Z moim partnerem jesteśmy razem od roku. Właściwie nie rozmawialiśmy nigdy o dziecku, ale delikatne zaczepki ze strony rodziny i przyjaciół, że teraz nasza kolej spowodowały, że z dnia na dzień przestaliśmy się zabezpieczać.
Z poprzednim partnerem staraliśmy się (nie zabezpieczaliśmy się) jakieś 5 lat. Byłam pewna, że to moja wina, bo choruje na Hashimoto i niedoczynność tarczycy. Do tej pory bardzo ciężko było mi uregulować hormony. Nigdy nie podjęliśmy tej walki na tyle by iść do lekarza, zrobić badania itd. Bardziej podeszliśmy do tego, że jak będzie to będzie.
Mój J. pracuje za granicą, widzimy się przeważnie co 2 miesiące. I po jego ostatnim przyjeździe na święta wielkanocne pod koniec kwietnia nie dostałam okresu. Spóźniał się 4 dni. Nigdy mi się to nie zdarzało, ale to jeszcze nie skusiło mnie do zrobienia testu. Następnego dnia jechałam samochodem z bratem, i miałam wrażenie, że wylał na siebie 2 butelki perfum, zapach był tak intensywny, że prawie zwymiotowałam w samochodzie. Zażartowałam do koleżanki w pracy, że chyba jestem w ciąży I wysłała mnie po test.
I tu przeżyłam szok, że wyszedł pozytywny. Ucieszyłam się, bardzo. Tego samego dnia powiadomiłam J.
Następnego dnia poszłam do ginekologa, pani dr zrobiła USG, nic nie było widać. Dostałam skierowanie na betę, tsh, ft3, ft4, krzywą cukrową. Wyniki były tego samego dnia. Wszystko w normie a beta 216. Sądziłam, że wynik jest dobry jak na 5tc według moich obliczeń kiedy był J.
Nie mogłam się powstrzymać i tego dnia poszłam jeszcze na wizytę do prywatnej przychodni. Mamy pęcherzyk, ale na zarodek za szybko, jeszcze go nie widać. Z objawów czułam bardzo zmęczenie, zaczynały się mdłości, piłam 4l wody dziennie i siusiałam chyba co 20 min.
Po 48h kolejna beta. Czekając na wynik, zastanawiałam się dlaczego objawy złagodniały. I po odebraniu wyniku byłam przerażona, wynik 108. Wizyta u lekarza nfz tego samego dnia. Mówi, że nadal nic nie widać. Ale jak beta spada to raczej nic z tej ciąży nie będzie. Przepłakała cały wieczór, nie sądziłam, że to może być prawda.
Kolejny dzień zaczął się w miarę spokojnie, nie dopuszczałam do siebie myśli, że to koniec, może błąd w laboratorium. Po jakiś 2 godzinach zaczęło się krwawienie. Pojechałam na IP. Opowiedziałam lekarzowi ostatnie kilka dni, pokazałam zdjęcie usg. Powiedziałam, że jak byłam u lekarza NFZ nie było widać jeszcze pęcherzyka. Zrobił usg, mówi że pęcherzyka nie ma (wziął tylko pod uwagę zdjęcie z prywatnej wizyty). Chciał zostawić w szpitalu na łyżeczkowanie, nie zgodziłam się. Wróciłam do domu, ból brzucha był już nie do zniesienia a krwawienie coraz mocniejsze. Przeleżałam w domu 3 dni, z łóżka wychodziłam tylko do toalety. Na początku jeszcze myślałam, że to pomyłka, że może jednak się uda. Ale z godziny na godzinę dochodziło do mnie co się stało.
Nie płacze już. Dotarło do mnie, że w ogóle nie byłam na to przygotowana, nie brałam żadnych witamin ani suplementów, żeby pomóc temu maleństwu przetrwać.
Jeszcze plamię, w poniedziałek idę na kontrolę do ginekologa. Mam nadzieję, że wszystko będzie w porządku. Być może da skierowanie na inne badania.
Zrobię wszystkie.
Chcę być przygotowana na kolejną ciążę.
Chcę być mamą.
Zapytałam czy powinnam zrobić jakieś badania dodatkowo po poronieniu i powiedziała, że nie. Mówi, że dopiero po 3 poronieniu robią dodatkowe badania. Sama nie wiem co o tym myśleć.
Najważniejsze, że mamy zielone światło na starania od 1 cyklu.
Z tym nie jest łatwo, J pracuje za granicą i widzimy się co 1,5 miesiąca, czasami co 2. Ciężko się zgrać. Takim tempem może za kolejny rok się uda.