X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki starania Starania...Starania...Starania.........
Dodaj do ulubionych
WSTĘP
Starania...Starania...Starania.........
O mnie: Mam 26 lat. Jestem mężatka z 2,5 letnim stażem. Oboje pracujemy i staramy się o dzieci i dom. Oboje tak samo wyobrażamy sobie przyszłość i nasze życie - 3 dzieci, duży dom, pies. Niby niewiele, a jednak.....
Czas starania się o dziecko: jak dotąd 18 miesięcy...
Moja historia: Z Mężem znamy się od 2010r. Pobraliśmy się w 2012. Po roku od ślubu zaczęliśmy starać się o dziecko. Po pół roku pierwszy raz się udało niestety samoistnie poroniłam w 4 tyg. Po tym wydarzeniu lekarz zalecił badanie hormonów. Wszystko w normie poza prolaktyną, która jest na granicy hiperprolaktynemii. Od tamtego czasu biorę bromergon codziennie i luteinę od 22 dnia cyklu. Mija już rok, jestem po drugim cyklu z clostilbegytem niestety nieudanym. Został mi ostatni cykl, a później lekarz zasugerował inseminację... Mąż robił podstawowe badanie nasienia. Lekarz po otrzymaniu wyników e-mailem zinterpretował je jako nie wpływające na trudności z zajściem w ciążę. Jednak 4 miesiące później, gdy pokazałam te same wyniki w formie papierowej (poprosił żebym jeszcze raz je pokazała) stwierdził, że plemniki mają za słabą ruchliwość, przepisał leki. Szkoda, że tak późno, bo pierwsze efekty leczenie widać dopiero po trzech miesiącach (czas powstawania plemników). Mnie jednak w tych badaniach niepokoi ilość plemników o prawidłowej budowie 3%, a według norm WHO minimum w normie to 4%... Po zakończeniu kuracji z clostilbegytem myślimy nad zmianą lekarza.
Moje emocje: Nie jest źle aczkolwiek za każdym razem kiedy spóźnia mi się @ o kilka dni, test wychodzi negatywny, a @ przychodzi dwa dni później zaczynam wyć jak małe dziecko... Pęka we mnie nadzieja jak bańka i rozlewa się strumieniem łez. Jest to na szczęście jedno lub dwu dniowy kryzys. Skarbem jest mój Mąż, który w te dni całuje mnie w ręce i mówi, że bardzo mnie kocha. Mimo, że jemu też pęka serce (ma 32 lata i chciałby być już tatą) ukrywa to i z całych sił wspiera swoją rozsypaną żonę :) Dzięki niemu i temu co nas łączy mam siłę, żeby nadal próbować. Nie wiem czy to wystarczy na 5 lub więcej lat starań, które przechodzą inni. Mam nadzieję, że tak. Osłabia mnie tylko jedno, że nie wiemy co jest przyczyną tego, że nie udaje się nam zajść w ciążę. Owulacja potwierdzana monitoringiem. Mam macicę w tyłozgięciu, ale to nie powinno utrudniać zajścia w ciążę. Żyjemy w stresie związanym z pracą, ale w domu wszystkie troski mijają i jedyne czego nam potrzeba do szczęścia to Bąbelek, to nasza miłość w formie cielesnej, którą będzie można przytulić ucałować, które będzie nami. Nie mną, nie mężem tylko nami... Trzymam kciuki za wszystkich starających się, nie poddawajcie się :)

29 stycznia 2015, 08:53

Dzisiaj 8 dzień przyjmowania clostilbegytu na owulację w ostatnim cyklu z trzymiesięcznej terapii... Rozchorowałam się, mam gorączkę i boję się, że jeśli do przyszłego tygodnia mi nie przejdzie to wykres temperatury nie pokaże owulacji.... Życie niestety biegnie cały czas pod górkę. Jeśli w tym cyklu się nie uda nie będę już mogła przyjmować clostilbegytu i lekarz zaleci laparoskopię. Jeśli się nie uda musimy skonsultować się z innym lekarzem, tak dla pewności.

31 stycznia 2015, 11:58

Dzisiaj 10 dzień cyklu, więc od dzisiaj nie biorę clo. Obserwuję temperaturę, ale w tym miesiącu nie mam zamiary ustawiać życie pod owulację. po prostu co m być to będzie. Jakoś bardzo się nie martwię, że się nie udaje. Bardziej martwi mnie to, że nie wiem dlaczego się nie udaje. Mam znajomą w pracy, która ma prawie 50 i nie może mieć dzieci, a jej walka o to wyglądała zupełnie jak nasza tylko 20 lat temu. Za każdym razem kiedy mówię jej co lekarz zalecił tym razem - odpowiada: też to miałam. W głowie mi wtedy krzyczy, że to nic nie znaczy, że postępowanie jest zawsze takie samo z większością przypadków. Jednak gdzieś tam po cichu siedzi strach, że jej dawali szanse tak jak mi i teraz jej serce przepełnia rozczarowanie.... Nie mam ciśnienia, że albo teraz albo nigdy. Nie poddam się mimo to, mam jeszcze czas i moje życie może się w końcu ułożyć po mojemu.

11 lutego 2015, 18:03

No i chyba już po owulacji. Wykres pokazuje, że była w 17 dniu cyklu, ale mi się wydaje, że był to 18 dzień. Miałam wtedy śluz jak białko jaja (co prawda niewiele) i bolał mnie jajnik po prawej stronie. Dziwne, że znowu po prawej, bo ostatnie dwie owulacje miałam z prawego jajnika (potwierdzone na usg). W tym ostatnim miesiącu z clo nie miałam usg więc nie znam rozmiarów pęcherzyków ani nie wiem ile ich było. Martwię się, że lewy jajnik nie działa jak należy... Mam nadzieję, że w końcu się udało. Postanowiłam nie robić testu aż do 32 dnia cyklu jeśli nie dostanę @. Daje sobie w tym cyklu spokój, nie będę się zadręczać czy się udało. Jadę w góry na koniec miesiąca i na tym się skupię :) Od jutra luteina i to wszystko w temacie ciąży w tym cyklu, co ma być to będzie.

28 marca 2015, 19:20

Trochę mnie nie było tutaj... Szybkie streszczenie ostatniego miesiąca. W ostatnim cyklu z clostilbeghytem się nie udało. Rozpoczął się nowy cykl tym razem już bez clo. Powinnam pójść do lekarza na badanie drożności jajników, ale postanowiliśmy z Mężem, że spróbujemy jeszcze dwa cykle sami, a później wybierzemy się do kliniki. Zdecydowaliśmy tak, ponieważ liczymy jeszcze trochę na to, że może przepisana niedawno Mężowi l-karnityna i salfazin pomogą i nareszcie się uda. Dzisiaj dowiedzieliśmy się, że naszym znajomym się udało i spodziewają się dzidzi. Bardzo się cieszymy oczywiście, ale przy okazji trochę nam żal, bo w sumie to już tylko my zostaliśmy z naszego grona... Wszyscy pozostali będą pewnie niedługo starać się o drugie, a my jeszcze nie mamy nawet w brzuszku pierwszego :( Nic ostatnio nie idzie po naszej myśli. Dodatkowo doszły problemy z zakupem działki, które dostarczają dodatkowych stresów... Nie poddajemy się, bo powierzamy nasze troski Bogu, ale nie jest łatwo. Teraz trochę o bieżącym cyklu. Dzisiaj jest 34 dzień cyklu, @ nie ma, temperatura w okolicach 37 stopni, ale testy negatywne więc znów się nie udało :( Dziwny jest ogólnie ten cykl. Program oznaczył owulację 23 dc, ale mi się wydawało, że była w okolicach 16-17 dc. Gdyby jednak było faktycznie tak jak oznaczył ovufriend czas naszego współżycia był beznadziejny więc nie dziwi, że testy są negatywne. Jakoś w tym cyklu byłam przekonana, że się nie uda, a kiedy @ nie przyszła szybko wróciła nadzieja. Dzisiaj patrząc na test nie chciałam uwierzyć, że nic tam nie ma. Kiedy oglądałam test po godzinie widziałam dwa cienie wyznaczające kontury kreski T, a po ich środku białe pole. Widziałam co chciałam widzieć, a rozum podpowiadał, że to barwnik i test jest 100% negatywny. Uchwyciłam się jednak nadziei i dopóki @ nie przyjdzie będę myślała, że może jeszcze nie wszystko stracone. Nie znalazła nigdzie konkretnych informacji jak wyglądają cykle po odstawieniu clo, ale wyczytałam u jednej dziewczyny na blogu, że po odstawieniu miała mega długie cykle. Pewnie i u mnie jest to samo. Stąd ten brak @. Tak podpowiada głowa, a serce z każdym dniem głupieje coraz bardziej. Mam nadzieję, że spotka nas kiedyś cud i doczekamy się maluszka. Tylko tego teraz oboje chcemy i to jest dla nas najważniejsze. Nic innego nie ma takiego znaczenia...

29 marca 2015, 11:57

No i dzisiaj rano nieprzyjemne rozczarowanie temperatura spadła z 37 do 36,83 stopni. Kładąc się wczoraj spać nawet o tm nie pomyślałam. Jeśli temp. jutro nie podskoczy oznacza to tylko jedno znowu nici. Może @ przyjdzie jeszcze dzisiaj... Cały ten czas starań uświadamia mi jaki człowiek jest bezsilny, jaki malutki wobec tego na co nie ma wpływu. Człowiek walczy i walczy, a i tak musi czekać aż przyjdzie jego czas. Grunt to wierzyć i nie poddawać się, a w chwilach słabości..... wierzyć jeszcze mocniej :)

29 marca 2015, 22:27

zrobiła się ze mnie wariatka i widzę cień cienia tam gdzie go nie ma... Chyba... Wszystko zależy od jutrzejszej temperatury.

Wiadomość wyedytowana przez autora 29 marca 2015, 22:28

28 kwietnia 2015, 19:46

Dawno tu nie zaglądałam, ale źle się działo i nie miałam do tego głowy. Mój cień cienia okazał się ciążą. Najpierw biochemiczną, którą niby poroniłam w wielki piątek silnym krwawieniem. Byłam wtedy u lekarza, który na usg nic nie widział. Beta, którą zrobiłam kilka dni wcześniej, a którą odebrałam w wielki piątek wynosiła 10. Po wykresie temperatury widać było jak progesteron spada. Kilka dni krwawienia i wyglądało na to, że wszystko się oczyściło i że drugą ciążę biochemiczną mam już za sobą. Śluz i temp. wskazywały nawet na zbliżającą się owulację. Nawet endometrium badane kilka dni później na usg na to wskazywało...
Lekarz zlecił zbadać jednak betę jeszcze raz tydzień po krwawieniu, aby się upewnić czy to nie ciążą pozamaciczna. Badanie zrobiłam w sobotę po świętach. Po wynik zadzwoniłam w poniedziałek spokojna, że wszystko jest w porządku i wynik będzie 0. Nie było....
Pani Laborantka podała do słuchawki wartość 637, a ja mnie zatkało. Na początku myślałam, że dyktuje mi jakiś numer telefonu i milczałam. Po chwili jednak dotarło do mnie co to oznacza... Zaczął się strach, łzy i niewiadoma. Byłam wtedy w pracy więc świadkami były moje koleżanki. Płakały razem ze mną :( Zadzwoniłam do lekarza z pytaniem co teraz robić. Zapytał czy boli mnie brzuch. Nie bolał. Zaproponował albo jechać do szpitala na karową albo zaczekać do jutra jak będzie przyjmował u nas w mieście zrobi mi usg i zdecydujemy co dalej. Bałam się czekać do następnego dnia więc spakowałam rzeczy i Mąż zawiózł mnie do Warszawy. Tam na usg nic nie wyszło, za to beta wynosiła już ponad 1000 więc zapadła decyzja, że muszę zostać w szpitalu. Tak zakończył się poniedziałek. Ciąża na usg pokazała się dopiero w czwartek. Była w prawym jajowodzie. Beta była już wtedy prawie 3000. W czwartek miałam laparoskopię, usunięto mi ciążę
:(
Podobno zabrakło kilku centymetrów, aby zagnieździła się w macicy :(
Jajowód został cały, a przy okazji wyszło, że mam lekką endometriozę. Jakby wszystkiego było mało do tej pory. W sobotę po zabiegu wyszłam do domu, a w kolejny czwartek miałam zdjęte szwy.
Dzisiaj mam jeszcze strupki i to wszystko powoli się goi.
W szpitalu było bardzo w porządku, wszystko dopilnowane, pielęgniarki wspaniałe, nikogo nie zostawiały samemu sobie. Nieoceniona ich pomoc i wsparcie w tych ciężkich chwilach.
Najgorszej dla mnie nie było to, że się nie udało i usuną mi moje maleństwo, bo odpłakałam stratę już w wielki piątek kiedy myślałam, że znowu poroniłam biochemiczną. Najgorsza była narkoza i myśl co będzie dalej. Strach, że następna ciąża też będzie pozamaciczna. Strach, że jajowody się nie będą nadawały, strach, że nie będę mogła mieć dzieci poczętych naturalnie, albo, że nie będę mogła mieć ich wcale :(
Teraz jest trochę lepiej. Zmieniam lekarza na Panią, która przeprowadzała mi zabieg i mam plan działania - jak najszybciej dojść do siebie i nie poddawać się. Kiedy leży się na mikrochirurgi i słucha jakie historie spotkają ludzi człowiek uświadamia sobie, że nie ma jeszcze tak najgorzej. Ludzie przeżywają o wiele gorsze dramaty, a mimo to nie poddają się i ja też nie zamierzam. Wdzięczna jestem Bogu, że ciążą nie rozerwała jajowodu, że nie miałam krwotoku wewnętrznego i że do samego końca nawet nie bolał mnie brzuch. W sumie to miałam najłagodniejszą ciążę pozamaciczną jaka mogłaby się zdarzyć i to trzeba docenić. Każdy ma swój krzyż, który musi nieść i dla każdego to jego krzyż jest najcięższy, ale doniesiemy wszystkie nasze krzyże do końca z podniesioną głową i uśmiechem, że dane nam było iść. Dla mnie Mąż i wiara jest najlepszym wsparciem teraz. Uśmiecham się nadal i wierzę, że kiedyś będę mamą :)