Jestem przeziębiona. Nos zatkany, gardło boli. Kuruję się. W pracy jednak byłam, aż tak źle ze mną nie jest no a teraz to nie jest odpowiednia pora na zwolnienia. Staram się nie brać jakichś bardzo mocnych tabletek. W zasadzie biorę tylko wit. C i mam taki spray na gardło. No i teraz wzięłam jakieś coś ziołowe na noc. Mam nadzieję, że szybko przejdzie. Muszę być za tydzień w formie - dni płodne. U mnie dni płodne wypadają dość późno bo ok. 19-21 dc. Ale mam też długie cykle >=35. Niby staram się nie myśleć o tym, że się staramy, no ale chyba każda z nas tutaj wie, że to niemożliwe. Już od tamtego cyklu mówię sobie, że muszę znaleźć sobie jakieś zajęcie. No i znalazłam - joga. Ogólnie już rok temu rozpoczęłam moją przygodę z jogą, ale jak na razie to tylko samodzielne ćwiczenia z youtubem. Chciałabym wypróbować ćwiczeń w grupie. Znalazłam już miejsce, no i są zajęcie próbne, ale czy poszłam? Od ponad miesiąca mam to na swojej liście... muszę, koniecznie muszę w końcu iść. Jak ten cykl pójdzie na stratę, to znów będę rozpaczać z tydzień i znów obiecam sobie, że zrobię coś dla siebie i znów nadejdą dni płodne a z nimi nowa nadzieja i tak w kółko, aż do ... ciąży ! Ale nie można tak żyć... wiem o tym! Tylko jak przestać myśleć? Gdyby tylko ktoś zapewnił mnie, że prędzej czy później w tę ciążę zajdę... tyle wokół mnie ostatnio smutnych historii...i tyle negatywnych myśli...
Skąd ja mam wiedzieć, że jestem zdrowa? Niby nigdy nie miałam żadnych dolegliwości jeśli chodzi o sprawy kobiece. Miesiączki też w miarę regularnie. Oprócz przeziębień od czasu do czasu to naprawdę nigdy nic mi nie dolegiwało (odpukać w niemalowane ), a mimo to martwię się, że może być ze mną coś nie tak... Mąż zaangażował się w starania pełną parą. Nawet sam z siebie za dietę się wziął! Pije soki świeżo wyciskane, które nawet sam sobie przygotowuje, z piwka przerzucił się na wino czerwone wytrawne, zakupił sok pomidorowy i mówi, że mu smakuje! A dzisiaj to już nawet obiad zrobił i na obiad na jutro mamy rybkę, bo twierdzi, że musi jeść dużo ryb Fajnie, miło, cieszy mnie to, ale też się boję... to jakaś panika powoli zaczyna się robić. 29.08 mam termin u gin., zobaczymy. Do tego czasu muszę jakoś żyć...
Jutro w pracy spotkanie służbowe z Amerykanami... Bosz... trochę mam stresa...rzadko przyjeżdżają i rzadko ja jestem proszona na spotkania no ale co zrobić. Idę. Niby angielski znam, ale co innego mówić z innymi obcokrajowcami po angielsku a co innego z ludźmi, dla których język ten jest językiem ojczystym... jakoś to będzie
2.09 ujrzałam "wyczekane" 2 kreski. Potem kolejny test, i kolejny test, i kolejny... i z każdym testem druga kreska była coraz mocniejsza. Cieszyłam się ale też bałam. Nie wiem, chyba coś przeczuwałam. Mieszkam w Niemczech i moja gin. powiedziała, że nie robi pierwszego USG szybciej niż w 8 tc. Jechałam jednak na urlop do Polski więc umówiłam się prywatnie na USG. Był to dokładnie 6 tydzień i 6 dzień. W Internecie naczytałam się, że w tym tyg. być może zobaczę już serduszko... bałam się i cieszyłam. Ogólnie jak już zaszłam w tą ciążę to nagle zaczęłam się bać, jak sobie poradzimy finansowo, jak to będzie z moją pracą, a co z budującym się domem. Zaczęłam mieć sama do siebie pretensje, że taka byłam niecierpliwa, że sobie tyle chorób wyszukiwałam, że się tak na mężu czasami wyżywałam, a w sumie wyszło, że ze mną jest wszystko ok i już w 3 cs zaszłam w ciążę. Miałam myśli, że może trzeba było jeszcze poczekać, że może to jednak za szybko ta ciąża...ehh... przy czym jak sobie pomyślałam, że mogę tę ciążę stracić to aż mnie brzuch bolał... takie jakieś nie wiem rozdwojenie czułam. Oprócz męża nikt nie wiedział, nikomu nic nie mówiłam, chciałam poczekać do końca 12 tyg...
Na pierwszym USG tylko pęcherzyk - 7 mm. Przyjść za tydzień. Powinien już być zarodek. Jeśli nie to niestety mamy puste jajo płodowe.
Drugie USG - tylko pęcherzyk - 12 mm. Diagnoza: puste jajo płodowe. Płacz. Niedowierzanie. Skierowanie do szpitala na tabletki i zabieg. Nigdzie nie pójdę. Chcę rozmawiać z innym lekarzem.
Trzecie USG u innego lekarza. Puste jajo płodowe. Lekarz mnie uspokoił (na chwilę). "To się bardzo często zdarza. Oj nawet nie wie pani jak często. To nie ma wpływu na pani płodność. Nie, to już się więcej nie wydarzy." No nie wiem... wyszłam z gabinetu ze łzami ale i z nadzieją..."Zobaczy pani, jeszcze w tym roku przyjdzie pani z nową ciążą." Uwierzyłam na 2 godziny. Lekarz kazał wstrzymać się ze szpitalem. Mówił, że pęcherzyk mały, że ciało się samo oczyści. Że szkoda ingerować. Posłuchałam i czekam... 4 dzień, narazie przy podcieraniu brązowy śluz...oby jak najszybciej przyszło krwawienie...
Dlaczego ja? Nie rozumiem....
Po poronieniu mogliśmy się od razu starać, więc tak też zrobiliśmy. Niestety nie wiedziałam, ani nie mogłam przypuszczać, kiedy będę mieć owulację. Staraliśmy kochać się jak najczęściej, niestety był to stresujący okres dla nas i wyszło tak o. No ale zrobiłam test i wyszedł pozytywny!!! 11 dp... Miałam nie mówić mężowi, ale nie wytrzymałam. Od razu strach i myśl, że nie, no nie, muszę komuś powiedzieć, ktoś mi będzie musiał pomóc w razie wu. Był w pracy. Zadzwoniłam. Radość. Tym razem musi się udać... radość, strach i stres. Zrobiłam chyba z 10 testów ciążowych. Kreski różne. Od cieni cienia do grubych mocnych (ehh testy ciążowe). Testy 25, czy 20 miały grubsze drugie kreski niż testy 10 i to już mi dało do myślenia... plus lekkie, baardzo lekkie plamienia, prawie że niewidoczne, dla mnie jednak widoczne, sprawdzałam dosłownie co 10 minut wydzielinę... ehh..
Nie wytrzymałam. Poszłam do gin. Macica rozpulchniona, ale pęcherzyka nie ma (wizyta była 16 dp wg ovu). Trzeba odczekać. Gin. mówi, że nie ma sensu mierzyć bety, bo to mogą być pozostałości z tamtej ciąży. Z tego samego powodu mogą też testy wychodzić pozytywne, ale może to też być ciąża... Ehhh.. na drugi dzień okres. Czemu nikt mi nie powiedział wtedy jak się dowiedziałam o poronieniu, że jeszcze długo mogą wychodzić testy pozytywne..?
3 dc i 3 dni płaczu, nerwów, stresu, żalu... strachu, że dlaczego nie ma? Dlaczego ja? Na dodatek Info od koleżanki - oczekują bliźniaków (jedno dziecko już mają). A więc i zazdrość. To się już przeradza w jakąś fobię, depresję... ciężko mi.
Moje życie to jedna wielka huśtawka nastrojów. Jak zapomnę, że się staramy, to jest ok, sobie żyję. I nagle przychodzi ta myśl - a co jak nigdy nie zajdziesz w ciążę? W tym cyklu na pewno się nie uda! - i takie tam...
Wpadłam już w taką obsesję, że sprawdzam na FB kto jest w ciąży, a kto nie... heh... albo obstawiam, kto za chwilkę będzie w ciąży.
Po poronieniu to będzie teraz już 5 cs. 1 cs to był ten oszukany cykl z dwiema kreskami - prawdopodobnie bezowulacyjny...potem 2 cykle, gdzie się spinaliśmy jak szlag, żeby zajść i co? I dupa. W kolejnym cyklu olałam i kuźwa przegapiłam owulacje - zajebiście! Teraz stawiam na seks co dwa dni - codziennie męczy, co dwa dni jest tak ok, że dam radę, tym bardziej, że siedzę teraz w domu, więc możemy w każdej chwili
Ogólnie czuję się chujowo, coś mi wyskoczyło na twarzy, jakieś uczulenie czy coś, nie wiem. Przytyłam, ale jak zaczęłam biegać to potem miałam dwa dni zakwasy i czułam się jak na kacu, więc jeżdżę rowerem... ale też tak o... próbuję z jogą. Próbuję wszystkiego, ale w nic się tak naprawdę nie wkręciłam. Może serio muszę po prostu zapomnieć o tej ciąży, dzieciach, brzuchach i żyć! Beczenie raz na dwa tygodnie raczej nie pomoże mi w zajściu w ciąże... żarcie chipsów i czekolady raczej też nie.
Wczoraj beczałam jak głupia cały dzień. I nie, nie jestem przed miesiączką - jestem przed owulacją, więc powinnam być pełna nadziei, no ale...te wszystkie brzuszki na FB mnie doprowadzają do płaczu. Poza tym kompletnie nie wiem, jak mam się bzykać, żeby zajść. Moje cykle są takie długie - 35 dni!!! A ostatni trwał nawet 43 dni... eh...
Badania porobione, hormony ok, nasienie ok, w środku ok - mój nawet usg jąder zrobił i ok. To więc co??? Gdzie to dziecko???!!!
Niezbadane są wyroki Boskie. I jak mi to dzisiaj jeden klient w pracy powiedział - człowiek planuje, Pan Bóg kieruje. Nie żebym była jakąś zagorzałą chrześcijanką, katoliczką, czy coś, ale w Boga wierzę i to bardzo i wierzę, że to co się mi przydarza, jest po coś... to moje nieidealne życie, które w moich planach miało być takie idealne, a którego nie zamieniłabym na żadne inne. Mam szczęście. Mam ogromne szczęście. Mam wspaniałego męża, satysfakcjonującą pracę, stabilność finansową nawet w dobie koronawirusa i mnóstwo marzeń. Mam trochę kilo za dużo, ale pracuję nad tym na swój sposób. Jest mi w życiu dobrze. Dzisiaj może ciut gorzej, bo też mniej słońca na zewnątrz, ale ostatnie dni po prostu tak mnie cieszyły... Pracuję z domu (jak cudownie jest pracować z domu!). Czasami tęsknię za wystrojeniem się do biura, jasne, ale później przypominam sobie dojazdy, niektórych męczących w pracy ludzi i już mi przechodzi tęsknota Wstaję sobie na spokojnie, bez pośpiechu, kawka, śniadanko, youtube przy tym, chwila na balkonie (zasadziłam kwiatki!!! Mam w planach jeszcze zioła i takie osłonki z bambusa, żeby sąsiadki nie zaglądały) i można zacząć pracę. Potem wspólny obiad (mąż pracuje na zmiany i albo ma na po południe, albo wraca tak że i razem zjemy), a wieczorkiem telefony z koleżankami, rower (to ten mój sposób na zrzucenie). Jest fajnie! A potem przychodzi taki dzień jak dzisiaj, a w zasadzie zaczęło się już od wczoraj... i zaczęło się tak:
Moja koleżanka też się stara. Stara się już pewnie z półtora roku i ostatnio dowiedziała się, że jej szwagierka jest w ciąży z drugim dzieckiem. Napisała do mnie. Zaczęłyśmy pisać o staraniach, potem gadałyśmy przez tel i wróciło, wróciło do mnie jak bumerang, wrócił ten pesymizm, te negatywne myśli, że może nam się nigdy nie udać. I już wczoraj zaczęłam chodzić jak struta, ale dopiero dzisiaj konkretnie mnie złapało. Te czarne myśli, że coś jest nie tak, że nie będzie nam dane, że teraz się nie udało (prawdopodobnie już po owu u mnie). Badania wyszły ok, ale jak czytam dziewczyny na forum, jak one same dzień w dzień czytają, same na własną rękę badają różne rzeczy to głowa mi pęka. Czuję się spanikowana. Nie wiem od czego zacząć. Raz mi wychodzi (wg forum), że mam za wysoką prolaktynę (choć wg lab. i doktor w normie), badam za 2 miesiące - już jest ok. Potem ktoś coś pisze o mutacjach, więc myślę, pewnie też mam - nakręcam się. Potem ktoś, że dieta (zero słodkości... ale jak to?). Tego jest tak dużo, że ja czytając to i próbując się jakoś w tym odnaleźć panikuję... dziewczyny piszą jak szalone i widzę, że najwidoczniej im to służy - wiele z nich zachodzi też w niedługim czasie. Większość w przeciągu roku, czyli tak jak mówią statystyki. Są też weteranki - wojowniczki, które walczą np. o drugie dziecko (o pierwsze też długo walczyły), ale to pierwsze mają, więc sukces! Dziewczyny czerpią z forum pozytywną energię, myślałam, że ja też będę ją czerpać. Nie. Ja nie czerpię z tego pozytywnej energii... forum mnie nakręca. Widząc, że inne tyle robią badając się, czuję, że coś robię nie tak, mam wyrzuty sumienia, chociaż po ponad 3 miesiącach (3 cyklach) od poronienia wybrałam się do kliniki. Czuję się źle... więc postanowiłam tam już więcej nie zaglądać. Muszę od tego odpocząć, zawierzyć klinice i lekarzowi. I nie dołować się, inaczej zwariuję. Ostatnie 2 tyg. bez myślenia o ciąży dały mi tyle radości... starań nie zawieszam, ale... czekam. WSZYSTKO JEST Z NAMI OK. JESTEŚMY W KLINICE. LEKARZE NAM POMOGĄ. BĘDĘ MAMĄ. A teraz muszę żyć, chcę żyć - chcę sadzić kwiatki i zioła! Chcę kupować nowe ciuchy na wiosnę (raczej zamawiać online)!Chcę jeździć rowerem i troszkę zadbać o swoje ciało! Chcę zadbać o siebie i swoją samoocenę, bo spadła... ale powoli znów wzrasta...
Muszę zapamiętać, że to, że jestem kobietą bez dziecka, wcale nie oznacza, że jestem gorsza...!!! Mogę być piękna, uśmiechać się, realizować zawodowo i w małżeństwie i dbać o mój dom z mężem.
Oglądałam ostatnio Anne with an e na Netflixie i wiecie, płakałam za każdym razem kiedy przedstawiona była miłość Maryli i Mateusza do Ani... bardzo bym chciała mieć biologiczne dziecko, bardzo, ale adopcja na 100 % wchodzi w grę!
Napiszę tak: ja już sama nie wiem, czy chcę to dziecko czy nie. Może to taki mój wymysł? Żeby zobaczyć jak to będzie, mieć kogoś, bo inni mają... serio! Chcę mieć rodzinę, to wiem, ale naprawdę mam się tak co miesiąc wyniszczać w środku. Powoli żyć mi się nie chce, naprawdę. Jakoś nie widzę radości życia... przejebane to wszystko i tyle. Jeszcze ten wirus... z jednej strony jest mi na rękę i teraz pewnie każdy mnie tutaj zlinczuje, bo napiszę to: została odwołana jedna impreza, na której miało być mega dużo dzieci i szczęśliwych rodzinek i ja na tej imprezie miałam być... najpierw nie miałam, bo bym rodziła, a że nie rodzę to miałabym być tam sama z moim smutkiem? Boże, dziękuję Ci... serio, jak to mówią - szczęście w nieszczęściu. Teraz będę mogła zakisić się z moim smutkiem w domu.
Teraz druga sprawa. 27.04. mam HSG - tak, idę na to. Mówią, że wiele dziewczyn zachodzi po tym... no jasne! Bardzo dużo! Ale kochane moje...nie ja! Ja na bank po tym nie zajdę, jeszcze w maju - jakbym po tym zaszła i to jeszcze w maju to by było dla mnie grzesznej duszy za wiele, ja muszę znosić kary i upokorzenia w tych staraniach, bo w innych sytuacjach w życiu mi się lepiej powiodło... ot co! Te wpis jest straszny... ale pokazuje mój stan duszy na dzień dzisiejszy. Ale też czytajcie go troszkę z przymrużeniem oka...serio. Jednak aż taka zła do szpiku kości nie jestem... chyba.
No więc mam na to iść - miesiąc przerwy i jeśli chcemy to inseminacja..ok... jakoś tak nie wierzę w nią, serio. No bo, skoro przez 5 cykli bzykania praktycznie non stop nic nie wyszło to co mi ta inseminacja pomoże? No nie wiem... mąż mówi, żeby próbować... biedny on. Naprawdę współczuje mu życia ze mną teraz.
Napiszę tak: ja już sama nie wiem, czy chcę to dziecko czy nie. Może to taki mój wymysł? Żeby zobaczyć jak to będzie, mieć kogoś, bo inni mają... serio! Chcę mieć rodzinę, to wiem, ale naprawdę mam się tak co miesiąc wyniszczać w środku. Powoli żyć mi się nie chce, naprawdę. Jakoś nie widzę radości życia... przejebane to wszystko i tyle. Jeszcze ten wirus... z jednej strony jest mi na rękę i teraz pewnie każdy mnie tutaj zlinczuje, bo napiszę to: została odwołana jedna impreza, na której miało być mega dużo dzieci i szczęśliwych rodzinek i ja na tej imprezie miałam być... najpierw nie miałam, bo bym rodziła, a że nie rodzę to miałabym być tam sama z moim smutkiem? Boże, dziękuję Ci... serio, jak to mówią - szczęście w nieszczęściu. Teraz będę mogła zakisić się z moim smutkiem w domu.
Teraz druga sprawa. 27.04. mam HSG - tak, idę na to. Mówią, że wiele dziewczyn zachodzi po tym... no jasne! Bardzo dużo! Ale kochane moje...nie ja! Ja na bank po tym nie zajdę, jeszcze w maju - jakbym po tym zaszła i to jeszcze w maju to by było dla mnie grzesznej duszy za wiele, ja muszę znosić kary i upokorzenia w tych staraniach, bo w innych sytuacjach w życiu mi się lepiej powiodło... ot co! Te wpis jest straszny... ale pokazuje mój stan duszy na dzień dzisiejszy. Ale też czytajcie go troszkę z przymrużeniem oka...serio. Jednak aż taka zła do szpiku kości nie jestem... chyba.
No więc mam na to iść - miesiąc przerwy i jeśli chcemy to inseminacja..ok... jakoś tak nie wierzę w nią, serio. No bo, skoro przez 5 cykli bzykania praktycznie non stop nic nie wyszło to co mi ta inseminacja pomoże? No nie wiem... mąż mówi, żeby próbować... biedny on. Naprawdę współczuje mu życia ze mną teraz.
Od początku marca zwiększyłam aktywność fizyczną oraz staram się jak najwięcej przebywać na słońcu, ponieważ stwierdzono u mnie bardzo niski poziom wit. D3. Zresztą u męża też. Mamy taką teorię i mocno w nią wierzymy, że ostatnio udało nam się zajść w ciążę w sierpniu, bo mieliśmy za sobą prawie 3 miesiące pełne słońca no i dużo czasu spędzaliśmy na zewnątrz: rowery, grille, spacery, piwkowanie itd. Wychodzimy zatem z założenia, że najpóźniej w okolicach wakacji tudzież zaraz po wakacjach będę w ciąży.
No i dzisiaj na tym rowerze tak sobie myślę: 5 różnych lekarzy robiło mi usg, badało mnie i żaden z nich nie stwierdził w usg nic, czyściutko, narządy ok. 2 razy robiłam badania hormonalne i wszystko w normie. Mam wprawdzie długie, ale regularne cykle max. 36 dni (no ok, ostatni był 43-dniowy, ale to przez lot). Miesiączki normalne, pierwszy i drugi dzień bardziej bolące, ale to taki ból, że spokojnie da się wytrzymać, w szkole na WF-ie zawsze ćwiczyłam w te dni, a i teraz spokojnie mogłabym zrobić jakąś krótką trasę rowerową. Dzisiaj mam w sumie 3 dc i byłam na przejażdżce. Mąż ma wyniki w normie... trochę ruchliwość niska bo a+b jakieś 36 % w tym a 0%, ale przy ok. 280 milionach na całość i 65 milionach na mililitr i morfologii 6,5 % to lekarz powiedział, że ok. Poza tym te wyniki naprawdę są różne. Miesiąc wcześniej, przed tymi wynikami robił w innym lab. i ilość wyszła podobna, ale a+b już prawie 70 % w tym a chyba coś 25 %, nie pamiętam dokładnie, no ale morfologia 3,5 %. Potem, przed drugimi badaniami brał androvit i ok, morfologia poszła w górę, ale ruchliwość spadła. Teraz suplementuję go tylko wit. D3. Poza tym ruch i zdrowa dieta. Mniej alko i mniej stresu. Ja natomiast biorę kwas foliowy z jodem, wit. B12 i witaminę D3. Zastanawiałam się nad tymi różnymi wiesiołkami i innymi, ale po pierwsze już te suplementy często zapominam, a po drugie nie chcę jednak za bardzo ingerować...
No więc do sedna. Doszłam do wniosku, że jestem niewdzięczna... że nikt nie wydał mi wyroku, że funkcjonuję i że mąż funkcjonuje - mamy plemniki!!! Jestem kobietą i zostałam tak stworzona, żeby zachodzić w ciążę i rodzić dzieci. Nikt nie mówił, że od razu będę zachodzić, ale wszystko co do tego potrzebne mam, więc to tylko kwestia czasu.
Poza tym ostatnio rozmawiałam z moją koleżanką, która za mąż wyszła w maju 2018 i od tego momentu się nie zabezpieczają, a od 2019 ostro pilnują dni płodnych i dupa. A wśród jej znajomych jest kilka takich par, u których trwa to miesiącami, albo latami. Nie wierzę w to, że te wszystkie pary są bezpłodne. Powoli zaczynam wierzyć w to, że TO trwa.
27.04 mam HSG. Bać się? Mam mieć znieczulenie... i ponoć rachu ciachu i po strachu. No zobaczymy...
Kiedyś z tym walczyłam, z tym, żeby każdego dnia nie myśleć o ciąży, "wyluzować się" i nigdy nie udawało mi się, także za każdym razem, kiedy przyłapałam się na tych myślach i towarzyszących im negatywnych emocjach (w 90 % towarzyszą mi wtedy niestety negatywne emocje) to byłam zła na samą siebie, miałam wyrzuty sumienia, że marnuję czas, marnuję energię etc. Teraz sobie pozwalam. Tak to jest podczas długich starań z przebojami (czyt. poronienia).
No więc dziś był TEN dzień (dlatego piszę ). Byłam zła, nabuzowana, wymiotować mi się chciało z nerwów, ale siedziałam cicho, nie robiłam dramatu mężowi... z czego jestem mega dumna! Poza tym miałam ochotę napisać do wszystkich koleżanek, że mi źle, że nie mogę zajść w ciążę (kilka o tym wie, kilka nie) i ogólnie takie wołanie o pomoc. NIE NAPISAŁAM. Z czego również jestem mega dumna. Nie wolno mi wtedy do nikogo pisać, nikomu się żalić. Prawda jest bowiem taka, że ludzie mają swoje problemy i i tak ci nie pomogą. No bo co? Po napisaniu do nich dostaniesz cudowny przepis na zajście w ciążę? Nie! Pożałują ciebie, powspółczują i tyle, wrócą do swoich codziennych obowiązków. Może docenią swoje rodziny - na pewno!
Także nie napisałam do nikogo, poszłam na godzinny spacer - a raczej marsz, przy okazji na zakupy. Dobrze mi to zrobiło. Teraz już wiem, że jak mnie najdzie taki dzień, wychodzę - spacer, rower, marsz, cokolwiek. I żadnego spontanicznego użalania się do znajomych, koleżanek - niestety przyjaciółki nie mam, nad czym bardzo ubolewam. Przez chwilę myślałam, że jednak mam, ale przyjaźń okazała się jednostronna, i owszem dziewczyna zaszła w ciążę i mnie to zabolało, ale pisałam, troszczyłam się, zawsze pierwsza - ona, od kiedy jest w ciąży już się do mnie nie odzywa... Doszłam do wniosku, że dopóki wiedziała o moich staraniach i mogła podpytać (bardzo często wtedy sama pisała i podpytywała o starania, suplementy itd. chociaż sama twierdziła, że się nie stara jeszcze) to byłam jej niejako potrzebna. Poza tym jej się też nie udało w 1 cs, więc miała koleżankę na równi, a w sumie to nawet w gorszej sytuacji, bo koleżanka już po poronieniu i nadal z brakiem ciąży, także nie dość, że można było podpytać o starania to jeszcze się podbudować, że nie jest się samemu, że inni mają gorzej. No a teraz, kiedy wyszło, to już ma się inne koleżanki - ciężarne - i ma się oczywiście inne tematy. Dziewczyna się do mnie nie odzywa, zero, nic, jeszcze informując mnie o swojej ciąży nie omieszkała wspomnieć jak to jest jej mnie żal i że życie jest niesprawiedliwe. Potem poinformowała, że z ciążą wszystko ok (po tym jak zapytałam kilka razy - żadne tam jednorazowe pisanie, ja się wkręcam ) i cisza. Na zasadzie "Ten etap mamy już dzięki Bogu za sobą, a ona niech się męczy dalej sama". No i po tym doświadczeniu wiem, że nie każdemu wolno mówić, pisać o swoich uczuciach. Jestem bardzo wylewną i szczerą osobą i myślałam, że inni, a przynajmniej ci z mojego otoczenia też tacy są, no to nie, nie są. Więc teraz pysk na kłódkę i jak mi źle to ruszam moją pulchną D... i wybywam. Pogoda dopisuje, zakazu na wyjścia nie ma, wiec ciao.
Jest takie powiedzenie, że kto ma miękkie serce musi mieć twardą dupę - zgadzam się w 100 %.
Kiedy będę w ciąży?
Jutro mam to Sono HSG i już się stresuję. Wiem, że nie boli i że dam radę, ale jakoś tak wewnętrznie nie wiem, czy dobrze robię, że już tak wcześnie na to idę - teraz 6 cs po poronieniu będzie. Z drugiej strony im wcześniej się wykryje jakieś nieprawidłowości tym lepiej. Mam nadzieję, że jednak żadnych nieprawidłowości nie będzie i za niedługo będę w ciąży.
Dzisiaj też uświadomiłam sobie, że od kiedy się staram, dwie koleżanki, którym o tym powiedziałam już dzieci mają, a się wtedy nie starały. Eh.
Nie mogę wchodzić chyba na żadne forum. To źle na mnie działa. Za dużo tam badań, chorób. I ciągle porównuję się z innymi. Jak nie odnośnie leków, które dziewczyny biorą, a ja nie biorę, a może powinnam to znów, że szybko zachodzą, a ja nadal stoję w miejscu. Mam dość. Dziś jest źle. Byle było już po tym Sono.
@rosamare , nie ma się czego bać. Mnie w ogóle nie bolało, a okazało się, że jest jednak bez znieczulenia Przed badaniem (bo to żaden zabieg wg mnie) lekarka kazała mi wziąć taki lek rozkurczowy plus sama z siebie, siedząc w poczekalni wzięłam jeszcze nospę, bo wyczytałam w necie, że można wziąć. Kazała też nie iść z pustym pęcherzem (z mega pełnym też nie). Najlepiej wypić tak pół szklanki wody pół godz. przed. Badanie trwało max. 15 minut a miałam robioną jeszcze tzw. mini histeroskopię, o której w ogóle sobie nic nie poczytałam przed wizytą, bo wyszłam z założenia, że tego robionego dzisiaj mieć nie będę. Okazało się, że w mojej klinice łączą te dwa badania. Tak więc miałam sono HSG + histeroskopię w 15 min. Niestety miejsca nie polecę, bo ja mieszkam w Niemczech, no chyba, że też mieszkasz w Niemczech i na północy
Jajowody drożne (wiedziałam, ale jak to ja chciałam jeszcze sprawdzić...) i macica ładna Jestem spokojna teraz (w tej chwili, nie wiem co będzie za 2 tyg.) Mąż mówi, że skoro hormony ok, te badania ok, jego nasienie ok to może wyluzujmy w końcu chociaż na chwilkę... dajmy sobie parę miesięcy... też mi tak moja intuicja podpowiada. Z drugiej jednak strony mam dość tych starań i myślę, czy skoro mam taką możliwość już teraz to nie iść na inseminację... szanse większe + będzie stymulacja clo.
Ogólnie stymulację clo mogę mieć też bez inseminacji. Lekarka proponowała stymulację, monitoringi i się staramy... ale coś mi ta moja intuicja mówi, żeby zostawić naturę w spokoju... że ona wie co robi. Z drugiej strony serio mam dosyć. A najbardziej drażni mnie to, że koleżanki matki w moim wieku tak mi dają odczuć, że są ponad mną.. a może ja tak sobie to wkręcam? Nie wiem... w każdym razie, wiem, że hormony i te badania itd. to nie wszystko - że mogę mieć jeszcze milion innych chorób, które nie pozwalają mi zajść w ciążę, ale z drugiej strony... kurczę... my się będziemy teraz 6 cykl starać po poronieniu, w tym zaraz po poronieniu owulacji nie było i cykl trwał 50 dni, w grudniu owulacja była, bo ją mega czułam, w styczniu chyba była, w lutym cykl rozwalony (43 dni) w związku z naszym mini urlopem i lotem (zawsze tak reaguję...) a w związku z tym bzykanie nie wtedy co trzeba,no i teraz marzec porażka. Także jakby tak policzył to mamy 3 trafione cykle... teraz będzie 4. Może to moja psychika blokuje? Kiedyś myślałam, że nie, nie ma czegoś takiego jak blokowanie psychiczne itd. a prawda jest taka, że jak zaszłam wtedy to nie wiem nawet kiedy, mąż też nie... a wcześniejsze cykle były oczywiście monitorowane bardzo dokładnie...
Ciągle dręczy mnie ta niepłodność idiopatyczna... czy ja mogę to mieć, skoro już raz zaszłam? Teoretycznie nie, ale wiecie, jest też coś takiego jak niepłodność wtórna... tak dużo myślę. Nie potrafię się wyluzować...
Przez cały ostatni miesiąc było ok, było nawet bardziej niż ok, czułam się szczęśliwa, jeździłam dużo rowerem, odżywiałam się super, miałam mega dużo pięknego śluzu płodnego, naprawdę! Jeszcze nigdy do tej pory nie miałam takiego śluzu... plus test owulacyjny - kreska testowa niemalże czarna - temp. po owu pięknie skoczyła do góry, przez kilka dni (jakiś tydzień) prawie 37 a ostatni tydzień ponad 37... cykl inny niż do tej pory, czułam, że się udało... naprawdę to czułam... w dzień spodziewanej miesiączki temp. 36,5 - serio? No i okres. Nie mogę się podnieść do teraz a to już 6 dc i po krwawieniu... jest mi źle, ślęczę tylko na forum krążę już po staraniach z pomocą medyczną, in vitro i te sprawy, immunologia. Na niczym się tam nie znam . I tak naprawdę nie chcę się na tym znać... już nie wiem, czy kiedyś będę w ciąży. Może będę, może nie... co mnie czeka? Często myślę, że nie wychodzi nam przez stres. Mąż ma stres ze mną (bo ciągle płaczę) i jego tato jest umierający... eh... życie. Wiem, że nie powinnam mężowi dokładać stresu, wiem to, a jednak wstaję rano i żyć mi się nie chce... o co chodzi? Taki śluz! Taki test! Cykle jak w zegarku! Hormony w normie! Co jest? Czemu to tak długo trwa?
Ah... od tego cyklu biorę clo... zalecenia lekarki z kliniki (wiem, jestem świrem, że już jestem w klinice, ale nie, nie będę czekać roku! Co jak po roku okazałoby się, że wyniki złe...? Rok zmarnowany!) za moją zgodą. Twierdzi, że polepszy moje owulacje, zwiększy szanse na ciążę...ale biorę tylko po pół tabletki - w sumie sama tak chciałam, no ale jak się naczytałam o przestymulowaniu to wolałam zacząć od połówki. Czy może owulacja pojawić się wcześniej przez clo? Oby! Mam monitoring w 13 dc, jeśli owu nie będzie szybciej przez clo to nie wiem po co tam idę, bo ja owulacje mam w okolicach 20 dnia!!!
No i standardowe zdanie na koniec: wszyscy mają dzieci.... wszystkim się udało. Tylko nie nam... jak żyć?
Dzis będzie krótko, bo doszło do tego, ze muszę się ukrywać z forum i googlowaniem na temat ciąży i poronień przed mężem... No cóż, uważa, ze oszalałam, całkiem możliwe...
Dziewczyny, badania hormonalne w normie, tarczyca w normie (wszystkie hormony tarczycowe, tez przeciwciała, zrobione tez usg), kariotypy ok!!! I teraz badania na trombofilie wrodzona... tu mamy problem: niedobór białka z. Tak, białka z, dziwne, ale w Polsce tego nie badają, a tu mi wyszedł niedobór i mam zalecenia na acard podczas starań i heparynę od pozytywnego testu... do ostatniego cyklu myślałam, ze mam przyczynę i ze się uda, ale w dniu urodzin mojego męża zrobiłam w 10 dni po test ciążowy...blada kreska w czasie, która niestety nie ciemniala w kolejnych dniach, a na końcu przyszedł normalnie okres... ciąża biochemiczna? Może... No i co? Tak się zdarza, czy mam jeszcze inne problemy? Odwaliło mi na punkcie immunologii... dziewczyny, co myslicie? Stresować się tym? Oczywiście już się stresuje... czy kiedyś w końcu uda się i urodzę dziecko?
Powodzenia! Mam nadzieję, że szybko zobaczysz upragnione dwie kreseczki 😊
Niestety znam dokładnie ten stan☹️i tak od cyklu do cyklu... Co do zajęcia też ciągle sobie powtarzam,że od jutra biegam, idę na basen, na siłownię . Każdego dnia pojawia się jakaś niemoc przepełniona goryczą rozczarowań. Jest dokładnie tak jak piszesz, żeby ktoś mógł zagwarantować,że w końcu będziemy mamami, moje życie wówczas zmieniło by się o 360 stopni. Jednak nikt nam tej gwarancji nie da...musimy dzielnie czekać. 3mam kciuki za Ciebie.❤️
Vaiana i Gunia, dziękuję za pierwsze komentarze :)