Dziś mija nasza 2 rocznica ślubu i zaczynam umieszczać wpisy. Tak na prawdę nie wiem dlaczego to piszę. Jest we mnie podświadomy strach, że jak wypowiem to gdzieś wszystko głośno i się przyznam to spisze się na straty i już nic z tego nie wyjdzie. Bardzo pragnę być w ciąży. Oczywiście boję się jak każdy, kto jeszcze nie był bo to coś innego, coś czego nie znam.
Rodzinie staram się nie mówić. Wiedzą, że ogólnie coś nie wychodzi. Każdy jak coś niechcący trochę napomknę mówi: ,,jesteście tacy młodzi! Macie jeszcze czas". Myślę o tym z goryczą. Mamy albo nie mamy, kto to może wiedzieć? Dla męża nie było dobrego czasu, a to za mało pieniędzy, a to brak własnego kąta, a to chęć bycia razem. Wiem, że to piękne, że jesteśmy razem i mamy dla siebie cały czas. Ale gdzieś w głębi serca kłuje mnie jak pomyślę, że mogę się nie doczekać, że nigdy nie przytulę do serca mojego dziecka. Teraz i mąż zaczyna chcieć, widzę to w jego oczach, ten strach że się nie uda, chociaż tego nie mówi i mi nigdy nie powie. I robi się przez to, że i on bardzo chce coraz gorzej. Coraz gorzej to znoszę z każdym cyklem - to rozczarowanie.
Moja pierwsza stymulacja Clo się nie powiodła. Zeszły cykl. Teraz czas na Aromek. Już jest po stymulacji i czekam na monitoring. Cały czas tłucze się we mnie pytanie czego wcześniej nie zadziałało, czego nie było pęcherzyka. I kolejne a co jak teraz znowu nie będzie? Nie mamy bardzo dużo pieniędzy na kosztowne zabiegi i badania, już ledwo zapłacę dużo za wizytę to muszę kupić leki. I nie wiem czy mam odwagę na te zabiegi, czy chcę tak bardzo ingerować w moją naturę. Dlaczego nie mogę tak naturalnie poczuć się kobietą, prawdziwą i matką... Bo teraz czuję się jak kompletny niewypał.
Dziś miałam monitoring. Tak bardzo się ucieszyłam jak zobaczyłam ten pęcherzyk! Ale nie spodziewałam się, że aż tak duży. Lekarz stwierdził, że za duży - 24 mm i raczej nic z niego nie będzie. Dostałam ovitrelle i zobaczymy. Powinnam być na monitoringu 10 dc... No ale tego nie przewidzi. Ważne, że coś rośnie! Jestem taka dumna, że jednak się udało, w pewien sposób mi trochę ulżyło. Mam nadzieję, że nie będzie torbieli czy coś i jak się nie uda to zaczniemy jeszcze raz od kolejnego cyklu. Musi się udać! Dziś w to wierzę...
Była ta owulacja czy nie była? Nie wiem zadaje sobie to pytanie cały czas. Bardzo się boję ze powstanie torbiel z tak dużego pęcherzyka... mam mętlik w głowie... co ma być to będzie w sumie i tak tego nie zmienię. My kobiety musimy znosić wiele, cierpieć po cichu i pokazywać innym ze jest dobrze bo niedaj Boże żeby ktoś dostrzegł naszą słabość i wykorzystał. Tak, człowiek człowiekowi wilkiem tak bardzo prawdziwe. Ale Cóż by było bez innych ludzi z drugiej strony? ...
Wiadomość wyedytowana przez autora 30 czerwca 2018, 08:51
Żaden facet tego nie zrozumie... Podczas cyklu kobietą targają różne sprzeczne emocje. Wcześniej się cieszyłam, teraz złapałam znowu doła. Jeszcze nie testowałam, ale nie mam żadnych objawów na pewno się nie powiodło. I czekam... Gdzieś w środku się oszukuję, że a no może jednak...? Raczej jest to mało prawdopodobne. W ogóle zaczynam czuć dziwne emocje. Tak jakby to nie mogło nigdy mnie dotyczyć. Że ciąża? to takie nierealne. Jakbym była innym gatunkiem niż homo sapiens. Jak to w ogóle jest możliwe? Czy w ogóle da się spłodzić dziecko? Już czasem myślę, że może coś robimy źle. Wiem jest to skrajnie głupie stwierdzenie z uwagi, że no jednak człowiek jest seksualnie świadomy. A może robimy coś źle? Załamuję się... Najgorzej tym, że innym się udaje, serio. Ostatnio w ogóle przytłacza mnie to jak jakiś młot pneumatyczny, wszędzie każdemu się udaje. Wczoraj potrójna informacja o ciążach koleżanek. I strach... Mój strach i kolejna zapewne porażka tego cyklu. Nie chcę testować... Chcę wyjechać.
No i jedna pulchna kreseczka. Więc niedługo zacznie się nowy cykl...
Postanowiłam sobie zrobić przerwę na jakiś czas i tu nie zaglądać, ale wróciłam niestety. Miałam nadzieję, że przez te kilka miesięcy stymulacji - część nawet udanych i ładnych- zajdę w ciążę... Nic bardziej mylnego. Zdawać by się mogło, że walczymy o mnie z moimi problemami. Okazało się jednak inaczej. Pomimo moich problemów okazało się, że mój mąż także je ma i to dosyć poważne. Szczerze powiedziawszy nie mam już nadziei. Skoro i ja i on to chodzące defekty to jak chcemy być rodzicami? Mam 25 lat i świat załamał mi się bardziej niż za pierwszą diagnozą. Czekamy oczywiście na wizytę u lekarza, ale nasze szanse są pewnie niewielkie... Koniec końców tracę nadzieję, która zawsze za każdym cyklem gdzieś się tliła. Tracę ją i mam wrażenie jakby mnie już nic nie czekało. Jesteśmy młodzi, zawsze byliśmy pełni nadziei, pełni ochoty. Kiedy to się właściwie stało? Co się z nami dzieje? Kim jesteśmy? Czy zawsze już będziemy tylko we dwoje? Dlaczego właśnie my....?
Mijają kolejne dni. Jestem załamana. Nie wiem jak się pozbierać z myślą o tym wszystkim. Ciężko podjąć mi wewnętrzną decyzję: tak chcę iść na in vitro. Ciężko jest mi się kłócić z mężem. Mówi tylko: ,,to ja Ci nie wystarczam? Boję się że odejdziesz. A jak nie będziemy mieć dziecka to co?". No właśnie to co...? Nigdy go nie zostawię to oczywiste. Ale chciałabym, żeby on chciał tak bardzo jak ja tego chcę, ale tak bardzo się boję, a on mnie w jakiś sposób nie wspiera tak jak tego potrzebuję. Wiem, że po tej informacji i on się podłamał. Tylko że ja stawałam na uszach bo tak chciałam, a on... ciężko mi powiedzieć tak jakby nie chciał, tak jakby trochę się poddał. Czy zdecydujemy się na in vitro? Nie wiem. Też chciałabym naturalnie, ale ile można czekać na to, że coś się zmieni i ruszy do przodu? Ile można się łudzić, że kolejny cykl może coś przyniesie i będzie to mój prywatny cud? Że będę mogła powiedzieć z dumą: "udało się nam choć nie było szans". Jak w to wierzyć, że tak może być...?
Zdarzyła się rzecz niewiarygodna
najmniej możliwa z możliwych. Jestem w 7 tygodniu ciąży. Naturalnej i bez leków. najbardziej dziwi mnie moja reakcja spokój i dezorientacja. DDzidziu rośnij zdrowa!
Moje cudo ma już 12 tygodni i 2 dni. Bardzo się cieszymy. Juz się przyzwyczajamy ze chronimy naszego małego szkraba. Moje zachowanie zmieniło się diametralnie jestem taka spokojna! I mijają wszystkie dolegliwości ciążowe. A brzuszek rośnie i rośnie. Chyba będę grubaskiem
. Nadal nie mogę sobie uzmysłowić jak do tego mojego małego cudu doszło... Czasem boje się ze to nie jest pprawda.
nie myśl tak o sobie, to nieprawda. poczekaj, będzie dobrze!
Bardzo dobrze Cię rozumiem :* Też jestem młoda, mam 25 lat i niestety zdarza mi się usłyszeć, że mamy czas, możemy się starać nawet dwa lata. Ale ja jestem uparta i postawiłam na diagnostykę - i już wiem, że przy cyklach bez owulacji i kiepskim nasieniu moglibyśmy tak zmarnować nawet pół życia. Życzę Ci dużo siły!