Cofnę się trochę. Cofnę, bo kiedyś bolało za bardzo, by do tego wracać. Dziś boli, ale bez tego bólu już nie wyobrażam sobie siebie. Pierwszy wpis jest bezpośrednio do Ciebie. Żebyś wiedział, mój przyszły cudzie, że przed Tobą „ ktoś tu był i był, a potem nagle zniknął i uporczywie go nie ma”.
Pierwsze 2 kreski - 23.07.2023 roku. Żaden szok, bo przecież staraliśmy się. Ogromna radość. Beta pozytywna następnego dnia. Już widziałam w swojej wyobraźni maluszka razem z maluszkiem mojej przyjaciółki, który urodził się 2 miesiące wcześniej. Znamy się 15 lat, zawsze tego pragnęłyśmy. Nasze dzieci razem w podobnym wieku.
Mijały dni, nie mogliśmy wciąż uwierzyć, beta rosła chociaż nie spektakularnie. Pierwsze sygnały chociaż nie alarmujące - bóle z prawej strony dość delikatne, ale charakterystyczne. Nawet mówiłam Twojemu tacie, że wiem chyba, w którym miejscu sobie maluszek ścieli miejsce na kolejne miesiące. Martwić zaczęłam się 3 dni przed tragedią. Poleciałam nawet na betę, żeby się trochę uspokoić, bo bóle były coraz mocniejsze i już ciężkie do zignorowania. Był 3.08. Beta była dobra. Po prostu dobra. Powtarzałam sobie - wytrzymaj do 9ego, wtedy masz wizytę. 6ego już wiedziałam. Po prostu to czułam. Będzie pozamaciczna. Napisałam to swojej przyjaciółce. Powiedziałam tacie. Martwili się, ale dla nich scenariusz z ciążą pozamaciczną był wytworem mojej solidnej nadinterpretacji - przecież to jest dość rzadka sytuacja, więc czemu akurat miała by mnie spotkać. Nie winię ich, sama bym tak komuś powiedziała, ale ja wiedziałam. Pojechaliśmy na izbę przyjęć, próbowali mnie odesłać na chirurgię, bo przecież nie mam jeszcze potwierdzonej ciąży, a skoro prawa strona to na pewno wyrostek. Nie dałam się spławić. Czekałam 4 h. Doczekałam się. Było po północy. Zaczął się nowy tydzień. Tydzień, w którym miałam go pierwszy raz zobaczyć. Padły słowa po których mój świat stanął w miejscu. Rozpacz za maluszkiem, choć ogrzewał moje serce przez zaledwie 2 tygodnie. Tyle czasu wiedziałam o nim. Ból jakbym straciła kogoś, kogo znałam całe życie. Udało mi się go zobaczyć. Jeden jedyny raz. Nigdy o nim nie zapomnę. Ty też będziesz o nim wiedział, że nie byłeś pierwszy, że masz swojego anioła stróża. Nasza rodzina zawsze będzie nasłuchiwać tuptania małych, niewidzialnych stópek.
To nie był koniec traumatycznych wydarzeń tego tygodnia. Mało brakowało, a by mnie tu nie było, ale jestem. Jestem i walczę o Ciebie cudzie.
Trzecia klinika spełniła nasze małe marzenie - zakwalifikowaliśmy się. Nie była to łatwa wizyta, ale lekarz pierwszy raz przeprowadził bardzo szczegółowy wywiad. Diagnoza - niepłodność pooperacyjna. W 2013 roku miałam cholecystektomię, niestety metodą lapatoromii. Prawdopodobnie wtedy doszło do uszkodzenia prawego jajowodu, stąd ciąża pozamaciczna. Usunięcie tego jajowodu z powodu krwotoku było przeprowadzone tą samą metodą. Podejrzewają, że komplikacje spowodowały problemy z pracą lewego jajowodu mimo drożności. " Mają Państwo niewielkie szanse na naturalną ciążę". Ałć. Reszta wizyty nas bardzo podbudowała mimo diagnozy. Wierzę, że znaleźliśmy swoje miejsce. Dziś przyszedł też wynik AMH - zawrotne 1,02. Tragedii nie ma. Oby wystarczyło.
Czemu wcześniej nikt tego nie powiedział, czemu nie zadał odpowiednich pytań, czemu nie zasugerował odpowiednich badań. Chcę wierzyć, że po prostu tak było nam pisane, nie wtedy, a może teraz. Mimo tego żal pozostaje. Oby szybko zastąpiły go inne emocje. Oby to był ten moment. Nasz czas.
Dziś znalazłam czterolistną koniczynę. Duża, wystająca ponad wszystkie inne koniczynki. To na pewno nasz czas.
W całej tej sytuacji, zawsze na koniec dnia jak o tym myślę, to uśmiecham się od ucha do ucha. Dziwne, ale prawdziwe. To dlatego, że jeśli jestem w tym miejscu - miejscu, w którym zaciekle walczę o dziecko, to znaczy, że mam obok siebie kogoś, z kim bardzo chcę je mieć. A to w moim życiu największy dar.
Dzisiaj mamy 8 dzień stymulacji. Zastrzyki są okej. Dzisiejsze USG wykazało 8 jajek, niezły wynik, ale powoli rosną. Może być więcej, ale lewy jajnik się chowa bardzo i ciężko go obejrzeć. Widać na nim 3 jajka, ale bardziej cieszy mnie to, że w prawym jest 5! A miał on mniejszy potencjał, bo po usunięciu jajowodu przytulił się do macicy. Może na lewym też będzie więcej, tylko lekarz bał się naciskać za mocno na brzuch, żeby go bardziej było widać w USG. Za dwa dni kolejne badanie, tym razem już razem z badaniami krwi no i po tym decyzja, czy punkcja w piątek czy sobotę. Wszystko wydaje się być okej. Ja też jestem jakaś spokojna, jak chodzi o samą procedurę. Pewnie zacznę się martwić o kolejne kroki, czyli jak pobiorą komórki. Ile będzie dojrzałych, ile się zapłodni, ile przetrwa do odpowiedniego etapu, czy będzie transfer, czy będzie co transferować? Na razie robię wszystko co mogę, potem będę się modlić, aby moje jajeczka dały z siebie wszystko.
Tak wiele nadziei pokładam w tej procedurze, ale odkąd wiedziałam, że ją zaczniemy coś wewnątrz podpowiadało mi, że to zdecydowanie jest nasz moment. Tu zmierzaliśmy. Taki był nasz cel. Wierzę, że się uda. Nie myślę nawet o powodzeniu pierwszego transferu, a skąd! Może drugi, może trzeci? Wierzę, że to jest nasz czas. Proszę lipcu, bądź dla mnie dobry.
Wiadomość wyedytowana przez autora 7 lipca, 20:55
11 lipca miałam punkcję - z 10 pęcherzyków otrzymaliśmy tylko 5 oocytów. Tylko 4 były dojrzałe, a tylko 3 nadawały się do zapłodnienia. Następnego dnia poinformowali mnie, że tylko 2 zarodki się prawidłowo zapłodniły. Trochę smutno, ale z 5 komórek to chyba i tak super wynik. Datę transferu wyznaczyli na - dzisiaj. Jeśli oczywiście uzyskamy blastocysty. No i zaczęło się. Brak telefonów ze strony kliniki, to dobra informacja. Zarodki się rozwijają, nie ma potrzeby kontaktu. To chyba były najtrudniejsze dni pod względem cierpliwości, kontrolowania emocji. Jestem dumna z siebie, że przetrwałam to w miarę godnie. Codziennie prosiłam wszechświat o to, aby moje dwa okruszki miały szansę spróbować powalczyć o przyjście na świat. Chciałam, żeby poczuły ciepło i miłość, nawet jeśli tylko na chwilę. Nie muszę chyba wspominać, że cichutki płomyk nadziei szepcze, że może zamieszkają pod sercem na dłużej.
Wierzycie w znaki?
Wszystko rozgrywa się w tym samym czasie, co pierwsza ciąża. Już za 6 dni minie dwa lata od pierwszych 2 kresek na teście. Gdy wróciłam do domu ze szpitala miałam sen, w którym wlatuje we mnie cała gromadka motyli, a jeden z nich siada mi na ustach. Od tamtej pory pod blokiem, w tym samym miejscu na chodniku czasami czeka na mnie motyl. Dosłownie, w tym samy miejscu. Całe lato. Mąż - sceptyczny, ale wymysłów mi nie zarzuca. Przychodzi jesień, zima, po czym zaczyna się robić znowu ciepło i wraca motyl. Znów to samo miejsce na chodniku pod blokiem. Tym razem nie tylko ja go widuję. Pierwszy raz, gdy go zobaczył Mąż dostałam telefon: "nie żebym Ci nie wierzył, ale on tu siedzi". No przecież wysyłałam Ci zdjęcia za każdym razem! eh... No siedzi. Przylatuje cały ciepły okres. Niestety, wciąż nie ujrzeliśmy kolejnych 2 kresek. Minęło lato, przyszła zima, a z nią 2025 rok, zaczęło robić się ciepło i .... motyl wrócił. To samo miejsce na chodniku pod blokiem.
Dlaczego wspominam teraz te historię? Kiedy zaczęliśmy procedurę In vitro, znalazłam czterolistną koniczynę. Dzień przed punkcją jak piłyśmy sobie z siostra mrożoną kawkę, na mój balkon na czwartym piętrze wleciał motyl. Nie powiem, super, że zrobił to przy siostrze, bo już trochę brzmiałam śmiesznie, ciągle trajkotając o tym, że przylatują do mnie motyle. Natomiast dzień po punkcji, kiedy dostałam telefon o 2 prawidłowych zapłodnieniach, wychodząc na balkon zobaczyłam tęczę. Od tamtej pory klinika się nie odezwała. Czy to wszystko to były znaki mówiące, że wszystko będzie dobrze? Moim celem w tej stymulacji było uzyskać chociaż jeden zarodek do transferu, dwa to już było marzenie. Czy się udało, dowiem się za mniej więcej 4 h.
Aktualizacja - już wiem, że moje zarodki nie rozwinęły się do blastocyst. Transfer odwołany. Jeszcze się nie zatrzymały, ale szansę mają niewielkie.

photo stockage
Wiadomość wyedytowana przez autora 16 lipca, 11:51
Przykro się czyta, ile par walczy o swoje maleństwo. Ile muszą przejść po drodze, z czym się mierzą i jak wiele razy przechodzą przez momenty załamania i całkowitej rezygnacji… Mam nadzieję, że ten Cud już do Was idzie i lada moment zdradzi swoją obecność 😘
Dziękuję Aszin ❤