lek. med. Salwach Włodzimierz

Było to moje trzecie i ostatnie spotkanie z panem "doktorem" Salwachem. Jestem w 23 tyg ciąży i dziś był mój ostatni dzień pracy. Przyszłam pokazać wyniki badań i poprosić o wypisanie zwolnienia. Użyłam słów "Chciałabym od jutra iść na zwolnienie". Nie skończyłam zdania, gdy pan "doktor" przerwał mi i urażonym tonem odpowiedział "Jak to chciałaby pani? A co pani jest? Zwolnienie się bierze kiedy coś dolega, a ciąża to nie choroba". Nie kłamię, nie ubarwiam... Odpowiedziałam, że pracuję w szkole i że jestem przeziębiona ciągle. Przez następne 3 minuty pan "doktor" wyrzucał z siebie różne rzeczy. Że potraktowałam go jak gówniarza. Że odzywam się nie tym tonem. Że powinnam poprosić, a nie żądać".... Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, bo facet się najwyraźniej miał ochotę po prostu wyżyć na mnie i nie obchodziło go, że powinien CHYBA jednak rozmawiać z pacjentką inaczej. A ja nie należę do osób rozczeniowych. Przychodzę, jak na spowiedzi pokazuję wyniki, mówię jasno, szybko, żeby nie tamowac kolejki. Może chodziło o to, że wizyta była na NFZ? Albo o to, że pan "doktor" kobietom w ciąży mówi zwyczajowo "do roboty!", i nie jest ważne, czy dziecko w późnej ciąży może być zagrożone, a infekcje szkodliwe? Wizyta koszmar.

Spokojny, raczej małomówny ale odpowiada na pytania wyczerpująco. Delikatny i sumienny.