Mój maraton
O mnie: Mam 30 lat, mąż również. Wzięliśmy ślub 5 lat temu, po 7 latach w związku. Od 5 lat intensywnie myślimy o dziecku, ale mamy świadomość, że póki nie znajdziemy przyczyny moich problemów z miesiączkami (ich braku) wiemy, że jest to bardzo odległe marzenie. Nasze starania porównuję do chęci przebiegnięcia maratonu, a ja mam póki co zwichniętą nogę, której nikt nie chce wyleczyć.
Czas starania się o dziecko: O dziecko staramy się od 5 lat, chociaż dopiero od listopada 2015 zaczynam dostrzegać jakiekolwiek światełko w tunelu.
Moja historia: Moja historia jest dosyć długa, monotonna, bez większych zwrotów akcji, ale w ostatnim czasie zaczyna nabierać tempa. Zacznę od tego, że moim głównym problemem jest pierwotny brak miesiączki. Od 13 lat muszę ją wywoływać w ten czy inny sposób. Przerobiłam już wielu lekarzy, którzy faszerowali mnie do ślubu środkami antykoncepcyjnymi, które tak naprawdę mnie nie leczyły, ale jedynie maskowały problem. Po ślubie zaczęliśmy starania o dziecko i wciskano mi kit, że wystarczy Duphaston i ewentualnie Bromergon. Nie wystarczyły. Kiedy trafiłam do kolejnego endokrynologa, ten stwierdził niedoczynność tarczycy. Myślałam, że po tej diagnozie w końcu coś się ruszy, ale kosmetyczna ilość Euthyroxu 25 nie zmieniła zupełnie niczego. Byliśmy w państwowej poradni, w której lekarz stwierdził, że na wizytę ma tylko 15 minut i nie ma czasu przeglądać moich wszystkich wyników badań. Oczywiście mi nie pomógł. Potem straciliśmy czas na Klinikę Leczenia Niepłodności, która szukała problemu u męża (na szczęście nie znalazła), po czym zaleciła nam się wyluzować i pić czerwone wino, a na kolejną wizytę zgłosić się za pół roku. Porada po byku dla osoby, która nie ma miesiączek. Kiedy zaczęliśmy się już godzić z bezradnością poszczególnych lekarzy, moja kuzynka poleciła mi wizytę u swojego ginekologa, który w dostarczonej mu dokumentacji rozpoznał PCOS i insulinooporność, ale dla pewności zrobił jeszcze USG i skierował na OGTT i badanie insuliny. Wszystko się potwierdziło. Od pół roku chodzę do dietetyka, regularnie ćwiczę, biorę Glucophage i Inofem. Bez większych rezultatów. Na ostatniej wizycie ginekolog wspomniał o inseminacji, ale skierował jeszcze na powtórne badanie cukru i tarczycy. Badania wykazały TSH w normie, za to rozwijającą się cukrzycę. Dostałam skierowanie do diabetologa, który na miejscu okazał się naprotechnologiem. Póki co mam mieszane uczucia co do tej metody, ale mam świadomość, że to moja ostatnia deska ratunku. Czy mi pomoże, czas pokaże.
Moje emocje: Staramy się o dziecko już bardzo długo, ale do zeszłego roku, nie spinaliśmy się aż tak bardzo. Patrzeliśmy na innych i myśleliśmy sobie, że jeszcze spokojnie mamy czas. Kiedy jednak moje kuzynki, przyjaciółki, koleżanki, a nawet ich młodsze siostry zaczęły jedna po drugiej zachodzić w ciąże i rodzić dzieci, moja frustracja zaczęła narastać. Nie sądziłam, że tak bardzo będzie mnie to bolało. Po ostatnim mejlu ze zdjęciami córeczki mojej przyjaciółki z dawnych lat pół dnia płakałam bezgłośnie w poduszkę. Ból był tak potworny, że myślałam, że go nie zniosę. Mąż pomógł mi się z tego podnieść. Walczymy dalej, chociaż walka zapowiada się długa i bardzo kosztowna.