Tymczasem w 11 dc byłam u ginekologa. Miałam usg, które wykazało, że w jajnikach są pęcherzyki, w tym jeden dominujący 19,4 mm. Lekarz mówi, że chyba będzie owulacja, może za dzień może za dwa. Wieczorem zrobiłam test owulacyjny, i co? Negatywny. Śluzu zero, zresztą w tym cyklu w ogóle nie zauważyłam śluzu płodnego. Pewnie napsocił niski estradiol, który badałam w 3dc.
Wczoraj z tego wszystkiego poszliśmy z Mężem na niezdrowe, ale pyszne jedzonko, wypiliśmy po smacznym piwie- i tak w tym cyklu się nie udało, więc piwo nie zaszkodzi.
Nic już z tego nie rozumiem, pogubiłam się. Mam do wykonania mnóstwo badań, nie tylko zresztą ja ale i mój mąż. Zobaczymy, co los przygotuje dla nas w przyszłym miesiącu.
Na razie odpuszczam, nie mam siły, muszę odpocząć.
Lentilkaa- Twój wykres wygląda obiecująco! Winko nie zaszkodzi, a już na pewno pozwoli na chwilkę wyluzować Trzymam za Ciebie kciuki:)
Dziękuję dziewczyny, fajnie wiedzieć że jest ktoś kto rozumie,wesprze,poradzi. Albo postawi do pionu:)
Miałam już do końca cyklu nie mierzyć temperatury. Ale oczywiście, głupol ze mnie, obudziłam się rano i zmierzyłam. I się wkurzyłam. 36,43. Jutro pewnie będzie 41,83. Jak już ma skakać to na całego.
I taka wkurzona poszłam sobie do pracy. W pracy od samego rana kocioł, stres przeokrutny, nawet z nerwów uroniłam łezkę albo dwie. Albo dwadzieścia dwie, nie pamiętam.
Bolał mnie prawy jajnik, ten w którym w 11 dc był piękny pęcherzyk. Był piękny, bo teraz pewnie jest ogromniastym, przerośniętym, niepękniętym pęcherzorem. I żeby zrobić mi na złość to sobie skubany boli.
Na szczęście wróciłam już do domu. Wygłaskałam moje kocury, zjadłam schaboszczaka, zagryzłam czekoladą i trochę mi lepiej. Oby jutro było bardziej przyjemne
Wczoraj cały dzień polegiwałam, drzemałam by w końcu o 19 zasnąć przed telewizorem w ubraniu i pełnym makijażu. Obudziłam się dwie godziny temu W półśnie zmierzyłam nawet temperaturę- rośnie sobie ładnie, wykres wygląda już całkiem elegancko. Ale cudów nie ma, czekam na @. Według mnie powinna pojawić się 1 maja, według ovu- 3 maja. Mąż zakupił mi Donga, jak skończy mi się okres, zacznę brać.
Jutro idę zbadać progesteron i estradiol. Po wypłacie muszę zrobić przykazany przez gina AMH. Lekarz wspominał też o HSG, ale to już wyższa szkoła jazdy. Swoją drogą, ja chyba zbankrutuję przez te wszystkie badania i wizyty u lekarzy. Nawet pomyśleliśmy z małżem, że może odpuścimy sobie na jakiś czas, pojedziemy gdzieś na kilka dni, wyluzujemy i z nowymi siłami zaczniemy starania np. w wakacje.
A na razie walczę z PMS-em. Piersi zaczynają pobolewać, podbrzusze też (wczoraj się przeraziłam, że dostałam @ kilka dni za wcześnie- tak cholernie bolało).
Wzruszam się jak stary siennik, oglądam filmik z kotkami- ryczę, oglądam reklamę z dziećmi- ryczę, mąż spojrzy na mnie nie tak jak trzeba- ryczę. I jak tu nie zwariować?
Apetyt też mam przeogromny, jak drwal Wczoraj kupiłam świeżutki chlebuś, wiecie taki z chrupiącą skórką, pachnący. Ahhh, wpierdzieliłam 3/4 chleba z masłem. Na koniec dostałam zgagi. No żyć, nie umierać
Aha, śniło mi się dzisiaj, że jestem dobrą wróżką i potrafię rzucać dobre zaklęcia (mój mózg naprawdę ma jakieś problemy), tak więc wszystkim starającym się rzucam zaklęcie
bach, i już jesteście zafasolkowane!
Całuję, życzę spokojnej niedzieli
Do tego doszły lekkie problemy żołądkowo-jelitowe. Męczy mnie to wszystko, tym razem @ wyjątkowo nieprzyjemnie zapowiada swoje nadejście...
Temperatura spada, lada chwila przyjdzie @.
W swojej naiwności, gdzieś w głębi duszy miałam nadzieję, że może się udało. Nie zniechęciły mnie nawet negatywne testy w 9 i 11 dpo ( te o czułości 10 mlU/ml). Nadzieja matką głupich- mawiają. Oj głupiutka jestem, głupiutka.
Nawet nie jest mi smutno, o dziwo nie poryczałam się jak zwykle. Zobojętniałam na to wszystko.
Zaraz zacznie się 6 cykl starań. Trzeba będzie zrobić te cholerne badania, na które wydam mnóstwo kasy. Znowu będę faszerowała się przedziwnymi specyfikami, ziółkami. Rytm dnia znowu wyznaczać mi będzie mierzenie temperatury, analizowanie pierdyliardów wykresów, bieganie do ginekologa, który szczerze mówiąc nie traktuje mnie zbyt poważnie.
Do tego codzienny, ogromny stres w pracy której nie lubię, bezsenne noce- bo projekt, bo coś źle zrobiłam, bo dostałam opieprz od dyrektora. Nie wiem jak długo dam radę tak żyć.
A pomyśleć, że jeszcze pół roku temu wszystko wydawało mi się takie proste.
Dzisiaj najchętniej po prostu bym zniknęła.
Jestem jakoś dziwnie wesoła jak na pierwszy dzień @. Zazwyczaj kończyło się płaczem, stanami depresyjnymi, a dzisiaj- pełen luz
Jestem pełna nadziei i dobrych myśli, jakoś tak podświadomie wierzę, że będzie dobrze. Nawet z przyjemnością, bez cienia zazdrości obejrzałam dziś zdjęcia koleżanki, która jest teraz w 16 tc. Ciąża jej służy, brzusio ma już ślicznie zaokrąglony.
Zanabyłam dzisiaj preparat z soją, może uda mi się troszkę podreperować mój biedny estradiol. Zaraz po @ zaczynam łykać Donga, zobaczymy co on potrafi. No i standardowo- wiesiołek oczywiście. Na 16 maja umówiłam się do lekarza specjalizującego się w leczeniu niepłodności- a co mi tam, pójdę, niech mnie naprowadzi na dobrą drogę
Plan na ten cykl? Duużo (Mąż już się cieszy), dużo wina ( no, nie aż tak dużo- ale dla zdrowotności po lampeczce), dużo uśmiechu, dużo ćwiczeń ( zaczynam znowu z Jillian Michaels- boska jest), no i przede wszystkim dużo luzu. Koniec z zamartwianiem się. Nie uda się teraz to uda się za miesiąc, dwa czy za rok. Ale uda się kurczeblaszka.
Hakuna matata
Jesteśmy z mężem bardzo zadowoleni, w końcu trafiliśmy na świetną, konkretną panią doktor, która potraktowała nas poważnie i nie zbagatelizowała naszych obaw.
Dziś mój 13 dc- w lewym jajniku pęcherzyk 26x 19, endo 10 mm. Pani doktor nakazała jechać do domu i "grzeszyć" bo lada chwila pęcherzyk może pęknąć.
Ale.... Ale jest też obawa, że pęcherzyk jest już za duży i nie pęknie wcale. W poniedziałek urywam się z pracy na kolejny monitoring, sprawdzić czy coś się zadziało
Z niepokojących wieści natomiast- pani doktor obejrzała wyniki badań mojego męża i powiedziała, że nie są super optymistyczne, najgorzej nie jest ale mogłoby być znacznie lepiej. Oboje dostaliśmy skierowania na kilka szczegółowych badań. Jeśli w tym cyklu nie uda się nam naturalnie zajść w ciążę, od następnego cyklu ruszamy już pełną parą pod czujnym okiem pani doktor.
Cieszę się, że zdecydowaliśmy się na tę wizytę, mam wrażenie że ruszyliśmy z miejsca, wiemy na czym stoimy, wiemy czego możemy się spodziewać. Wiem, że jestem już pod dobrą opieką i czuję się bezpieczniej, nie mam już poczucia, że zostałam pozostawiona sama sobie. Nowa dawka nadziei pojawiła się w naszym życiu.
Życzę Wam moje kochane kobiety słonecznego, spokojnego weekendu. Odpoczywajcie, serduszkujcie, cieszcie się życiem
Mam bana na OF. Bana nałożonego przez mojego męża. Zakazał mi wchodzenia tutaj, analizowania, czytania, nakręcania się bo jak to określił "dostanę pierdolca"
Wczoraj byłam na monitoringu. Owu była w sobotę albo niedzielę. Biorę już luteinę na wszelki wypadek. Nie wiem czy to wina lutki- strasznie, przeokrutnie bolą mnie dzisiaj sutki, nie mogę ich dotknąć, a prysznic to już wyższa szkoła jazdy, tak szczypią cholery.
Nie nastawiam się w ogóle, nie mam nawet cienia nadziei na ciążę w tym cyklu. Stary musi zrobić jakieś potwornie drogie badanie nasienia, ja potwornie drogie badania rożnego rodzaju. Moja gin chce żebym w następnym cyklu zaczęła brać CLO. Od 9 dc zacznę kolejny monitoring.
Może do końca roku się uda?
A tak w ogóle to mam jakiś straszny, wisielczy wręcz nastrój. Stres mnie wykańcza, praca mnie wykańcza. Jestem swoim cieniem, snuję się po domu jak duch, nie mogę jeść i spać z nerwów.
W takich warunkach to ja nigdy nie zaciążę proszę państwa.
TYm optymistycznym akcentem, życzę Wam spokojnej nocy :*
Mój mąż namówił mnie do złego. Obudził mnie po 7-ej i poprosił żebym zrobiła test. Na moje oburzenie, ze za wcześnie, że bez sensu, że gupi jest i w ogóle odpowiedział "Nooo zrób, śniło mi się, że 2 kreski były". Wzięłam więc ten nieszczęsny test (Pepino,10mlU/ml), siknęłam jak trzeba. I co ?? Po 4-5 minutach coś mi tam mignęło przed oczami. Pomyślałam, że mam jakieś omamy ( zawsze widzę kreski- ostatnio to nawet ze 3 na jednym teście , hahaha). Ale małż zdecydowanie stwierdził "Słuchaj, ja tu coś widzę. To w takim razie idę dalej spać". I oniemiałą, z testem w ręku zostawił i poszedł dalej chrapać.
Patrzyłam na test pod różnym kątem i kurcze jakiś cień cienia cienia widziałam. Jak tylko troszkę wyschnął to nawet na płasko na blacie coś było widać.
Oczywiście zdążyłam już przewertować cały internet w poszukiwaniu opinii na temat testów Pepino i mój zapał trochę opadł. Wychodzi na to, że test jest po prostu do du**
Co prawda, nigdy wcześniej mnie nie oszukał (a zrobiłam ich w swojej karierze z milionpińcet)ale zawsze jest ten pierwszy raz
Objawów żadnych nie mam, no chyba że wrażliwe piersi - ale to po luteinie. Nawet brzuch mnie nie boli jak zwykle. Na wszelki wypadek powtórzę test za jakieś 3-4 dni, ale szczerze mówiąc nie łudzę się zupełnie. W ciąży nie jestem, jestem po prostu głupiutka.
Tak więc porada na niedzielę: nie róbcie testów za wcześnie bo zwariujecie tak jak ja.
I cały czas trzymam kciuki za Was dziewczyny, niech się tutaj zazieleni
Dzisiaj plamienie. Test negatywny. Co dziwne, temperatura nadal wysoka.
To by było na tyle.
Zawieszamy starania, nie wiem na jak długo, może rok?
W sumie to chyba nawet lepiej, od września zaczynam pracę, swoją wymarzoną, wymodloną pracę. Głupio by było na samym początku zaciążyć albo 1 września przyjść z brzucholem.
Chyba pogodziłam się już z myślą, że może nigdy nie będzie mi dane być matką. Trudno. Przeżyję.
W dobre ręce oddam niemal całe opakowanie Donga, prawie całe opakowanie Soyfemu, Femibionu. 2 pudełka Luteiny i nienapoczęte Clostilbegytu (szkoda, żeby się zmarnowały).
Wszystkim staraczkom życzę z całego serca powodzenia, niech się tutaj zazieleni.
Dziewczyny zaciskam mocno kciuki, będę do Was zaglądała i kibicowała.
Natko- bardzo się cieszę, że się zakwalifikowałaś, teraz to już z górki
Sosenko, trzymam kciuki za to, żebyś za 2 tygodnie zobaczyła 2 krechy na teście
Lentilko- do wakacji będziesz już zafasolowana
Ja zmykam, nic tu po mnie.
Mój wpis brzmi trochę jak list pożegnalny, ale nie, ja tu jeszcze kiedyś wrócę.
Jeszcze nie teraz.
Ale wrócę
Ha ha ha, jaki ten los przewrotny. Starania o dziecko zawiesiliśmy z mężem do odwołania, a tu buuum-2 krechy. W najmniej spodziewanym momencie
Na razie jestem w szoku, muszę się z tym przespać, chociaż przede mną chyba dłuuuga, bezsenna noc- z nadmiaru wrażeń oczywiście
Wiadomość wyedytowana przez autora 27 listopada 2015, 00:30
Codziennie zbierałam się, żeby cokolwiek skrobnąć, ale wiecie jak to jest- czasu brakuje, doba nie jest niestety z gumy, zawsze jest coś ważniejszego do zrobienia.. I tak oto w końcu jestem. Co ciekawego u mnie?
4 sierpnia 2016 r. o 17:56 przyszedł na świat mój synek- Feliks Urodzony SN, waga 3400 g, wzrost 55 cm, 10/10 APGAR. Mój świat od tamtego dnia stanął na głowie, nic już nie jest takie samo, ale wiecie co? Jest wspaniale! Mimo nieprzespanych nocy, potwornego zmęczenia, wielu lęków uważam, że nie zamieniłabym mojego "starego" życia z obecnym To nic, że często nie mam czasu się umalować czy obejrzeć ulubionego serialu. To nic, że nie mogę zjeść ulubionych lodów czekoladowych czy tłustego Big Maca (karmię piersią, muszę uważać na to, co jem). Mimo wszystko "upajam" się urokami macierzyństwa, chociaż naprawdę bywa nielekko
Zaczęło się też nielekko, bo od groźnie wyglądającego upadku. 24 lipca- niecałe dwa tygodnie przed terminem porodu, wychodząc z domu i idąc z mężem do samochodu, potknęłam się i runęłam na chodnik jak długa. Na brzuch... Centralnie na mój 9cio miesięczny brzuch. Próbowałam jeszcze zamortyzować upadek ręką, co być może uratowało moje dzieciątko. Na sekundę chyba straciłam świadomość ( niezbyt mocno uderzyłam głową w chodnik), kiedy się ocknęłam jedyna myśl w mojej głowie "Boże, moje dziecko". Wpadłam w histerię. Pamiętam jak przez mgłę twarz mojego męża, twarz na której malował się potworny strach. Oboje myśleliśmy o tym samym... Błyskawicznie znaleźliśmy się w samochodzie, błyskawicznie dojechaliśmy do szpitala. Ja cała zapłakana, trzęsąca się ze strachu.. Na szczęście będąc już w szpitalu poczułam ruchy synka i wielki kamień spadł mi z serca. Na IP natychmiast zrobiono mi usg i podłączono pod KTG. Lekarz uprzedził mnie, że jeśli coś będzie nie tak, natychmiast zawiozą mnie na salę, gdzie wykonają CC. Na szczęście okazało się, że wszystko było w absolutnym porządku, moje dziecię smacznie sobie spało Upadek nie zrobił na nim chyba wrażenia
Przyjęto mnie mimo wszystko na oddział do dalszej obserwacji. A ja, jak już napięcie opadło, poczułam ból. Potworny ból mojej prawej ręki, którą próbowałam zaasekurować brzuch przy upadku. Nigdy nie miałam złamanej kończyny, ale stwierdziłam że to chyba tak właśnie boli. Maskara. Przewieziono mnie na konsultacje ortopedyczną do innego szpitala. tam z kolei nie chciano mi zrobić prześwietlenia (co oczywiście zrozumiałe). Podejrzewano złamanie głowy kości promieniowej stawu łokciowego. No i włożono mi łapę w szynę gipsową. Od ramienia po nadgarstek. Wyobrażacie sobie? Nie dość, że już chodziłam jak łamaga z wielkim brzuchem to jeszcze moja prawa ręka totalnie wyjęta z życiorysu. Jak tu się umyć, ubrać, cokolwiek ? Ale człowiek szybko się adaptuje do nowych warunków, więc i ja szybko nauczyłam się funkcjonować. Śmigałam po szpitalu, lekarze mieli oczywiście ze mnie ubaw.
Wszystko było fajnie, tylko moje dziecko nie miało zamiaru wychodzić. KTG nie rejestrowało żadnych, nawet najmniejszych skurczy. Pomyślałam sobie, no ładnie przenoszę pewnie ze 2 tygodnie. Aż tu, 3 sierpnia decyzja lekarzy o założeniu mi cewnika Foleya ( żeby zrobić rozwarcie). Bolało to pieruńsko, jak naprawdę bolesna miesiączka. No i majtało mi miedzy nogami Przespałam z tym całą noc. Rano przy badaniu okazało się, że są 3 cm rozwarcia i robię wypad na porodówkę :)Na sali porodowej podano mi kroplówkę z oksytocyną, która miała wywołać skurcze. Guzik. Po dwóch godzinach zero reakcji. Wtem wszedł lekarz i przebił pęcherz płodowy. Była 11.00. No i się kurczę zaczęło. Pierwsze dwie godziny jakoś sobie truptałam po korytarzu, poskakałam na piłce, skurcze bolały ale do przeżycia. Niestety rozwarcie nie postępowało. Kolejne dwie godziny siedziałam pod prysznicem tracąc momentami świadomość z bólu. Wtedy zdecydowałam- chcę ZZO. Nie będę zgrywać bohaterki, boli jak cholera, chcę znieczulenia.
O 15, przy 4 cm rozwarcia założono mi ZZO. O matko i córko jaka ulga. Poczułam się jak w niebie, mogłam swobodnie mówić, śmiać się, nawet pośpiewać. Az usnęłam. Spałam sobie smacznie dwie godzinki, obudziłam się, wstałam, chwilkę poskakałam na piłce i poczułam że muszę do toalety. Ale wiecie, muszę natychmiast bo po prostu strasznie mnie ciśnie. Mój mąż idzie do położnej i mówi jaka sytuacja- czy zona może jeszcze się wypróżnić. Na to położna uśmiech od ucha do ucha, wpada do mnie, bada mnie i mówi: "Kochana, za chwilę rodzimy ". I w tym momencie zaczęłam czuć skurcze parte Poparłam trochę w kucki ( z pomocą męża), oj duży to był wysiłek. Następnie kazano mi położyć się na łóżku i przeć przy skurczach. Nagle w pokoju znalazło się dużo ludzi, w tym pediatra. Jak zobaczyłam pediatrę to pomyślałam " To już, już za chwilę" I z tej radości, o 17:56 wypchnęłam na świat mojego synusia
W sekundę zakochałam się w tej malutkiej istotce, która patrzyła na mnie swoimi dużymi, zaskoczonymi oczkami. Polały się łzy szczęścia. Płakałam ja, płakał mąż. Oj niezapomniana chwila. Od razu dostałam maluszka do piersi, przyssał się momentalnie ssak kochany i tak leżeliśmy sobie 2 godzinki. W międzyczasie mnie szyto ( nie uniknęłam nacięcia)- to była maskara, sam poród nie był tak bolesny jak szycie. Około 20 przewieziono mnie na salę poporodową a maluszka zabrano do mycia, ważenia i mierzenia.
Dalsze nasze losy opowiem w innym wpisie, Felunio właśnie zaczyna wołać Na razie wkleję tylko fotki mojego Bubeczka
Tak wyglądał mój synek chwile po urodzeniu:
A tak wygląda teraz, jako 2 miesięczny kawaler
Kochana po pierwsze głowa do góry, po drugie błędnie interpretujesz testy owulacyjne. Nie sugeruj się nimi! One nie potwierdzają owulacji. Możesz powiedzieć mi dlaczego uważasz że ten cykl jest stracony?
Ja mój obecny cykl odpuściłam, bo chorowałam i wykres wygląda tragicznie;) Winka też się napiłam, bo na pewno się nie udało:) Czasami taki reset jest wskazany:)
Emilanka-masz rację, za bardzo sugerowałam się testami. Od następnego cyklu dam sobie z nimi spokój. A czemu uważam,że cykl stracony? Kurczę, jakieś dziwne przeczucie,a może już zniechęcenie, sama nie wiem...Poza tym mój wykres to obraz nędzy i rozpaczy. Nie nakręcam się, czas się ogarnąć :) Lentilkaa- Twój wykres wygląda obiecująco! Winko nie zaszkodzi, a już na pewno pozwoli na chwilkę wyluzować :) Trzymam za Ciebie kciuki:) Dziękuję dziewczyny, fajnie wiedzieć że jest ktoś kto rozumie,wesprze,poradzi. Albo postawi do pionu:)
My ten cykl mieliśmy odpuszczony, jeju jak ja odpoczęłam psychicznie ;) Polecam. Zacznij do wszystkiego podchodzić bardziej na luzie. W takim napięciu można się wykończyć. Pozdrawiam ;)