Jako człowiek który nie brał nigdy leków - przeciwbólowy to była ostateczność, antybiotyk raz na sto lat - byłam zszokowana bo nagle wykupiłam wielką torbę medykamentów. Zastrzyki - to było dla lekarzy, jak ja mam SOBIE to zrobić? Połknąć większą tabletkę - męka. Globulki - piekło (a dostałam 3 na dzień )
Ogólnie z perspektywy czasu to oceniam tak:
- mega się bałam zwykłego badania ginekologicznego - inne zabiegi przerażały mnie do żywego. Dlatego nie mogłam spać, miałam niestrawności etc.
- badanie drożności jajowodów - miałam na znieczuleniu - nie ma się czego bać, usypia się i już jest po. Ale po tym „znieczuleniu” trochę człowiek skołowany jest i trzeba ten dzień spisać na straty. Najlepiej sobie pospać zdrowo w domu i robić nic.
- stymulacja - miałam krótki protokół - bałam się zastrzyków ale przywykłam. Udało mi się opanować nawet ich przygotowywanie. Bałam się że pęcherzyki powietrza się wstrzykną mi pod skórę (pomyliłam z pęcherzykami wstrzykniętymi dożylnie) ale położna w klinice mi wyjaśniła że to nic złego bo spod skóry uciekną miejscem nakłucia albo się zneutralizują i nie ma zagrożenia. uff... Przy stymulacji przejmowałam się tak, że miałam "stoper" na dwójeczkę ;( Początkowo miałam wzdęcia i zaokrąglony brzuch. Aż bolał, taka byłam zagazowana ale nic ujść nie mogło. Te niedogodności przeszły po paru dniach.
- Punkcja – miałam szczęście, 13 pęcherzyków, z tego był transfer i 3 mrożaki. Przeszłam zabieg bez kłopotów, znowu na znieczuleniu (czyli śpiąc). Po obudzeniu byłam słaba ale chciałam wiedzieć jak poszło i zbierałam się jak najszybciej. Było mi lekko słabo kiedy czekałam na spotkanie z lekarzem. W domu zauważyłam malusieńko krwi na wkładce, pewnie jeszcze z zabiegu. Potem tylko bolał brzuch i musiałam powoli chodzić (latam zawsze jak szalona), nie mogłam dźwigać, torba z laptopem obijająca mi się o bok była katuszą… Kilka dni dochodziłam do siebie, ciężko było spać bo w każdej pozycji mnie coś kłuło. Jajniki obolałe były ale z dnia na dzień mniej. Nie szarżować i da się przeżyć 😊 Ledwo przeszło, dzień względnie lepszego samopoczucia i już do transferu – śmiałam się że nie dają mi spokoju.
- Przed transferem też się denerwowałam jak dzika. Bo miało być na żywo! Bałam się żebym swoim zwyczajowym „dzikowaniem” na fotelu nie przeszkadzała w zabiegu. Bo przeze mnie się nie zagnieździ!!! ;( ;( Na szczęście anestezjolog mnie zagadał i dałam radę. Było bezboleśnie, mój własny strach mi najbardziej przeszkadzał, tym bardziej że się sama ganiłam żeby przestać panikować. Ale się nie da nooo
- Po transferze obchodziłam się ze sobą delikatnie. Bałam się oczywiście iść do łazienki na cokolwiek Ale nie ma się czego bać. Nie można takim czymś zaszkodzić małej komórce. Nareszcie zeszło ze mnie napięcie – co zauważyłam dopiero w dwa dni po.
Cierpliwie czekałam do 14dpt żeby zrobić betę. Nie robiłam testów sikanych ani nie szłam do punktu pobrań na betę. Chciałam żeby nadzieja trwała dłużej skoro codziennie szpikuję się lekami. Najgorsze by było wiedzieć że beta zerowa a i tak mi 4 dni zostały na lekach… No i beta 1.1. Coś zaskoczyło ale nie przetrwało. Z jednej strony najlepszy wynik ever bo zawsze miałam betę 0 i tyle. Ale i tak mi smutno.
- Po odstawieniu leków okres przyszedł za 3 dni. Bolesny bardziej niż zazwyczaj. Dokuczliwy jakiś ale nie bardziej obfity. Bolało nie przez 2 dni jak zwykle tylko 2 dni mocno a aż do dziś (jakieś kolejne 3 dni) pobolewa czasem. Dzisiaj nudności mnie męczyły.
Doktor mnie pocieszył -drugi transfer mam na jak najbardziej naturalnym cyklu. Hura! Dostałam tylko duphaston i globulki.
Transfer - znowu stres nieziemski bo jestem panikarą, czemu nie umiem zaradzić. Aż się trzęsłam na fotelu próbując się opanować. Ale jakoś poszło, jestem po. Tym razem stwierdziłam że pozwolę sobie nagiąć system i zrobię betę wcześniej. 7dpt poszłam do punktu pobrań niezależnego od mojej kliniki. Pomyślałam, że w klinice mi tak wcześnie nie zrobią. Na wynik czekałam cały dzień i.... 2,3! Dwa przecinek trzy?! No kiepsko, myślę sobie. Z tego co czytałam w necie jakie wyniki kobietki mają to jest bardzo mały jak na ten dzień. Ech... pewnie znowu tylko lekko coś drgnęło i przestało.
Mój M. mówi żeby nic nie zakładać i zrobić znowu. Czekam, dzisiaj 10dpt idę do kliniki po test. Wyniki zawsze są w godzinę. Dzisiaj się rozstrzygnie.
Wiadomość wyedytowana przez autora 12 marca 2020, 07:55
Świetnie. Przynajmniej się mogę napić wina.
Chyba wyjdę z siebie. Wariuję. Czekam na koniec epidemii aż wszystko otworzą - tak jakby miała się skończyć za dwa dni czy coś. Wściekam się i chodzę w kółko po mieszkaniu nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Nie mogę się na niczym dłużej skupić.
Wiadomość wyedytowana przez autora 24 marca 2020, 08:40
Trzeba się czymś zająć, pomyślałam. Dziś i jutro załatwiam zaległe papiery, obliczenia, zestawienia do pracy. Nigdy nie było na nie czasu. Najgorsze że nie wiem ile miesięcy zmarnuję bez możliwości transferu ;(
Wiadomość wyedytowana przez autora 4 maja 2020, 09:17
Jakbym czytala o sobie i lekach ktore mam. Przykro mi ze sie nie udalo. Ja zaczelam krotki protokol 5 lutego, obecnie paniczny lek nie pozwala mi funkcjonowac i inne objawy uboczne. Dzisiaj zrobilam pierwszy zastrzyk stymulcja, mam nadzieje ze moja panika niedlugo przejdzie bo mam wrazenie ze mi odbija. Dziekuje za Twoj wpis pomogl mi dzisiaj
Trzymaj się! Damy radę. Człowiek się szybko przystosowuje, a czego kobieta dla macierzyństwa nie zrobi. Uda nam się! :)