W niedzielę popłakałam się po raz pierwszy nad kolejnym negatywnym testem owulacyjnym. Cóż, trochę też wściekałam się na los, bo miałam dwa idealne cykle, a gdy przyszła pora, to pojawił się kolejny nieudany. A teraz, znając mój organizm, pewnie kolejne dwa też takie będą. Łapię się na to, że wracam do tego tematu myślami, chociaż przecież tyle innych rzeczy mogłoby mnie zająć. Awans, możliwa obrona pracy, rozwijanie się zawodowe, ale to już nawet mnie nie cieszy. Kocham swoją pracę, ale w tej chwili jakoś mi wszystko jedno.
Może chociaż moim bohaterom dam miłe zakończenie, a przynajmniej takie, jakiego sama bym chciała. To są plusy pisania: namiastka wymarzonego ,,długo i szczęśliwie". Dla zasady zrobię test za dwa tygodnie, ale już czuję, że tym razem nic z tego nie będzie.
Patrzę na rozpiskę leków i mam ochotę westchnąć, a potem wywrócić oczami. Trochę jakby świat był przeciwko mnie, bo im bardziej stosowałam się do zaleceń (leki wg rozpiski, regularne posiłki, dieta 100% bez wpadek z niskim indeksem, spacery), tym mocniej rozjeżdżał się mój cykl.
Wiem, że inni starają się dłużej, mają gorzej. Niespecjalnie mi z tego powodu lepiej.