Powoli mija rok...
O mnie: Hej, jestem... Lani i jestem już mamą jednej niesfornej dziewczynki (ponad 4 lata). Od prawie roku staramy się z mężem o rodzeństwo naszej córki, jednak walka ta od początku nie jest taka łatwa.
I w sumie do dziś nie wiemy dlaczego...
Czas starania się o dziecko: O kolejne dziecko staramy się od kwietnia 2024 roku.
Moja historia: Zacznijmy od początku. Albo początków początku...
...zatem cofnijmy się w czasie o jakieś 5 lat, bo to nakreśli problemy zdrowotne z jakimi się zmagam już od nastu lat!
A w zasadzie, od czasów podstawówki mam problemy z niedokrwistością - moja hemoglobina, poziom żelaza i ferrytyna tak sobie skacze, jakby grała ze mną w ruletkę. Raz jest w normie, raz poniżej... Mimo wszystko niedokrwistość nie wpłynęła u mnie w żaden sposób na pierwszą ciążę, zaszłam bardzo szybko, nie było żadnych powikłań - jedynym lekiem jaki wtedy przyjmowałam był Euthyrox w dawce 0,25.
W ubiegły, roku postanowiliśmy z mężem, że warto jednak powiększyć naszą rodzinę i podeszliśmy do sprawy zapewne jak większość z Was na początku, czyli coś w stylu: to nic trudnego, zrobimy swoje i będzie... (tym bardziej, że z pierwszą ciążą nie było żadnych problemów). Mijał jeden miesiąc, drugi i kolejny, ale starania nie przynosiły efektu. Poszłam więc do ginekologa, powiedziałam jaki jest mój problem i zostałam przebadana. Zostały mi zlecone badania krwi i monitoring cyklu.
No więc zaczęły się comiesięczne kontrole, chociaż nie do końca, bo moja aktualna praca nie pozwala mi na to, by monitorować dosłownie każdą owulację i nie jestem w stanie tego na tą chwilę przeskoczyć.
Pierwszy miesiąc monitoringu (lipiec 2024) - owulacja planowana na 12dc, wizyta u ginekologa 11dc. Diagnoza - już po owulacji, pęcherzyk zapadnięty. Pomyślałam sobie "no super!" z sarkastycznym tonem. No ale przecież zbliżenie było, może coś wyjdzie - nie wyszło.
Kolejny miesiąc (sierpień 2024) i ta sama sytuacja - planowana owu 12dc, wizyta 9dc - już po owulacji.
Następny miesiąc (wrzesień 2024) nie był lepszy - według ginekologa brak pęcherzyka dominującego.
W październiku nie mogłam skontrolować owulacji u ginekologa ze względu na pracę.
W listopadzie sytuacja się powtórzyła - przyszłam w 10 dc i było po owulacji.
W grudniu zaczęłam więc robić testy owulacyjne, coś mnie dziwnie tchnęło, żeby zrobić test dosłownie 1 dzień po skończonym okresie (to był chyba 6dc) - dwie bordowe krechy i tego samego wieczoru zbliżenie. Testy robiłam przez kolejne dni, mimo, że nie są zalecane i każdy wychodził pozytywny, intensywnie zabarwiony - jakoś 6 dni po owulacji zaczęłam odczuwać ból piersi, które zrobiły się bardziej nabrzmiałe i częściej korzystałam z toalety. Tego samego dnia zrobiłam test ciążowy i delikatna kreska. W między czasie zaczęłam plamić na różowo, niby rzecz normalna na początku ciąży, ale jakoś mnie to martwiło. Testy owu nadal pozytywne. Po kilku kolejnych dniach test ciążowy znów cień cienia, więc udałam się na betę - wzrost. Poleciałam do ginekologa, powiedziałam o plamieniu, ale na tym etapie nie można było niczego za bardzo stwierdzić. Nie doczekałam się jednak usg w 5 tygodniu, bo już z dniem planowanej miesiączki styczniowej o 5 rano poroniłam. Tego samego dnia pojawiłam się u ginekologa i poronienie zostało potwierdzone.
Styczeń był miesiącem bez starań według zaleceń ginekologa. I po rozmowie z lekarzem, mogliśmy wrócić do starań w lutym.
Luty 2025 pozostał miesiącem bez kontroli owu u ginekologa, bo nie miałam takiej możliwości ze względu na pracę. Bazowałam na paskach owu i swoich objawach, jednak to kolejny miesiąc bez żadnych rezultatów.
I przyszedł marzec 2025 - najbardziej dziwny miesiąc w ostatnim roku. Cykl, czyli pierwszy dzień miesiączki zaczął mi się 12.03 - Według ginekologa planowana owulacja 12dc. I o dziwno wszystko było cacy - kontrola była 3 dni przed owulacją, bo sama owulacja miała wypaść w niedzielę - pęcherzyk jest. 11 dc, czyli w sobotę na teście owulacyjnym dwie ciemne krechy - dodam, że robiłam testy dwóch różnych firm, oba były dodatnie. Objawy jak to przy owulacji - kłucie jajnika, lekko podwyższona temperatura, śluz prawidłowy jak na moje oko.
W tym miesiącu monitorowałam też krew (LH, FSH, progesteron, estradiol, prolaktyna) i wszystko wyszło dobrze.
Jednak tego miesiąca umówiłam się na wizytę również u drugiego ginekologa, żeby mieć jakieś porównanie, inną opinię, wiecie jak to jest dziewczyny. Wizyta ta wypadła mi na 14dc, zatem dwa dni po owulacji i co słyszę? Że lekarz nie widzi żadnego pęcherzyka, ani jednego, nie widzi też ciałka żółtego. Było to dla mnie trochę jak zderzenie ze ścianą. U jednego ginekologa przed owulką coś widać, mój organizm wykazuje mi wszystkie symptomy - do tego mokro jak nigdy, ochota spotęgowana... a tu słyszę, że nic nie widać. I nie wiem co myśleć.
Czekam na kolejny cykl w kwietniu - mam nadzieję, że uda mi się zmonitorować owulację i nie będzie to kolidowało z moją pracą... będę informować na bieżąco.
Moje emocje: Mam mieszane uczucia. Cały czas jestem pełna nadziei, a z drugiej strony wszystko zaczyna mnie męczyć. Mam wrażenie, że nic nie wiem, ale idąc do innego lekarza nie dowiaduję się niczego nowego, schemat się powtarza. Czekam na lepszy czas...