Muszę zmienić lekarza, znowu, ale nie wiem do kogo się zwrócić. Czuję się taka bezradna i mam wrażenie, że lekarze też.
Nie widzę żadnego światełka w tunelu. Zakopana jestem głęboko i nie wiem jak wydostać się na powierzchnię i zrealizować marzenia.
Co krok, to coś nowego. Zaczynam oswajać się z myślą, że nie dane nam mieć dziecko. Tylko tak cholernie ciężko się z tym pogodzić. Kobieta i mężczyzna są do tego stworzeni, a tu jednak nie każdy może zostać rodzicem.
Dwie nowenny pompejańskie za mną. Bez rezultatu. Ale modlitwa jest jeszcze tym, co daje mi siłę żyć i pchać ten wózek dalej.
Jak ja się dziś denerwowałam! Moje jelita od razu dały znać o sobie i po co?!
Mam dość lekarzy i w ogole starań. Ale zapisze sie do kliniki. Moze tam cos ogarną.
Nie wiem co dalej robić. Mam wstręt do lekarzy. Nikt nie oferuje pomocy tylko na przetrzymanie biorą. Ciężkie to wszystko. 8 lat po ślubie, 30 stka na karku, a nic nie jest lepiej.
Może ja za mało się staram, nie wiem. Ale po to się rodzimy i zakładamy rodziny żeby mieć dzieci. A teraz to "dobro luksusowe" nie dla każdego
A teraz najgorsze czyli czekanie na wynik czytaj wyrok
Muszę być silna wiem...
Na prawdę czuję się zagubiona. Marzenie o dziecku coraz bardziej się oddala. Flaki są w takim stanie, że nic z tego. Nie mam już pomysłów, ani chyba siły do tego.
Może tak powinno być? Może nie powinnam skazywać mojego dziecka na patrzenie co jakiś czas jak matka nie może się podnieść z łóżka.
Najgorsze, że nie trafiłam na lekarza, który chce mi pomóc, ma jakiś pomysł.
Czuję, że jestem z tym problemem sama.
kurczę, zawsze jak mam gorsze dni to tutaj piszę. Można by pomyśleć, że w moim życiu nie ma nic pozytywnego. A to nieprawda. Mam super męża, zmieniam pracę na lepszą, znajomi też spoko. Ale w sumie to nie mam za bardzo z kim dzielić moich rozterek. Mało jest ludzi, którzy chcą słuchać o czyichś problemach. Wolę napisać takie rzeczy tutaj. Będzie to się walało w internetach, ale cóż
Jedziemy w piątek w góry, trochę pooddycham świeżym powietrzem, najem się do syta u naszej gaździny, będzie fajnie
Najgorsze jest to, że tak mało ludzi mnie rozumie. Lekarze olewają, bo jak słyszą "Crohn" to stawiają sprawę jako przegraną.
Ja również nie mogę spiąć pośladów i trzymać diety, rzucić fajek. Ktoś może powiedzieć, że mam w dupie. Ale nie mam i tęsknota za dzieckiem co wieczór wyciska mi łzy z oczu. I pytanie "dlaczego ja?" ktoś mi kiedyś rzucił ripostę ale "dlaczego NIE ja?"
Jest w tym sporo racji. Bóg ponoć nie daje nam więcej niż możemy znieść. A człowiek tak naprawdę nie wie ile może znieść dopóki nie dopadną go złe przeżycia.
Nigdy nie pomyślałam nawet, że moja rodzina to będzie mąż, pies i kot. Dzieci w małżeństwie to takie "naturalne". Jest to dla mnie największa kara. Nie wiem tylko za co. Dowiem się pewnie na sądzie ostatecznym.
Mam jeszcze nadzieję, muszę mieć. Mąż cały czas powtarza, że będziemy mieli dziecko (zazdroszczę tego optymizmu). Cieszę się, że on jest przy mnie.
Dlaczego to wszystko jest takie trudne. Jak sobie poradzić ze sobą kiedy czuję się taka bezwartościowa, pusta. Czym wypełnić tą pustkę? Nie mam nawet z kim porozmawiać. "Przyjaciółki" mają swoje życie, a ja nie narzucamy się nikomu z moimi problemami.
Trudno. Żyję dalej. Nie będę już płakać życie jest piękne!
Nie będę się dołować. Życie jest piękne.
Nie będę się dołować. Życie jest piękne.
Nie będę się dołować. Życie jest piękne.
Nie będę się dołować. Życie jest piękne.
Nie będę się dołować. Życie jest piękne.
Nie będę się dołować. Życie jest piękne.
"W Tobie więc Panie Boże, pokładam całą moją ufność"
I wiem, że nie ważne co będzie, będzie dobrze.
Jak już nie mogę mieć dzieci niech chociaż będę zdrowa
Przez te 4 lata niewiele się zmieniło. Była przygoda z napro, ale mój przyjaciel Crohn dalej sabotuje moje starania. Sabotuję je też sama. Dalej palę, nie umiem w dietę, zawsze znajduję wymówkę. Nawet na seks nie mam ochoty. Życie przepływa mi przez palce. Nie umiem go złapać i wykorzystać. Fakt, w poprzednich latach trochę zwiedziliśmy świata, ale ten rok jest jeszcze bardziej depresyjny przez corona-paranoję.
Znów chce mi się płakać, zawierzam swoje problemy w modlitwie, ale to nie zawsze pomaga. Myślałam, że mam to poukładane w głowie, ale nie. Znów chce mi się płakać. Tylko nad czym? Nad utraconym marzeniem? Nad tym, że nie umiem pokonać swoich słabości, żeby zawalczyć? Chyba nad jednym i drugim.
Czekam na operację w lutym. Możę zrobią porządek w brzuchu i wtedy się uda? A jeśli dalej nie pokonam nałogów, nie będę lepiej jeść to dalej będzie doopa.
Znów chce mi się płakać. Znajomi rodzą dzieci, zmieniają się w rodziców. Nam jest przyjemnie, bo wolni jesteśmy, ale tracimy nić porozumienia, zostajemy sami. Dobrze nam razem, ale... Ale co? Nie wiem.
I tak na razie to luźne rozmyślania, bo nie wiadomo jak będzie. Czas pokaże, nie chcę się spinać i zafiksować na tym jednym celu, bo sporo pracowałam nad tym, żeby mieć spokój psychiczny. Ale może właśnie dlatego, że nie oddałam się na 100% skutkuje teraz tym, że dalej jesteśmy tylko we dwoje...
Jak znaleźć złoty środek?
Trzymam kciuki żeby Twoje modlitwy zostały wysłuchane :*