Tydzień dla Płodności   

Nie przegap swojej szansy!
Umów się na pierwszą wizytę u lekarza specjalisty za 1zł.
Tylko do 30 listopada   
SPRAWDŹ
X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki starania W pogoni za zieloną kropką (to chyba bardziej adekwatny tytuł).
Dodaj do ulubionych
WSTĘP
W pogoni za zieloną kropką (to chyba bardziej adekwatny tytuł).
O mnie: Jestem 35 letnią niepoprawną romantyczką stojącą twardo na ziemi. Niektórzy mówią, że pracoholikiem perfekcjonistą. Od kilku miesięcy staram się zwolnić tempo.
Czas starania się o dziecko: Tak naprawdę staramy się o dziecko niecałe 2 miesiące. W sumie (od 4 lat) nigdy się nie zabezpieczaliśmy ale jak się okazało nie było nam to potrzebne. Czy można to nazwać staraniami? Wątpię. Chcieliśmy zaciążyć ale nie staraliśmy się jakoś specjalnie.
Moja historia: We wrześniu miałam histeroskopię operacyjną - usunięto mięśniaka, który wypełniał całą jamę macicy. Całe szczęście, że moja historia to nie tylko historia mięśniaka. Od 25 grudnia 2010 roku jestem szczęśliwą mężatką (to co było przed tym czasem, jakby przestało istnieć). Nie wiem, czy w ogóle warto wspominać tamten czas.
Moje emocje: Cóż........chyba opiszę je po analizie kilku własnych wpisów. Zresztą......szkoda gadać.

20 listopada 2013, 13:05

Od jakiegoś czasu, konkretnie od powrotu do domu z wizyty kontrolnej po usunięciu mięśniaka (a więc od początku października) moje myśli ciągle krążą wokół jednego tematu: ciąża.
Nie wiem, jak moje szczęście (czytaj Mąż) to wytrzymuje, choć pewnie nie jest świadomy wszystkich moich paranoi. Czasem zastanawiam się nad wizytą u psychiatry, bo na psychologa to już chyba za późno. Objawy: permanentne myślenie o ciąży, dziecku; czytanie wszelkich mądrych porad; zastanawianie się nad sposobem pieluchowania (jednorazówki, wielorazówki (kieszonki, all in one, tetra)- nawet zamówiłam otulacz (żeby sprawdzić, czy to aby na pewno dobry pomysł), czy pieluchę tetrową - bo chciałam zobaczyć jaka jest różnica pomiędzy zwykłą tetrą, a podwójną). Dobrze, że wózka nie kupiłam :) choć była taka pokusa (bo znajomi sprzedają taki, który zamierzałabym w daaaaaaaaaaalekiej przyszłości kupić - za połowę ceny, używany tylko 4 miesiące - w idealnym stanie - więc pokusa ogromna).
Oprócz tego flipa i pieluchy ostatecznie poprzestałam na termometrze owulacyjnym i kilku testach ciążowych. Mój wewnętrzny głos mówi: Kobieto, ogarnij się - najpierw trzeba zajść w ciążę - trochę za wcześnie na zakupy.
Więc słucham tego głosu i mierzę, sprawdzam, wpisuję i patrzę się na ten wykres, czytam porady, przeglądam udostępnione wykresy. Jednym zdaniem spędzam dużo czasu na "ovu", jakby od ilości spędzonych tu chwil zależała moja ciąża.
Dobrze, że nie wpadłam na pomysł założenia konta na wszystkich portalach tego typu, bo pewnie zapomniałabym, że przy zajściu w ciążę przydaje się trochę seksu.
Pocieszający jest fakt, że zostały mi chyba resztki rozumu, bo jeszcze nie biorę każdego objawu za oznakę ciąży. Uffff...
Ale po cichu liczę na to, że ta temperatura przez najbliższych kilka dni nie spadnie i @ nie przyjdzie.

20 listopada 2013, 20:44

Wszystko zapowiada, że ta temperatura nie spadnie. Jednak powodem jej utrzymania jest pewnie infekcja, która próbuje się do mnie dobrać (i niestety nie jest to mój ukochany mąż) :(
Nic to. Plan jest następujący: walczę z infekcją i dalej obserwuję temp. Jeśli @ nie przyjdzie, to we wtorek będzie testowanie.

21 listopada 2013, 09:34

W ramach walki z infekcją postanowiłam sobie skrócić dzień w pracy. Gdyby nie narada o 15.30 to wzięłabym 2 dni wolnego. Nic to, jak popołudniu nie będzie lepiej, to piątek, sobotę i niedzielę spędzę w łóżku.
Cieszę się, że nie mam gorączki (temp. w okolicach 37.2), tylko to okropne uczucie napompowanej głowy i zatykających się uszu i zatkanego nosa. Gardło już przestało boleć, nalotów brak więc może nie będzie tak najgorzej.
Muszę sobie ułożyć jakiś plan - ostatnio jestem bardzo rozleniwiona a tyle jest do zrobienia.
Najpierw 23.11 morfologia - żeby sprawdzić, czy hemoglobina i hematokryt są w normie (oby moja randka z preparatem buraka i żurawiny przyniosła jakiś efekt, bo szkoda byłoby zmarnować te 3 jednostki krwi, które mi przetoczyli)
Następnie 26.11. @ lub testowanie;
Potem - rejestracja i wizyta u gin. w Poznaniu;
12.12 - wizyta u hematologa - zobaczymy co dalej.
W między czasie - w tygodniu praca ;) w weekendy kurs kwalifikacyjny, starania aby ściągnąć do siebie mamę - choćby na miesiąc (to ciężki przypadek)
Jakiś zarys planu jest - (baaaardzo ogólny) postaram się go uszczegółowić -
Przecież muszę się czymś zająć aby nie myśleć i nie spędzać każdej wolnej chwili na ovu.
Nie wiem, czy to tylko ja tak mam. Dorwałam się do tego portalu jak małe dziecko do nowej zabawki, z którą nie chce się rozstać.
Nic to - z pewnością przyczyna leży gdzie indziej. Panuje tutaj bardzo przyjazna atmosfera.
Diagnoza - ovu to magiczne miejsce, które wciąga użytkowniczki (lżej mi, bo nie jestem sama)

21 listopada 2013, 10:14

Właśnie widzę,
wyłączyłam komputer, porozmawiałam 10 min z mamą, zrobiłam kawę i stwierdziłam, że poskładam pranie ale do tego puszczę sobie coś do posłuchania (przez kompa) i co?? znów zerknęłam na ovu. Odkrywam więc nową formę uzależnienia: ovumania;)

22 listopada 2013, 09:33

Jestem pełna podziwu dla zmian jakie zachodzą w moim sposobie myślenia. Kiedyś symptomy zbliżającego się przeziębienia, baaa nawet samo przeziębienie nie byłoby w stanie mnie zmusić do dnia wolnego. A tu.. proszę - wczoraj grzecznie wypisałam wniosek urlopowy na dzisiaj i poniedziałek - aby przypadkiem jakieś choróbsko się we mnie nie rozwinęło.
Obiecałam mężowi, że nie zabiorę się za żadne obowiązki domowe tylko zostanę w łóżku aby odpocząć. To w moim przypadku jest ogromnym sukcesem, bo nie umiem odpoczywać (leżeć). Oczywiście nie obyło się bez negocjacji. Ustaliliśmy, że jeśli nic mi nie będzie, to w poniedziałek będę mogła "oszczędnie" zabrać się za wszelkie prace. Ta rozsądniejsza połowa naszego związku (czytaj: ta która potrafi odpoczywać) wyposażyła mnie w prowiant, nawet herbatkę w dzbanku mężuś postawił na podgrzewaczu, żeby mieć pod ręką coś ciepłego (ooo, zapasowe świeczki też zostawił) - kochane to Moje Szczęście.

Posiedzę CHWILĘ na ovu, poczytam wpisy (może pomoc) i nauczę się czegoś przydatnego.
A może wyszperam jakiś przepis do testowania i coś upiekę (hmmm, chyba miałam leżeć). To może wpiszę jakiś swój. Coś wymyślę, bo inaczej kiepsko widzę swój czas w łóżku. Faktem jest to, że wszystkie moje dzisiejsze wymyślone aktywności muszę rozłożyć na raty. Bo inaczej skończą mi się pomysły.

22 listopada 2013, 12:57

Mój wykres chyba się przegrzał od tego wpatrywania.
Nie mam bladego (bo zielony kojarzy mi się teraz z czymś, a raczej z kimś innym) pojęcia, czemu przesunął mi przewidywany termin @. Nagle mam mieć cykle o 10 dni dłuższe niż normalnie - nie ma. Nigdy nie miałam takich cykli. Nie przesuwam testowania - będzie we wtorek - no chyba, że @.

Nie wytrzymam, duchy dobrały się do mojego wykresu - znów mam przewidywaną @ w normalnym "moim" terminie.
Robi się coraz ciekawiej :)

Wiadomość wyedytowana przez autora 22 listopada 2013, 18:44

23 listopada 2013, 12:43

Piszę, kasuję, piszę, kasuję - podobno najgorzej jest zacząć (hola - ale to nie pierwszy mój wpis do więc wołam: "weno wróć". A może zacznę:
Kochany Pamiętniku! - nie - to by było złamanie zasady decorum.

W dniu dzisiejszym zastanawiam się nad obserwacją cyklu i detektorem ciąży. Wiem, że obserwacja to najlepszy sposób na poznanie swojego ciała i procesów w nim zachodzących. Jednak zauważam, że trzeba umieć utrzymać swoje nerwy na wodzy, zwłaszcza w fazie lutealnej. Gdy temperatura podskakuje, utrzymuje się na wysokim poziomie a przewidywany termin @ zbliża się wielkimi krokami. Do tego detektor ciąży podsyca emocje. Zaczyna się (przynajmniej u mnie) przeglądanie podobnych wykresów. Nadzieja wzrasta...marzenie o zielonym staje się coraz silniejsze, a co potem? @ albo zielone.
Ale jeśli @ ?? Co dzieje się z naszymi emocjami?
Człowiek jest w stanie wiele przetrzymać, ale gdzie jest ta granica wytrzymałości?
Przychodzi ból? Rozczarowanie? Nadzieja przygasa? Pojawia się pytanie: Dlaczego?
Wtedy przypominają mi się słowa średniowiecznego filozofa (św. Augustyna):
"Świat jest tłocznią oliwną, która bierze nas w swoje prasy. Bądźmy oliwą, nie wytłokami. Bądźmy oliwą, uciekajmy od wytłoków".
W moim wolnym tłumaczeniu - postaram się przyjąć każde zakończenie tego cyklu. I w razie gdyby pojawił się ten wytłok (czytaj @), postaram się nie pytać: Dlaczego?

23 listopada 2013, 17:32

Ten drugi dzień bezczynności (czytaj leżenia w łóżku) nie wpływa na mnie korzystnie. Moja walka z katarem do tej pory na moją korzyść, choć w ciągłym ruchu woda morska aby się nos nie zatkał do końca.

Pod wykresem pisałam już o zadaniach typu: aby zobaczyć rysunek połącz kropki.

Zaraz zacznę pisać ogłoszenie: Przygarnę zielone kropki w każdej ilości :)

Całe szczęście, że T. wrócił z pracy. Tylko, że zakopał się w kuchni. Dostał ode mnie przepis i gotuje rozgrzewający rosół wołowy na jutro.

24 listopada 2013, 11:34

Dziś 28 dzień cyklu. Gdyby nie zawirowania z mięśniakiem pewnie bym jutro testowała.
Z jednej strony bardzo bym chciała wiedzieć, co te tempki oznaczają, a z drugiej stopuję samą siebie - przecież wytrzymam jeszcze chwilę.
Chyba boję się rozczarowania więc odwlekam jego moment aż do @.

Z drugiej strony wiem, że co ma być to będzie. I tak jest ze mną (jak w wierszu): we mnie zawsze dwóch: biały i czarny.
I jak na złość nie mogę znaleźć tego wiersza.
Ale T. znalazł (kochane moje szczęście):

We mnie zawsze dwóch:
Biały i Czarny

Jeden drugiemu wyrywa instrument.

Obaj
przekraczają własnym stylem
oceanów próg.

Nie wiem,
który całkowicie zawładnie
klawiaturą

Biały
najczęściej gra Bacha
lub Pendereckiego "Jutrznię"
i wtedy
po szczeblach klawiszy
do Pana Niebieskiego
wstępuję na podwieczorek

Chcę wygonić Czarnego
lecz nie mam sił:
jego muzyka
palcami
zalotnicy
uwodzi mnie
do egzotycznych ogrodów
po jabłko.

We mnie zawsze dwóch
Biały i Czarny

Wiadomość wyedytowana przez autora 24 listopada 2013, 11:55

27 listopada 2013, 16:06

Tysiąc myśli na minutę krążących w mojej głowie, setki scenariuszy (a w zasadzie chyba tylko jeden). Znowu się zacznie, kolejny miesiąc.
Wczoraj otrzymaliśmy radosną nowinę. Szwagierka w ciąży. a ja nawet nie potrafię się z tego cieszyć.
Cały dzień zastanawiałam się nad tym dlaczego nie umiem??
Gdyby tą wiadomość oznajmiła mi koleżanka z pracy, to skakałabym z radości mimo mojej dzisiejszej @. Dlaczego więc nie umiem (mimo, że bardzo lubię szwagierkę)??
Już chyba wiem, ślub mieli w licu, teraz ciąża - a my? 3 lata po ślubie i co?? cisza, nawet "pan z poradni" nie pomógł ;)
No ale przecież byłam w szpitalu, miałam mięśniaka więc to pewnie moja wina.
Na dodatek nasza niedawna wizyta w wioskach dziecięcych (akurat po moim szpitalu) więc teściowa pewnie postawiła diagnozę:
NIE MAJĄ DZIECI, NIE MOGĄ MIEĆ DZIECI, wcześniej facet ją zostawił,bo ONA NIE MOŻE - NA PEWNO.

Nigdy mój mąż nie usłyszał uwag na temat posiadania potomstwa, zawsze były skierowane w moją stronę ...
więc jak mam się cieszyć??

Na dodatek dzisiaj czuję się okropnie....
1 dzień @
ciężko zebrać myśli

i jeszcze trzeba będzie udawać radość, bo zapowiedzieli się z wizytą

dziś mam ochotę powiedzieć:

BOŻE, zatrzymaj ten świat, ja już wysiadam.

30 listopada 2013, 18:55

Andrzejkowy wieczór,
trochę więcej czasu na przemyślenia,
Inessa przypomniała mi o czymś ważnym - mianowicie o pasji, hobby, czymś, co sprawia mi ogromną radość.
Spoglądając na moje życie, zastanawiam się gdzie jestem??
Dom, praca, dom, praca - a gdzie przyjemność?? Człowiek się doskonali, rozwija, ale czy tak naprawdę można mówić o jego samorealizacji, jeśli zapomina o przyjemnościach? a gdzie w moim życiu miejsce na zajęcia, które sprawiają mi przyjemność, przy których mózg odpoczywa inaczej??
Fakt, nie zapisałabym się na kurs, gdybym nie chciała ale ...
Dobra, nie ma co smęcić, bo to przecież ja ustalam swój harmonogram - więc może czas na zmiany.

Dzięki Inessa :)

Wiadomość wyedytowana przez autora 14 stycznia 2014, 18:41

1 grudnia 2013, 07:34

Dzisiaj to już nic nie wiem.
Z tą temperaturą jest jak z wróżbami andrzejkowymi. Może to dylematy początkującego. Oczywiście wiem, że jest wiele czynników, które mają wpływ na temperaturę ale i tak mnie zastanawia wykres. W zeszłym cyklu linia temperatury umiejscowiona została na poziomie 36,3 (być może te niższe były spowodowane jakimś nieznanym mi czynnikiem) ale teraz - nawet przy @ moja temp nie spada poniżej tej linii (zbliża się do "wirtualnej linii temp wyższych" (36,5) ale jej też nie przekracza hmmmm więc może tamta pierwsza powinna być wyżej.

2 grudnia 2013, 16:05

Próbować, nie próbować - oto jest pytanie. A może cykl na straty?? Brak mi odwagi. Szkoda, że nie jestem jak ten "...mały silnik, który może wszystko..."



Odwaga Cody’ego

W chwili wypadku Cody miał sześć lat. Siedział na tylnym siedzeniu, gdy pijany kierowca najechał czołowo na ich rodzinny samochód, zabijając zarówno jego matkę, jak i siostrę. Cody przeżył, doznając tylko złamania nogi. Na ironię losu, matka wiozła go do szpitala, gdzie miał być leczony na białaczkę.
Gdy ojciec Cody’ego, zawodowy wojskowy zjawił się w szpitalu, lekarz położył swoją dłoń na jego ramieniu próbując go pocieszyć: „Proszę nie zapominać, że ma pan jeszcze syna”.
Mężczyzna odparł na to: „I tak ma umrzeć. Dlaczego to nie on zginął?” Opuścił szpital i nigdy nie powrócił. Od tego dnia wszelkie wskazówki związane z opieką nad Cody’m przekazywał listownie.

Małgorzata, przełożona pielęgniarek, opowiedziała mi o Cody’m w dniu, w którym zgłosiłam się jako wolontariusz do pracy w miejscowym szpitalu. „Mam dla pani odpowiednie zajęcie – powiedziała. Mamy szczególne dziecko, które jest w pokoju na oddziale dziecięcym razem z trzema innymi chłopcami. Wszyscy oni potrzebują zastępczej matki.
Małgorzata poprowadziła mnie do ich pokoju. Ci trzej chłopcy natychmiast zamilkli i usiedli. Chcę, żebyście poznali Lindę – oznajmiła to w czasie, gdy przechodziła od jednego łóżka do drugiego, poprawiając poduszki. Jeżeli będziecie grzeczni, to może wam coś poczyta.
Zaskoczył mnie groźny stan wszystkich pacjentów tego pokoju. Michał był najstarszy. Jego głowę zniszczyła najstraszliwsza choroba – rak. Obok niego był Kuba, czarny chłopak, którego noga wyglądała nieciekawie po poważnym pożarze. Później dowiedziałam się, że był ofiarą złego traktowania. W następnym łóżku był Robert. Na skutek leukemii znacznie osłabiony i mógł się jedynie trochę podnieść i oprzeć na łokciu.
Potem przedstawiła Cody’ego. Był odwrócony tyłem. Gdy zwróciłam się do niego, wydawał się wciskać jeszcze bardziej w róg łóżka.
Małgorzata wzięła książkę z półki i wręczyła mi ją. Zaczęłam czytać. Moi nowi przyjaciele przysunęli się bliżej i słuchali z uwagą – wszyscy z wyjątkiem Cody’ego. Tylko kłębek jego bezwładnych blond włosów i opatrunek na jego lewej nodze wystawał spod prześcieradła, którym się nakrył. Gdy skończyłam, chłopcy nalegali, żeby przeczytać im kolejne opowiadanie. Postaram się wrócić wkrótce – powiedziałam, mając nadzieję, że nie wyczuli wahania w moim głosie. Gdy się odwróciłam, żeby pomachać im ręką na pożegnanie, zauważyłam, że Cody w dalszym ciągu był nakryty i nie wypowiedział żadnego słowa.
Spotkałam Małgorzatę w pokoju śniadaniowym. Jej wykrochmalony biały strój pasował do niej. Była w każdym calu profesjonalistką w swoim fachu, jednak jej szare włosy, które wysuwały się spod jej czepka, świadczyły o jej delikatności i współczuciu. Chodź i usiądź – powiedziała wskazując na stolik. Weź sobie herbatę i powiedz mi o pierwszych wrażeniach.
Objęłam dłońmi gorącą filiżankę z herbatą. Małgosiu, nie wydaje mi się, żebym się nadawała. Nie mam przygotowania do zajmowania się dziećmi tak poważnie chorymi.
Wiem co masz na myśli – powiedziała – Bardziej niż czegokolwiek ci chłopcy potrzebują uczucia. Zwłaszcza Cody. Już sześć miesięcy upłynęło od wypadku, ale ze względu na jego kości, które są zbyt kruche na skutek białaczki, nie można zrobić operacji nogi. Jednak najbardziej niepokoi mnie jego nastawienie. Nic tak nie zżera człowieka i pozbawia go życia jak rezygnacja. Ty właśnie możesz okazać się wielką pomocą w zmianie tego nastawienia.
Długo wracam do domu, cały czas intensywnie myśląc. Zaledwie miesiąc upłynął od chwili, gdy lekarze skierowali mnie do neurologa. Paraliżujące bóle głowy sprawiły, że stałam się w ogóle nie sprawna. Przy pomocy topografii komputerowej lekarz wykrył u mnie raka, który umiejscowił się u podstawy mózgu. Jego odnogi obejmowały rdzeń kręgowy, co uniemożliwiało przeprowadzenie operacji. Wiadomo było jaki będzie finał.
Niezdolna do pracy, zaczęłam szukać jakiegoś zajęcia aby zapomnieć o strachu, który paraliżował moje życie. Praca wolontariuszki w miejscowym szpitalu wydawała mi się właściwym rozwiązaniem. Suma sumarum, szczera zachęta Małgorzaty przekonała mnie.
Zorientowałam się, że chłopcy uważnie słuchają. Każdego dnia zjawiałam się u nich przed drzemką. Zawsze rozpoczynaliśmy od gier. Cody w dalszym ciągu nie chciał mówić i jego współmieszkańcy zastępowali go w czasie zabawy. Gdy przychodziła na niego kolej mówili za niego.
Moje przyjazdy były coraz częstsze. Bawiliśmy się i śmialiśmy, a każde odwiedziny kończyliśmy jakimś opowiadaniem. Potem układałam ich do snu i na pożegnanie całowałam. Kiedy już zasypiali, wymykałam się z pokoju niezauważalnie.
Jednego popołudnia, tuż przed wyjściem, zasunęłam kotarę otaczającą łóżko Cody’ego. Gdy kierowałam się już do wyjścia usłyszałam – Nie odchodź. Czy rzeczywiście Cody przemówił? Czy też tylko moja wyobraźnia zażartowała ze mnie?
Zerknęłam za kotarę. Cody w dalszym ciągu był zwrócony do ściany. Przemówił znowu – Proszę nie odchodź jeszcze.
Gdy inni spali ja usiadłam i zaczęłam czytać. Przez długą chwilę, będąc odwrócony tyłem do mnie, Cody zerkał przez swoje ramię. Pod koniec czytania, pochyliłam się nad nim, pogłaskałam go po włosach i pocałowałam w policzek. Zobaczymy się jutro, na pewno – powiedziałam.
Każdego dnia przeznaczałam osobny czas tylko dla Cody’ego. Cieszył się zwłaszcza z opowiadań pod tytułem „Mały silnik, który może wszystko”. Jest to opowiadanie o lokomotywie, która musiała ciągnąć swoje wagony bardzo ostro pod górę. Sapiąc mały silnik powtarzał stale „myślę, że potrafię; myślę, że potrafię”, aż wydostał się na szczyt i wypuścił parę „wiedziałem, że dam radę; wiedziałem, że dam radę”.
Codziennie czytałam mu tą książkę. Poruszałam swoje ramiona jak koła tego pociągu i odgrywałam poszczególne role. Aż tu któregoś popołudnia Cody odwrócił się do mnie. Jego oczy zawierały iskierkę uśmiechu. Nagle usiadł i zaczął mnie naśladować. Wykonując podobne ruchy jak ja powtarzał – Myślę, że potrafię, myślę, że potrafię. Miał słodki uśmiech, a po jego policzkach przesuwały się piegi.
Cody – zawołałam – to jest wspaniałe! Pociągnęłam go delikatnie do siebie i objęłam. Przez chwilę razem odgrywaliśmy scenę, i po raz pierwszy usłyszałam jego śmiech. W dalszym ciągu jednak był słaby i zaczął kaszleć. Żeby nie za dużo, czas na odpoczynek. Gdy pocałowałam go na pożegnanie Cody objął mnie za szyję i uściskał.
Cody powoli otwierał się do sióstr – pielęgniarek, ale dalej nie odzywał się do mężczyzn. Powiedział do Małgorzaty, że przypomina mu jego babcię, Nianię. Była mu przed śmiercią bardzo bliską osobą.
- Czy mogę od czasu do czasu zwrócić się do ciebie Nianiu? – zapytał nieśmiało.
- Oczywiście – odpowiedziała Małgorzata – będę twoją nianią kiedykolwiek zechcesz.
- Nianiu…pamiętasz dzień mojego przybycia tutaj? – zapytał. Głos jego zniżył się do szeptu.
- Tak, pamiętam – odpowiedziała i usiadła na brzegu łóżka.
- Po oglądnięciu mojej nogi lekarz poszedł z moim tatą do innego pokoju – Cody przerwał, zmagał się ze sobą przez dłuższą chwilę – mój tata powiedział, że powinienem umrzeć.
Małgorzata wyciągnęła ręce ku niemu i Cody schował swoją twarz w jej ramionach.
- Wiem – odpowiedziała cicho - Wiem, słyszałam go także.
Wtedy po raz pierwszy od wypadku zapłakał.
Pomimo słabnącego zdrowia, Cody stawał się coraz weselszy. Rozmawiał i bawił się z pozostałymi chłopcami. Ciągłe zmiany wagi ciała, czasami napady śpiączki. Jednak nie ważne jak ciężko było, Cody każdy dzień witał spokojnie i w sposób zrównoważony, powtarzając sobie: Myślę, że potrafię, myślę, że potrafię. Ciekawa byłam czy będzie mnie stać na taką dzielność, gdy przyjdzie mój czas.
Spędziliśmy wiele godzin razem. Próbowałam dotrzymać i dorównać jego entuzjazmowi, miałam świadomość, że jednak go tracę.
O ile wiem, nikt nie powiedział Cody’emu, że umiera; ale on dobrze o tym wiedział. Z tą świadomością zadawał okrutne, trzeźwe pytania.
- Czy Bóg kocha nas, gdy postępujemy źle? – zapytał mnie.
Przez moją głowę przebiegła modlitwa i prośba o pomoc. Boże proszę, wskaż mi co mam mu powiedzieć. – Oczywiście kochanie ale nie przejmuj się, nie zrobiłeś nic złego.
Wyczołgał się ze swego łóżka i usadowił się na moich kolanach. – Czy wybaczy mojemu tacie?
Nagle uświadomiłam sobie, że Cody nie myślał wcale o sobie. Znajdując się w krytycznym stanie zdrowia, Cody myślał o ojcu, który porzucił go; martwił się o niego, czy Bóg okaże mu litość i współczucie.
Próbowałam mówić spokojnie: Cody, wierzę, że kiedy przyjdzie właściwy czas, twoja matka i twoja siostra i Niania będą razem z tobą, i wierzę bardzo, że i ojciec twój również tam będzie.
Wydawało mi się, że przyjął moje krótkie wyjaśnienie wiary i już nigdy więcej nie mówił o Bogu. Był całkowicie spokojny, bez obawy o przyszłość. Zauważyłam, że stopniowo także i we mnie narastał pokój.
W ostatniej godzinie życia, Cody z trudem łapał oddech i momentami tracił świadomość. Odzyskując ją za każdym razem ściskał mocno moją dłoń i mówił – Myślę, że potrafię, myślę, że potrafię. Kiedy wypowiedział to po raz ostatni widać było z jego oczu, że nie ma już sił walczyć z ogarniającym go głębokim snem. Spojrzał na mnie i wyszeptał – Kocham Cię.
- I ja – odpowiedziałam cicho. Nie wiem, czy usłyszał. Odszedł ode mnie na zawsze.

Po jakimś czasie rak w mojej głowie ucichł i niebezpieczeństwo minęło. Być może, któregoś dnia Bóg objawi mi powód, dla którego pozwolił mi żyć dłużej. Ale ja nie jestem już tą samą osobą, co przedtem. Małe rzeczy ważą bardzo wiele; zapach pieczonego chleba, mruczenie kota, deszcz ale przede wszystkim, i to za sprawą odwagi, którą wykazał Cody, że przyjmuję każdy dzień jako dar Boży i staram się jak najlepiej go przeżyć, tak jak to robił on.
Kochany Cody, myślę, że potrafię. Wiem, że potrafię.

Wiadomość wyedytowana przez autora 2 grudnia 2013, 16:16

7 grudnia 2013, 13:45

"Zaiste, o ludu który zamieszkujesz Syjon w Jerozolimie, nie będziesz gorzko płakał. Rychło okaże Ci On łaskę na głos twojej prośby. Ledwie usłyszy, odpowie ci." (Iz.30.19)
511028ycuf32onrc.jpg
Spełń, Ojcze, to coś przyrzekł w ostatnią godzinę, i nam Twoim sługom okaż swą przyczynę!

Wiadomość wyedytowana przez autora 7 grudnia 2013, 13:56

7 grudnia 2013, 13:54

1661551s1bfk24ohz.jpg

7 grudnia 2013, 14:01

2843631n0dyqur63d.jpg

7 grudnia 2013, 19:21

"Dziecko może nauczyć dorosłych trzech rzeczy:
cieszyć się bez powodu,
być ciągle czymś zajętym
i domagać się ze wszystkich sił, tego czego się pragnie"
...

Wiadomość wyedytowana przez autora 14 stycznia 2014, 19:25

8 lutego 2014, 19:02

Ciąża rozpoczęta 28 stycznia 2014
Przejdź do pamiętnika ciążowego i czytaj kontynuację mojej historii