Jeszcze pod koniec zeszłego roku byłam do całych tych starań nastawiona co najmniej optymistycznie. Miałam w głowie ułożony plan. Jeszcze do wiosny postaramy się naturalnie, potem może trochę podkrecimy moje jajeczka, jak nie poskutkuje to kilka razy spróbujemy inseminacji a w ostatecznym rok 2020 przeznaczymy na in vitro. Teraz z miesiąca na miesiąc mój optymizm maleje. Mam wrażenie, że stoimy w miejscu. Ostatnia wizyta u ginekologa była w lutym, polecił starać się naturalnie do wakacji bo ja mam owulację a wyniki męża niczego nie przekreślają. Jak na razie efektów brak a ja czuję że to zmarnowany czas, że moglibyśmy coś więcej diagnozować... Sama nie wiem. Im częściej myślę o inseminacji tym większego mam doła. Kojarzy mi się z zapladnianiem krowy czy świni... Zresztą nawet skuteczność jest większa wśród zwierząt...
Wierzę że dla każdej z nas w końcu uśmiechnie się szczęście <3 :*