Bzdura. Wiem.
Zafiksowałam się na punkcie zajścia w ciążę, a nie bardzo mam już z kim na ten temat rozmawiać. Nie chcę wyjść na monotematyczną i nie chcę zasypywać innych moimi problemami i fiksacją. Z mężem i mamą jeszcze rozmawiam o badaniach i wynikach, ale dość zdawkowo. Mama ma na głowie pracę i opiekę nad leżącym dziadkiem z demencją, jest wykończona psychicznie i fizycznie. A mąż jak zwykle zamyka swoje uczucia i przeszłość, i idzie dalej z nastawieniem "co ma być, to będzie". Wiem, że tak mu łatwiej, więc nie naciskam. Na razie całą moją obsesję, jeśli chodzi o chęć posiadania dziecka, skieruję tutaj, na portal. Mam nadzieję, że choć trochę ujarzmię moje uczucia i będę miała z kim porozmawiać. Traktuję ten pamiętnik jako wentyl bezpieczeństwa, dla higieny umysłowej.
Czasem dopadają mnie wątpliwości. Czy powinnam w ogóle się starać, czy powinnam mieć dzieci. Czy jestem wystarczająco zorganizowana, czy mamy wystarczające środki. Czy dam sobie radę. Czasem dopada mnie przekonanie, że absolutnie nie, że koty powinny mi wystarczyć. I nie wiem, czy to rozum, czy echa depresji, zdiagnozowanej ponad rok temu i nieleczonej.
Ale pragnienie mojego serca jest tak rozpaczliwe, że aż boli. Nie mam zbyt wielkiego kontaktu z małymi dziećmi, jestem najmłodsza w rodzinie i nie miałam nigdy okazji opiekować się młodszym rodzeństwem czy kuzynostwem. Wśród moich znajomych też jesteśmy pierwszą parą starającą się o dziecko. Ale tak strasznie tęsknię za własnym; mam wrażenie, że odkryłam swoje powołanie - opiekować się.
Jak to jest, że tak wielkie słowa zawsze brzmią tak banalnie i kiczowato? Zawsze tego unikałam, starałam się podchodzić do wszystkiego racjonalnie i zdroworozsądkowo, zawsze działać na chłodno, analizować i rozwiązywać problemy. Może przez to, że kiedyś często słyszałam, że jestem histeryczką i chciałam udowodnić, że to nieprawda. Ale tutaj mam to gdzieś. Tutaj pozwolę sobie na róż, kicz i ckliwość. Mam wrażenie, jakbym część mojej osobowości dawno temu zamknęła pod kluczem, a teraz pozwalam jej wyjść na zewnątrz i zaczęła ją akceptować.
No, to się rozpisałam na dzień dobry . A teraz może wykorzystam chorobowe i pokrzątam się po mieszkaniu w ten chłodny, pochmurny dzień.
Do kogokolwiek, kto zechce tu wejść i poczytać moje wypociny - miłego dnia!
Wiadomość wyedytowana przez autora 25 maja 2017, 19:57
Myślałam, że będzie dzisiaj gorzej. Byłabym w 16 tc...
Boli, ale nie powala na kolana. Potrafię ten ból zamknąć i opanować.
W sercu dominuje nadzieja. Naprawdę wierzę, że za rok to będzie też moje święto.
Chociaż boję się... Rok temu też tak myślałam...
"Nie wolno się bać, strach zabija duszę.
Strach to mała śmierć, a wielkie unicestwienie.
Stawię mu czoło.
Niech przejdzie po mnie i przeze mnie.
A kiedy przejdzie, odwrócę oko swej jaźni na jego drogę.
Którędy przeszedł strach, tam nie ma nic.
Jestem tylko ja."
Frank Herbert, Diuna
Siedzę na tym chorobowym w domu i mam za dużo czasu na myślenie. Chciałabym, żeby było już miesiąc później, żebyśmy znowu mogli się starać. Spróbuję skupić się na nauce do egzaminów, wtedy na pewno zleci szybciej, niż bym chciała
Cześć, a jednak ktoś chciał poczytać Twoje "wypociny". Głowa do góry, nie jesteś tutaj sama. Każda z nas ma takie, albo inne problemy i nie tylko z ciążą, a bardziej z jej brakiem. Znamy Twoje problemy związane z nadmiernym chceniem. Nie ma stracha zawsze możesz pisać i się wygadać. Pozdrawiam cieplutko, bo w tak upalny dzionek właśnie rozpaliłam w piecu. hihi
A ja chciałam ostatnio spalić kartony i papiery w piecu i zadymiłam całe mieszkanie :/. Dzięki za wsparcie, właśnie dlatego tu przyszłam - nic nie jednoczy tak jak wspólne problemy, tragedie i nadzieje. W sumie to jest bardzo dziwne i bardzo ciekawe - w realu próby pocieszania bardziej mnie denerwowały, ciężko było mi rozmawiać z innymi, a tutaj nie znamy się, może nigdy się nie zobaczymy w realu, prawie nic o sobie nie wiemy, a rozumiemy się i przesyłamy sobie pozytywne wibracje. Internet jednak ma więcej zalet niż wad :).