21.12 (2 dc)
💠Żelazo 88 µg/dL Ferrytyna 36 ng/mL
💠Glukoza 91 mg/dL Insulina 22,0 µU/mL
💠Prolaktyna 12,50 ng/mL
💠TSH < 0,005 µlU/mL
💠Estradiol 34 pg/mL
💠FSH 4,1 mIU/mL
💠LH 3,61 mIU/mL
💠Progesteron 0,146 ng/mL
💠Testosteron ↑ 0,55 ng/mL
Wizyta u gin w styczniu, wiem, że czeka mnie pewnie kilka zmian, kolejnych wizyt i worek wydanych pieniędzy. Obym tylko się nie poddała.
Zawsze, gdy tylko przez myśl przemknie mi wizja siebie z brzuchem, innym niż spożywczy, ganię samą siebie.
Bardzo boję się rozczarowania, boli gorzej niż zerwanie plastra, zdecydowanie.
Schudłam 3kg, co prawda w milionie innych nie są zauważalne, ale coś ruszyło. W tym cyklu odpuściłam sprawdzanie owulacji, bo mam wrażenie, że testy i tak mi nie pokazują prawdy, przestałam pić fertisim od połowy cyklu, przestałam mówić sobie, że coś muszę. Problem tkwi w tym, że nawet jak nie nakładam na siebie twardego rygoru, to jednak bycie mamą, bycie w ciąży jest czymś, czego nie muszę, ale pragnę okrutnie mocno.
Pięknie dwie kreski na teście mi się śniły. Cudownie było to zobaczyć, nawet jeśli był to tylko lustrzany świat.
Mam bardzo duże poczucie niesprawiedliwości świata, że inni mogą, a ja nie. Ale to pewnie przeżywa każda kobieta tutaj.
Szkoda, że za każdym razem kiedy szukałam endokrynologa, szłam na pierwszą, czy nawet drugą wizytę, to i tak kończyło się na "powinna się Pani skonsultować z ginekologiem, na tym polu trzeba działać".
Plan jest taki, że 28 lutego odwiedzę ginekologa ze specjalizacją endokrynologiczną. Może w ten sposób, w końcu, dostanę odpowiedzi na pytania.
Może w końcu dowiem się, kiedy dostanę miesiączkę.
Może w końcu będą one regularne, albo za chwilę nie będzie ich wcale, na te piękne 9 miesięcy.
Może...
Jakaś melancholia mnie naszła, owiła się wokół i puścić nie chce. Piękny dziś dzień, Słońce za oknem, śpiew ptaków od 6:30 słyszę, a w środku bardzo ciemno, zimno i ponuro. Za 19 dni skończę 29 lat, a w mojej idealnej wizji sprzed lat, ta wyczekana ciąża powinna być trzecią, co by do trzydziechy trójkę mieć. Jakże cierpkie są plany kogoś na górze. Nie ma żadnego dziecka, pokój w nowym mieszkaniu służy za graciarnię, a mnie powoli opuszczają nadzieje.
Kurde losie no, przecież fajni jesteśmy, te geny nie mogą się zmarnować.