Jest dziesiąty dzień fazy lutealnej. W tym cyklu postanowiłam nie robić żadnych testów, chyba, że miesiączka będzie się spóźniać. Nasłuchuję swojego brzucha, jestem w kontakcie ze swoim ciałem i coraz częściej myślę o tym, czy się udało. Raz przychodzą mi myśli na nie, bo wciąż za mało progesteronu, za dużo się spinaliśmy, a praca też dołożyła swoje.. Potem są myśli na tak: bo mógł zdarzyć się nasz mały "cud" i ono jest już w drodze..
Ostatnio słuchałam wypowiedzi jednego dominikanina na temat niespełnionych modlitw.. Jedne z nich mogą być niewysłuchane, bo to, o co prosimy nie jest dla nas dobre. Warto wtedy rozeznać czy prosimy o coś zgodnego z wolą Bożą dla nas. Jeśli tak, to jeśli nie otrzymujemy, może jest to zachęta to bardziej wytrwałego i ufniejszego proszenia. Czy posiadanie dzieci, jest zgodne z powołaniem małżeńskim? Tak!
Więc razem z mężem prosimy o coś dobrego dla nas.
Staram się otworzyć swoje serce na wiarę w to, że Bóg da nam tę łaskę w odpowiednim momencie. Jeśli nie w tym cyklu, to może w następnym.
Dobrej niedzieli!
Jeszcze trochę czasu do odpoczynku zostało..
Czekam na męża, bez niego nasz dom pustoszeje:*
A jednak.. Złamałam się i zrobiłam test... Negatywny. Tak właśnie myślałam. Rozczarowana poszłam do pracy, ale jednak nie dałam się całkowicie przytłoczyć smutnymi myślami. Wracając ze szkoły otworzyłam na chwilę fb.. Brzuchy, radosne powiadomienia, że komuś się udało i kolejne urodziny pociech w rodzinie i znajomych.. Super.. bardzo się cieszę, chcę się cieszyć, ale tylko głową, bo w sercu czuję się po prostu zazdrosna.
Jest jeszcze nadzieja, że może test nie wykrył, że może gdzieś tam w środku, wszczepione w moją macicę żyje nasze małe szczęście..