Tydzień dla Płodności   

Nie przegap swojej szansy!
Umów się na pierwszą wizytę u lekarza specjalisty za 1zł.
Tylko do 23 listopada   
SPRAWDŹ
X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki starania Za gwiazdy które słuchają i za marzenia które się spełniają - Powrót do starań po 3-letniej przerwie
Dodaj do ulubionych
WSTĘP
Za gwiazdy które słuchają i za marzenia które się spełniają - Powrót do starań po 3-letniej przerwie
O mnie: Mam 35 lat, mąż 37. Razem na dobre i na złe jesteśmy od 12 lat ❤️ ♀ PCO, mięśniaki macicy (usunięte wraz z cystą endometrialną z lewego jajnika 07.09.2023), IO, niewydolność ciałka żółtego (?), jajowody drożne (sprawdzane w trakcie operacji mięśniaków) ♂ słaba morfologia nasienia (2% prawidłowych)
Czas starania się o dziecko: Od 2014 roku, z 3 letnią przerwą, teraz wracamy do gry 😉
Moja historia: Długo wahałam się czy pisać czy nie pisać ten pamiętnik, ale tak sobie pomyślałam że może warto choćby tylko po to żeby dla samej siebie to wszystko trochę uporządkować. Moja historia walki o macierzyństwo zaczęła się dawno, bo blisko 10 lat temu ale żeby zrozumieć moje początkowe kłopoty muszę się cofnąć jeszcze parę lat wstecz. W wieku 24 lat jeszcze jak mieszkaliśmy w PL to ginekolog powiedziała mi, że mogę mieć problemy z ciążą i warto zdecydować się w miarę szybko na nią. Stwierdziła, że mam endometriozę i coś nie tak z jajnikami. Przeszłam szereg nieprzyjemnych badań odnośnie endo, ale nigdy nie pytałam co znaczy 'coś nie tak z jajnikami'. Poza tym byłam młodą świeżo upieczoną mężatką i nie czułam się do końca gotowa na dzieci więc oboje z mężem podjęliśmy świadomą decyzje że to jeszcze nie czas. Poza tym to co tam jesteśmy młodzi i w ogóle jak już przyjdzie czas na dzieci to pyk i będziemy w ciąży. Jejku jacy my byliśmy głupi i naiwni wtedy… Po tym zgodnym postanowieniu że to nie czas dałam się namówić ginekolog na tabletki antykoncepcyjne które rzekomo pomogą mi w endo, bólach przy stosunku (choć ja twierdziłam, że przyczyna są zbyt małe ilości śluzu) i w ogóle w zajściu w ciążę kiedyś, bo zaraz po odstawieniu ich jest ponoć łatwiej. Sama stwierdziłam że zacznę brać te tabletki co by wpadki nie zaliczyć no i okres będę miała regularny. Lekarka nie widziała przeciwskazań po pierwszych wstępnych badaniach i wywiadzie, poza tym sama zalecała. No to ja sobie radośnie zaczęłam je brać, minął pierwszy miesiąc brania tabletek, przyszła przerwa na okres i tu przestało być radośnie. Zaczęłam dostawać okropnych bóli głowy, ale sobie myślę to pierwszy miesiąc może muszę się przyzwyczaić. Minęły kolejne dwa miesiące i bóle głowy wracały jak bumerang, więc zgłosiłam się do tej samej lekarki. Byłam zapewniana , że to normalne, że jest wszystko ok, że tak ma być. Wierzyłam lekarce wtedy choć teraz wiem, że te migreny były poważnym znakiem, by natychmiast przerwać kuracje tabletkami anty. Jednak w tamtym czasie naszego życia dużo się działo i jakoś tak chyba zaczęłam się do tych migren „przyzwyczajać”, jakkolwiek dziwnie to nie brzmi. Przewijając teraz 3 lata do przodu tak się życie poukładało że wyjechaliśmy z mężem za granicę i zaczęliśmy układać sobie życie tutaj gdzie obecnie mieszkamy. Brałam nadal tabletki anty ale jakoś powoli zaczął mi się budzić instynkt macierzyński, mąż też zaczął przebąkiwać o dzieciach. I tak w okolicach października/listopada 2014 roku zakończyłam branie tabletek, w zasadzie to mi się po prostu skończyły a mnie już nie chciało się latać za receptą, więc stwierdziliśmy, że w sumie co nam teraz stoi na przeszkodzie żeby spróbować z zajściem w ciążę. No i wzięliśmy się zaraz za działanie, byłam wtedy jeszcze „głupia” w temacie robienia dzieci, nie wiedziałam że może by trzeba poczekać aż jajniki się obudzą, normalny okres przyjdzie, ale gdzie tam, działamy, jest seks, nawet dużo seksu. Minął miesiąc bez tabletek, okres nie przyszedł, ja już cała radosna że zaraz nam się udało bo jeszcze w nieświadomości żyję, lecę testy kupuje, robię, jeden, drugi, trzeci…. któryś tam z rzędu a tu nic… Biel najbielsza na świecie… Myślę testy jakieś nie te no bo przecież małpy nie ma… Znowu sikam na te patyki i nic… zaczęłam grzebać w necie że czasem tak bywa po antykach, że trzeba dłużej poczekać aż cykl normalny wróci. No to tak sobie czekałam i czekałam aż nastał styczeń 2015 i udałam się do lekarza (trochę mi zeszło aż jakiegoś znalazłam). Diagnoza po opowiedzeniu mojej historii i USG wtórny zanik miesiączki. Dowiedziałam się, też, że migreny to poważny skutek uboczny przy anty i powinnam była przerwać ich branie lub dostać inne kiedy zgłosiłam to do lekarza, a zatrzymanie krwawienia niestety często się zdarza. Dostałam tabletki przez kolejne 2 cykle na wywołanie okresu plus progesteron żeby to wszystko wyregulować. Czekaliśmy kolejne 3-4 miesiące, aż wszystko wróci do normy. Jak sobie już wróciło do normy mniej więcej to usłyszałam kolejną diagnozę PCO (to było to „coś nie tak z jajnikami” co miałam zawsze). Dostałam Glucophage 850mg żeby uspokoić jajniki metforminą. Między czasie napisałam do gin w PL, dlaczego nie powiedziała mi o tym całym ryzyku, dlaczego pozwoliła wierzyć, że wszystko jest ok i nie ostrzegła o wszystkich skutkach ubocznych, jak również konkretnie nie powiedziała nigdy o PCO, w końcu jest lekarzem, któremu zaufałam jako kilkuletnia pacjentka. To jest odpowiedź pani doktor: 'Trudno odpowiedzieć na podstawie relacji jak to się poukłada. Zaburzenia cyklu niewątpliwie są, ale czasem Panie zachodzą w ciążę. Może Pani też się uda'. I to by było na tyle, pewnie nie powinnam była już grzebać w przeszłości, ale wkurzyło mnie to jak lekarze potrafią być tylko nastawieni na pieniądze i zero myślenia o pacjentach jak o ludziach. Było mi w tamtym czasie dość ciężko, ale się nie poddawałam. Po jakimś czasie cykle się unormowały, zaczęłam też mieć owulacje! No to teraz już nic nie stoi na przeszkodzie na pewno już pójdzie z górki. A dupa blada, nic z górki nie było, mijały miesiące i kolejne cykle kończyły się niepowodzeniem. Ostatecznie obecna lekarka zdecydowała że spróbujemy stymulacji CLO, że z tym będzie łatwiej, no to ja się rzuciłam jak szczerbaty na suchary. Tyle że po grzyba mi stymulacja jak mi nikt monitoringu nie robił tylko tak z mężem na czuja się staraliśmy nadal. Tak, tak tutaj gdzie mieszkam diagnostyka nie wygląda tak jak w PL. Tutaj z ciążą chodzi się do lekarza ogólnego, pierwszy raz w 10 tygodniu ciąży, o czymś takim jak betaHCG z krwi to zapomnij, a jak cię boli to paracetamol na wszystko. Wiem co mówię mężowi po operacji nogi też dawali paracetamol tylko w szpitalu. A wracając do tych stymulacji to tak sobie znowu zleciało parę miesięcy. Wreszcie ginekolog stwierdziła że trzeba zbadać nasienie. Ok, mąż nie był zadowolony ale zrobił. Czekając na wyniki oczywiście mi nie zlecono żadnych badań, żadnego sprawdzania hormonów poza tym że raz miałam zrobiony progesteron który wyszedł mi w 21dc w normie jak na pierwszy trymestr ale w ciąży nie byłam no i zrobiono mi raz AMH gdzie wynik wyszedł 83,7 pmol/L ale nikt mi wtedy nie tłumaczył o co w tym chodzi, choć już zaczęłam wtedy powoli czytać sama trochę co jak i dlaczego. I doszłam do wniosku że to AMH jest wysokie przez PCO co skonfrontowałam z lekarką i ona mi potwierdziła to. Wracając do męża to wyniki były marne nie dość że mała ilość plemników to jeszcze tylko 17% w ruchu postępowym. No i znowu kłania się moja niewiedza bo nikt wtedy tam mu nie sprawdzał nawet morfologii, tylko czy są i się ruszają. Tym wynikiem zakończyła się moja przygoda z kolejnym lekarzem ponieważ rozłożono ręce powiedziano że nic więcej zrobić nie można tylko iść na IVF bo na pewno nigdy nie zajdę w ciążę naturalnie i koniec kropka. I tak właśnie przywitałam początek roku 2018 czyli gdzieś wtedy było 3 lata starań. Po długich debatach, przemyśleniach i kalkulacji finansów stwierdziliśmy że dobra spróbujemy leczenia w klinice. No i zapisałam nas do jednej z klinik z bardzo dobrymi opiniami. Ale jakoś cały czas byłam nieprzekonana do tego pomysłu miałam wrażenie że to za wcześnie, że jak już IVF, a co jak się nie uda, wtedy już nie będzie nic… Cały czas miałam tą myśl w głowie ale jak już się zapisaliśmy to stwierdziłam że chociaż zróbmy badania które zalecają przed wizytą i idźmy na konsultacje. Wtedy już zaczęłam czytać różne fora, szukać więcej rzetelnego info w necie i czytać opinie i historie innych kobiet tutaj. Ale wracając do kliniki, zrobiliśmy badania, ja miałam chyba tarczyce, AMH i coś jeszcze plus USG, a mąż badanie nasienia (dokładnie wszystkiego nie pamiętam bo tu gdzie mieszkamy ja nie dostaję żadnych wyników i one wszystkie idą prosto do lekarza więc wielu wyników to ja na oczy nie widziałam). Na wizycie jakoś chyba czerwiec/lipiec 2018 nowa pani doktor sprawdziła badania nasze stwierdziła że u mnie wszystko pięknie, że PCO żadnego nie mam, że macica cud, miód i orzeszki (do tego będzie odniesienie później więc to ważne). U męża trochę gorzej bo choć zwiększyła się ilość żołnierzy i ruch postępowy już jest na poziomie (65%) to morfologia słabo bo tylko 2% prawidłowych. Mąż na tym etapie już jakieś 6-7 miesięcy jadł suplementy więc może stąd poprawa. Wracając do lekarza to zleciła mi badanie drożności jajowodów i jak wszystko będzie ok to na następnej wizycie porozmawiamy czy inseminacja czy in vitro. No dobra, no ok, widać naprawdę potrzebujemy pomocy medycznej. Udałam się na badanie HSG, nie pamiętam już kiedy dokładnie, ale chyba to było dość szybko po pierwszej konsultacji. Starałam się nie czytać w necie nic na temat żeby się nie zrażać, ale i tak gdzieś mi się przewinęło że w PL to dają „głupiego jasia” przed badaniem itd. a i tak dużo dziewczyn skarży się że boli. A teraz pomyślcie że ja tylko ten nieszczęsny paracetamol mogłam zjeść na bodajże 2h przed badaniem i to tyle. Część badania to wyparłam z pamięci chyba ale bolało i po było mi ciężko wstać i chodzić. Prawie płakałam jak tam leżałam, jedyna pociecha to taka że super fajna pielęgniarka mnie cały czas trzymała z rękę, próbowała rozkojarzyć rozmową i ciągle powtarzała jak boli to ściskaj ale się nie ruszaj żeby nie trzeba było powtarzać. Jak usłyszałam że wszystko drożne to tak się ucieszyłam że już się naprawdę popłakałam. Wyniki jak zawsze poszły do kliniki więc ja nadal nie wiem co dokładnie było na obrazie. Aczkolwiek na kolejnej wizycie znowu usłyszałam że cud malinka choć przez chwile coś tak wlepiała wzrok w wyniki i coś do siebie mruczała, zapytana o co chodzi stwierdziła że nic że wszystko ok. Pogadaliśmy i uzgodniliśmy że będzie IUI dostałam receptę wytyczne co jak i dlaczego. Kiedy się kłuć, kiedy przyjechać żeby sprawdzić co tam się dzieje itd. To był pierwszy raz tutaj kiedy ktoś zaproponował monitoring albo po prostu chodziło o to że za niego płaciłam fortunę jak za każdą wizytę. No ale nic, wymaszerowałam z receptą z kliniki i udałam się do apteki gdzie mnie poinformowano że lek do stymulacji będą musieli ściągnąć bo nie ma ich „na stałe” w aptece, ok rozumiem, całkiem logiczne, codziennie tego nie sprzedaj jak paracetamolu 😉 Miałam przyjechać za tydzień po leki, ale naszedł we mnie jakiś przełom, coś pękło, sama nie wiem i jak już miałam po te leki jechać to stwierdziłam że to olewam że nie czuję się gotowa na to, na stymulację, inseminację, ewentualne in vitro. Bo tak naprawdę sama zadałam sobie pytanie czy mnie bądź męża ktoś tu tak naprawdę przebadał, szukał przyczyn np. tak złych wyników u męża. Odpowiedź była prosta nie, nawet mi tu nikt nigdy nie zrobił panelu hormonów. Tylko to AMH, TSH i progesteron. Nic więcej dosłownie nic. Kilka USG i to wszystko od razu jedziemy najlepiej z IVF. Wróciłam do domu powiedziałam mężowi że nie dam rady na IUI, że nie jestem gotowa. Myślę że już wtedy zaczęło się dziać coś złego z moją psychiką ale wtedy jeszcze nic nie wiedziałam. Powiedziałam mężowi że ja chce zrobić jakieś konkretne badania, sprawdzić hormony u niego i u siebie. Chcę znaleźć tutaj polskiego lekarza. Tak więc znalazłam lekarza, zrobiłam hormony na własną rękę bo udało mi się znaleźć też polskie laboratorium tutaj, a przynajmniej przychodnię gdzie pobrali krew i wysłali do badań. Niestety nie wszystko dało się zrobić bo niektórych hormonów nie ma w ofercie ale ok. Wszystko było w miarę w porządku choć progesteron w drugiej fazie był raczej przy dolnej granicy i było jeszcze kilka małych odchyłów ale nie było tragedii. Udałam się na wizytę u polskiej ginekolog. Pani dość surowa w obejściu ale bardzo rzeczowa. Przekazała swoje spostrzeżenia, stwierdziła że przy moich i męża już lepszych wynikach szansa na ciążę naturalną jest jak najbardziej. Dostałam receptę na Duphaston na drugą fazę cyklu i Lamettę do stymulacji. Oczywiście umówić się na monitoring trzeba itd. przy stymulacji. Uwaga, uwaga po zrobionym USG i wynikach LH/FSH pani doktor potwierdziła że PCO jest nadal nigdzie nie uciekło a jajniki po prostu są trochę wyciszone po metforminie i tyle. Wtedy to ja ją już brałam jakieś 4 lata. Pani jeszcze mi tak patrzy na ten monitor i mówi a czy kiedyś ktoś ci powiedział że Ty masz mięśniaki macicy. Mnie opadła szczęka, bo oczywiście nikt mi nic przez te lata nie mówił a podkreślałam w wywiadach że mama ze względu na to miała robioną w dość młodym wieku bo około 40-stki histerektomię. Zakończyłyśmy wizytę tym że umówię się na monitoring w przyszłym cyklu jak zacznę stymulację. Wyszłam z gabinetu dotarłam do domu i się całkiem załamałam bo dotarło do mnie że co idę do jakiegoś lekarza to albo mi mówią że coś znowu jest nie tak albo mi słodzą że wszystko cud malinka. To był koniec roku 2018, początek 2019 (?) nie pamiętam ale wiem że to był czas kiedy złożyłam broń i stwierdziłam że ja już mam dość. Przekazałam mężowi że to koniec starań jako takich jak się uda to się uda a jak nie to trudno. Wcale się nie pogodziłam z tym że dzieci nie ma i pewnie nie będzie ale byłam już psychicznie bardzo wyczerpana. Dodatkowo w tamtym czasie zaczęłam nową, świetną pracę i postanowiłam na tym się skupić. Praca naprawdę super ale po niecałych dwóch latach nagle z trzech osób które ją wykonywały zostałam sama, jedną dziewczynę zwolnili, druga sama zdecydowała się odejść. Mój manager stawał na głowie i tańczył na rzęsach żeby mógł zatrudnić kogoś nowego ale że to duża korporacja to nie było to takie łatwe, poza tym to była końcówka 2020 a wszyscy wiemy co działo się w trakcie pandemii. Pół roku tak ciągnęłam całkiem sama, bez ani dnia wolnego, dawałam z siebie 200% w pracy i ciągle słyszałam obietnice że kogoś zatrudnią. Moja psychika już nie była w dobrym stanie po tych latach bezowocnych starań, a i z mężem nie układało się nam najlepiej. Przyszedł luty 2021 roku i to był moment w którym pękłam, po jednej nieprzyjemnej sytuacji w pracy, „ocknęłam się” leżąc zwinięta na podłodze w kuchni w pozycji embrionalnej że ja już dłużej tak nie dam rady. Ani w pracy, ani w życiu, że mam już dość… I albo coś zrobię żeby sobie pomóc albo siebie skończę… Po długiej walce ze sobą zapisałam się do lekarza, zadzwoniłam do pracy i powiedziałam tym nieswoim bezosobowym głosem że ja mam dość, że nie mogę tego ciągnąć i że biorę L4 bo mam załamanie nerwowe. Po konsultacji z lekarzem dostałam leki na depresję, zaczęłam korzystać z pomocy psychologa. Było dużo upadków i zbierania się z dna, potrafiłam tygodniami nie wychodzić z domu, nie myć się i żyć w syfie bo inaczej tego nie nazwę. Mąż stanął na wysokości zadania był przy mnie w każdej minucie tej męki, ogarniał co mógł, zajął się domem, zmienił pracę na taką dzięki której przestał być wiecznie w rozjazdach i wreszcie widziałam go dłużej niż godzinę czy dwie dziennie. Wróciłam do pracy, dostałam kogoś do pomocy na stałe, akurat tu moje załamanie pomogło. Ogólnie nikomu nie mówiłam poza mężem o depresji, obecnie leczę się od ponad dwóch lat, czasem nadal jest ciężko, szczególnie jak przerwałam leczenie u psychologa, nadal jestem na tabletkach które mi pomagają w utrzymaniu prawidłowego poziomu serotoniny jak również na tabletkach nasennych. Ponieważ do tego wszystkiego doszła jeszcze bezsenność. Dopiero parę miesięcy temu przyznałam się wreszcie samą przed sobą że mam depresję i nic tego nie zmieni, a niedawno powiedziałam o tym mamie i siostrze. Rozmawiałam o tym z innymi ludźmi i zrozumiałam że nie jest wstydem to że mam problemy na tym tle a ważne jest jedynie to że podjęłam walkę. Walkę o siebie. Tym oto sposobem wreszcie doszliśmy do czasów obecnych i do tego że znowu chcę podjąć wyzwanie i zostać matką, że znowu czuję się na to gotowa. Dokładnie co do tego doprowadziło napiszę później bo i tak już ta historia wyszła tak długa że pewnie nikt i tak nie dotrwa do końca.
Moje emocje: Zbyt zmienne 😛

1 lipca 2023, 17:06

Wreszcie znalazłam dziś czas by usiąść i opisać co zadecydowało o powrocie do starań.
Otóż zaważył na tym pozytywny test ciążowy, a nawet 3 pozytywne testy.
Jakaż była moja radość jak zobaczyłam te dwie kreski, tak całkiem niespodziewanie, nieplanowane, po prostu wyszło. Mąż jak się dowiedział to był cały w skowronkach. Jest nasza fasolka!
No i szczęście nie trwało długo, 5 dni po pozytywnym teście dostałam okres ☹ Zwinięta w kłębek na łóżku płakałam bezgłośnie, nie chciałam widzieć męża, chciałam być sama i się pogrążyć w cierpieniu. I tak przeleżałam parę godzin aż wreszcie do mnie dotarło, pierwszy raz od lat coś się zadziało, a jak się zadziało raz to może uda się kolejny… Pobiegłam do męża mówię mu że ja chce się znowu starać i zawalczyć o bycie mamą ale nie mam zamiaru zaczynać wszystkiego w ciemno. Jestem mądrzejsza o doświadczenia poprzednich lat i chcę to wszystko zrobić z głową.
Zapisałam się do lekarza (wizyta na 11.07), poza tym pojechałam do tej przychodni co wcześniej byłam zrobić badania krwi: morfologia, tarczyca, panel na nerki i wątrobę, profil lipidowy i oczywiście hormony. Udało mi się podjechać w 2dc, powinnam w trzecim ale niestety wtedy mieli nieczynne, a chcę iść do lekarza z czymś konkretnym już. Jeszcze będę robić drugie badanie w 21dc nawet już się zapisałam na 18.07 😊
Zapowiedziałam mężowi że zapytam ginekolog jakie on ma porobić badania i do jakiego lekarza tutaj na miejscu może się wybrać. Chcę zrobić konkretną diagnostykę nawet jak będzie się to wiązać z wyjazdami do PL na badania. Poza tym wiem że teraz nie dam sobie już wmówić byle czego i jak za coś płacę to chcę dostać w zamian konkretną opiekę.
Dałam nam rok na naturalne starania jak nie wypali to jedziemy z kliniką i nie ma zmiłuj bo ani ja ani on młodsi nie będziemy a czas ostatnio leci strasznie szybko.

Wiadomość wyedytowana przez autora 1 lipca 2023, 17:07

6 lipca 2023, 23:49

Dziś szybki wpis zanim pójdę spać 😊
Obecnie mam 9dc i przedwczoraj zaczęłam robić testy owulacyjne żeby się z tym ogarnąć w miarę wcześniej co by widzieć czy coś tam ciemnieje na tym teście.
Ogólnie ostatnie dwa dni wyjęte z życia tak mnie bolała głowa, że aż powodowało to mdłości i kompletnie straciam apetyt, więc większość czasu spędziłam w łóżku.
W środę dostałam wyniki badań krwi w sumie prawie wszystko ok, z morfologii mam obniżone MCHC 30.3 g/dl (zakres 32–36 g/dl), może pokuszę się o badanie poziomu żelaza, zobaczę co lekarz powie 🧐
Z hormonów to mój poziom LH do FSH sobie spada regularnie co 5 lat: 2012: 2.61 | 2018: 1.83 | 2023: 1.51
No i prolaktyna znowu przy górnej granicy: 487mlU/L (zakres 102-496 mlU/L) lub jak kto woli 23 ng/ml (zakres 4,8 – 23,3 ng/ml). Zastanawiam czy powinnam to obniżyć czy nie 🤔 Wiem, że u siostry to był problem i jak zaczęła brać bromergon to zaskoczyła w pierwszym cyklu. Czytałam też kilka artykułów gdzie podkreślano, że w fazie folikularnej prolaktyna powinna być niższa niż 23 ng/dl . Znowu zapytam lekarza, ale co Wy o tym myślicie, jakie są wasze zdania/doświadczenia odnośnie tej nieszczęsnej prolaktyny?

12 lipca 2023, 10:52

Podsumowanie wczorajszej wizyty u ginekologa:
Brak owulacji
Pomniejszony prawy jajnik 3,8x2,3cm
Lewy jajnik przekształcony w torbiel endometrialną 9,6×5,6cm która wypełnia zatokę Douglasa - potrzebna laparoskopia
Mięśniak na tylnej górnej ścianie macicy 5,4x4,7cm i drugi sródścienny z przodu 4,5x3,6cm - potrzebna histeroskopia

Jestem załamana..

Wiadomość wyedytowana przez autora 12 lipca 2023, 10:55

24 lipca 2023, 23:21

Trochę mnie tu nie było ale musiałam przemyśleć co dalej jako, że pierwotny plan szlag trafił.
Po dłuższych przemyśleniach i rozmowach zdecydowaliśmy się zapisać do kliniki. Mamy konsultację na 9.08 a mąż dzień wcześniej robi badania nasienia. Jeśli będzie potrzebna laparoskopia, a wiem że będzie, to już będę ją robiła w klinice żeby nie latać po dwudziestu szpitalach. Zapisując się do nich opisałam co mi gin powiedziała i przyznałam, że pewnie potrzebna będzie laparo, ale chcę zasięgnąć drugiej opinii, no i poza tym zgodziliśmy się z mężem, że po tym to nie ma co czekać z ewentualnym IVF tylko trzeba iść od razu jak będzie tam wszystko wyczyszczone. W razie czego mam też umówioną wizytę w PL na 1.09 gdyby cokolwiek w klinice nie wypaliło.
Ogólnie samopoczucie to różnie, od czasu USG o wiele bardziej czuję ten lewy jajnik, szczególnie jak się z byt szybko wyprostuję albo wykonam jakiś intensywniejszy ruch. Wcześniej też nie raz mnie kłuło i pobolewało w tym boku, ale jakoś to bagatelizowałam, a teraz jestem na siebie zła 🤬
Dodatkowo od dwóch tygodni przeszłam na wstępną dietę czytaj ograniczyłam kawę, zero fast foodów, zero słodkości, za to dużo owoców i warzyw. Dzisiaj miałam wizytę u dietetyka i jest nowy plan działania odnośnie mojej wagi i diety przy PCO i endometriozie. Plan jest taki by zrzucić 23kg, ale zdrowo i z głową. Niestety moja otyłość, do której ostro się doprowadziłam przez ostatnie 3 lata mi nie pomaga w niczym ☹ Chcę wdrożyć też ćwiczenia, ale z tymi poczekam do wizyty w klinice bo nie chce sobie zaszkodzić przy tej torbieli zbyt dużym wysiłkiem tym bardziej że nie ćwiczyłam nic ostatnio i nie chce sobie krzywdy zrobić. Także na razie zostają tylko spacery. Dietetyk jest dobrej myśli i mówiła że przy dobrym układzie, czytaj dieta, ćwiczenia i przestrzeganie zasad zdrowego trybu życia, to do końca roku powinnam realnie zrzucić 10kg 😊
Za tydzień powinna dotrzeć do mnie paczka z suplementami dla mnie i dla męża, więc tu też będą zmiany. Jak paczka dotrze to sobie rozpiszę co i jak żeby się w tym nie pogubić 😉

5 sierpnia 2023, 18:35

12 dc, 4 dni do wizyty w klinice.
Trochę zaczynam się bać, co dalej będzie, najbardziej boję się długiego czekania na laparoskopię. Chociaż jak byłam pobrać krew na badania 27.07 to pielęgniarka mówiła że nie powinnam czekać dłużej niż 3 miesiące ze względu na to że mam prywatne ubezpieczenie (tutaj działa to inaczej niż w PL). Po cichu liczę że ogarnę ten temat do końca roku i może ruszymy z leczeniem z początkiem przyszłego roku. Jestem nastwiona na IVF bo wątpię żeby z moimi schorzeniami i męża niską morfologią pomogło cokolwiek innego. Mąż powtarza co prawda badania 08.08 czyli dzień przed wizytą w klinice ale nie liczę żeby coś tam było lepiej niż w 2018 a raczej myślę że może być gorzej… Przynajmniej nie będziemy długo czekać na wyniki.

10 sierpnia 2023, 20:12

9.08 mieliśmy wizytę w klinice. Byłam mile zaskoczona podejściem lekarki i pielęgniarki, które są do nas przypisane. Szczerze słuchały co mamy do powiedzenia, odpowiadały na wszystkie pytania i rozwiewały moje niepokoje i wątpliwości. Sama wizyta trwała 1,5 godziny.

USG wykonane przez panią doktor było bardzo delikatne i pierwszy raz nie czułam okropnego bólu w trakcie. Oczywiście cysta na lewym jajniku jest nadal więc nie wiadomo co tam się dzieje. Mięśniak na tylnej ścianie macicy urósł i ma już 6,5 cm w związku z tym będzie potrzebna otwarta miomektomia, bo mięśniak jest już za duży do usunięcia laparoskopowego. Wstępnie termin operacji jest ustawiony na 24.08. Jutro ma dzwonić do mnie pielęgniarka z kliniki żeby omówić szczegóły wszystkie. Po operacji czeka mnie 6 tygodni rekonwalescencji. Po 8 tygodniach od operacji powinnam mieć wizytę kontrolną i wtedy dowiem się co dalej. Jak wszystko będzie ok to ruszamy z IVF.

U męża o dziwo wszystkie wyniki były w normie, nawet morfologia podniosła się z 2% do 4% i to bez supli. Oczywiście podaję mu codziennie całą garść tabletek a on posłusznie je wszystkie zjada 😉

Nie będę ukrywać że się boję bo każda operacja wiąże się z jakimś ryzykiem ale też jakaś część mnie cieszy się że ruszam do przodu. Czuję się w klinice zaopiekowania i myślę że jestem w dobrych rękach.

Wiadomość wyedytowana przez autora 10 sierpnia 2023, 20:14

19 września 2023, 20:46

Minął ponad miesiąc od ostatniego wpisu, zabierałam się kilka razy żeby coś napisać ale jakoś nie mogłam z siebie wykrzesać wystarczająco zapału.

Ostatecznie moja operacja usunięcia mięśniaków i cysty endormetrialnej z lewego jajnika odbyła się 07.09. Musiała zostać przesunięta ze względu na okres, który wypadał w czasie pierwotnego terminu. Do szpitala stawiłam się o godzinie 8:30, a około 10:30-11:00 kładłam się już na stole operacyjnym i podawano mi znieczulenie i narkozę. Pamiętam pielęgniarkę która trzymała mnie za rękę dodając otuchy i życząc kolorowych snów, a w sumie to pamiętam jej śliczne zielone oczy, które się do mnie uśmiechały i mówiły, że wszystko będzie dobrze.

Obudziłam się około godziny 14:00 na sali pooperacyjnej, ale pierwszy świadomie zapamiętany obraz to godzina 15:00 na zegarze bo był naprzeciwko mojego łóżka, pamiętam też ta samą pielęgniarkę wołającą moje imię i to, że ciągle się upierałam, że chce mi się siku, a ona powtarzała, że mam cewnik i wszystko jest ok. Cóż nie mogłam po narkozie tego ogarnąć 😁Podłączyli mi pompę z morfiną i około 16:00 przenieśli mnie na normalny oddział. Na szczęście miałam prywatny pokój przez cały pobyt w szpitalu. Lekarz, który mnie operował, przyszedł do mnie późnym wieczorem jak skończył wszystkie zaplanowane operacje i powiedział, że moja przebiegła bezproblemowo, trochę krwawiłam w trakcie, ale obyło się bez transfuzji. Wyciął dwa 6cm mięśniaki z dna macicy i torbiel z jajnika w całości. Zdecydowanie była to torbiel endometrialna, bo po przecięciu była pełna charakterystycznej „czekoladowej” wydzieliny, ale mówił, że nie znalazł żadnych innych oznak endometriozy, ani zrostów, ani niczego niepokojącego. Obydwa jajowody są drożne. Resztę czwartku i noc z czwartku na piątek pamiętam średnio, jedynie ból z przerwami na morfinę 😉

W piątek rano wracałam powoli do rzeczywistości, dostałam normalny posiłek, postawiono mnie na nogi i zdjęto cewnik. Pielęgniarka, która opiekowała się mną po operacji i w piątek to był istny Anioł. Dziewczyna w ciąży w 30 tygodniu, a pomagała mi we wszystkim, bo sama to się turlałam z tą kroplówką, a nie chodziłam. Jak jej powiedziałam, dlaczego zdecydowałam się na operację to mnie pocieszała i mówiła, że ona wie jak to jest, bo wcześniej poroniła zanim zaszła w obecną ciąże.

W piątek wieczorem przeniesiono mnie na inny odział i tam już pielęgniarki były inne. Nadal miłe, ale bardziej zdystansowane i nie poczułam tej samej więzi co z wcześniejszą dziewczyną. W sobotę zdjęto mi dren i mama pomogła mi wziąć prysznic. Ojejku, ależ to było cudne odczucie móc się wykąpać, umycie włosów było jak błogosławieństwo. W sobotę już sama wstawałam z łóżka i spacerowałam korytarzami szpitala ku ogólnemu zadowoleniu personelu 😊 Ból był do zniesienia, choć przy bardziej dokuczliwych epizodach prosiłam o tabletki przeciwbólowe. Dwa razy dostałam tramadol, ale miałam po nim jakieś jazdy, durne sny, że wykrwawiam się na łóżku, tak realistyczne, że po przebudzeniu bałam się wstać z tego łóżka dlatego później już prosiłam tylko o paracetamol.

W niedzielę rano na pytanie lekarki czy chciałabym dziś wyjść do domu odpowiedziałam radosne tak! Mąż po mnie przyjechał, przetrwałam dwugodzinną podróż do domu w dziwnej pozycji w samochodzie. Bardzo cieszyłam się z powrotu do domu, do swojego łóżka i otoczenia. Pierwszy raz zobaczyłam swoją ranę we wtorek rano po zmianie wodoodpornego opatrunku i zgodnie z zaleceniami zdjęłam go całkiem w środę. Cięcie ma około 10cm i mam nadzieję że blizna z czasem pięknie się wygoi. Kontrolną wizytę mam 09.11. i obecnie nudzę się w domu na chorobowym do 15.10.

Dziś jest 12 dni po operacji i ogólnie czuję się dobrze radzę sobie lepiej niż myślałam, na początku najgorsze były schody w domu, ale powoli dałam radę. Staram się spacerować regularnie, nic nie dźwigać i odpoczywać. Czekam z niecierpliwością na wizytę i postanowienia co dalej robimy.

Wiadomość wyedytowana przez autora 19 września 2023, 20:54