Miłość, nadzieja, wiara...
O mnie: 29 lat
Czas starania się o dziecko: 16 miesięcy
Moja historia: Nie bez powodu zmieniłam szyk znanych Nam słów Cz. Miłosza, które towarzyszą mi w mojej drodze życia.Moja historia zaczęła się właśnie od MIŁOŚCI która trwa już 13 lat, a od ponad dwóch lat jest zaprzysiężona. Miłość, która każdego dnia znosi wszystko, która cieszy się i płacze, która bierze i daje, która jest leniwa i aktywna, która smuci się i pociesza... To wszystko jak dwie spójne ze sobą elektrody, razem działające bez względu na wszystko,są ze sobą na dobre i na złe.
Oboje z mężem chcieliśmy, by było wszystko po kolei i na początku było...związek, dom, ukończenie przeze mnie studiów, praca, ślub no i DZIECKO, o które zaczęliśmy się starać 16 miesięcy temu. Dokładnie rok po ślubie, bo wcześniej mówiłam, że jeszcze mamy czas, teraz wiem, że tego czasu zabrakło.Bo już w listopadzie 2012, po pierwszych 4 miesiącach staraniach udałam się zaniepokojona do lekarza, mówiąc o swoich obawach- usłyszałam tylko, że mam się uspokoić, doktorek (zaprzyjaźniony z resztą) postukał się po głowie i powiedział, że zablokowałam się psychicznie, wcześniej jednak leczył mnie na endometriozę, nie podejmując żadnych kroków. To był dla mnie sygnał do tego, żeby zrobić coś więcej...i tak zupełnie przez przypadek, w momencie wykonania badań okresowych ( styczeń 2013), lekarz medycyny pracy zaalarmował mnie po weryfikacji moich wyników o wystąpieniu dużej ilość bakterii w moczu. Postanowiłam to sprawdzić, pojechałam do innego lekarza, lekarza, który ma dobrą opinię wśród pacjentek. Lekarz ten od razu podjął działania, przepisał leki, które pozytywnie wpłynęły na kolejne wyniki. Tak zaczęła się moja droga przez mękę...później już było tylko gorzej. Kolejna wizyta, przedstawione lekarzowi argumenty o niemocy co do zajścia w ciążę skłoniły go do natychmiastowego działania.Zlecił i wykonał badania na występowanie innych bakterii, które w rezultacie (na szczęście) nie siedziały we mnie. Następnie badanie nasienie męża, który był dzielny i ku mojemu zdziwieniu poradził sobie z tą sytuacją.Nasienie nie było Najlepsze,ale też nie wykluczało go do zapładniania.Dalej...płyn za otrzewną-endometrioza!I w lutym skierowanie do szpitala, 28 lutego laparoskopia, która potwierdziła podejrzenia doktorka.Ogniska endometriozy rozprzestrzenione na całej powierzchni otrzewnej, otworzyli mnie i zamknęli, było tego za dużo, trzeba było to najpierw "zaleczyć" farmakologicznie. Usłyszałam, że czeka mnie kolejny zabieg, za 3 miesiące ponowy zabieg, tzw.second-look. To był cios, nie wierzyłam, że to co się dzieje, dzieje się naprawdę. Podjęłam się leczenia Visanne, przedłużyła się o jedno opakowanie, bo zaliczyliśmy ze znajomymi wymarzony wyjazd do Tajlandii. Pełna nowych przeżyć i chwili zapomnienia wróciłam z NADZIEJĄ, która zaczęła mi od tego momentu towarzyszyć. Umówiłam się na planowany zabieg, to było 28 maja. Kiedy było po wszystkim po raz pierwszy usłyszałam dobre wieści, pamiętam jak dziś " jest pięknie, visanne wyczyścił wszystko, nie mieliśmy co przy pani robić, ale zrobili kauteryzację jajnika prawego, tak dla łatwiejszego zapłodnienia:)wróciłam do domu z myślą, że teraz najgorsze za nami, że teraz to już z górki,czułam się świetnie. Na tyle świetnie, że po czterech tygodniach od zabiegu i oczekiwaniu na miesiączkę, doczekałam się- ale ciąży...to było zaskoczenie, cud!pełna szczęścia, ale i niepokoju udałam się do lejarza, co oczywiście potwierdził, zapewniając mnie, że rzeczywiście szybko,ale będzie już tylko dobrze. Do domu wróciłam z kartą ciąży, zaczęliśmy dzielić się Naszym szczęściem z innymi. Pojawiły się objawy, mdłości, senność, częstomocz.Z jednej strony radość,a z drugiej strony obawy i malutki żal, że teraz to już tylko pieluchy i nocne czuwanie.Skrajne emocje, szał hormonów, płacz połączony ze śmiechem. Stos wyników do wykonania, panika przed igłą i białymi fartuchami, no i kolejna wizyta, miało już bić serduszko...którego nie było Nam dane usłyszeć, zobaczyć. Słowa lekarza do dziś brzmią mi w uszach-" ta ciąża nie miała szansy przeżyć, jest obumarła, przestała się rozwijać". Do końca nie wiedział, który to tydzień, bo przecież nie dostałam miesiączki po laparoskopii, wstępnie określał na 7. Po raz kolejny wylądowałam w szpitalu, w tym samym gdzie wykonywano mi dwie laparoskopie, w szpitalu, który pełen jest aniołów, dobrych stróży. Poprosiłam o salę w której byłam sama, nie mogłam poradzić sobie, że szczęście na które tak czekaliśmy, o które tak walczyliśmy pojawiło się,ale tylko na chwilę, jak bańka mydlana. dano mi jednak nadzieję, sprawdzali mi Betę HCG, która miała rosnąć, nie chcieli być zbyt pochopni, robili co mogli...ale we mnie ustąpiły nawet objawy, przestałam czuć, wiedziałam, że to kwestia czasu. Beta HCG nie rosła, malała z każdym dniem, usg stawało się coraz gorszym obrazem, nie mogli dłużej czekać, usunęli mi Je, obudziłam się piątego dnia leżenia w szpitalu już bez Niego, 4 dni po drugiej rocznicy ślubu( prezent od losu)To był koszmar, nie wiem skąd znalazłam w sobie tyle siły, by wyjść ze szpitala jeszcze tego samego dnia. Chciałam to wszystko wymazać z pamięci, zapomnieć,nie było łatwo. Dobrze że w domu mój mąż ma wiele wartościowych postaci, działa jak lek, nie utrwalał mnie w cierpieniu, a starał się robić wszystko, by Nam pomóc. Dzień po utracie wyjechaliśmy na urlop.Pomogło,ale tylko na chwilę.Wróciliśmy do rzeczywistości, każdy pytał, bądź udawał, że nie wie co się stało. Niektóre z osób były ze mną, niektóre z nich z satysfakcją chełpiło się moim nieszczęściem.Ja, zawsze pełna entuzjazmu, siły, charakteru, przebojowości, zaczęłam izolować się od ludzi, nawet od tych którzy byli mi bliscy, szczególnie od tych którzy mają dzieci, a większość z moich znajomych już je ma. Tylko nie MY.
Ponowne, powolne powstanie do walki i WIARA, która powinna czynić cuda, w moim przypadku to chyba nie działa. Lekarz kazał czekać miesiąc, jeden cykl. Powiedział, ze jeśli będę czuła się na siłach możemy się starać. Nie było to dla mnie przeszkodą, na nowo zaczęliśmy się sobą cieszyć, mając w sercach żałobę, ale myśl o tym, że ponownie mogłabym zajść w ciążę było dla mnie najlepszym lekiem na ból. Nie udało się, dostałam miesiączkę, mniej bolesną,ale bardziej obfitą niż kiedykolwiek. Tutaj też towarzyszyły mi skrajne emocje,z jednej strony byłam załamana, że się nie udało, z drugiej natomiast cieszyłam się, że będę mogła wyliczyć dni płodne, podczas których będziemy działać. I znowu, połowa cyklu okropny ból, ból podczas załatwiania się, krwiomocz z godziny na godziny intensywniejszy...znowu szpital, stwierdzenie zapalenie pęcherza, antybiotyk,długie leczenie.To jakaś klątwa rzucona na mnie.Gorzej być nie mogło. Minęła kuracja, kolejny miesiąc starań bez efektów. Przy mnie trwająca MIŁOŚĆ, która ociera łzy po każdym negatywnym teście i po każdym pierwszym dniu niechcianej miesiączki. Pocieszanie przez znajomych i dawanie NADZIEI na to, że w końcu się uda. Następny cykl- pierwszy miesiąc z Ovu Friend, cień NADZIEI, wymiana spostrzeżeń, objawów, itp. Bez efektów, znowu się przypałentała " zołza" co ból sprawia i zabiera WIARĘ na to, że "TO" już NIGDY nie nastąpi. Pragnę jednak WIERZYĆ, trwając przy NADZIEI otulona MIŁOŚCIĄ, że BÓG wynagrodzi Nam to, przez co musimy przechodzić.
Moje emocje: SKRAJNE od EUFORII po DEPRESJĘ
Hej "Połknęłam" Twoją historię jednym tchem...tak się czasami zastanawiam dlaczego człowiek musi tyle znieść? Lub ile może znieść ? W moim przypadku jest załamanie, a po dłuższej chwili "euforia" i OGROMNA NADZIEJA, NADZIEJA, że się uda, że trzeba wierzyć....Dostałam od koleżanki Pasek Św. Dominika, koleżanka, której lekarze uświadomili, że ciąża w jej przypadku będzie cudem, aktualnie jest szczęśliwą mamą małej Zosi..Trzeba wierzyć...Noszą Pasek od jakiegoś czasu i mam OGROMNA NADZIEJĘ :) Głowa do gór będzie dobrze, MUSI BYĆ!!!!!!
Więc uszy do góry i MOCNO WIERZYMY!!!!! a w chwilach zwątpienia zaglądamy i piszemy :)Pozdrawiam cieplutko:)