Teraz juz chce dziecko
O mnie:
Czas starania się o dziecko: 10 miesiecy
Moja historia: Szczerze mówiąc, przez wiele lat nie myślałam o tym, że chcę mieć dziecko. Byłam skupiona na sobie, na pracy wolontariackiej. Dzięki temu widziałam wiele krajów, mieszkałam między innymi w Bułgarii i w Szkocji. Około sześciu lat temu przeprowadziliśmy się do Paragwaju, gdzie również angażowaliśmy się w działalność wolontariacką.
W pewnym momencie mój mąż zaczął mówić, że chciałby mieć dziecko. A ja bardzo się bałam. Przez długi czas nie chciałam dziecka, bo przerażała mnie odpowiedzialność. Bałam się, że dziecko może urodzić się chore, że mogę mieć jakieś ukryte choroby genetyczne po rodzicach. Bałam się też stresu, bycia nadopiekuńczą – tak jak moja mama była wobec mnie. Wydawało mi się, że macierzyństwo nie jest dla mnie – że to zbyt trudne, zbyt stresujące, że sobie z tym nie poradzę. Czasem miałam wrażenie, że ledwo radzę sobie sama ze sobą.
Mimo to mój mąż coraz częściej wracał do tematu. Codziennie, co tydzień, co miesiąc – nieustannie napomykał o dzieciach. Widziałam, jak patrzył na rodziców z dziećmi, jak bardzo tego pragnął. Zaczęłam mówić mu: „To ty podejmij decyzję. Jeśli naprawdę chcesz dziecka, to powiedz to wprost i zaczniemy się starać.” Ale on też się trochę bał – nie chciał, żeby cała odpowiedzialność spadła tylko na niego.
Zwlekaliśmy. Aż w końcu, po sześciu latach w Paragwaju, przeprowadziliśmy się do Brazylii, do miasta Curitiba. To miasto bardzo przypominało mi moje dzieciństwo – Śląsk, gdzie się urodziłam i wychowałam. Pomyślałam sobie: jakie ładne ulice, rodzice spacerują z dziećmi… Moglibyśmy mieć wózek, który prowadzimy razem, wynająć duże mieszkanie w centrum, kilka pokoi, i chodzić na spacery z dzieckiem.
I wtedy pomyślałam: „Jak nie teraz, to kiedy?” Miałam wtedy trzydzieści jeden lat. Postanowiliśmy, że zaczniemy się starać. Oczywiście z ogromnym strachem.
No i zaczęliśmy się starać. Wiem, że w mojej rodzinie występuje choroba tarczycy. Mniej więcej raz w roku kontroluję tarczycę – wyniki nie są ani bardzo złe, ani bardzo dobre. Do tej pory nie biorę żadnych leków, nic z tym nie robię.
Kiedy postanowiliśmy, że chcemy mieć dziecko, pierwsze, co zrobiłam, to poszłam do lekarza. Pomyślałam, że zrobię podstawowe badania, o których wcześniej wspomniał mi ChatGPT. Chciałam sprawdzić, czy w ogóle mogę się już starać, czy może najpierw trzeba coś wyleczyć, ustabilizować.
Zaczęłam więc od podstawowych badań hormonów płciowych – zrobiłam FSH, LH i estradiol w pierwszych dniach cyklu. Wykonałam też USG. Podczas badania pani doktor powiedziała, że macica wygląda bardzo dobrze, a na jajnikach widać, że pęcherzyk będzie owulował. Endometrium było jeszcze małe, ale już pojawił się duży pęcherzyk – miał 25 mm, mimo że to był dopiero czwarty dzień cyklu. To nie jest naturalne, więc od razu coś mnie zaniepokoiło. Najprawdopodobniej był to pęcherzyk z poprzedniego cyklu, który nie pękł.
Przez ostatnie dwa lata byłam na diecie ketogenicznej. Czuliśmy się na niej dobrze – schudliśmy po pandemii, ogólnie poprawiło nam się zdrowie. Ale najwyraźniej mój układ hormonalny bez węglowodanów nie działał prawidłowo. Coś było nie tak, zwłaszcza że w ostatnim roku moje cykle trwały tylko 24–25 dni. Dziwiło mnie też, że prawie nie odczuwałam zmian hormonalnych.
Kiedyś podczas miesiączki miałam silne krwawienia przez 2–3 dni, bóle brzucha. W czasie owulacji czułam się atrakcyjna, miałam duże libido. W drugiej fazie cyklu bolały mnie piersi. A przez te dwa lata na diecie keto miałam wrażenie, jakby moje hormony zniknęły. Cykl był „płaski” – nic się nie zmieniało. Kiedy postanowiłam zajść w ciążę, poczułam, że coś jest nie tak. Miesiączki trwały tylko dzień, dwa, niemal bez krwawienia, bez bólu, bez libido, bez bólu piersi – zupełnie nic.
Pomyślałam wtedy, że muszę zrobić dokładniejsze badania hormonalne. No i tak – oprócz lekkich odchyleń, wyniki badań hormonalnych nie wyszły źle. Miałam trochę obniżony estradiol, FSH i LH nie były w idealnej równowadze (czyli nie w stosunku 1:1), ale nie było tragicznie – FSH było trochę wyższe, LH trochę niższe. Ogólnie nie wyglądało to źle.
Zaczęliśmy więc się starać. W pierwszym miesiącu towarzyszył mi ogromny strach. Przez całe życie wydawało mi się, że bardzo łatwo zajść w ciążę. Nigdy nie używałam antykoncepcji hormonalnej – zawsze stosowaliśmy prezerwatywy. Wydawało mi się, że jeśli choć raz z niej zrezygnuję, to od razu zajdę w ciążę.
Dlatego pierwszy cykl bez żadnego zabezpieczenia był dla mnie bardzo stresujący. Byłam niemal pewna, że od razu zajdę w ciążę – przecież tak bardzo na siebie uważałam przez całe życie. No i właśnie w tym pierwszym miesiącu, przy rutynowym badaniu krwi, wyszło, że moje TSH wynosi 10. To już średnio zaawansowana niedoczynność tarczycy, choć nie bardzo ciężka.
Kilka lat temu endokrynolog przepisał mi hormon T4, ale wtedy jeszcze go nie brałam, bo czułam się dobrze. Teraz pomyślałam: „Skoro chcę zajść w ciążę, lepiej zacząć brać.” Kupiłam więc lek i zaczęłam od najniższej dawki – 25 µg.
Nie wiem, czy to wpłynęło na mój cykl, czy może zmiana diety, ale trzy dni po owulacji dostałam krwawienia. Było bardzo nietypowe – pierwszego dnia na papierze toaletowym pojawiło się tylko kilka kropli krwi. Czułam mniej więcej, że owulacja miała miejsce. Moja pierwsza myśl? Implantacja! Od razu powiedziałam mężowi, że chyba się udało – pierwszy cykl i od razu strzał w dziesiątkę. Kilka kropli krwi, bez bólu brzucha – zupełnie nie jak miesiączka.
Zaczęliśmy czytać w internecie o objawach implantacji – wszystko pasowało. Powiedziałam mężowi: „To nie jest okres, to implantacja.” Byliśmy podekscytowani i trochę przestraszeni, że to już.
Ale na drugi dzień pojawił się ból brzucha i silniejsze krwawienie. Na trzeci dzień krwawienie było jeszcze mocniejsze. Trwało w sumie 7–8 dni, co nigdy wcześniej mi się nie zdarzało. Było naprawdę obfite i trudno było je zatrzymać – nawet poszłam do lekarza, bo się zaniepokoiłam.
Co podejrzewam? Tak jak wspominałam wcześniej – czwartego dnia cyklu miałam pęcherzyk 25 mm. Prawdopodobnie urósł do 3–4 cm i nie pękł w poprzednim cyklu. Potem pękł dopiero w tym nowym – już po owulacji – a ja zaczęłam w tym samym czasie brać hormony tarczycy. I ten pęknięty pęcherzyk mógł wywołać to bardzo obfite, przedłużające się krwawienie.
Co sobie pomyślałam? “No tak, pewnie moje pierwsze poronienie.” Uznałam, że zaszłam w ciążę i od razu poroniłam. Nawet pojechałam do szpitala na ostry dyżur. Zbadali mnie, powiedzieli, że to nie jest ciąża, nie wygląda też na poronienie. Nic nie wiedzą, to prawdopodobnie miesiączka i trzeba czekać. Nie mogłam nic więcej się dowiedzieć, więc wróciłam do domu.
Minęły dwie kolejne miesiączki. Pomyślałam, że nie będę robić jeszcze żadnych badań, bo tamten cykl był bardzo dziwny.
W kolejnym cyklu znowu się staraliśmy. Wtedy zaczęłam bardziej zagłębiać się w temat płodności. Dużo korzystałam z ChatGPT. Przeczytałam, że osoby z wysokim TSH często mają też podwyższoną prolaktynę.
Przy następnym badaniu zrobiłam więc też prolaktynę – oczywiście wyszła trochę powyżej normy. Dużo czytałam na ten temat: że nawet prolaktyna w górnej granicy normy może wpływać na jakość śluzu, hamować owulację, powodować jej słabą jakość, a także obniżać poziom progesteronu.
Pomyślałam, że muszę obniżyć prolaktynę. Zaczęłam brać niepokalanek. Kupiłam od znajomej – tutaj jest raczej drogi, dałam około 100 zł. Zaczęłam go pić, ale nic się nie zmieniło. W tym cyklu, w którym go brałam, poszłam na USG – w połowie cyklu pęcherzyk miał 20 mm. Trzy dni wcześniej miałam pozytywny test owulacyjny (pik LH), a mimo to pęcherzyk miał wtedy już 22 mm – co sugerowało, że nie pękł. I rzeczywiście – nie pękł. Został jako torbiel.
Wtedy odstawiłam niepokalanek i stwierdziłam, że więcej go nie będę brać.
Zaczęłam brać kabergolinę (lek na zbicie prolaktyny) – na własną rękę. Mieszkam w kraju, w którym można kupić każdy lek bez recepty. Nie miałam zbyt dużego zaufania do lekarzy, żeby konsultować to z nimi. Kupiłam jedno opakowanie i zaczęłam od najmniejszej dawki, zgodnie z tym, co podpowiedział mi ChatGPT – czyli 1/4 tabletki raz w tygodniu.
Nie czułam się źle – brałam ją w sobotę na noc, przed snem. Miałam trochę zawrotów głowy i większą senność, ale nic poważnego. Brałam ją przez 4 tygodnie, po czym zrobiłam badanie krwi – prolaktyna spadła z 28 do 11, co było bardzo dobrym wynikiem. Nic nie trzeba było zmieniać.
W tym czasie zrobiłam też kolejne badania wszystkich hormonów i umówiłam się z endokrynologiem. Zobaczył moje TSH – które po trzech miesiącach brania hormonów spadło z 10 do około 2,5 – oraz prolaktynę, która wynosiła 11.
Lekarz powiedział, że nie ma potrzeby już brać leków na prolaktynę. Przy TSH na poziomie 2,5 też nie trzeba nic więcej robić.
W międzyczasie był już trzeci cykl starań. Powiedziałam wtedy do mojego męża: „Teraz twoja kolej – musisz zrobić badania.” Mój mąż bardzo chętnie się zgodził, wiedział, że to ważne. Bez żadnego problemu udało mi się namówić go na wizytę u lekarza. Poszedł, oddał nasienie i zrobiliśmy badanie nasienia.
Wyniki wyszły bardzo dobrze. Naprawdę nie było się do czego przyczepić – 98% plemników było prawidłowych. Ruchliwość również była bardzo dobra – lekarz powiedział, że taki wynik nawet bardziej wskazuje na możliwość poczęcia chłopca niż dziewczynki.
Nie było żadnych zastrzeżeń, mimo że warunki do oddania nasienia nie były idealne. Niektórzy mówią, że nie powinno się trzymać nasienia w chłodzie, a tymczasem w miejscu, gdzie byliśmy, klimatyzacja była bardzo mocna – w pokoju było około 15°C. To mogło wpłynąć negatywnie na ruchliwość, ale mimo tego wynik był znakomity.
Zaczęliśmy więc kolejny cykl. Znowu się staraliśmy. Przez pierwsze 3–4 cykle kupiłam sobie dużo testów ciążowych i zaczynałam je robić już od 9. dnia po owulacji. Niestety, miało to na mnie bardzo zły wpływ psychiczny. Testy ciągle wychodziły negatywne. Miałam wrażenie, że wyrzuciłam pieniądze w błoto (a tutaj są one naprawdę drogie), czułam zawód i przygnębienie. Zaczęłam sobie wmawiać, że te testy są niewiarygodne, że może jeszcze jest szansa, że są zbyt czułe albo zbyt mało czułe… ale po 2 dniach zawsze przychodziła miesiączka.
No i tak – co było dalej? Hormony miałam zbadane, prolaktyna była już trochę niższa. Chciałam zrobić więcej badań, ale w tym czasie planowaliśmy przeprowadzkę z Paragwaju do Brazylii. W Paragwaju opieka zdrowotna jest naprawdę na niskim poziomie – badania są drogie, trudno o dobrego specjalistę. Mieszkaliśmy tam już długo i chcieliśmy zmiany – więcej cywilizacji, więcej wygody. Dlatego zdecydowaliśmy się na Brazylię.
Wiedząc, że wyjazd jest blisko, przez ostatnie dwa miesiące nie robiłam żadnych badań. Uznałam, że nie ma sensu rozpoczynać relacji z nowym lekarzem, skoro i tak zaraz się przeprowadzamy. Przez te dwa miesiące staraliśmy się „na luzie” – nie robiłam testów ciążowych, próbowałam jedynie monitorować owulację testami owulacyjnymi, ale nie wychodziły pozytywnie.
W ostatnim cyklu, jeszcze w Paragwaju, zrobiłam monitoring USG. Czwartego dnia cyklu byłam na badaniu – wszystko wyglądało dobrze, ale nadal miałam tę samą torbiel, która pojawia się już od czterech cykli. Jedenastego dnia cyklu pęcherzyk miał 16 mm, a czternastego dnia – 18 mm. Później poszłam na USG już po owulacji – pęcherzyk pękł, w zatoce Douglasa był płyn, a endometrium miało 10 mm – idealne.
Byłam przekonana, że tym razem się udało. Nie miałam testu ciążowego, nie chciałam go robić, ale miałam nadzieję. Mimo to, przed spodziewaną miesiączką przyszło krwawienie – nic z tego nie wyszło. Owulacja była potwierdzona USG, współżyliśmy w odpowiednim czasie, a jednak się nie udało.
Pomyślałam: „Nic, jadę do Brazylii. Tam zacznę diagnostykę od nowa.”
Przyjechałam do Brazylii. Tutaj badania są dużo tańsze i częściowo refundowane przez państwo. Bardzo blisko mojego miejsca zamieszkania znajduje się przychodnia, więc od razu zaczęłam działać. Zrobiłam komplet badań tarczycy, zbadałam wszystkie hormony i umówiłam się na wizytę do lekarza – ginekologa, który specjalizuje się w leczeniu niepłodności. To nie jest klinika typowo ginekologiczna, ale lekarz ma odpowiednią specjalizację.
Moje TSH wyszło 2,5, ale pomyślałam, że chciałabym je jeszcze troszkę obniżyć – najlepiej w okolice 1, więc na własną rękę zwiększyłam trochę dawkę hormonów tarczycy. Zrobiłam też dodatkowe badania, między innymi wątrobowe, i wyszły one lepiej niż poprzednio.
Na wizycie powiedziałam lekarzowi, że staramy się o dziecko już prawie rok. Pokazałam mu wszystkie moje notatki i dotychczasowe wyniki badań. Miałam już zrobione badania na ureaplazmę, chlamydię, cytologię, czystość pochwy, komplet badań hormonalnych, USG, morfologię krwi itd.
Lekarz powiedział: „Trzeba sprawdzić drożność jajowodów, bo być może problem jest mechaniczny.” Dodał też: „Ty masz wątpliwości co do swojej owulacji, ale ja nie mam. Zróbmy test.”
Zalecił, żebym w jednym cyklu trzykrotnie wykonała USG, a w tych samych dniach zrobiła badania hormonalne: LH, estradiolu, FSH i prolaktyny.
Zaczęłam to robić.
Kolejnym krokiem było wykonanie badania drożności jajowodów. Wybrałam nowoczesną metodę HyCoSy, czyli histerosalpingo kontrastową sonografię. Jest to metoda oparta na ultrasonografii – nie stosuje się promieniowania rentgenowskiego ani kontrastu jodowego, jak w klasycznej HSG. Badanie było dość krótkie, trochę bolesne, ale wykazało, że jajowody są drożne.
W międzyczasie wykonywałam także USG i badania hormonalne w różnych fazach cyklu.
Czwarty dzień cyklu:
• Estradiol: 40
• FSH: 6
• LH: 6
• Progesteron: 0 i coś (czyli bardzo niski – zgodny z fazą folikularną)
Trzynasty dzień cyklu (blisko owulacji):
Tego dnia zrobiłam również USG:
• Pęcherzyk dominujący miał 16 mm
• Endometrium: ok. 7 mm
• Estradiol: 310
• LH: 60
• FSH: około 10
• Progesteron: 0 i coś
Wyniki wskazują na szczyt LH i prawdopodobnie owulacja nastąpiła kolejnego dnia.
Badanie 7 dni po owulacji:
• Estradiol: 210
• FSH: 4
• LH: 7
• Progesteron: 13
USG 1 dzień po owulacji:
• Endometrium: 9 i coś mm (prawie 10 mm)
• Widzoczne ciałko żółte z echogeniczną strukturą
• Brak płynu w zatoce Douglasa
Lekarz potwierdził, że prawdopodobnie doszło do owulacji, mimo że nie zaobserwowano płynu w zatoce Douglasa, co czasem bywa dodatkowym potwierdzeniem pęknięcia pęcherzyka.
W międzyczasie wprowadziłam różnego rodzaju suplementy. Brałam witaminę D, cynk, selen, suplementy wspierające tarczycę, kompleks witamin z grupy B oraz koenzym Q10. Starałam się też jeść więcej owoców, warzyw i białka. Ograniczyłam cukier i zaczęłam regularną aktywność fizyczną – ćwiczę trzy razy w tygodniu na siłowni. Hormony i mój cykl bardzo się poprawiły.
Na własną rękę przez dwa miesiące stosowałam dopochwowo progesteron. Moje cykle, które wcześniej trwały 24 dni, teraz mają 26, 27, a czasem nawet 28 dni. Cykle, podczas których brałam progesteron, były trochę sztuczne, bo to ja decydowałam, kiedy się kończą. Jednak po odstawieniu progesteronu długość cyklu nadal się utrzymuje – są dłuższe niż wcześniej.
Obecnie w pierwszym cyklu po odstawieniu progesteronu mam poziom progesteronu wynoszący 13 ng/ml siedem dni po owulacji. Estradiol jest również wysoki, a endometrium wygląda prawidłowo, więc hormonalnie wszystko wydaje się być w porządku. Wydaje mi się nawet, że mogę mieć przewagę estrogenową, ponieważ estradiol w drugiej fazie cyklu jest dość wysoki.
Mam też pewne wątpliwości, czy nie mam LUF – zespołu niepękających pęcherzyków (Luteinized Unruptured Follicle Syndrome). Być może moje pęcherzyki się luteinizują, ale nie pękają, co mogłoby tłumaczyć trudności z zajściem w ciążę. I właśnie tym chcę się zająć w najbliższych dniach.
Rozważam również zrobienie badań w kierunku zespołu antyfosfolipidowego, ponieważ mam jedną chorobę autoimmunologiczną i chciałabym sprawdzić, czy nie współistnieje z innymi. Szczególnie że w jednym z badań morfologii czas krzepnięcia krwi był nieco wydłużony. Przeglądałam te badania – diagnoza zespołu antyfosfolipidowego nie jest droga. Każde badanie kosztuje około 20 zł, trzeba wykonać 4–5 badań, więc nie jest to duży wydatek.
Później być może zrobię także badania genetyczne lub immunologiczne, które są droższe, ale na początek chcę zacząć od tych tańszych i zobaczyć, co z tego wyjdzie.
Moje emocje: wiem ze musze być silna i dam rade, będę się starać aż do końca i wierze ze się uda, a jak nie to tez sobie dam rade. przynajmniej mam świadomość ze próbowałam.