X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki On na pewno gdzieś jest, on już moim śladem idzie, kocham go już dziś.../Juz jest z nami- Feluś :)
Dodaj do ulubionych
WSTĘP
On na pewno gdzieś jest, on już moim śladem idzie, kocham go już dziś.../Juz jest z nami- Feluś :)
O mnie: Ja- 30 lat, Mąż- 33 lata Staramy się o pierwsze dziecko.
Czas starania się o dziecko: To już 6 cykl naszych starań.
Moja historia: "On na pewno gdzieś jest, on już moim śladem idzie, kocham go już dziś..." Dlaczego taki tytuł? Bo wierzę, że moje, nasze dzieciątko już do nas idzie, powoli stawia kroki w naszym kierunku, może błądzi gdzieś przez chwilę, ale już niedługo odnajdzie do nas drogę... Kiedy pomyślałam, że to już "ten czas", czas na powiększenie rodziny? Pamiętam dokładnie- styczniowy wieczór, rozmowa z Mężem. Z jego ust słyszę "Wiesz, chciałbym mieć już dziecko, jestem gotowy, a ty?" A ja? Tysiąc myśli na minutę, analizowanie sytuacji w pracy, naszej sytuacji finansowej, wszelkie za i przeciw. Rozum uruchamia wszystkie trybiki, przelicza, podlicza, kalkuluje. Wtem odzywa się serce, zupełnie podświadomie " Kobieto, nie analizuj, to wszystko na nic. Chcesz tego dziecka, niczego bardziej nie pragniesz, nic innego się nie liczy. Jesteś gotowa". Cóż, odpowiadam Mężowi-"Tak, ja też jestem gotowa". Od tego momentu zaczyna się nasza historia, nasze starania, nasza emocjonalna sinusoida, nasz prywatny rollercoaster.
Moje emocje: Nikt nie mówił, że będzie tak ciężko. Zewsząd otaczały mnie pary, którym udało się za pierwszym razem. "To takie proste" mówili. A my wierzyliśmy, że już zaraz, już za moment będziemy cieszyć się ciążą i czekaniem na naszego małego człowieka, nasze dziecko. Pierwszy negatywny test i pierwszą miesiączkę w czasie starań przyjęliśmy po męsku :) "Eee pewnie się nie wstrzeliliśmy, w następnym cyklu się uda". Drugi cykl bez powodzenia- mieszane uczucia, ale nadal myślimy, że "coś przeoczyliśmy, do trzech razy sztuka". Trzeci cykl- okres spóźnia się 2 dni, mam niepohamowaną ochotę na lody. Jesteśmy przekonani, że się udało. W myślach wybieramy już mebelki do pokoju dziecięcego. Robimy test. Uśmiech znika nam z twarzy. 1 kreska. 1 głupia kreska, która daje nam prztyczka w nos. Zdaje się mówić do nas znad testu "Hola hola moi drodzy, nie będzie tak łatwo". Są łzy i żal. Mąż zabiera mnie na te cholerne lody. Zaczynamy nowy cykl. 4 cykl- odkrywam ovufriend. Czytam forum wzdłuż i wszerz, poznaję historie kobiet, które podobnie jak my pragną dzieciątka. Jest mi trochę lżej, że ktoś mnie rozumie, że nie jestem w tym wszystkim sama. Kupuję termometr, zaczynam mierzyć temperaturę. Robię z domu mini-aptekę: witaminy prenatalne, ziółka, olejki, testy, żele, wspomagacze. Wszystko idzie zgodnie z planem. Testy owulacyjne pozytywne, śluz idealny ( zasługa wiesiołka). Pamiętam sobotni poranek, gdy po wpisaniu temperatury na wykresie OF pokazuje piękne czerwone krechy- wszystko wskazuje na to, że była owulacja! Radość, nadzieja, wszystko w nas odżywa. Temperatura pnie się w górę, książkowo, zaczynam odczuwać milion rożnych symptomów, jestem przekonana że to już. Kupujemy dwa różne testy ciążowe, wstajemy wcześnie rano w poniedziałek wielkanocny. Robimy test, wstrzymujemy oddech i...... I klapa, dobrze znana nam już 1 kreska, zdaje się kpić z naszych nadziei. Za chwilę z wielkim hukiem przychodzi wredna małpa ( znaczy się okres, a miało go nie być przez następne 9 miesięcy!). Tym razem jest już płacz, co z nami jest nie tak, co robimy źle... Podejmujemy decyzję, że zaczynamy się badać- nie będziemy tracić czasu. Zaczynamy 5 cykl starań.

19 kwietnia 2015, 11:09

Wstałam dziś z myślą, że chyba sobie ten cykl już odpuszczę. Że poczekam ze spokojem na @, że do tego czasu przestanę mierzyć temperaturę. Ten cykl wyjątkowo mi wariuje, temperatura wariuje i ja zresztą też. OF wyznaczył owu na 8 dc. Testy owulacyjne w tym czasie wychodziły super-pozytywne, lekkie kłucie jajnika też było, skok temperatury był.
Tymczasem w 11 dc byłam u ginekologa. Miałam usg, które wykazało, że w jajnikach są pęcherzyki, w tym jeden dominujący 19,4 mm. Lekarz mówi, że chyba będzie owulacja, może za dzień może za dwa. Wieczorem zrobiłam test owulacyjny, i co? Negatywny. Śluzu zero, zresztą w tym cyklu w ogóle nie zauważyłam śluzu płodnego. Pewnie napsocił niski estradiol, który badałam w 3dc.

Wczoraj z tego wszystkiego poszliśmy z Mężem na niezdrowe, ale pyszne jedzonko, wypiliśmy po smacznym piwie- i tak w tym cyklu się nie udało, więc piwo nie zaszkodzi.
Nic już z tego nie rozumiem, pogubiłam się. Mam do wykonania mnóstwo badań, nie tylko zresztą ja ale i mój mąż. Zobaczymy, co los przygotuje dla nas w przyszłym miesiącu.
Na razie odpuszczam, nie mam siły, muszę odpocząć.

19 kwietnia 2015, 15:33

Emilanka-masz rację, za bardzo sugerowałam się testami. Od następnego cyklu dam sobie z nimi spokój. A czemu uważam,że cykl stracony? Kurczę, jakieś dziwne przeczucie,a może już zniechęcenie, sama nie wiem...Poza tym mój wykres to obraz nędzy i rozpaczy. Nie nakręcam się, czas się ogarnąć :)

Lentilkaa- Twój wykres wygląda obiecująco! Winko nie zaszkodzi, a już na pewno pozwoli na chwilkę wyluzować :) Trzymam za Ciebie kciuki:)

Dziękuję dziewczyny, fajnie wiedzieć że jest ktoś kto rozumie,wesprze,poradzi. Albo postawi do pionu:)

20 kwietnia 2015, 18:27

Głupi dzień.
Miałam już do końca cyklu nie mierzyć temperatury. Ale oczywiście, głupol ze mnie, obudziłam się rano i zmierzyłam. I się wkurzyłam. 36,43. Jutro pewnie będzie 41,83. Jak już ma skakać to na całego.
I taka wkurzona poszłam sobie do pracy. W pracy od samego rana kocioł, stres przeokrutny, nawet z nerwów uroniłam łezkę albo dwie. Albo dwadzieścia dwie, nie pamiętam.
Bolał mnie prawy jajnik, ten w którym w 11 dc był piękny pęcherzyk. Był piękny, bo teraz pewnie jest ogromniastym, przerośniętym, niepękniętym pęcherzorem. I żeby zrobić mi na złość to sobie skubany boli.
Na szczęście wróciłam już do domu. Wygłaskałam moje kocury, zjadłam schaboszczaka, zagryzłam czekoladą i trochę mi lepiej. Oby jutro było bardziej przyjemne :)

26 kwietnia 2015, 07:46

PMS (Przeokrutnie Męczące Symptomy) + przesilenie wiosenne to wyjątkowe combo.
Wczoraj cały dzień polegiwałam, drzemałam by w końcu o 19 zasnąć przed telewizorem w ubraniu i pełnym makijażu. Obudziłam się dwie godziny temu :) W półśnie zmierzyłam nawet temperaturę- rośnie sobie ładnie, wykres wygląda już całkiem elegancko. Ale cudów nie ma, czekam na @. Według mnie powinna pojawić się 1 maja, według ovu- 3 maja. Mąż zakupił mi Donga, jak skończy mi się okres, zacznę brać.
Jutro idę zbadać progesteron i estradiol. Po wypłacie muszę zrobić przykazany przez gina AMH. Lekarz wspominał też o HSG, ale to już wyższa szkoła jazdy. Swoją drogą, ja chyba zbankrutuję przez te wszystkie badania i wizyty u lekarzy. Nawet pomyśleliśmy z małżem, że może odpuścimy sobie na jakiś czas, pojedziemy gdzieś na kilka dni, wyluzujemy i z nowymi siłami zaczniemy starania np. w wakacje.
A na razie walczę z PMS-em. Piersi zaczynają pobolewać, podbrzusze też (wczoraj się przeraziłam, że dostałam @ kilka dni za wcześnie- tak cholernie bolało).
Wzruszam się jak stary siennik, oglądam filmik z kotkami- ryczę, oglądam reklamę z dziećmi- ryczę, mąż spojrzy na mnie nie tak jak trzeba- ryczę. I jak tu nie zwariować?
Apetyt też mam przeogromny, jak drwal :) Wczoraj kupiłam świeżutki chlebuś, wiecie taki z chrupiącą skórką, pachnący. Ahhh, wpierdzieliłam 3/4 chleba z masłem. Na koniec dostałam zgagi. No żyć, nie umierać :)
Aha, śniło mi się dzisiaj, że jestem dobrą wróżką i potrafię rzucać dobre zaklęcia (mój mózg naprawdę ma jakieś problemy), tak więc wszystkim starającym się rzucam zaklęcie
bach, i już jesteście zafasolkowane!
Całuję, życzę spokojnej niedzieli <3

29 kwietnia 2015, 06:43

Od wczoraj utrzymuje się u mnie ból prawego jajnika, zupełnie jak w czasie owulacji. Wczoraj były momenty, że chodziłam zgięta wpół- tak mnie czasem dźgnęło. Dzisiaj rano jest już lekkie ćmienie, ale nadal czuję, że coś się tam dzieje. Trochę mnie to niepokoi. Jeśli do wieczora nie przejdzie, będę chyba musiała podjechać na usg sprawdzić o co chodzi...
Do tego doszły lekkie problemy żołądkowo-jelitowe. Męczy mnie to wszystko, tym razem @ wyjątkowo nieprzyjemnie zapowiada swoje nadejście...

3 maja 2015, 10:56

12 dpo

Temperatura spada, lada chwila przyjdzie @.
W swojej naiwności, gdzieś w głębi duszy miałam nadzieję, że może się udało. Nie zniechęciły mnie nawet negatywne testy w 9 i 11 dpo ( te o czułości 10 mlU/ml). Nadzieja matką głupich- mawiają. Oj głupiutka jestem, głupiutka.
Nawet nie jest mi smutno, o dziwo nie poryczałam się jak zwykle. Zobojętniałam na to wszystko.
Zaraz zacznie się 6 cykl starań. Trzeba będzie zrobić te cholerne badania, na które wydam mnóstwo kasy. Znowu będę faszerowała się przedziwnymi specyfikami, ziółkami. Rytm dnia znowu wyznaczać mi będzie mierzenie temperatury, analizowanie pierdyliardów wykresów, bieganie do ginekologa, który szczerze mówiąc nie traktuje mnie zbyt poważnie.
Do tego codzienny, ogromny stres w pracy której nie lubię, bezsenne noce- bo projekt, bo coś źle zrobiłam, bo dostałam opieprz od dyrektora. Nie wiem jak długo dam radę tak żyć.
A pomyśleć, że jeszcze pół roku temu wszystko wydawało mi się takie proste.
Dzisiaj najchętniej po prostu bym zniknęła.

4 maja 2015, 17:45

No i mamy 6 cs, tadadadam.

Jestem jakoś dziwnie wesoła jak na pierwszy dzień @. Zazwyczaj kończyło się płaczem, stanami depresyjnymi, a dzisiaj- pełen luz :)
Jestem pełna nadziei i dobrych myśli, jakoś tak podświadomie wierzę, że będzie dobrze. Nawet z przyjemnością, bez cienia zazdrości obejrzałam dziś zdjęcia koleżanki, która jest teraz w 16 tc. Ciąża jej służy, brzusio ma już ślicznie zaokrąglony.
Zanabyłam dzisiaj preparat z soją, może uda mi się troszkę podreperować mój biedny estradiol. Zaraz po @ zaczynam łykać Donga, zobaczymy co on potrafi. No i standardowo- wiesiołek oczywiście. Na 16 maja umówiłam się do lekarza specjalizującego się w leczeniu niepłodności- a co mi tam, pójdę, niech mnie naprowadzi na dobrą drogę :D
Plan na ten cykl? Duużo <3 (Mąż już się cieszy), dużo wina ( no, nie aż tak dużo- ale dla zdrowotności po lampeczce), dużo uśmiechu, dużo ćwiczeń ( zaczynam znowu z Jillian Michaels- boska jest), no i przede wszystkim dużo luzu. Koniec z zamartwianiem się. Nie uda się teraz to uda się za miesiąc, dwa czy za rok. Ale uda się kurczeblaszka.
Hakuna matata :D

16 maja 2015, 13:35

Już po pierwszej wizycie w Klinice.
Jesteśmy z mężem bardzo zadowoleni, w końcu trafiliśmy na świetną, konkretną panią doktor, która potraktowała nas poważnie i nie zbagatelizowała naszych obaw.
Dziś mój 13 dc- w lewym jajniku pęcherzyk 26x 19, endo 10 mm. Pani doktor nakazała jechać do domu i "grzeszyć" bo lada chwila pęcherzyk może pęknąć.
Ale.... Ale jest też obawa, że pęcherzyk jest już za duży i nie pęknie wcale. W poniedziałek urywam się z pracy na kolejny monitoring, sprawdzić czy coś się zadziało :)
Z niepokojących wieści natomiast- pani doktor obejrzała wyniki badań mojego męża i powiedziała, że nie są super optymistyczne, najgorzej nie jest ale mogłoby być znacznie lepiej. Oboje dostaliśmy skierowania na kilka szczegółowych badań. Jeśli w tym cyklu nie uda się nam naturalnie zajść w ciążę, od następnego cyklu ruszamy już pełną parą pod czujnym okiem pani doktor.
Cieszę się, że zdecydowaliśmy się na tę wizytę, mam wrażenie że ruszyliśmy z miejsca, wiemy na czym stoimy, wiemy czego możemy się spodziewać. Wiem, że jestem już pod dobrą opieką i czuję się bezpieczniej, nie mam już poczucia, że zostałam pozostawiona sama sobie. Nowa dawka nadziei pojawiła się w naszym życiu.
Życzę Wam moje kochane kobiety słonecznego, spokojnego weekendu. Odpoczywajcie, serduszkujcie, cieszcie się życiem :)

20 maja 2015, 00:01

3 dpo

Mam bana na OF. Bana nałożonego przez mojego męża. Zakazał mi wchodzenia tutaj, analizowania, czytania, nakręcania się bo jak to określił "dostanę pierdolca" :D

Wczoraj byłam na monitoringu. Owu była w sobotę albo niedzielę. Biorę już luteinę na wszelki wypadek. Nie wiem czy to wina lutki- strasznie, przeokrutnie bolą mnie dzisiaj sutki, nie mogę ich dotknąć, a prysznic to już wyższa szkoła jazdy, tak szczypią cholery.
Nie nastawiam się w ogóle, nie mam nawet cienia nadziei na ciążę w tym cyklu. Stary musi zrobić jakieś potwornie drogie badanie nasienia, ja potwornie drogie badania rożnego rodzaju. Moja gin chce żebym w następnym cyklu zaczęła brać CLO. Od 9 dc zacznę kolejny monitoring.
Może do końca roku się uda?

A tak w ogóle to mam jakiś straszny, wisielczy wręcz nastrój. Stres mnie wykańcza, praca mnie wykańcza. Jestem swoim cieniem, snuję się po domu jak duch, nie mogę jeść i spać z nerwów.
W takich warunkach to ja nigdy nie zaciążę proszę państwa.
TYm optymistycznym akcentem, życzę Wam spokojnej nocy :*

24 maja 2015, 12:20

8 dpo według mnie (7 dpo według Ovu)

Mój mąż namówił mnie do złego. Obudził mnie po 7-ej i poprosił żebym zrobiła test. Na moje oburzenie, ze za wcześnie, że bez sensu, że gupi jest i w ogóle odpowiedział "Nooo zrób, śniło mi się, że 2 kreski były". Wzięłam więc ten nieszczęsny test (Pepino,10mlU/ml), siknęłam jak trzeba. I co ?? Po 4-5 minutach coś mi tam mignęło przed oczami. Pomyślałam, że mam jakieś omamy ( zawsze widzę kreski- ostatnio to nawet ze 3 na jednym teście , hahaha). Ale małż zdecydowanie stwierdził "Słuchaj, ja tu coś widzę. To w takim razie idę dalej spać". I oniemiałą, z testem w ręku zostawił i poszedł dalej chrapać.
Patrzyłam na test pod różnym kątem i kurcze jakiś cień cienia cienia widziałam. Jak tylko troszkę wyschnął to nawet na płasko na blacie coś było widać.
Oczywiście zdążyłam już przewertować cały internet w poszukiwaniu opinii na temat testów Pepino i mój zapał trochę opadł. Wychodzi na to, że test jest po prostu do du** :)
Co prawda, nigdy wcześniej mnie nie oszukał (a zrobiłam ich w swojej karierze z milionpińcet)ale zawsze jest ten pierwszy raz :)
Objawów żadnych nie mam, no chyba że wrażliwe piersi - ale to po luteinie. Nawet brzuch mnie nie boli jak zwykle. Na wszelki wypadek powtórzę test za jakieś 3-4 dni, ale szczerze mówiąc nie łudzę się zupełnie. W ciąży nie jestem, jestem po prostu głupiutka.
Tak więc porada na niedzielę: nie róbcie testów za wcześnie bo zwariujecie tak jak ja.
I cały czas trzymam kciuki za Was dziewczyny, niech się tutaj zazieleni <3

30 maja 2015, 20:44

No i dupa.
Dzisiaj plamienie. Test negatywny. Co dziwne, temperatura nadal wysoka.
To by było na tyle.
Zawieszamy starania, nie wiem na jak długo, może rok?
W sumie to chyba nawet lepiej, od września zaczynam pracę, swoją wymarzoną, wymodloną pracę. Głupio by było na samym początku zaciążyć albo 1 września przyjść z brzucholem.
Chyba pogodziłam się już z myślą, że może nigdy nie będzie mi dane być matką. Trudno. Przeżyję.
W dobre ręce oddam niemal całe opakowanie Donga, prawie całe opakowanie Soyfemu, Femibionu. 2 pudełka Luteiny i nienapoczęte Clostilbegytu (szkoda, żeby się zmarnowały).
Wszystkim staraczkom życzę z całego serca powodzenia, niech się tutaj zazieleni.
Dziewczyny zaciskam mocno kciuki, będę do Was zaglądała i kibicowała.
Natko- bardzo się cieszę, że się zakwalifikowałaś, teraz to już z górki :)
Sosenko, trzymam kciuki za to, żebyś za 2 tygodnie zobaczyła 2 krechy na teście <3
Lentilko- do wakacji będziesz już zafasolowana :)

Ja zmykam, nic tu po mnie.
Mój wpis brzmi trochę jak list pożegnalny, ale nie, ja tu jeszcze kiedyś wrócę.
Jeszcze nie teraz.
Ale wrócę :)

27 listopada 2015, 00:17

Ciąża rozpoczęta 29 października 2015

Ha ha ha, jaki ten los przewrotny. Starania o dziecko zawiesiliśmy z mężem do odwołania, a tu buuum-2 krechy. W najmniej spodziewanym momencie :)

Na razie jestem w szoku, muszę się z tym przespać, chociaż przede mną chyba dłuuuga, bezsenna noc- z nadmiaru wrażeń oczywiście :)

Wiadomość wyedytowana przez autora 27 listopada 2015, 00:30

Przejdź do pamiętnika ciążowego i czytaj kontynuację mojej historii

6 października 2016, 11:02

Witam się po dłuuugiej nieobecności :)
Codziennie zbierałam się, żeby cokolwiek skrobnąć, ale wiecie jak to jest- czasu brakuje, doba nie jest niestety z gumy, zawsze jest coś ważniejszego do zrobienia.. I tak oto w końcu jestem. Co ciekawego u mnie?

4 sierpnia 2016 r. o 17:56 przyszedł na świat mój synek- Feliks <3 Urodzony SN, waga 3400 g, wzrost 55 cm, 10/10 APGAR. Mój świat od tamtego dnia stanął na głowie, nic już nie jest takie samo, ale wiecie co? Jest wspaniale! Mimo nieprzespanych nocy, potwornego zmęczenia, wielu lęków uważam, że nie zamieniłabym mojego "starego" życia z obecnym :) To nic, że często nie mam czasu się umalować czy obejrzeć ulubionego serialu. To nic, że nie mogę zjeść ulubionych lodów czekoladowych czy tłustego Big Maca (karmię piersią, muszę uważać na to, co jem). Mimo wszystko "upajam" się urokami macierzyństwa, chociaż naprawdę bywa nielekko :D

Zaczęło się też nielekko, bo od groźnie wyglądającego upadku. 24 lipca- niecałe dwa tygodnie przed terminem porodu, wychodząc z domu i idąc z mężem do samochodu, potknęłam się i runęłam na chodnik jak długa. Na brzuch... Centralnie na mój 9cio miesięczny brzuch. Próbowałam jeszcze zamortyzować upadek ręką, co być może uratowało moje dzieciątko. Na sekundę chyba straciłam świadomość ( niezbyt mocno uderzyłam głową w chodnik), kiedy się ocknęłam jedyna myśl w mojej głowie "Boże, moje dziecko". Wpadłam w histerię. Pamiętam jak przez mgłę twarz mojego męża, twarz na której malował się potworny strach. Oboje myśleliśmy o tym samym... Błyskawicznie znaleźliśmy się w samochodzie, błyskawicznie dojechaliśmy do szpitala. Ja cała zapłakana, trzęsąca się ze strachu.. Na szczęście będąc już w szpitalu poczułam ruchy synka i wielki kamień spadł mi z serca. Na IP natychmiast zrobiono mi usg i podłączono pod KTG. Lekarz uprzedził mnie, że jeśli coś będzie nie tak, natychmiast zawiozą mnie na salę, gdzie wykonają CC. Na szczęście okazało się, że wszystko było w absolutnym porządku, moje dziecię smacznie sobie spało :) Upadek nie zrobił na nim chyba wrażenia :)
Przyjęto mnie mimo wszystko na oddział do dalszej obserwacji. A ja, jak już napięcie opadło, poczułam ból. Potworny ból mojej prawej ręki, którą próbowałam zaasekurować brzuch przy upadku. Nigdy nie miałam złamanej kończyny, ale stwierdziłam że to chyba tak właśnie boli. Maskara. Przewieziono mnie na konsultacje ortopedyczną do innego szpitala. tam z kolei nie chciano mi zrobić prześwietlenia (co oczywiście zrozumiałe). Podejrzewano złamanie głowy kości promieniowej stawu łokciowego. No i włożono mi łapę w szynę gipsową. Od ramienia po nadgarstek. Wyobrażacie sobie? Nie dość, że już chodziłam jak łamaga z wielkim brzuchem to jeszcze moja prawa ręka totalnie wyjęta z życiorysu. Jak tu się umyć, ubrać, cokolwiek ? Ale człowiek szybko się adaptuje do nowych warunków, więc i ja szybko nauczyłam się funkcjonować. Śmigałam po szpitalu, lekarze mieli oczywiście ze mnie ubaw.

Wszystko było fajnie, tylko moje dziecko nie miało zamiaru wychodzić. KTG nie rejestrowało żadnych, nawet najmniejszych skurczy. Pomyślałam sobie, no ładnie przenoszę pewnie ze 2 tygodnie. Aż tu, 3 sierpnia decyzja lekarzy o założeniu mi cewnika Foleya ( żeby zrobić rozwarcie). Bolało to pieruńsko, jak naprawdę bolesna miesiączka. No i majtało mi miedzy nogami :) Przespałam z tym całą noc. Rano przy badaniu okazało się, że są 3 cm rozwarcia i robię wypad na porodówkę :)Na sali porodowej podano mi kroplówkę z oksytocyną, która miała wywołać skurcze. Guzik. Po dwóch godzinach zero reakcji. Wtem wszedł lekarz i przebił pęcherz płodowy. Była 11.00. No i się kurczę zaczęło. Pierwsze dwie godziny jakoś sobie truptałam po korytarzu, poskakałam na piłce, skurcze bolały ale do przeżycia. Niestety rozwarcie nie postępowało. Kolejne dwie godziny siedziałam pod prysznicem tracąc momentami świadomość z bólu. Wtedy zdecydowałam- chcę ZZO. Nie będę zgrywać bohaterki, boli jak cholera, chcę znieczulenia.
O 15, przy 4 cm rozwarcia założono mi ZZO. O matko i córko jaka ulga. Poczułam się jak w niebie, mogłam swobodnie mówić, śmiać się, nawet pośpiewać. Az usnęłam. Spałam sobie smacznie dwie godzinki, obudziłam się, wstałam, chwilkę poskakałam na piłce i poczułam że muszę do toalety. Ale wiecie, muszę natychmiast bo po prostu strasznie mnie ciśnie. Mój mąż idzie do położnej i mówi jaka sytuacja- czy zona może jeszcze się wypróżnić. Na to położna uśmiech od ucha do ucha, wpada do mnie, bada mnie i mówi: "Kochana, za chwilę rodzimy ". I w tym momencie zaczęłam czuć skurcze parte :) Poparłam trochę w kucki ( z pomocą męża), oj duży to był wysiłek. Następnie kazano mi położyć się na łóżku i przeć przy skurczach. Nagle w pokoju znalazło się dużo ludzi, w tym pediatra. Jak zobaczyłam pediatrę to pomyślałam " To już, już za chwilę" I z tej radości, o 17:56 wypchnęłam na świat mojego synusia :)

W sekundę zakochałam się w tej malutkiej istotce, która patrzyła na mnie swoimi dużymi, zaskoczonymi oczkami. Polały się łzy szczęścia. Płakałam ja, płakał mąż. Oj niezapomniana chwila. Od razu dostałam maluszka do piersi, przyssał się momentalnie ssak kochany :) i tak leżeliśmy sobie 2 godzinki. W międzyczasie mnie szyto ( nie uniknęłam nacięcia)- to była maskara, sam poród nie był tak bolesny jak szycie. Około 20 przewieziono mnie na salę poporodową a maluszka zabrano do mycia, ważenia i mierzenia.

Dalsze nasze losy opowiem w innym wpisie, Felunio właśnie zaczyna wołać :) Na razie wkleję tylko fotki mojego Bubeczka :)

Tak wyglądał mój synek chwile po urodzeniu:

25s340h.jpg


A tak wygląda teraz, jako 2 miesięczny kawaler :)

feky20.jpg

2cr0x2t.jpg