X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki starania Zanim się poznamy
Dodaj do ulubionych
WSTĘP
Zanim się poznamy
O mnie:
Czas starania się o dziecko: od 2023 roku
Moja historia: Razem ponad 11 lat. Najlepsi przyjaciele. Mąż i żona. Psi rodzice. Ona kocha w kółko oglądać te same filmy i seriale. On tego nie cierpi, choć kątem oka zawsze zerka. Ona czyta wszystko, on tylko Sci-Fi. On kocha naukę, kosmos i gwiazdy, ona mu towarzyszy, bo sama się w tym zakochuje. Codziennie randkują na Summoners Rift. Od ponad 2 lat razem walczą. On jest bardzo dzielny, ona jakoś sobie radzi tylko dzięki niemu.
Moje emocje: Musi tylko to wytrzymać serce Zaraz przyjdzie odwilż Zniknie to napięcie

28 maja, 09:37

Odkąd jesteśmy razem marzyłam i wciąż marzę o wspólnym dziecku. Niesamowite jest to, że spotykasz kogoś i po jakimś czasie marzysz o małym człowieku, który będzie miał i Twoje i Jego cechy. To jak przypieczętowanie całej więzi łączącej dwie osoby, jakby nie dało się już więcej wyprodukować miłości między dwojgiem ludzi i trzeba ją wylać na nowego człowieka. Razem.
Cofnę się trochę. Cofnę, bo kiedyś bolało za bardzo, by do tego wracać. Dziś boli, ale bez tego bólu już nie wyobrażam sobie siebie. Pierwszy wpis jest bezpośrednio do Ciebie. Żebyś wiedział, mój przyszły cudzie, że przed Tobą „ ktoś tu był i był, a potem nagle zniknął i uporczywie go nie ma”.

Pierwsze 2 kreski - 23.07.2023 roku. Żaden szok, bo przecież staraliśmy się. Ogromna radość. Beta pozytywna następnego dnia. Już widziałam w swojej wyobraźni maluszka razem z maluszkiem mojej przyjaciółki, który urodził się 2 miesiące wcześniej. Znamy się 15 lat, zawsze tego pragnęłyśmy. Nasze dzieci razem w podobnym wieku.
Mijały dni, nie mogliśmy wciąż uwierzyć, beta rosła chociaż nie spektakularnie. Pierwsze sygnały chociaż nie alarmujące - bóle z prawej strony dość delikatne, ale charakterystyczne. Nawet mówiłam Twojemu tacie, że wiem chyba, w którym miejscu sobie maluszek ścieli miejsce na kolejne miesiące. Martwić zaczęłam się 3 dni przed tragedią. Poleciałam nawet na betę, żeby się trochę uspokoić, bo bóle były coraz mocniejsze i już ciężkie do zignorowania. Był 3.08. Beta była dobra. Po prostu dobra. Powtarzałam sobie - wytrzymaj do 9ego, wtedy masz wizytę. 6ego już wiedziałam. Po prostu to czułam. Będzie pozamaciczna. Napisałam to swojej przyjaciółce. Powiedziałam tacie. Martwili się, ale dla nich scenariusz z ciążą pozamaciczną był wytworem mojej solidnej nadinterpretacji - przecież to jest dość rzadka sytuacja, więc czemu akurat miała by mnie spotkać. Nie winię ich, sama bym tak komuś powiedziała, ale ja wiedziałam. Pojechaliśmy na izbę przyjęć, próbowali mnie odesłać na chirurgię, bo przecież nie mam jeszcze potwierdzonej ciąży, a skoro prawa strona to na pewno wyrostek. Nie dałam się spławić. Czekałam 4 h. Doczekałam się. Było po północy. Zaczął się nowy tydzień. Tydzień, w którym miałam go pierwszy raz zobaczyć. Padły słowa po których mój świat stanął w miejscu. Rozpacz za maluszkiem, choć ogrzewał moje serce przez zaledwie 2 tygodnie. Tyle czasu wiedziałam o nim. Ból jakbym straciła kogoś, kogo znałam całe życie. Udało mi się go zobaczyć. Jeden jedyny raz. Nigdy o nim nie zapomnę. Ty też będziesz o nim wiedział, że nie byłeś pierwszy, że masz swojego anioła stróża. Nasza rodzina zawsze będzie nasłuchiwać tuptania małych, niewidzialnych stópek.

To nie był koniec traumatycznych wydarzeń tego tygodnia. Mało brakowało, a by mnie tu nie było, ale jestem. Jestem i walczę o Ciebie cudzie.

28 maja, 21:49

26.05.2025 był drugi dzień matki odkąd straciliśmy pierwszą i jedyną ciążę. W tym dniu zakwalifikowaliśmy się do IVF. Miesiące negatywnych testów, łez, załamań i podnoszenia się, budowania nowej nadziei. Zadawane pytania, dlaczego? Lekarze jeden za drugim powtarzali, że musimy próbować, bo wszystko jest w porządku. Jak w zapętleniu ulubionej piosenki, początek, kulminacja, koniec i od nowa. Tylko, że to nie była moja ulubiona piosenka. To był jakiś niekończący się zły sen. Przez ostatnie dwa lata życie bardzo boleśnie sprawdzało granice mojej wytrzymałości, sprawdzało ile jeszcze nadziei mi zostało. Jak wiele zniosę zanim się poddam. No ma pecha, nigdy nie należałam do osób, które się szybko poddają, załamują. Zawsze optymistka, zawsze pozytywna, zawsze uśmiechnięta. Za te cechy cenią mnie wszyscy moi bliscy. Niepłodność porządnie dała mi po dupie. Nie powiem, że nie była blisko odniesienia sukcesu. Najpierw po laparotomii i usunięciu jajowodu polecono mi zrobienie HSG. Drożny. "Pierwsze 3 miesiące najlepsze efekty - uda się!". Nie udało się. Kolejne miesiące oczekiwania na monitoring, który powie czy będzie miesiąc rezygnacji czy nadziei. Prawa czy lewa strona. Ciągłe pytanie, mamy szansę czy miesiąc w plecy. Cały rok. 12 negatywnych testów. Decyzja o klinice z nadzieją na in vitro była dość spontaniczna i szybka, zawsze tak działam. Budzę się i już wiem, że to trzeba zrobić. Mąż - mój największy powód wdzięczności w życiu przystaje na wszystkie moje pomysły. Zgodził się od razu. Pierwsza klinika - totalna wtopa. Wizyta trwała 5 minut, lekarz nawet z nami dobrze nie porozmawiał i zadecydował, że należy zrobić inseminacje, a potem się zobaczy. Nigdy nie wierzyłam w ich powodzenie. Kolejne wizyty tylko mnie utwierdziły, że to nie miejsca dla nas - chociaż już przystałam na IUI. Zmieniliśmy klinikę - tu dużo lepiej. Oczywiście diagnoza - wszystko jest dobrze, spróbujemy inseminacji, żeby pomóc. Pierwsza nieudana, druga nieudana, trzecia nieudana. Polecają się zgłosić w drugiej fazie cyklu, żeby przeprowadzić kwalifikację do in vitro. Wiedzieliśmy, że tak się to skończy, ale myślałam, że po prostu z powodu naszego "pecha". 5 dni przed wizytą odwołali nam tą wizytę - brak środków w klinice. Niby człowiek wiedział, a się łudził, że tym razem pójdzie wszystko zgodnie z planem. Decyzja o zmianie kliniki nie była trudna, nie chcieliśmy czekać.
Trzecia klinika spełniła nasze małe marzenie - zakwalifikowaliśmy się. Nie była to łatwa wizyta, ale lekarz pierwszy raz przeprowadził bardzo szczegółowy wywiad. Diagnoza - niepłodność pooperacyjna. W 2013 roku miałam cholecystektomię, niestety metodą lapatoromii. Prawdopodobnie wtedy doszło do uszkodzenia prawego jajowodu, stąd ciąża pozamaciczna. Usunięcie tego jajowodu z powodu krwotoku było przeprowadzone tą samą metodą. Podejrzewają, że komplikacje spowodowały problemy z pracą lewego jajowodu mimo drożności. " Mają Państwo niewielkie szanse na naturalną ciążę". Ałć. Reszta wizyty nas bardzo podbudowała mimo diagnozy. Wierzę, że znaleźliśmy swoje miejsce. Dziś przyszedł też wynik AMH - zawrotne 1,02. Tragedii nie ma. Oby wystarczyło.

Czemu wcześniej nikt tego nie powiedział, czemu nie zadał odpowiednich pytań, czemu nie zasugerował odpowiednich badań. Chcę wierzyć, że po prostu tak było nam pisane, nie wtedy, a może teraz. Mimo tego żal pozostaje. Oby szybko zastąpiły go inne emocje. Oby to był ten moment. Nasz czas.



Dziś znalazłam czterolistną koniczynę. Duża, wystająca ponad wszystkie inne koniczynki. To na pewno nasz czas.

11 czerwca, 22:09

Niby lecą te dni szybciutko, a jednak dłuży się ten czas niemiłosiernie. Nieubłaganie zbliża się też 2 rocznica, odkąd straciłam pierwszą ciążę. Wtedy miałam jeszcze nadzieję, że już zaraz, za chwilkę będę w ciąży znowu. Nie jestem. Tak wiele wydarzyło się od tamtego czasu, a ja dalej tkwię w miejscu. Już wiem dlaczego, wiem też, że bez pomocy lekarzy się to nie zmieni. Mam wrażenie, że trzymam się dobrze. Nie licząc ciągłego strachu, że za chwilę ktoś w naszym otoczeniu ogłosi nowinę, a to naprawdę będzie cios. Nie dlatego, że im się udało, a nam nie. Wspaniale, że niektórych ludzi omija niepłodność. W tym momencie mam żal do świata, że ludzie mogą mieć dzieci bez strachu i zmartwień czy się uda. Raczej zastanawiają się kiedy, nie czy w ogóle. Boję się powiedzieć, że wierzę w powodzenie naszej procedury. A co jeśli życie tylko czeka, aż nabiorę trochę nadziei i uderzy znów ze zdwojoną siłą. Ciągle się podnoszę. Jestem silna. Zawsze byłam. Wiem o tym. Po prostu chciałabym już przenieść swoją siłę na inne aspekty życiowe. Podniosę się jeszcze kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt razy.

W całej tej sytuacji, zawsze na koniec dnia jak o tym myślę, to uśmiecham się od ucha do ucha. Dziwne, ale prawdziwe. To dlatego, że jeśli jestem w tym miejscu - miejscu, w którym zaciekle walczę o dziecko, to znaczy, że mam obok siebie kogoś, z kim bardzo chcę je mieć. A to w moim życiu największy dar.

7 lipca, 20:55

Ojej, dużo się działo.

Dzisiaj mamy 8 dzień stymulacji. Zastrzyki są okej. Dzisiejsze USG wykazało 8 jajek, niezły wynik, ale powoli rosną. Może być więcej, ale lewy jajnik się chowa bardzo i ciężko go obejrzeć. Widać na nim 3 jajka, ale bardziej cieszy mnie to, że w prawym jest 5! A miał on mniejszy potencjał, bo po usunięciu jajowodu przytulił się do macicy. Może na lewym też będzie więcej, tylko lekarz bał się naciskać za mocno na brzuch, żeby go bardziej było widać w USG. Za dwa dni kolejne badanie, tym razem już razem z badaniami krwi no i po tym decyzja, czy punkcja w piątek czy sobotę. Wszystko wydaje się być okej. Ja też jestem jakaś spokojna, jak chodzi o samą procedurę. Pewnie zacznę się martwić o kolejne kroki, czyli jak pobiorą komórki. Ile będzie dojrzałych, ile się zapłodni, ile przetrwa do odpowiedniego etapu, czy będzie transfer, czy będzie co transferować? Na razie robię wszystko co mogę, potem będę się modlić, aby moje jajeczka dały z siebie wszystko.
Tak wiele nadziei pokładam w tej procedurze, ale odkąd wiedziałam, że ją zaczniemy coś wewnątrz podpowiadało mi, że to zdecydowanie jest nasz moment. Tu zmierzaliśmy. Taki był nasz cel. Wierzę, że się uda. Nie myślę nawet o powodzeniu pierwszego transferu, a skąd! Może drugi, może trzeci? Wierzę, że to jest nasz czas. Proszę lipcu, bądź dla mnie dobry.

Wiadomość wyedytowana przez autora 7 lipca, 20:55

16 lipca, 10:52

Dzisiaj mija nam ze Starym 11,5 roku razem.

11 lipca miałam punkcję - z 10 pęcherzyków otrzymaliśmy tylko 5 oocytów. Tylko 4 były dojrzałe, a tylko 3 nadawały się do zapłodnienia. Następnego dnia poinformowali mnie, że tylko 2 zarodki się prawidłowo zapłodniły. Trochę smutno, ale z 5 komórek to chyba i tak super wynik. Datę transferu wyznaczyli na - dzisiaj. Jeśli oczywiście uzyskamy blastocysty. No i zaczęło się. Brak telefonów ze strony kliniki, to dobra informacja. Zarodki się rozwijają, nie ma potrzeby kontaktu. To chyba były najtrudniejsze dni pod względem cierpliwości, kontrolowania emocji. Jestem dumna z siebie, że przetrwałam to w miarę godnie. Codziennie prosiłam wszechświat o to, aby moje dwa okruszki miały szansę spróbować powalczyć o przyjście na świat. Chciałam, żeby poczuły ciepło i miłość, nawet jeśli tylko na chwilę. Nie muszę chyba wspominać, że cichutki płomyk nadziei szepcze, że może zamieszkają pod sercem na dłużej.

Wierzycie w znaki?
Wszystko rozgrywa się w tym samym czasie, co pierwsza ciąża. Już za 6 dni minie dwa lata od pierwszych 2 kresek na teście. Gdy wróciłam do domu ze szpitala miałam sen, w którym wlatuje we mnie cała gromadka motyli, a jeden z nich siada mi na ustach. Od tamtej pory pod blokiem, w tym samym miejscu na chodniku czasami czeka na mnie motyl. Dosłownie, w tym samy miejscu. Całe lato. Mąż - sceptyczny, ale wymysłów mi nie zarzuca. Przychodzi jesień, zima, po czym zaczyna się robić znowu ciepło i wraca motyl. Znów to samo miejsce na chodniku pod blokiem. Tym razem nie tylko ja go widuję. Pierwszy raz, gdy go zobaczył Mąż dostałam telefon: "nie żebym Ci nie wierzył, ale on tu siedzi". No przecież wysyłałam Ci zdjęcia za każdym razem! eh... No siedzi. Przylatuje cały ciepły okres. Niestety, wciąż nie ujrzeliśmy kolejnych 2 kresek. Minęło lato, przyszła zima, a z nią 2025 rok, zaczęło robić się ciepło i .... motyl wrócił. To samo miejsce na chodniku pod blokiem.
Dlaczego wspominam teraz te historię? Kiedy zaczęliśmy procedurę In vitro, znalazłam czterolistną koniczynę. Dzień przed punkcją jak piłyśmy sobie z siostra mrożoną kawkę, na mój balkon na czwartym piętrze wleciał motyl. Nie powiem, super, że zrobił to przy siostrze, bo już trochę brzmiałam śmiesznie, ciągle trajkotając o tym, że przylatują do mnie motyle. Natomiast dzień po punkcji, kiedy dostałam telefon o 2 prawidłowych zapłodnieniach, wychodząc na balkon zobaczyłam tęczę. Od tamtej pory klinika się nie odezwała. Czy to wszystko to były znaki mówiące, że wszystko będzie dobrze? Moim celem w tej stymulacji było uzyskać chociaż jeden zarodek do transferu, dwa to już było marzenie. Czy się udało, dowiem się za mniej więcej 4 h.

Aktualizacja - już wiem, że moje zarodki nie rozwinęły się do blastocyst. Transfer odwołany. Jeszcze się nie zatrzymały, ale szansę mają niewielkie.

Neutral-Elegant-3-Photos-Hand-Drawn-Lines-Instagram-Story.png
photo stockage

Wiadomość wyedytowana przez autora 16 lipca, 11:51