Podchodząc do pierwszej procedury towarzyszyła nam diagnoza "niepłodność idiopatyczna". Udał się pierwszy transfer z pierwszej procedury. Uwierzyłam więc, że może problem tkwił w mojej głowie, na pewno z drugim dzieckiem będzie już tylko z górki - przecież wszystkie wyniki badań mamy idealne. Niestety potem doszło kilka nowych faktów - nisza po CC, stan zapalny endometrium, ureaplasma (juz wyleczona), spadające w szybkim tempie AMH, niedrożność jednego z jajowodów. Tak więc, jesteśmy znowu tu. Rozpoczynamy drugą procedurę.
Bardzo dawno nie badalismy nasienia, zwykle jedynym problemem była niska morfologia oscylująca wokoł 2%. Tym razem wszystkie parametry idealne (morfologia podskoczyła aż do 8%), jednak pojawiły się leukocyty w nasieniu... Najprawdopodobniej czeka nas oboje antybiotykoterapia...
Pamiętam, że po urodzeniu się córki, powiedziałam sobie ze wrócimy jeszcze tylko po pozostałe 2 zarodki i koniec. Nie będzie drugiej procedury. Ach jakże się myliłam. Oficjalna wersja jest taka, że robie to dla niej, by miała rodzeństwo, by nie była sama, gdy nas zabraknie. Jednak w głębi duszy wiem, że walczę głównie dla siebie, by sobie udowodnić, że potrafię jeszcze raz zajść w ciążę. Bardzo chciałabym przeżyć to wszystko jeszcze raz.
Cykl transferowy, 7dc
Czuję, że lepiej przygotowana być nie mogę. Zrobiłam absolutnie wszystko co się dało. Jeżeli nie wyjdzie, nie mam pojęcia co jeszcze mogłabym zrobić lepiej. W głowie układam sobie już obrazki, jak w czerwcu wychodzę ze szpitala z małym bobaskiem, próbuję się pozytywnie nakręcić. Zwykle cechował mnie przesadny pesymizm, może teraz należy zmienić podejście.