce na sofie przed TV zajmuje? O której idziemy spać - czy razem czy osobno, bo jedno lubi wstać o świcie, kiedy drugie kładzie się spać w tym czasie... Więc to wymaga nieco energii i pracy nad zgraniem się ze sobą, aby się nie pozabijać nawzajem, jak i o rzeczy, które stoją tam, gdzie nigdy kładzione nie były
W tym miesiącu dziwnie testy pokazały mi wcześniej owulację niż zwykle - 9,10 i 11 dc. Bardzo dziwne to było biorąc pod uwagę 6-7 dniowe miesiączki. Chłopa zamęczyłam na wszelki wypadek przez wszystkie 3 dni. Teraz sprawdzam testy owulacyjne i nic - negatywy, mimo, że ovufriend wskazał owulację na 14-18 dzień.
Temperatura też podskoczyła od 12 dc, więc pewnie już jest po. Lewy jajnik dał o sobie znać od 10dc i tak jest do dzisiaj - od czasu do czasu ukłuje. Stan, no właśnie, w sumie zaznaczam, że od 15dc mam ból miesiączkowy, ale to nie ból tylko takie napęcznienie w środku, jak przed okresem. Dzisiaj jeszcze dodatkowo łydki czuję, jakby wody nabierały. Ale w sumie trudno się dziwić jak sam chłop mi mówi, że wodę pić przestałam...
Biust też dziwny od 14 dc, sutki wrażliwe i dziwne jakieś, jak przed miesiączką, ale do niej przecież daleko. Dziwne mdłości i spadek apetytu od 12 dc, wciąż się utrzymuje, ale to pewnie nadmiar kawy, emocje i może też stres. Przesyt podchodzi do gardła, jak sobie tłumaczę.
Tak w sumie to w tym miesiącu co bym nie poczuła - zaraz staram się znaleźć wytłumaczenie, że to pewnie kawa, że nie zjadłam, że za dużo zjadłam... Inaczej jak dotychczas... Może trochę zawodów było stąd moje wycofanie teraz? Ale to wszystko jednak za szybko, za szybko... Dopiero minimum dzisiaj, na moje wyliczenia, przypada dzień, kiedy powinnam zacząć odczuwać jakieś dolegliwości tuż przed @, a nawet jeśli pamięć mnie nie myli to zazwyczaj odczuwać zaczynam coś na tydzień przed...
Cały czas zastanawiam się co zrobić? Lekarz powiedział, że muszę brać zastrzyki z heparyny przez cały czas - od momentu starań, bo bez tego w ciążę nie zajdę. Drugi powiedział, że najpierw muszę w ciąży być, aby zacząć heparynę przyjmować, bo po co kłuć się codziennie bez sensu... Nigdzie nie wyczytałam jak to było z dziewczynami z mutacją genu...? Więc stoję jak ta żaba na rozdrożu i myślę czy być piękną czy mądrą...
Może któraś z Was tu zajrzy i będzie znała odpowiedź - jak to jest z tym braniem heparyny? Najpierw ciąża czy najpierw zastrzyki?
Wiadomość wyedytowana przez autora 19 października 2018, 10:18
Dzisiaj lewy jajnik wręcz aż mnie boli. Temperatura poleciała w dół. Napięcie tam na dole masakryczne, jakbym za chwilę miała dostać miesiączkę. Co chwilę się ze mnie ulewa, bo przy okazji śluz mnie zaatakował taki, że co chwilę mam wrażenie, że okres dostałam.
Przy okazji obserwuję zachowanie ovufriend w stosunku do tego co wpisuję... Już "jestem w ciąży na 26 punkty na 100 możliwych" ;P Wow!
Bawi mnie to troszeczkę. Podchodzić staram się z przymrużeniem oka do tego, aby się nie nakręcać jak to w przeszłości było.
Dzisiaj grzecznie i zgodnie z prawdą wpisuję "ból miesiączkowy" - dostałam 2 punkty za to.
Za chwilę głowa zaczyna mnie napierdzielać - wpisałam "ból głowy" - dostałam kolejne dwa. Efekt ciąży, czy tej szarugi za oknem i przegryzionych jedynie kilku chlebków "chrupaczków"?
Druga kawa od rana w pracy, po drugiej poczułam jak chrupaczki i kawa złączone w jedność podeszły mi pod korek... Chwila zastanowienia czy to mdłości czy nie? W sumie to nie mogę powiedzieć, że "nie" i nie mogę powiedzieć, że "z pewnością", bo z głową w toalecie nie wylądowałam... Czy mdłości mają być z finiszem czy tylko wrażeniem "guli w gardle"? A wpiszę... W sumie tak mam od 2 dni... Co tam... "Mdłości"... Pach! Dodatkowe +2 punkty.
Uzbierałam dzisiaj już +6 punktów... W takim tempie w ciąży będę już przy środzie... ;P
Cały czas mam ból jak na miesiączkę. Nic w tej kwestii się nie zmienia oprócz tego, że czuję się jakaś słabsza. Zastanawiam się czy to możliwe, aby przy ciąży miał mnie aż tak non stop męczyć, tak długo, brzuch jak na okres...? Co zjem to mi pod korek podchodzi. Dzisiaj doszły jeszcze nogi, jakby opuchnięte. Czuję jakby mrowienie w łydkach. Mam wrażenie, że mi woda się zatrzymuje. Ale to też normalne przy okresie...
Druga sprawa, że dzisiaj temperatura podskoczyła tak jak podskoczyć powinna na 8-10 dnień po owulacji... Może siłą woli wywołałam taki wzrost?
Dzisiaj jestem już 38 punktów na 100 w ciąży ;P... jakoś dalej podchodzę do tego, że okres przyjdzie jak nic. Ten lewy jajnik tak mnie boli, że byłoby to dla mnie zaskoczenie.
Wczoraj było nieciekawie - łącznie z tym, że zawroty głowy miałam takie, że musiałam przysiadać, gdzie popadnie, aby nie paść jak długa. W wyniku tego otrzymałam pytanie - "wiesz co, taka blada się zrobiłaś, a ty w ciąży nie jesteś?" Zaraz drugi współpracownik dopadł tematu - "No ja od wczoraj chciałam się spytać...?"
Przemilczałam.
Obserwacja dnia dzisiejszego - cały czas robię testy owulacyjne. Od dwóch dni nie mam w ogóle drugiej kreski. Niby jest, ale tak blada, że praktycznie trzeba się dopatrywać. Kończę już prawie 100-sztukowe opakowanie i nigdy tak nie miałam, nawet tuż przed okresem. Zawsze kreska była. Zdziwiło mnie to, dlaczego tak się dzieje?
Reszta? Dzisiaj wszystko, jakby się wyciszyło...
Brzuch mniej boli, jajniki wyciszone jakieś, gdzieś tam je czuje, ale bez sensacji... Biust też w normie, ujdzie. Temperatura spadła do wysokości 2-ej fazy...
Tylko ten ból głowy się nasilił i nadal nie mam siły kompletnie. "Konika z kopytkami bym zjadła". Wszystko moje - najbardziej jednak bym wcinała czekoladę i zagryzała ją chipsami... Frytki, frytki i sos tatarski z ogórkami kiszonymi... Raju witaj!!!
Dzisiaj jestem w ciąży na 54 punkty ze 100. Test pozytywny możliwy w 68%. Przewidziany czas okresu - 28.10.2018. No to czekamy...
Na morzu cisza...
Nic wielkiego się nie dzieje. Brzuch boleć przestał. Czasami tylko lekko czuję jajnik, który odzywa się przy jakimś ruchu. Testy owulacyjne dalej blade. "Cycki" - jakoś tak niby nie bolą, a czuję je jak miętoszę, swędzą od czasu do czasu, ale nie jest to problem. Mdłości, aż tak nie są odczuwalne. Jedynie trądzik zaatakował. Temperatura lekko dzisiaj podskoczyła.
Dzisiaj jestem w ciąży na 64 punkty ze 100. Test pozytywny możliwy w 80%. Czy mam zamiar robić wcześniej testy ciążowe przed czasem przewidzianym na okres? - nie. Już się ich kilka narobiłam ;P Przewidziany czas okresu - nadal 28.10.2018 (chociaż jak na moje 30 dniowe cykle to wyliczenie ovufriend jest jakieś dziwnie krótkie)... W każdym razie... Napięcie rośnie...
RANO:
Zwątpienie...
Dzisiaj mam spadek nastroju...
Dzisiaj mam humor - daj mi słodkie, otul kocem i przytul...
Dzisiaj wstałam z myślą... Nic z tego nie będzie.
Odpuściłam?
Jeszcze nie wiem, bo wciąż robię testy owulacyjne i sprawdzam temperaturę...
POPOŁUDNIE:
Moje poranne zwątpienie poszło w niepamięć wraz z pierwszą konsternacją wywołaną nagłym przypływem spożytego pokarmu pod tzw. "korek"...
Matko z córką, jak mi się chce wymiotować! To pewnie pomieszanie daktyli z późniejszą kanapką z pastą wegańską i czosnkiem niedźwiedzim! To z pewnością to!
Za chwilę dziwne uczucie w podbrzuszu i coś jakby okres... Poleciałam do toalety... Nic.
Stwierdzam, że czuję się jakbym miała okres, a go nie mam. Podczas pierwszych 3 dni okresu mam obolałe nogi, złe samopoczucie.. itd. no cóż. Czekam na rozwój akcji.
Wiadomość wyedytowana przez autora 26 października 2018, 11:29
no cóż... nic z tego nie wyszło... @ pojawił się mimo 84 punktów na 100, ze w ciąży jestem...
zabawne jak jednak potrafimy mieć wiarę w to, że może jednak coś się uda, pomimo wmawiania sobie - nie nakręcaj się...
pisząc tutaj same też zaczynamy się nakręcać, że teraz z pewnością się uda...
dlatego też przestałam na chwilę pisać, aby złapać dystans...
w tym miesiącu jestem przeziębiona cały czas.
W związku z tym przestałam mierzyć temperaturę, bo i po co w tym wypadku.
Sprawdziłam tylko testem owulację, kiedy poczułam ból jajnika i zadziwiającą ochotę na wręcz zgwałcenie, teraz, natychmiast, mojego przystojniaka... Uczyniłam to natychmiast oczywiście ;P
Postanowiłam w tym miesiącu nie skupiać się na zapisywaniu odczuć.
Wiecie... Tego...
- o, co to było? chyba coś mnie w prawym jajniku zakuło... Może to objaw...?
Nie, nie... W tym miesiącu tego nie będzie!
Nie będzie procentu zajścia w ciążę podawanego przez ovu... Nie!
Jedyne co to sprawdziłam właśnie co spowoduje, że krew będzie bardziej rozrzedzona.
W moim wypadku może to być kluczem do sukcesu.
Tak więc woda, przyprawy, itp... Podziałamy trochę w kuchni w tym miesiącu.
Wiadomość wyedytowana przez autora 12 listopada 2018, 09:34
Witajcie Kochane!
Ja dzisiaj z takim pytaniem do Was... Po wiedzę waszą chcę sięgnąć.
Obserwację śluzu zaczęłam w sierpniu, czyli jest to mój 4 miesiąc obserwacji, więc nie jestem w tym wprawiona. Odpuściłabym temat, ale ciekawość bierze górę. Prywatnie bardziej niż temperatura fascynuje mnie obserwacja właśnie tej kwestii. Takiego fetyszu się dorobiłam ;P
Do rzeczy.
Wczoraj, czyli 18dc, tak, ot, z ciekawości postanowiłam sprawdzić jak tam na dole. Moje zdziwienie było wielkie, kiedy zamiast spodziewanego kremowego, może gródkowatego już w tych dniach, śluzu, odkryłam dziwny... Białawy, zwarty (nie taki luźny jak płodny), ale jednocześnie bardzo rozciągliwy, ciągnący się, właśnie jak płodny. Pierwsze moje skojarzenie było, że nie jest to białko kurze tak jak w dniach płodnych - tylko wygląda to jakbym z jajka wyciągnęła tą białawą część, sprężynkę (przepraszam, ale nie wiem jak to się nazywa, jeśli chodzi o budowę jaja). Czyli podsumowując... Płodny to kurze białko, przeźroczyste i ciągnące się między palcami, bardzo charakterystyczne w całym okresie i doskonale potrafię stwierdzić, kiedy te dni następują. Tutaj tak jak płodny, ale kolor biały i bardziej zwarty, lecz z zachowaniem ciągliwości i elastyczności. Zbaraniałam, bo się tego nie spodziewałam.
Sprawdziłam swoje wykresy i zawsze około dnia 18-19 dc mój śluz był już kremowy, wiecie, białe grudki, taki jak zsiadająca się śmietana, czy cholera wie do czego to przyrównać. Zrobiłam też testy owulacyjne, chociaż owulacja była 13-14 dc. Wyszły, jak się spodziewałam, negatywnie.
Czy któraś tak ma i wie o co chodzi?
Serdeczne dzięki za pomoc.
No to pozostał tydzień do @
Zgodnie z podjętą decyzją nie zagłębiam się w swoje odczucia. Zapisuję tylko to co jest bardzo oczywiste, np. ból jajnika taki, że faktycznie kuje, nie taki "hm... zastanówmy się, jakie są nasze wewnętrzne odczucia..." Pierdu... Pierdu... Ne ma już tego - sio!
Nie czuję się w ciąży - spodziewam się @... nic mi też nie jest - tylko biust boli i zaczyna ćmić, jak na okres.
ogólne jakąś taką kapitulację odczuwam... Nie wiem dlaczego... Może to za sprawą dwóch koleżanek, instargrama i prezentowanych okrągłych brzuszków... Cieszę się ich szczęściem i bardzo zazdroszczę. Bardzo. Zdrowo, i bardzo. I dzięki temu refleksja, jakaś taka we mnie się rodzi...
- we wrześniu 2019, dokładnie 14, zaczęłam leczenie u nowej Pani Ginekolog, która była troskliwa i bardzo miła i bardzo chętnie brała pieniążki za każdą najkrótszą chwilę. Znalazłam ją tutaj w polecanych lekarzach przez dziwczyny z tego miejsca. Wybór jej jako lekarza, który ma prowadzić mnie, jak i moją w razie "W" - ciążę, to największy mój błąd - wybrałam lekarza, który nie pracuje w klinice, a jedynie ma własną praktykę lekarską. Nie pomyślałam o tym, ż echce być w ciąży, więc musi to być ktoś kto pracuje w szpitalu. Z czasem okazało się, że jeśli Pani Doktor nie przyjmuje - Ty nie masz pomocy. Tak miało to miejsce tutaj. Pani doktor miała zwyczaj znikać i wyłączać telefon. Odpowiedź sms, jeśli już przychodziła, to po kilku dniach i zawsze, zawsze, jako sms.
- 8 stycznia 2020 zostałam skierowana na wizytę do szpitala celem zbadania mnie i ustalenia daty operacji endometriozy. Była to najgorsza w życiu wizyta jaką odbyłam. Pani doktor, w nim pracująca, potraktowałą mnie jak starą paniusię, której zachciało się dziecka na stare lata. Spytałam o przebieg operacji i ogólnie jak to wygląda i tym samym podzieliłam się obawą, że jak będę nieprytomna to ona będzie miała głos decydujący co zrobić i co wyciąć, więc chciałabym się upewnić, ze postara się uszkodzić jak najmniej, aby nie uszkodzić zasobów jajeczek... W odpowiedzi usłyszałam, że jej zadaniem jest wycięcie jak najwięcej i wytnie wszystko co będzie musiała, bez zbytniego dbania o to co ma zostać. W moim wieku nie dba się już o jajeczka i ich zachowanie. Jeśli się upieram z ciążą to mam się zastanowić nad in vitro lub wynająć sobie kogoś, kto mi sprzeda swoje jajeczka, ale ona tego nie poleca z racji "etyki". Ja w tym stanie, nigdy w ciąży nie będę, więc datę mi wyznacza, a ja mam się zastanowić czy in vitro nie zająć się.. .
Wyszłam z gabinetu i już zamykając drzwi za sobą zaczęłam wyć jak dzika. Wyłam tak przez kolejne dni do tego stopnia, że partner zabronił mi poddawać się jakichkolwiek operacji i zapomnieć o całej sprawie z dzieckiem. Wróciłam do mojej Pani Doktor, poryczałam się u niej również, powiedziała, że to najlepsze miejsce, gdzie może mnie wysłać, że muszę poddać się operacji, bo bez tego w ciąży nie będę i że szkoda czasu, aby zwlekać...
- 9 marca 2020 zaczęłam cykl 27. Odpuściłam. Cykl okazał się szczęśliwy. W 35 dniu, kiedy nie dostałam okresu - zrobiłam test. Pokazały się piękne 2 grube krechy. Oszalałam, ręce zaczęly mi się telepać, a w oczach miałam pełno łez... Przecież to niemożliwe, przecież mówili mi, że w ciąży bez operacji nie będę...Myślałam, ze okres się spóźnia z racji stresu w pracy.... Wiedziałam, że muszę natychmiast skontaktować się z lekarką, bo tak kazała, że gdyby się okazało to koniecznie musi mi podać leki i co najważniejsze - heparynę. Zaczęły się moje telefony, sms z prośbami, wręcz błaganiem o kontakt, wizytę, receptę, skierowanie do jakiegoś innego miejsca. 3 dni później od pierwszej wiadomości dostałam odpowiedź. Nagle okazało się, że z racji koronawirusa nie zostanę przyjęta, jak również recepty na lek nagle nie potrzebuję, mimo, iż Pani Doktor twierdziła co innego. Każda odpowiedż była przez sms- ani razu nie zadzwoniła do mnie. Mojego telefonu nigdy nie odebrała...
"Moja" Pani Lekarz odmawiała mi przyjęcia mnie przez kolejne 2 tygodnie twierdząc, że wszystko jest ok, a ona niczego nie zobaczy, bo ciąża jest za wczesna. Dzień w dzień prosiłam o wizytę. Sama poszłam na badania bety. Każdy wynik jej przesyłałąm - zero odpowiedzi. Druga i trzecia Beta zaczęła spadać. Oczywiście wszystkie badania zrobiłam sama - nie poproszono mnie o ich zrobienie. Dostałam kolejnego, kilka dni spóźnionego smsa, po mojej prośbie, kolejnej, o wizycie, że się martwię, że proszę o pomoc... Dostałam odpowiedź, że czasami tak jest i mam czekać. Ona nadal nie widzi potrzeby wizyty i nadal nic nie zobaczy. Zadzwoniłam po poradę do koleżanki, która jest w ciąży - do ajkiej kliniki mam zadzwonić. Nie mogłam dostać się do lekarzy z polecenia - czas oczekiwania do 8 tygodni. Ostatecznie wybrałam pierwszego lepszego lekarza ze strony ZnanyLekarz i umówiłam się na wizytę. Było już za późno. Gdybym była przyjęta 2 tygodnie wcześniej i dostała leki możliwe, że wszystko byłoby ok. Mój znajomy lekarz stwierdził, że przyczynę widzi w nie podaniu heparyny. Lekarz, do którego trafiłam to potwierdził. Mi zabrakło słów. Wychodząc z gabinetu zalałam się łzami, w ręku trzymając zdjęcie mojej fasolki. Pani Doktor miała wspaniałe wyczucie czasu - mój telefon powiadomił mnie, że dostałam sms - Pani Doktor, kolejne 48 h po moim smsie, która napisała, że jeśli tak bardzo chce to może mnie przyjąć - za dwa dni. Nie odpisałam.
Potem poronienie... Masakryczne skurcze w zaciszu domowym i potem pochowanie naszego maleństwa...
Teraz mamy kolejny cykl - trzeba iść do przodu...
To 2 cykl po poronieniu. Podobno kobieta jest bardziej płodna tuż po. Mamy próbować bez przerwy, więc próbujemy.
Może coś z tą płodnością jest na rzeczy, bo to drugi cykl, gdzie mam praktycznie cały czas płodny śluz. Dziwnie, bo praktycznie nie jestem w stanie stwierdzić, który dzień jest tym właściwym. Jak dla mnie każdy dzień - to dzień płodny. Rozróżniam tylko obniżenie szyjki, więc w ten sposób staram się wyznaczyć ten dzień. Do tego dwa dni z rzedu miałam dziwne sny. Pierwszej nocy śnił mi się seks. Drugiego, że siedzę i głaszczę się po brzuchu... Chyba bardzo gdzieś tam w głębi duszy nadal chcę... No cóż.
Ten cykl różni się jednak od poprzedniego tym, że od 3 tygodnia cyklu non stop na zmianę czuję pracę jajników. Wczoraj w nocy spać nie mogłam, gdyż tak bolało. Za 10 dni okres. Nawet teraz pisząc cały czas mnie kłuje. Zobaczymy jak będzie dalej.
Wiadomość wyedytowana przez autora 16 lipca 2020, 17:35
Byliśmy we wtorek u lekarza.
Wizyta telefonicznie umówiona na 20:30. Pani na recepcji poinformowała, że nieprawda, bo na 20:40, i niezwłocznie dodała, że i tak jest opóźnienie godzinne.
Poczekaliśmy. Wizyta - 400zł .
Werdykt. Skoro byłam w ciąży to tym razem może to jednak nie do końca wina moja, mojego wieku, wad genetycznych, które jednak są tak małe, że większość społeczeństwa je ma i nie wpływa to jednak na ciążę, ale...partnera.
Przerzucamy się na niego i jego badać będziemy...
To co o nim wiemy - za mało. Będziemy teraz jego analizować i kilka stówek poleci... Pani teraz zbada tylko jeszcze raz ilość jajeczek, jakimi dysponujemy, aby określić ile mamy czasu, kiedy możemy pobawić się nim...
Litości!!!
Li-to-ści!!!!
Mam dosyć.
Mam serdecznie dosyć!
Badania zrobię tylko dla siebie. I dosyć! Aby wiedzieć sama dla siebie. Reszta... Pozostawiam wszystko losowi. Moim rodzicom też powiedzieli, że dzieci mieć nie będą, a mają dorodną 2kę dzieciaków... A bo to nie pierwwszy i ostatni raz słyszy się, że jak ktoś odpuszcza to zachodzi. Ja faktycznie odpuszczam. Mam psychicznie i wręcz fizycznie dosyć!!!
Za dużo tego!
Do tej wizyty przygotowałam się bardzo dokładnie i ułożyłam chronologicznie wszystkie badania, jakie kazano mi wykonać przez ten cały okres czasu... Od maja 2018 uzbierałam cały duży segregator!
W ręku trzymam kilkanaście tysięcy złotych wydanych na badania - bardzo często te same, bo może w tym miesiącu będzie wynik inny, może gorszy, to dołożymy kolejne badanie.... I kolejne złotóweczki polecą i wpadną do woreczka... Pani bardzo chce mieć dziecko to przecież Pani je zrobi, prawda?
I ja, w tym wszystkim, latająca z zegarkiem i kalendarzem w ręku, tu wizyta, tu leki, witaminy, zastrzyki, seks - dzisiaj koniecznie o 15:45, nie, nie możesz się napić wody przed, bo ja teraz jajeczkuję, potem, potem, teraz sypialnia...
Mam za sobą 2 lata bez wakacji, bo pieniądze trzeba oszczędzać na badania, a z drugiej strony - a jak akurat wtedy zajdę w ciążę... To ryzyko lecieć, bo niby nie ryzyko, ale jakby coś się stało to człowiek będzie sobie pluł w twarz, że poleciał...
Urodziny? Czy wina bym się napiła?... Szybko w myślach liczę dzień cyklu.... Może w tej chwili zachodzi we mnie cały magiczny cykl, więc... -"Nie, dziękuję, jakoś tak źle się czuję, więc pozostanę przy wodzie..." Z przerażeniem spoglądam na partnera, który chętnie łapie za kieliszek mając w głowie - "to po to tyle starań, a ty jednym kieliszkiem chcesz mi wybić wszystkie plemniki!!!!!!"
Ja już podziękuję... Tak ogólnie.
Jestem w tym dobrym położeniu, że nie można mi już wmawiać, że w ciąży być nie mogę, że nie dam się już dzięki temu pociąć, pokroić, nafaszerować...
Wiem, że ciąża w moim przypadku to również to coś innego, to ten brakujący pierwiastek, magiczny, którego nie da się połknąć w pigułce, nikt mi go na receptę nie przepisze i nie powie mi na zawołanie to w tej godzinie magia zadziała...
To coś innego niż leki, wizyty i całe to szaleństwo...
W ciążę zaszłam w miesiącu, kiedy odpuściłam - lekarzy, wizyty, leki, seks na zawołanie, jedzenie o wyznacoznych godzinach, aby wziąć leki...
Zaszłam w ciążę w miesiącu, kiedy seks był spontaniczny i cieszył nas oboje...
kiedy nie leciałam, tuż przed, do łazienki sprawdzić czy to dzisiaj powinniśmy czy może lepiej jutro...
kiedy zaraz po nie zadzierałam tyłka do góry, bo tak podobno lepiej, i czekałam tak 30 minut dla pewności...
kiedy zamiast tego tuż po wzieliśmy cudowny prysznic razem, zamiast przejmować się tym, że "wszystko ze mnie wyleci"...
kiedy wieczorem zasiadaliśmy z zimnym piwkiem w ręku i dobrym filmem, zamiast opowiadań o kolejnych wynikach i wizytach i tego, że napi/-ł(a)bym się piwa, ale nie można...
kiedy zamiast łykać witamin, bo przecież może zabrakność mi 1000 jednostek witaminy D i nie nadrobię już tego na drugi dzień, to byłam skupiona na normalnym jedzeniu wegańskim, jakim się karmię od lat, odkładając wszystkie sztuczne leki...
ogólnie rzecz ujmując zaszłam w ciążę, kiedy wyrzuciłam ze swojego życia wszystkich lekarzy i zaczęłam żyć nim sama, bez ich udziału...
Na dzisiaj mam dosyć...
Ta myśl kiełkuje we mnie od wtorku, wieczora i nie chce mnie opuścić...
Mam dosyć i chyba to mi wyjdzie na dobre...
Wiadomość wyedytowana przez autora 24 lipca 2020, 17:59
Myślę, że warto robić monitoring cyklu, aby sprawdzić czy dochodzi do owulacji. Ja w tym miesiącu byłam po raz pierwszy na monitoringu i jakoś tak natchnelo mnie to nadzieją. W każdym razie życzę owocnych staran.
Dodaję Cię do ulubionych. Jesteśmy w tym samym wieku mniej więcej. Ja tez w kwietniu rozpoczęłam starania, ale po drodze wypadły mi 2 miesiące z powodu choroby.
Powodzenia!!!