Trochę nie umiem w tę aplikację i miałam ochotę utopić telefon (w rosole, naturalnie). A pracuję w IT - szewc w podartych butach chodzi.
Wiem, kiedy miałam owulację w zeszłym miesiącu, bo akurat zrobiliśmy sobie USG z ginekologiem - 1 października. Trochę inaczej niż mi w aplikacjach wychodzi. No, ale organizm to nie komputer, pamięci mu nie wymienisz.
Teraz w aplikacji był jakiś tam czas, w każdym razie szczyt 23-24 października i wtedy pies czekał pod drzwiami sypialni
No i mija te 9-10 dni, zrobiłam miliard testów nie wiem po co, przecież jeszcze nie pokażą, ale robię i się stresuję. Prawdopodobnie sama siebie zjem ze stresu. To byłby jakiś plan.
Jeszcze mam urlop, powinnam coś posprzątać, dom wygląda już nie jak chlew, ale miejsce spotkań obywateli spożywających preparat. Brakuje tylko, żeby tu na środku... wiecie co, zresztą, zrobić.
Boli jak diabli i trzeba się poratować ciocią BigPharmą, najlepszą oraz najsilniejszą. Mówią, że jak boli to żyjesz, to chyba nigdy nie żyli jak nie boli.
- cieszę się, że mam fajną pracę,
- cieszę się, że mam kochającego męża,
- cieszę się, że mamy własny domek i jest nam w nim dobrze
@ się prawie kończy, zaraz będzie można znowu się starać. Mam szczerą nadzieję, że rzeczy się ułożą lepiej w tym miesiącu pod względem zachodzenia, ale o to trzeba trochę powalczyć.
Muszę przyjąć bardziej zdrowe formy dbania o siebie. Kawałek po kawałku, jeżeli tylko się da!
Widziałam się z przyjaciółką w sobotę, zmarzlysmy wspólnie na spacerze, wypiłyśmy kawę (w moim przypadku była to wielka szklanka soku pomarańczowego, nie lubię kawy ). Niedziela upłynęła pod znakiem oglądania serialu.
Jest dobrze. Nie czuję się już taka zmęczona jak zwykle
Tak bardzo chciałam zajść w ciążę. Naprawdę. Byłam gotowa rzucić wszystko na świecie, żeby w nią zajść. A kiedy się to - najprawdopodobniej - wydarzyło, jestem spanikowana. Moją pierwszą myślą nie było "och, zostanę mamą!". Było nią "co ja narobiłam???".
Wiem, że to hormony. Wiem, że przejdzie. Problem, że jestem potwornie niecierpliwa. Chciałabym, żeby przeszło już, moje dziecko miało circa 12 lat i prosiło o kolację, bo jutro do szkoły. Albo coś. A nawet jeszcze nie wiem, czy dotrwam do 3ciego miesiąca.
Piszę ten pamiętnik, bo trochę mi w ten sposób łatwiej. Jak się zmieni moje życie, jeżeli ciąża będzie przyjemnie nudna? Czy dam radę wstawać w nocy? A co, jeżeli zasnę i upadnę z dzieckiem? A co, jeżeli czegoś nie dopilnuję i coś się dziecku stanie? A co, jeśli będę kłócić się z mężem i żałować decyzji, o której tak marzyłam, ale która nie była realna dopóki się nie wydarzyła?
Mark Twain pisał, że spędził większość życia martwiąc się o rzeczy, które się nie wydarzyły. Zazdroszczę mu. U mnie się spełniały jak diabli! Ale może dlatego, że gdzieś zawsze działał mechanizm samospełniającej się przepowiedni, jak się działo źle to było stabilnie.
Uff.
Wiem, że będzie lepiej. Po prostu chciałabym, żeby to "lepiej" było teraz.
Jest mi trudno. Popłakałam trochę. Teraz jest mi lepiej. To zawsze początek nowego cyklu. Nowej wiedzy. I czas dbania o siebie.