Dzis siedze z niecierpliwoscia i próbuje przyspieszyc dni...mija 31 dzień cyklu a @ nie przychodzi...test robiony dzis pokazuje 1 kreske i ani cienia cienia drugiej...ale moze jednak @ nie przyjdzie a za kilka dni na tescie pojawi sie druga kreska...wyczekuje jej. W głębi serducha bardzo chce juz wiedziec ze tam pod serduchem rośnie moje drugie dziecko...jednak nie chce znow przezywac zawodu...czekam wiec i zabijam czas...
jesli za 2-3 dni nic sie nei zmieni bedzie trzeba sie umówic do lekarza...badania, rozmowa, moze jakies rady. Wiem ze moze 7 miesiac od CC to jeszcze za szybko, ale starac sie mozna..nikt nie broni...W szpitalu ordynator mowil po poł roku mozna sie starac...w przychodzi lekarz mówil minimum rok...poł roku brzmi jednak lepiej...
Brzuch troche pobolewa..jakby na @..ale tylko z prawej strony....jakis tydzien temu przez kilka minut czułam straszne kłucie w prawym jajniku...jak nagle przyszło tak nagle odeszło...
Niedługo zbiorę sie na odwage i powróce myslami i wspomnieniami do 23.06 kiedy to na swiat przyszedł Mlody...Mimo ze odszedł to jednak jest...w grudniu 23...gdy mijało poł roku od jego urodzenia śnil mi sie...usmiechniety, szczesliwy..machał raczkami...usłyszałam tylko "nie martw sie, bedzie dobrze" ja mu odpowiedziałam "kocham Cie" zaczełam mówic cos dalej ale budzik brutalnie wyrwał mnie ze snu...to był najpiekniejszy prezent jaki mogłam sobie wymarzyc na swieta...była juz wigilia
Poszlam do gina ktorego znajome polecaly..zbadal mnie stwierdzil ze wszystko dobrze -dzieki i do domu..druga wizyta tak samo..nawet gorzej bo bez badania..sama rozmowa..gdyby takie zaroweczki i roznokolorowe lampki na prawde nam sie zapalaly nad glowa to ja bym miala taka wielka czerwona plame nad glowa..no bo skad ja mam wiedziec czy tak jak sie czuje to dobrze?a lekarz z samego wywiadu okresla moj stan na dobry? bo nie wymiotuje? bo nie mdleje? zmienilam lekarza..i na samo dzien dobry krew a z niej tysiace badan..usg..i inne...wszystko bylo dobrze jak sluchalam serduszka pierwszy raz to mialam lzy w oczach..ale na pewno nie tylko ja...cudowne wydarzenie..:*
Na badania kontrolne jezdzilam co dwa tygodnie..moja rodzina zastanawiala sie czy jest wszystko dobrze ze tak czesto mam wizyty..ale bylo...a lekarz po prostu w ten sposob kontrolowal wszystko
38 tydzien..brzuch wersja sportowa jak to sie wszyscy smiali...Mlody usytulowal sie przy kregoslupie co mi da odczuc codziennie..moj 9 miesiac to zazwyczaj taki 6-7 miesiac u innych kobiet..ale wszystkie parametry w normie..Wzrost waga plyny..wszystko prawidlowo:)
Odwiedzilam babcie..nastepnego dnia czas spedzalam u siostry..bylam nadeta ale Mlody sie nie spieszyl..23.06 od rana czulam sie inaczej..ja chyba podswiadomie wiedzialam ze to kwestia godzin..pojechalam do siostry..zjadlam obiad..wypilam herbate..wytarmosilam psa..wrocilam do mamy..
zaczelo sie...
telefon do Mlodej telefon do Szwagra..telefon do mojego (juz sie szykowal na nastepny dzien po pracy zeby jechac do mnie)..
ale te wody..siedzialam i czekalam az po mnie przyjada i plakalam..zielone-zolte-brazowe...cos nie tak...
I nagle cos je zaniepokoilo..Mlody wtedy szalal..i chyba to szalenstwo bylo wolaniem o pomoc serduszko zaczelo bic niemiarowo...wczesniej zostalam poinformowana ze moze byc potrzeba wykonania CC..czy sie zgadzam czy sie decyduje..tysiace podpisow..dalabym sie nawet pokroic zeby z Szymkiem bylo dobrze.
"...jedziemy na sale, bedziemy ciac"
jak grzyby po deszczu pojawilo sie pelno osob..krotka rozmowa z anastezjologiem..czy uczulona..czy mialam takie znieczulenie..czy wyrazam zgode bo tu podpisac trzeba..wiezli mnie na sale a ja podpisywalam jeszcze papiery..jeden zastrzyk...i nagle cala sie trzese...drugi zastrzyk...mrowienie w nogach i moje cialo istnialo od pasa w gore.
Byl moment na sali ze odplywalam..ale szybko przywracali mnie do zycia..ucisk i ogromna ulga..ale jednoczesnie pustka..cisza...straszna przerazajaca cisza...jedno zakwilenie...i dalej cisza...23.06 (dzien ojca) 23:57..po chwili uslyszalam drugie zakwilenie..ale placzu nie bylo...nawet mi go nie pokazali..zaczelam ryczec...
Po wszystkim wyladowalam na sali pooperacyjnej..przyszla pani doktor ktora zajela sie Mlodym..jest zle...wrodzone zapalenie pluc...zachlysniecie sie smolka..punktow Szymon dostal 1 na 10 po nastepnej ocenie 2/10..
lezalam jak idiotka nie mogac sie ruszyc..przyszli znowu..byc moze Szymek zakwalifikuje sie na CoolCap...chlodzenie glowki zeby zmniejszyc nastepstwa takiego stanu rzeczy..ale to w innym szpitalu...godzina 1...zgadzam sie...podpisuje znowu tysiace papierow...zgadzam sie na wszystko...jeszcze kilka dokumentow..personel juz nie chodzi..juz biegaja..czeka karetka..z ostatnimi moimi podpisami biegna na dol...kareta rysza...jada tych kilka kilometrow dalej...a ja na dobranoc dostalam srodki uspokajajace..przeciwbolowe jakies antybiotyki..mialam.zasnac..cala noc wisialam na telefonie z moim...
rano przyszla pani z pediatrii..dzwonili do szpitala tego gdzie Szymi lezy...nie zakwalifikowal sie do chlodzenia...stan musi sie unormowac..ale jest lepiej jak zaraz po porodzie..moj nie poszedl do pracy (tzn poszedl ale go wyrzucili do domu bo jak wyjasnil co sie dzieje kazali mu wsiadac w auto i jechac do mnie)..postawili mnie na nogi...przyjechal maz...byl u Mlodego najpierw...jest kiepsko..moze tego nie przezyc...pierwsza doba bedzie decydujaca...robia co moga..ale pluca siadaja...przyjmuja dwutlenek wegla nie oddaja tlenu...sztucznie natleniaja Malucha..
najgorszy bol jaki moze byc dla matki...nie umiec pomoc dziecku..a dziewczyny ktore ze mna lezaly mialy dzieci przy sobie..w kazdej chwili gdy tylko moglam uciekalam z sali..z mojego oddzialu
Uslyszalam ze jest jej bardzo przykro..a ja nafaszerowana tymi wszystkimi srodkami na uspokojenie podziekowalam za informacje i poszlam spac dalej...
chwila...
jak nie zyje...?
jak zmarl...?
otworzylam oczy...
wyszlam z sali...wzielam telefon...dzwonie..rycze i dzwonie..kurcze..mowic nie moge..glos zamiera w gardle..
Piotrek dzwoni do mnie..odrzucam polaczenie..napisalam tylko "Mlody zmarl"..po 3 moze 4 godzinach placzu i wyciuposzlam do lazienki..zapuchniete oczy...zimna woda..rano juz jakos wygladalam..
kazdego dnia zagladal do mnie ordynator oddzialu..starszy pan..wytlumaczyl mi sytuacje..25.06 wyczekiwalam go na korytarzu..kazal wejsc do sali..obchod..jak sie czuje..psychicznie fizycznie..czy zostalam poinformowana o sytuacji ktora miala miejsce w nocy..jest mu bardzo przykro jesli bedzie mogl jakos pomoc to jest do dyspozycji..razem z nim przy rozmowie byla pani psycholog..zadalam jedno jedyne pytanie..kiedy moge wyjsc? czy moge wyjsc dzisiaj? tak..bo jesli mi nie pozwoli to zrobie to sama..nie ma przeciwskazan..spakowalam sie..przebralam..czekalam..wypis osobiscie doatalam od ordynatora..znow w obecnosci pani psycholog..
przyjechala moja mama i siostra..zabraly moje torby..te wszystkie cholerne pieluchy..butelki..ubranka..zabraly w cholere..przyjechal P...polecielismy do szpitala Szymka..
Piotrek byl jedyna osoba ktora widziala Szymiego..lezal Maluch w inkubatorze z tysiacem rurek podlaczonymi do malego cialka...oczka zamkniete i slodki podobno wyraz twarzy..55cm i 2860g Malego szczescia...
nie widzialam go...Szymka zobaczylam kilka tygodni po tym wszystkim..na jedynym zdjeciu zrobionym przez pana z zakladu pogrzebowego...w malej bialej trumience..nie widac ze to trumna..lozeczko..w ciuszkach ktore mu wybralam..jedna z dwoch moich pamiatek po Szymku..zdjecie..i blizna po cesarce...
zgodzilismy sie..bylo za duzo pytan bez odpowiedzi..
Urzad stanu cywilnego..miasto wojewodzkie..Wroclaw..w szpitalu dostalam kartke ze 1.07 mam sie stawic o 11 zalatwic formalnosci bo mi gratuluja bo urodzilam dzidziusia..do sekcji zostaly 2 tygodnie...musielismy czekac...czekalismy..nic innego nam nie zostalo...
ja zostalam u mamy we Wroclawiu..Piotrek wrocil do Legnicy..w naszej sypialni stalo lozeczko syna..poscielone przygotowane..misie..zabawki...grzechotki...zabral posciel z pokoju i zaniosl do salonu...gdy wrocilam po 1,5 tygodniu do Legnicy w dalszym ciagu salon bym nasza sypialnia...pelnil taka funcje przez 3 miesiace...sypialnia miala zamkniete drzwi i bez potrzeby nikt tam nie wchodzil...
Ja nie wiem z jak twardego kamienia maja serce te panie w urzedzie własnie w tym dziale...codziennie przychodzi zapłakana zasmarkana łkająca rodzina a ona musi wypełnic dane, poinformowac ze jelsi chca druga kopie aktu zgonu to jest ona odpłatna..pobrac te pieniadze...ludzie...ale praca jest praca...to tak jakby lekarz chirurg albo inny specjalista popadał w depresje bo operacja poszła nie tak, albo pacjenta na onkologii w ciezkim stanie nie umiał wyleczyc...
W dzien pogrzebu padał deszcz...nie wiedzielismy, które miejsce zostało dla nas wybrane..znalismy tylko numer pola...pole dzieciaczków...przyjechali nasi rodzice i znajomi Ci którzy byli z nami przez cała ta droge gdy biegałam z brzuchem az do momentu ostatniego pozegnania..rodziny nie było...nie zadzwonili nie napisali...od mamy pozniej tylko usłyszałam ze mogłam zadzwonic i ich powiadomic...stwierdziłam ze telefon działa w dwie strony a ja nikogo na siłe ciagnac po cmentarzach nie bede..inni potrafili napisac zapytac czy moga byc o której gdzie...jedynie moja babcia ze złami w oczach przepraszała ale nie przyjedzie...kobieta ma 89 lat..
szlismy z PIotrkiem zaraz za samochodem z ta cholerna mała trumienką biała jak snieg..za tymi 60 cm zbitego drewienka z kochanym ciałkiem Malucha w srodku...on sciskał moja reke a ja jego...bolało ale to pozwalało mi sie opanowac i powstrzymac łzy..
Ksiadz wygłosił cudowne którkie pozegnianie...jestem mu za to wdzieczna...bez niepotrzebnego gdybania...wniosków i dobrych rad...ciesze sie ze własnie on był wtedy z nami...
Przed wyruszeniem w ostatnia droge...w miejscu gdzie stał samochód zakładu pogrzebowego..jeden z panów poprosił mojego...dostał wtedy zdjecie Szymka o którym wspomnałam wczesniej...powiedział ze zazwyczaj nei robia takich rzeczy ale zna historie...i domysla sie ze nie było okazji zrobic Małemu zdjecia...wiec moze chociaz to jedno bedziemy mieli na pamiatke...
Gdy juz ksiadz skonczył mówic..gdy juz złozył kondolencje...i odsunał sie w bok dajac nam mozliwosc połozenia kwiatów na trumience i posypaniem jej ziemia...kazdy miał łzy w oczach...tylko moja mama (za to jej dziekuje) nieswiadomie wywołała usmiechy na twarzach...w ziemi która rzucalismy na trumienke była łopatka (zeby sobie lapek nie pobrudzic)..kobieta sie zaparła jakby conajmniej kopała dziure w ziemi taka prawdziwa duzą lopatą...machneła ziemią upusciła lopatke i obsypała wszystkich...przeprosiła, wytłumaczyla ze taki moment taka chwila zagapiła sie..ale usmiechy pozostały jeszcze chwile...
Wrocilismy do domu...wieczorem emocje pusciły...pzrepłakałam cała noc...miałam przed soba jeszce 6 tygodni "maciezynskiego"
"my od Szymona tego chlopczyka przewiezionego ze szpitala na Kaminskiego"
nic wiecej nie musielismy mowic..tam caly personel nie tylko oddzialu ale i szpitala wiedzial co sie stalo..trafilismy akurat na Pana Doktora..jak sie okazalo po krotkiej rozmowie (rozmowa trwala z dobre pol godziny) to wlasnie on wiozl na sygnale Mojego Malucha ze szpitala do szpitala wtedy w nocy..mial dyzur...podobno chwile przed koncem dyzuru poszedl jeszcze do Szymonka zobaczyc co z nim..skonczyl dyzur..30 minu pozniej Maluch odchodzil..
po dwoch miesiacach dostalismy wyniki sekcji...czytalam to w samochodzie...nic nie rozumialam chociaz nam tlumaczono wszystko...czytalam drugi raz..trzeci..czwarty...wiecie co mi w koncu przyszlo na mysl? co taka mala istotka zawinila ze spotkalo ja tyle cierpienia...z ogromnym bolem serca gdzies na samym koncu tych wszystkich mysli przyszlo mi tylko jedno do glowy...jesli Mlody byl w tak ciezkim stanie i jesli mialby zyc i cierpiec niewiadomo
jak dlugo..i tez nie wiadomo czy przezyl by te cierpienia te wszystkie badania moze operacje..kurcze oni nie dawali mu szans..to ja mam tylko nadzieje ze gdy gasl to nie cierpial..nie nasilal sie bol lecz wrecz przeciwnie malal..jesli takie rozwiazanie przynioslo mu ulge..szczescie to ja w tym calym smutku czuje promyk radosci..bo zycie nawet takie krotkie to nie tylko bol i cierpienie..ale i chwile spokoju i szczescia...
Jak ten czas leci..Szymon miałby juz 7 miesiecy i 2 dni..duzo chłopak by był...
Dzis tez mija 37 dc i wreszcie zdecydowałam sie zrobic test...nie miałam siły leciec na bete (chociaz szpital jest koło mojej pracy) ale zrobiłam test apteczny...10 HCG...pojawiła sie druga kreska...blada ale jest:)
Powrócił stres...dzis rano jakies dziwne uczucie niby mdłosci...ale dam rade...mam nadzieje ze bedzie wszystko dobrze...i juz nie bede taka głupia jak przy pierwszej ciazy...ide na zwolnienie lekarskie jelsi tylko bedzie taka opcja...tego dziecka (jelsi rzeczywiscie jestem w ciazy bo przeciez test apteczny daje 99,9% zawsze jest 0,1%) nie strace
Wiadomość wyedytowana przez autora 25 stycznia 2016, 15:25
Kochana, przytulam Cię mocno do serca. Jesteśmy w podobnej sytuacji - mój Krzysiu urodził się miesiąc przed Twoim Szymkiem. Bardzo Ci współczuję i wiem, jak bardzo byś chciała znowu zobaczyć dwie kreski, czego Ci oczywiście życzę z całego serca!
zobaczymy kreseczki dwie..zarowno Ty jak i ja..i kazda z nas :) wierze w to :*
Nie potrafię sobie wyobrazić, co czułaś.. Cała ciąża w porządku, wszystko na pewno przygotowane, radość.. Współczuję, naprawdę współczuję :(